Progi przemocy

8 minut czytania

/ Film

Progi przemocy

Jakub Wencel

„Nieznajoma dziewczyna” braci Dardenne zaczyna się jak rasowy thriller, dodajmy: ze społecznym zacięciem. Potem jednak napięcie siada, a koniec jest już ckliwy

Jeszcze 2 minuty czytania

Jenny Davin to młoda lekarka ze stutysięcznego Liège, położonego we wschodniej Belgii. Pracuje w przychodni jako lekarz pierwszego kontaktu, ale to tylko przystanek w oczekiwaniu na prestiżową specjalizację i znacznie atrakcyjniejszą posadę w miejskim szpitalu. Pod jej opieką znajduje się cały przekrój społeczny pacjentów, od emerytów po młodych imigrantów, którym poświęca swój czas i uwagę, często także po godzinach. Robi to z nieudawanym zaangażowaniem, dzięki czemu ma opinię jednej z najbardziej lubianych przez pacjentów osób w przychodni.

Jednak nawet Jenny, choć absurdalnie bliska ideału, ma swoje chwile słabości. Pewnego wieczora zakaże swojemu stażyście – kończącemu medycynę Julienowi – odpowiedzieć na dzwonek do drzwi kliniki. Nie przyjdzie jej do głowy, jak ta decyzja wpłynie na życie zarówno jej samej, jak i kilkorga innych osób. Następnego dnia wizytę składają jej funkcjonariusze policji. Okazuje się, że w okolicy znaleziono ciało młodej dziewczyny. Z zapisu z kamer wynika z kolei, że to właśnie ona próbowała dostać się do budynku, zaledwie kilka minut przed śmiercią.

„Nieznajoma dziewczyna” zaczyna się jak rasowy thriller. Nikogo, kto chociaż pobieżnie zaznajomił się z dorobkiem braci Luca i Jeana-Pierre’a Dardenne, nie powinno to dziwić. W znakomitych, zauważonych zresztą nawet przez Amerykańską Akademię Filmową, „Dwóch dniach, jednej nocy” belgijscy twórcy eksperymentowali z kompozycją opartą na zdyscyplinowanym ograniczeniu czasu akcji. Tutaj sięgają po inną, równie atrakcyjną pod względem narracyjnym konwencję – stopniowo odsłaniającą się, w toku detektywistycznego śledztwa zagadkę kryminalną. Wcielająca się w rolę Jenny

francuska aktorka Adèle Haenel brawurowo odnajduje się zresztą w napisanej dla niej roli. Przypomina, dlaczego napięcie, spajające ze sobą figury lekarza i detektywa, jest dla współczesnych twórców popkultury tak atrakcyjne. I dlaczego staje się dziś podstawą dla tak niezliczonej ilości książek, filmów i seriali, zarówno opartych na oryginalnych pomysłach, jak i reinterpretujących znajome historie. To lekarz Bernard Rieux odkrywa tajemnicę nowoczesności w „Dżumie” Alberta Camusa, podobnie jak ponowoczesną metropolię rozgryza jeżdżący nocą karetką Frank w „Ciemnej stronie miasta” Martina Scorsesego. Sherlockiem Holmesem epoki totalnej medykalizacji życia i biopolityki staje się z kolei telewizyjny „Dr House”.

Prześladowana przez obraz wołającej o pomoc dziewczyny – i własne poczucie winy –  Jenny postanawia bowiem na własną rękę ustalić jej tożsamość oraz odkryć przebieg wydarzeń feralnej nocy. W międzyczasie próbuje też odbudować relację z Julienem, który impulsywnie postanawia rzucić studia. Haenel błyskotliwie rekonstruuje scenariuszową wrażliwość swojej postaci. Unika, jak tylko się da, przesadnie melodramatycznych środków wyrazu. W ten sposób paradoksalnie uwypukla dyskursywną pustkę samej historii. Choć słyszymy o przerażającym poczuciu winy, które prześladuje Jenny, to nawet na chwilę nie wątpimy w jej krystalicznie czyste sumienie. Haenel nie jest jednak w tej roli oczywista, ale po prostu brawurowo wiarygodna. To scenariusz nie pozwala jej wiarygodności wybrzmieć całym ciężarem realizmu, który z taką pieczołowitością rekonstruowany jest na ekranie. Wielka kreacja znanej między innymi z „Suzanne” aktorki to być może jedyny jasny punkt filmu, który można chyba uznać za pierwszą wielką filmową porażkę laureatów Złotej Palmy z 1999 roku.

Gdy „Nieznajoma dziewczyna” zaczyna odsłaniać swoje karty, trudno o zaskoczenie. Bracia Dardenne dalej robią ambitne i niekonwencjonalne kino

Numer 200.

