Ginące plemię

13 minut czytania

/ Film

Ginące plemię

Marcin Bogucki

Wbrew intencjom książkowego pierwowzoru serial „Mozart in the Jungle” przyczynia się do utrwalenia stereotypu muzyka klasycznego jako odklejonego od społeczeństwa lekkoducha

Jeszcze 3 minuty czytania

Dziewiątego grudnia tego roku Amazon wypuścił trzeci sezon serialu „Mozart in the Jungle” opartego na autobiograficznej powieści oboistki Blair Tindall pod tym samym tytułem. Dżungla jest w niej nie tylko metaforą współczesnego przemysłu muzycznego, w którym o przeżycie muszą walczyć nawet najwięksi kompozytorzy, lecz także diagnozą sytuacji muzyki klasycznej postrzeganej coraz częściej jako egzotyczna rozrywka i odklejony od rzeczywistości świat rządzący się swoimi prawami. Twórcy serialu (Roman Coppola, Jason Schwartzman, Alex Timbers i Paul Weitz) poszli jednak inną drogą – w ich przypadku wątek miłosny jest dużo ważniejszy niż rozważania na temat patologii systemu finansowania muzyki klasycznej i reprodukowanych przez nią nierówności społecznych. Coppola i spółka stworzyli opowieść o oboistce starającej się o posadę w wymyślonej New York Symphony (wzorowanej oczywiście na Filharmonii Nowojorskiej), przeżywającej swoje pierwsze poważne zauroczenia. W ich wersji Mozart porusza się raczej w gęstwinie uczuć – nie należy zatem spodziewać się wiwisekcji świata muzyki klasycznej w stylu „Artystów” Strzępki i Demirskiego. Serialowi bliżej do rozgrywającego się na Broadwayu obyczajowego „Smasha” wyprodukowanego przez NBC. Choć orkiestra symfoniczna stanowi dla twórców jedynie egzotyczny entourage, warto jednak przyjrzeć się, w jaki sposób w kulturze popularnej funkcjonuje figura muzyka klasycznego, szczególnie że mamy do czynienia z dziełem cieszącym się uznaniem (Złote Globy w 2016 za najlepszy serial komediowy i dla najlepszego aktora w kategorii muzycznej/komediowej, nominacje do tych samych nagród w przyszłorocznym rozdaniu).

Dwa lata temu dyrygent Iván Fischer, jeden z założycieli Budapeszteńskiej Orkiestry Festiwalowej i jej dyrektor artystyczny, wywołał środowiskową dyskusję. Bezceremonialnie stwierdził, że orkiestra symfoniczna to gatunek na wymarciu, całkiem precyzyjnie określił też czas wyginięcia – nie więcej niż kilka

Numer 200.

Z okazji 200. numeru postanowiliśmy nieco zamieszać: w tym wydaniu krytycy filmowi piszą o teatrze, a teatralni – o literaturze, autorzy związani z literaturą zajmują się sztuką, krytycy artystyczni – muzyką, a krytycy muzyczni – filmem. Czas na interdyscyplinarne odświeżenie!

dekad. Podawał również przyczyny – porównywał orkiestry do dinozaurów niepotrafiących dostosować się do nowych warunków. To wielkie bestie, które nie zmieniły swojej formy od ponad stu lat. Ich system finansowania nie należy do najbardziej stabilnych, uzależniony jest od prywatnych sponsorów (jak w Stanach Zjednoczonych) lub dobrej woli polityków (przykład Europy). Orkiestry nie odpowiadają na zapotrzebowanie ani współczesnych kompozytorów, ani publiczności. Są skupione na wszystkim poza samym muzykowaniem, służą temu, żeby realizować inne potrzeby: zapewnić stabilne zatrudnienie muzykom, kariery niektórym solistom i dyrygentom lub podbudować status społeczny niewielkiej grupce odbiorców. 


