Pokazałam całą siebie
fot. RR Studio

Pokazałam całą siebie

Rozmowa z Veriko Tchumburidze

Od zawsze byłam otoczona muzyką. I od zawsze byłam na scenie, jeszcze przed urodzeniem. Kiedy miałam dwa lata, wzięłam skrzypce do rąk. To wszystko przebiegło bardzo naturalnie – mówi zwyciężczyni XV Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego

Jeszcze 3 minuty czytania

MARTA JANUSZKIEWICZ: Kiedy stajesz na scenie i zaczynasz grać – czujesz spokój czy zdenerwowanie?
VERIKO TCHUMBURIDZE:
Zależy to od różnych uwarunkowań, od danego dnia. Mam chyba w sobie mieszaninę tych emocji. Staram się być jak najbardziej spokojna, lecz w środku czuję podekscytowanie i podenerwowanie. Najlepiej jest wtedy, gdy oba te uczucia są obecne i pozostają w równowadze. Żadna skrajność w tym przypadku nie jest dobra. Kiedy jestem dobrze przygotowana i świetnie znam utwór, czuję się pewnie i w pełni komfortowo.

Patrząc na ciebie w czasie koncertów i słuchając twoich interpretacji, odniosłam wrażenie, że masz bardzo silną osobowość i jesteś niezwykle pewna siebie, charakterna. Czy mam rację?
Troszkę dzika? [śmiech] Może trochę. Chcę być silna, potrzebuję tego. Ale w życiu, inaczej niż w muzyce, potrzebna jest chwila słabości. A na scenie – to zależy od tego, co gram. Każdy kompozytor wymaga określonego stylu. Nawet jak gram dwa utwory Ravela, to każdy z nich jest inny i wymaga innych rzeczy. Kiedy wykonuję „Koncert d-moll” Wieniawskiego, jestem bardziej otwarta, liryczna, ale kiedy gram kompozycję Bacha, potrzebuje ona odmiennego nastroju. Zanim zacznę ją grać, staram się wyciszyć, uspokoić, biorę skrzypce – wtedy bardzo ważna jest cisza – i mogę zacząć. Wszystko zależy też od utworu, jaki mam wykonać, dalej od tego, jak go czuję i jak powinnam go czuć. Kiedy uczę się zapisu nutowego, uczę się też zawartych w nich emocji i to, co jest przedstawiane na scenie, wynika z gruntownie przyswojonej podwójnej natury dzieła. Choć czasem zdarza mi się dać się ponieść emocjom i zupełnie odlecieć.

Veriko Tchumburidze na XV Konkursie Wieniawskiego

I etap (od 1:28:00)
II etap (od 0:14:15)
III etap (od 0:47:55)
IV etap (finał, od 1:58:45 i od 4:11:00)
Koncert laureatów

Improwizować?
Dokładnie. My muzycy pracujemy nad najdrobniejszymi szczegółami, żeby potem na scenie zrobić coś zupełnie szalonego!

W „Koncercie a-moll” Szostakowicza wykonanym w finale Konkursu Wieniawskiego, zinterpretowanym, co muszę przyznać, porażająco i niezwykle intensywnie, odniosłaś się do doświadczeń kompozytora czy do bolesnych wspomnień swojej rodziny?
Moi dziadkowie i rodzice wychowali się w sowieckich czasach i to był bardzo, bardzo ciemny i trudny okres. W czasie schyłku ZSRR w Gruzji panowała wojna, ludzie głodowali, od czwartej, piątej rano trzeba było stać godzinami w kolejkach po kawałek chleba. Kiedy o tym wiesz, nie możesz pozostać na to wszystko obojętnym i nie zagrać utworu bez tych ciemnych emocji. Niektórzy mówią: w tym fragmencie są takie dziewczęce, lekkie dźwięki – ale nie. Wszystkie części są przepełnione bardzo głębokimi emocjami, bólem całego komunistycznego okresu. Szostakowicz miał niezwykle trudne życie, zawsze tworzył pod presją, był cenzurowany. I widać to w większości jego dzieł, choć nie we wszystkich.

fot. RR Studiofot. RR Studio

Wygrana była dla ciebie dużym zaskoczeniem?
Tak, na konkursie nigdy nie można wiedzieć, czego się spodziewać. Przyjechałam tu, żeby dobrze zagrać, by dobrze przedstawić swój program. Zagrałam tak, jak chciałam i jak planowałam, pokazałam całą siebie. Ale i tak pierwsze miejsce było dla mnie ogromnym zaskoczeniem.

Jaka atmosfera panowała na konkursie i między uczestnikami?
Niezwykle przyjacielska. A myślałam, że będzie gęstsza, że spotkam wielu zestresowanych ludzi. Ale zupełnie tak nie było. Oczywiście większość czasu spędzałam na ćwiczeniach, więc nie byłam w stanie zobaczyć wielu rzeczy. Publiczność była bardzo ciepła i życzliwa, nie czuło się tego typu nerwów, które towarzyszą większości konkursów. Dzięki tej atmosferze grałam koncerty, a nie przesłuchania kolejnych etapów. Kiedy jadę na konkurs, nie traktuję swoich rywali jak rywali, ale jak kolegów. Zawsze lepiej być w przyjaźni. Konkurs trwał dwa tygodnie, a przyjaźń może trwać całe życie.