Z okazji 200. numeru postanowiliśmy nieco zamieszać: w tym wydaniu krytycy filmowi piszą o teatrze, a teatralni – o literaturze, autorzy związani z literaturą zajmują się sztuką, krytycy artystyczni – muzyką, a krytycy muzyczni – filmem. Czas na interdyscyplinarne odświeżenie!

społeczne. Jest ono rozpostarte pomiędzy dwoma biegunami narracji. Pierwszy z nich to kino kameralne i bezwzględnie ograniczone przez surowy realizm. Prowadzona z ręki kamera dotrzymuje filmowanym bohaterom kroku, unikając rozpraszających ruchów czy wymyślnego umiejscowienia. Nie uświadczymy tu zamkniętych w studiach filmowych planów, nienaturalnego światła czy jakiejkolwiek muzyki. W tej bezkompromisowości zresztą należałoby chyba szukać źródeł charakterystycznej dla twórców „Rosetty” zręczności w wyciskaniu dramatycznego potencjału z wydawałoby jednoznacznie prozaicznych sytuacji. „Nieznajoma dziewczyna” nie jest wyjątkiem. W wycofanym, powściągliwym rytmie życia przychodni kryje się niepozbawiona uroku poetyka codzienności, pięknie zresztą nakręcona od strony wizualnej. To niestety drugi biegun – „społeczny”, dyskursywny – tym razem zgrzyta.

To, co chcą powiedzieć bracia Dardenne, zostaje wyartykułowane dość wcześnie w filmie. Niestety okazuje się być na tyle jednoznaczne, że twórcy nie potrafią podjętego przez siebie wątku już dalej w żaden ciekawy fabularny sposób poprowadzić. Im bliżej prawdy znajduje się Jenny, tym bardziej oczywisty staje się bezosobowy charakter winy – i to winy w ogóle, w sensie społecznej odpowiedzialności za ludzką krzywdę. Ustanawiające hierarchię w każdej wspólnocie „progi przemocy”, takie jak seksizm, rasizm czy różnica klasowa, wyznaczają nieprzekraczalne granice. Musi się na nie natknąć każdy, kto spróbuje upomnieć się o interes pokrzywdzonych. Żadna jednostka nie ma siły sprawczej, która byłaby wystarczająco skuteczna, aby zlikwidować mechanizmy powodujące krzywdę. Ta świadomość niemocy ma również swój cyniczny rewers: pozwala zapomnieć o osobistej odpowiedzialności za krzywdę.

Wymiar beznadziei, który towarzyszy prywatnemu śledztwu Jenny, pojawia się jednak tutaj w sposób niewyraźny i nie do końca zrozumiały. Od pierwszych Nieznajoma dziewczyna, reż. Luc Dardenne, Jean-Pierre Dardenne, Belgia 2016„Nieznajoma dziewczyna”, reż. Luc Dardenne, Jean-Pierre Dardenne,
Belgia, Francja 2016, w kinach od 9 grudnia 2016
minut zdaje się narzucać on jako, wydawałoby się, nieunikniona kulminacja historii. Bracia Dardenne próbują zaniepokoić sumienie białej, europejskiej klasy średniej. Na koniec jednak dostarczają jej narrację, która może je skutecznie i w łatwy, doraźny sposób uspokoić. To chyba rozczarowuje w „Nieznajomej dziewczynie” najboleśniej. Niemoc zanika, a jej miejsce zajmuje pozornie satysfakcjonujące, zaskakująco ckliwe zakończenie. Rozwiązanie zagadki śmierci tytułowej „Nieznajomej dziewczyny” leży w procesach kształtujących współczesne społeczeństwo i daleko wykracza poza ten partykularny przypadek, co zostaje oczywiście w toku narracji czytelnie wyłożone. Problem w tym, że propozycja przepracowania tej krzywdy i oddania sprawiedliwości pokrzywdzonym wydaje się o tym zapominać.

Szkicowane przez półtorej godziny napięcie gdzieś wygasa, a podróż głównej bohaterki kończy się aktem jej osobistego „odkupienia”. Krytyka klasy średniej okazuje się być jedynie podchwytliwym sposobem na ponowne umiejscowienie jej w centrum uwagi. Walka o interes wykluczonych staje się z kolei przede wszystkim osobistą, epizodyczną podróżą – nie ukrywajmy – uprzywilejowanej bohaterki. Być może w „Nieznajomej dziewczynie” było coś więcej, jakaś polityczna przeciwwaga dla tego patosu, ale tego się już nie dowiemy. Po chłodnej recepcji na festiwalu w Cannes z filmu w wersji dystrybuowanej w Europie zniknęło bowiem blisko dziesięć minut materiału. Jak się okazuje, nawet wielcy realiści współczesnego kina muszą czasem zmierzyć się z brutalną zasadą rzeczywistości.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.