Wypowiedź Fischera wpisywała się w trwającą już od kilku dekad dyskusję na temat przyszłości orkiestr jako instytucji muzycznych, choć jej radykalizm budził głosy sprzeciwu. Kontrowersyjne są także propozycje wyjścia z kryzysu, czyli uelastycznienie warunków pracy muzyków. Według dyrygenta za stan orkiestr odpowiadają nie tylko zarządzający instytucjami, ale także związki zawodowe, skupione na ochronie ludzi, a nie jakości muzyki. Problemem jest także system przesłuchań sprawdzający znajomość znanych kawałków, a nie współpracę w zespole, co wpływa na wspólną grę.

Diagnoza Fischera, podkręcona oczywiście na potrzeby wywiadu, razi uproszczeniami (przeszłość jest w niej idealizowana, a abstrakcyjna wartość muzyki stawiana ponad sytuację materialną muzyków), niemniej samemu dyrygentowi nie można odmówić pomysłowości w działaniach naprawczych. Podczas organizowanych przez niego koncertów utwory są losowane przez jednego ze słuchaczy z losów umieszczonych w czarze tuby; na niektórych wydarzeniach można zająć miejsce w środku orkiestry (nawet pod fortepianem, jeśli się chce); koncerty dla młodzieży zaczynają się o północy, dodatkowy rabat jest przyznawany dla rowerzystów, słuchacze rozkładają się na pufach; na koncertach przeznaczonych dla dzieci – już w regularnych godzinach – słuchają one muzyki z kubkiem kakao.

Fischer przekonał się na własnej skórze, że część jego rozpoznań jest trafna. Mimo że orkiestra od 2003 roku ma status narodowej instytucji kultury, w tym roku spotkały ją cięcia dotacji sięgające 80%. Decyzja miała najpewniej podłoże polityczne (dyrygent jest zdecydowanym przeciwnikiem polityki Orbána). Odpowiedź była, jak przystało na Fischera, nietypowa – protest orkiestry przybrał formę flash moba w centrum Budapesztu

Porównanie orkiestr do dinozaurów jest atrakcyjne, ale skoro jeszcze nie nastąpiła ostateczna katastrofa, może mamy do czynienia raczej z ginącym plemieniem? Zaś dyskusja o przyszłości orkiestry skupia się tak naprawdę na tym, co zrobić z mieszkańcami tego rezerwatu. Można wysłać tam etnografa, w ostateczności może to być tubylec, który przeistoczył się w antropologa. Takim przypadkiem jest Tindall. Jej książka wzbudziła wiele kontrowersji w okolicach premiery w 2005 roku ze względu na smaczki towarzyskie. Powieść jest jednak czymś więcej niż opisem przygód erotycznych i eksperymentów z narkotykami pochodzącej z Południa oboistki próbującej robić karierę w Nowym Jorku, jak sugerowałby podtytuł książki.        

W książce Tindall muzyka klasyczna została przedstawiona jako narcystyczny przemysł – jednocześnie skamielina z XIX wieku oraz przeludniony i niskopłatny biznes. Na przykładzie życiorysu Tindall mamy okazję przyjrzeć się temu procesowi bliżej. Okresowi edukacji w Karolinie Północnej i Nowym Jorku patronuje rozwichrzona Beethovenowska „Appassionata” (część pierwsza książki), brak sukcesów na polu muzyki klasycznej zastępuje praca na Broadwayu („Błękitna rapsodia” Gershwina), w końcu zaś wypalenie zawodowe rodzi potrzebę przekwalifikowania („Metamorfozy symfoniczne” Hindemitha na motywach Webera). 

Kariera muzyczna Tindall nie potoczyła się szczęśliwie, dzięki studiom dziennikarskim zyskała ona jednak satysfakcjonujące zajęcie, a przy okazji i rozgłos, pokazując światu drugą stronę świata muzycznego – od strony warunków pracy. Prowokacyjne zestawienie w podtytule książki ma w sobie gorzki posmak. Seks nie jest jedynie niewinną zabawą, przybiera też formy molestowania lub jest jednym ze sposobów zdobycia pracy. Dzięki sprzedaży marihuany wśród znajomych nastolatków można dorobić sobie na bilety na koncert Itzhaka Perlmana. Używki nie biorą się znikąd. Są reakcją na frustrację związaną z niestabilnymi warunkami pracy, jej mechanicznością i powtarzalnością, niemożnością sprostania wymogom perfekcjonizmu.