Czytałaś recenzje w konkursowej gazetce?
Nie dało się ich nie zauważyć i nie wziąć do ręki, egzemplarze były wszędzie. Czytałam recenzje, były negatywne i pozytywne. Trzeba brać pod uwagę to, że wszystko jest kwestią gustu i oczekiwań wobec danego muzyka. Wiem, że czasami gram w zupełnie inny sposób, niż zaprezentowałam wcześniej, i ludzie mogą być tą zmianą zaskoczeni. Z negatywów trzeba po prostu wyciągnąć lekcję.

Były takie momenty, że byłaś szczególnie niezadowolona ze swojego występu? Nie skorygowałabyś czegoś?
W każdym etapie zdarzało się coś, z czego nie byłam usatysfakcjonowana. Ale też nic nigdy nie jest perfekcyjne. Niezależnie od tego, jak długo ćwiczysz, zawsze coś może wyjść lepiej. Zresztą kiedy pytam jakiegoś wybitnego muzyka, jak mu się podobał jego występ, słyszę zwykle: „Nie rozmawiajmy o mnie”. Niczego bym w swoich występach na konkursie nie zmieniła, bo to też wszystko jest kwestią chwili, w której się gra; w innej zapewne wypadłoby to trochę inaczej.

fot. RR Studiofot. RR Studio

Czy Konkurs Wieniawskiego jest bardzo wymagający?
O tak. Oprócz wytrzymałości fizycznej wymaga od skrzypka różnorodnej stylistycznie gry. W drugim i trzecim etapie grałam w pierwszym lub drugim dniu przesłuchań, więc miałam mało czasu między kolejnymi występami, żeby skoncentrować się przed kolejnym, zupełnie innym programem. Każdy etap miał zupełnie odmienny charakter, więc przestawianie się nie było łatwe. Było to dla mnie wyzwanie.

Jak wybierałaś program do konkursu?
Decydowałam o wyborze razem z moją nauczycielką. Poprzez pracę nad tym materiałem chciała nauczyć mnie zróżnicowanych stylów i technik. Wiele utworów, które wykonałam na konkursie, przygotowałam z myślą właśnie o nim, na przykład „Paganinianę” Milsteina lub Kaprys „Le Staccato” Wieniawskiego.

Chętnie sięgasz po polską muzykę?
Grałam utwory Szymanowskiego, znam utwory Pendereckiego, ale nigdy ich nie grałam – a bardzo bym chciała. Ubóstwiam muzykę Chopina, to jeden z moich ulubionych kompozytorów.

Jak zaczęłaś grać na skrzypcach?
Moi rodzice są muzykami – mama skrzypaczką, tata oboistą. Od zawsze byłam otoczona muzyką. I od zawsze byłam na scenie, jeszcze przed urodzeniem – moja mama grała w orkiestrze. Jak miałam dwa lata, wzięłam skrzypce do rąk. To wszystko przebiegło bardzo naturalnie.

Zawsze było dla ciebie jasne, że będziesz muzykiem?
Marzyłam o byciu baletnicą, ale niestety moje kości nie są odpowiednie do tańca baletowego. Skrzypce to był w pełni mój wybór, rodzice nie interweniowali w tej kwestii. Jak byłam bardzo mała, płakałam, żeby pozwolili mi zagrać na skrzypcach. Moja mama była też moją pierwszą nauczycielką.

Mówi się, że skrzypce to najtrudniejszy z instrumentów. Zgodzisz się z tym?
Rzeczywiście są bardzo trudnym instrumentem. Wystarczy zobaczyć, ilu ludzi uczy się na nich grać bez powodzenia. Skrzypce wymagają wielkiego nakładu pracy, czasu, energii. Może nie są najcięższym instrumentem, ale trudnym, podobnie jak fortepian. Na fortepian stworzony jest największy w muzycznym świecie repertuar, na kolejnym miejscu są skrzypce – nie bez przyczyny! To też instrument wymagający fizycznie. Mam wielu przyjaciół, którzy mają problemy z szyją, całym ciałem, ale to jest wszystko kwestią dobrego nauczenia się gry. Ciało sygnalizuje bólem, że masz nieprawidłowy aparat gry. Trzeba też uprawiać sport. Ja dużo pływam, wychowałam się na tureckim wybrzeżu, więc zawsze miałam blisko do morza.

Czy życie muzyka jest obarczone poświęceniem?
Zależy kto jak na to spojrzy, jakie przyjmie kryteria. Kiedy porównam swoje życie z tym, jakie prowadzą moi znajomi, którzy nie są muzykami, rzeczywiście odnoszę takie wrażenie. Nie idę do kina, bo muszę ćwiczyć – skrzypce wymagają bardzo dużej dyscypliny. Ale jak pomyślę, co robię, co gram, że jestem tu i teraz w tym miejscu, wtedy sobie uświadamiam, że moje życie jest fantastyczne i wyjątkowe. I już nie żałuję, że nie mogłam pójść do kina.

