Nalot na Halberstadt

7 minut czytania

/ Literatura

Nalot na Halberstadt

Alexander Kluge

Dla pani Schrader, doświadczonej specjalistki, nie istniał  żaden wyobrażalny wstrząs zdolny naruszyć podział popołudnia na cztery stałe projekcje – przedpremierowe fragmenty książki o bombardowaniu niemieckiego miasta

Jeszcze 2 minuty czytania

[Przerwana przedpołudniowa projekcja w kinie Capitol, niedziela, 8 kwietnia, film „Powrót” z Paulą Wessely i Attilą Hörbigerem] Kino Capitol jest własnością rodziny Lenzów. Kierowniczką kinoteatru, a zarazem kasjerką, jest pani Schrader, szwagierka. Drewniana okładzina lóż, balkonu, parkiet utrzymane są w kolorze kości słoniowej, fotele pokryte czerwonym aksamitem. Abażury z brązowej imitacji świńskiej skóry. Na projekcję wmaszerowała kompania żołnierzy z koszar w Klus. Gdy tylko zabrzmi gong, punktualnie o godzinie 10, w kinie bardzo powoli zrobi się ciemno, włączony w obwód specjalny opornik skonstruowała pani Schrader z kinooperatorem. Co do filmów, to kino widziało wiele trzymających w napięciu scen, odpowiednio przygotowanych przez gong, atmosferę miejsca, powolne przygasanie żółtobrązowych lamp, muzykę itd.

W tym momencie pani Schrader, ciśnięta w róg, zobaczyła w miejscu, gdzie prawy balkon dotyka sufitu, skrawek zaciągniętego dymem nieba, bomba burząca otwarła budynek i przeszła w dół, do piwnicy. Pani Schrader chciała sprawdzić, czy widzowie w komplecie opuścili salę i toalety po ogłoszeniu alarmu trzeciego stopnia. Za ścianą przeciwpożarową sąsiedniego budynku przez kłęby dymu migotał pożar. Spustoszenie prawej strony kinoteatru nie pozostawało w żadnym sensownym czy dramaturgicznym związku z wyświetlanym filmem. Gdzie operator? Pobiegła do garderoby, skąd zobaczyła reprezentacyjny hol (drzwi wahadłowe z rżniętego szkła), tablicę z repertuarem, w bezładzie, „groch z kapustą”. Z szuflą będącą częścią wyposażenia obrony przeciwlotniczej chciała zabrać się do uprzątania gruzów przed projekcją o 14.

Był to bodaj najsilniejszy wstrząs, jaki przeżyło kino pod kierownictwem pani Schrader, nieporównywalny ze wstrząsem wywoływanym przez najlepsze filmy. Dla pani Schrader, doświadczonej specjalistki, nie istniał jednak żaden wyobrażalny wstrząs zdolny naruszyć podział popołudnia na cztery stałe projekcje (z seansem przedpołudniowym i późnowieczornym nawet sześć).

Tymczasem jednak z obrzydliwym, „niskim” pomrukiem nadeszła czwarta i piąta fala nalotu, zrzucając na miasto bomby od godziny 11.55, pani Schrader usłyszała gwizd i szum bomb, wybuchy, więc ukryła się w rogu pomiędzy przepierzeniem a zejściem do piwnicy. Do piwnicy nie schodziła nigdy, bo nie chciała zostać zasypana. Kiedy jej oczy na powrót zaczęły jako tako działać, przez roztrzaskane okno przepierzenia zobaczyła łańcuch srebrnych maszyn odlatujących w stronę szkoły dla niesłyszących.

Ilustracja do tekstu - plakat do filmu Heimkehr

W tym momencie naszły ją wątpliwości. Znalazła drogę przez gruzowisko pokrywające Spiegelstrasse, zobaczyła bezpośrednie trafienie w lodziarnię, dotarła na róg Harmoniestrasse, dołączyła do grupki mężczyzn z NSKK, Narodowosocjalistycznego Korpusu Motorowego, którzy w kaskach ochronnych, bez pojazdów, spoglądali w kierunku dymu i pożaru. Ma sobie za złe, że porzuciła Capitol. Chciała pośpiesznie zawrócić, ale mężczyźni ją powstrzymali, ponieważ liczono się z zawaleniem fasad domów przy Spiegelstrasse. Domy płonęły „jak pochodnie”. Szukała lepszego określenia na to, co tak dokładnie widziała.