Veriko Tchumburidze

Ur. 1996. Jest rodzice pochodzą z Gruzji, a urodziła się i wychowała w Turcji. Ma podwójne obywatelstwo. Grę na skrzypcach rozpoczęła pod kierunkiem S. Yunkuş w wieku czterech lat. Następnie kształciła się w klasie L. Tchumburidze w Państwowym Konserwatorium w Mersinie oraz pod kierunkiem D. Schwarzberg w wiedeńskiej Hochschule für Musik jako stypendystka „Young Musicians on World Stages”. Pierwsze nagrody zdobyła w Konkursie Skrzypcowym „Gülden Turali” (2004), Państwowym Konkursie w Gruzji (2006) oraz 7. Międzynarodowym Konkursie dla Młodych Muzyków im. P. Czajkowskiego (2012). W 2013 roku otrzymała zaproszenie do udziału w kursie mistrzowskim organizowanym przez Akademię S. Ozawy oraz w Festiwalu Verbier w Szwajcarii, gdzie doskonaliła swoje umiejętności pod kierunkiem A. Chumachenco. Występowała jako solistka z orkiestrami symfonicznymi w Eskişehirze, Istambule, Izmirze i Bursie oraz z Brandenburską Orkiestrą Kameralną. Obecnie kontynuuje naukę w klasie A. Chumachenco w Musik Hochschule w Monachium.

Niewiele osób wie, że masz w swoim dorobku już dwie płyty: na pierwszej, nagranej dla Sony Classical, grasz z Münchener Kammerorchester pod dyrekcją Howarda Griffithsa „Koncert skrzypcowy C-dur” Antona Wranitzky'ego, na drugiej – muzykę filmową.
Muzyka filmowa to był bardzo spontaniczny projekt, zaoferowano mi takie nagranie i odpowiedziałam: „Dlaczego nie?”. A Wranitzky? To miało być premierowe nagranie „Koncertu”, więc nauczyłam się go – co było odpowiedzialne i niełatwe, bo nigdy wcześniej go nie utrwalono.

W 2013 roku turecki magazyn muzyczny „Andante” wytypował cię jako najlepiej zapowiadającego się muzyka w Turcji, w 2012 roku wygrałaś Konkurs im. Czajkowskiego dla młodych muzyków, w ubiegłym brałaś udział w jego dorosłej wersji; po zwycięstwie na Konkursie Wieniawskiego planujesz udział w kolejnych?
Po pierwsze, nie wiem, co się będzie działo w najbliższym czasie. Misja konkursów jest jasna – ułatwiają zrobienie kariery, nagroda wzbogaca biografię. Ale nie po to wzięłam udział w Konkursie Wieniawskiego, moje zamiary były zupełnie inne. Jeśli moja kariera się rozpocznie, zacznę grać z dobrymi muzykami, orkiestrami, dobrymi dyrygentami, to już nie będę musiała brać udziału w żadnym konkursie. Chcę grać muzykę, cieszyć się nią i kolejnymi koncertami we wspaniałych salach. Jestem początkująca w tym całym muzycznym przemyśle i z pewnością jeszcze wiele się nauczę.

Literatura skrzypcowa jest bardzo szeroka. Jak decydujesz o tym, które dzieło wybierzesz do wykonania?
Najpierw są rozmowy i dyskusje, wiele zależy od tego, co ludzie chcą usłyszeć. Na przykład kiedy jest Rok Beethovena, oczekuje się więcej muzyki Beethovena. Chciałabym grać wszystko, co tylko możliwe, jednocześnie lubię Schnittkego, Ravela, Beethovena czy Mozarta. Jest taka część muzyki współczesnej, która mi się nie podoba, ale jestem otwarta na granie muzyki nowej, w wielu swoich przejawach ma niezaprzeczalną jakość i wartość.

Jak widzisz swoją przyszłość? Jakie masz jeszcze marzenia?
Chciałabym być i solistką, i kameralistką, mam swój zespół – Arte Trio. Wiem jednak, że godzenie tych dwóch światów może nie być łatwe. Uwielbiam muzykę kameralną i myślę, że jej uprawianie wiele daje i jest pouczające. Dobrze mieć artystyczny kontakt z wieloma instrumentalistami, od których można się też uczyć. Bycie tylko solistą byłoby męczące i wyczerpujące. Proporcje: dwadzieścia koncertów solowych, pięć do dziesięciu kameralnych – byłoby idealnie. Zaraz też wracam na studia, więc trudno będzie pogodzić koncerty, których przybyło po konkursie, i naukę. Moim największym pragnieniem nie jest bycie popularną i granie w największych salach świata, ale to, żeby być zdrową, mieć rodzinę, być szczęśliwą, cieszyć się tym, co robię.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.