Późnym popołudniem przebiła się na róg Spiegel i Hauptmann-Loeper-Strasse (wciąż nazywa ją Kaiserstrasse), plac utworzony przez pięć zbiegających się ulic; stała obok betonowego słupa, który kilka godzin wcześniej dźwigał uliczny zegar, patrzyła na ukos na spalony teraz doszczętnie Capitol.

Wciąż jeszcze nie powiadomiono rodziny Lenzów, która przebywała w tym czasie w Marienbadzie. Kierowniczka kinoteatru bezskutecznie poszukiwała jednak telefonu. Obeszła ruiny kina i od podwórka sąsiedniego budynku dotarła do wyjścia ewakuacyjnego z piwnicy. Zorganizowała żołnierzy, którzy kilofami pomogli jej dostać się do środka. W piwnicznym korytarzu leżało około sześciu uczestników przedpołudniowej projekcji, eksplozja rozerwała rury centralnego ogrzewania, z których polał się na zwłoki strumień gorącej wody. Pani Schrader chciała zaprowadzić porządek przynajmniej tutaj, kładła ugotowane i rozczłonkowane – w następstwie wspomnianych okoliczności – części ciał do kotła na bieliznę w pralni. Chciała złożyć zawiadomienie w jakimś właściwym urzędzie, ale przez cały wieczór nie znalazła nikogo, kto by je przyjął.

Przeszła, teraz już wstrząśnięta, długą drogę do Długiej Jaskini, gdzie w kręgu rodziny Wilde, która schroniła się tam w czasie nalotu, przeżuwała chleb z kiełbasą, jedli do tego łyżkami gruszki ze słoika. Pani Schrader czuła się „do niczego”.

[Akcja kryzysowa kompanii żołnierzy w parku Plantage, od początku spóźniona] Kompania, z wyłączeniem tych sześciu, którzy wybrali piwnicę Capitolu, opuściła kino wyjściem awaryjnym i dotarła kolumną aż do linii kolei Blankenburg. Podczas nalotu mężczyźni rzucili się tam do ogrodów willi. Później otrzymali rozkaz przemarszu do Punktu Ratunkowego I w budynku seminarium nauczycielskiego w parku. Tam zostali skierowani do parkowego schronu przeciwlotniczego, naprzeciwko ceglanych budynków klinik. Ów publiczny schron został trafiony trzykrotnie. Wykopali więc około setki na poły zmasakrowanych zwłok, w części z ziemi, w części z widocznych wgłębień, które tworzyły schron. Czemu właściwie miała służyć ta praca poza wykopaniem i posortowaniem, było zagadką. Dokąd miano zabrać ciała? Czy dostępne były może jakieś środki transportu?

Obok schronu stała przekrzywiona tablica: „Uszkodzenie bądź niezgodne z przeznaczeniem użytkowanie publicznego schronu będzie ścigane prawem. Nadburmistrz Mertens, zwierzchnik miejscowej policji”.

Zdjęcie nieznanego fotografa, nr 1: Targ Rybny, widok na Breiter Weg, na lewo Café Westkamp.Zdjęcie nieznanego fotografa: Targ Rybny, widok na Breiter Weg, na lewo Café Westkamp.

W odległości kilku metrów od dawnego schronu ułożone były warstwami na czas po wojnie pozostałe po kopaniu okopów kawałki trawnika. Te stosy, ziemia i martwa trawa, zawsze na dwie szerokości dłoni, były nietknięte. Trawa nie była jednak zupełnie martwa, od 1939 roku pędziła swego rodzaju nędzny trawi żywot i wedle ówczesnego przekonania administracji parków miała w okresie powojennym na powrót uzupełnić poszycie parku. Chodziło o cenny stuletni trawnik, darń. Ponieważ jednak zarząd miejski miał obecnie inne zmartwienia niż ponowne zakładanie parku Plantage, brakowało podstawy organizacyjnej owego wskrzeszenia. Starannie poukładane warstwami sterty wyglądały jak trumny. O tyle z pozoru pasowały do kolekcji zmarłych, jaką żołnierze przygotowali na pozostałej części łąki, między poprzewracanymi drzewami, które jeszcze w XVIII wieku, kiedy je sadzono, zamieszkiwały gąsienice jedwabnika. Był to kłopotliwy pozór, gdyż oczywiście zalegające na sobie resztki porosłej trawą ziemi były zupełnie bezużyteczne jako trumny.

Fragment książki Alexandra Klugego „Nalot na Halberstadt 8 kwietnia 1945” w przekładzie Arkadiusza Żychlińskiego, która ukaże się 30 grudnia 2016 nakładem Wydawnictwa Ossolineum.