Akcja serialu dzieje się współcześnie. Choć trudno mówić o kontynuacji, ślady diagnozy Tindall dotyczącej sytuacji z przełomu wieków są tam obecne – orkiestrę ogarnia szaleństwo marketingowe, muzycy muszą walczyć o swoje etaty, dorabiają też na boku, dochodzi do konfliktów między związkiem zawodowym a dyrekcją, dyrekcją a radą filharmonii, pieniądze na funkcjonowanie orkiestry są niemalże wyciągane z gardeł milionerów na specjalnie organizowanych dla nich imprezach. Wątki te są jedynie pretekstem do pokazania perypetii miłosnych Hailey Rutledge (w tej roli Lola Kirke). W porównaniu z książką Tindall, kwestie seksu i narkotyków zostały potraktowane wyjątkowo lekko. Seks nie jest narzędziem władzy, lecz pojawia się prawie zawsze w otoczce romansowej. Podobnie narkotyki, rozprowadzane w orkiestrze przez pociesznego starszego perkusistę, nie stanowią środowiskowego problemu. Także kłopoty Hailey ze zdobyciem stanowiska wydają się drugorzędne – los zawsze się do niej uśmiecha i zawsze udaje się jej wyjść z patowej sytuacji: nie ma w niej ani śladu frustracji, gdyż upragniony etat ciągle majaczy na horyzoncie.    

Drugim ważnym wątkiem jest konflikt artystyczny między odchodzącym nobliwym dyrygentem Thomasem Pembridge’em (Malcom McDowell) a młodym energicznym Latynosem Rodrigo de Souzą (Gael García Bernal wzorowany na słynnym Gustavo Dudamelu). Obaj bohaterowie są przerysowani – zrzędliwy Pembridge, który nie może pogodzić się z utratą pozycji i ekstrawagancki Rodrigo oddają groteskowy stan muzyki klasycznej, zawieszonej między dziewiętnastowiecznym sztywniactwem a rozpaczliwym poszukiwaniem nowej, rockowej niemalże, energii. Z czasem jednak dyrygenci zbliżają się do siebie – Pembridge otwiera się na dubstep, Rodrigo zaś temperuje nieco swój charakter, podporządkowując się orkiestrze, która staje się jego nowym domem. Nowym motorem napędowym akcji jest strajk orkiestry negocjującej nowy kontrakt, któremu uda się zaradzić po cudownej interwencji Rodriga.

Wątek miłosny splata się z artystycznym w nieoczywistej relacji Rodriga i Hailey (w hiszpańskiej wymowie dyrygenta jej imię zamienia się w słodką „Hai Lay”). Trudno jednak w młodej oboistce dostrzec doświadczoną przez romanse, sfrustrowaną brakiem możliwości rozwoju Blair. Hailey to Blair, która zatrzymała się na etapie ostatniej części „Appassionaty” – pełnej nadziei i zapału dziewczyny. W pewnym momencie Hailey także stara się przekwalifikować. Nie szuka ona jednak kariery poza własną branżą, lecz próbuje sił w dyrygenturze (którą to sztukę opanowuje w kilka tygodni). Uwagi wypowiadane przez narratorkę w książce można znaleźć za to w ustach Cynthii (Saffron Burrows) – wiolonczelistki w średnim wieku, jedynej autorefleksyjnej bohaterki, która patrzy na swoją karierę z lekkim rozczarowaniem, zastanawiając się, czy mogła liczyć na zostanie solistką.

Problemy muzyków klasycznych wydają się w serialu wydumane, gdyż ostrość perspektywy Tindall, opatrzona jeszcze stemplem autobiografizmu, została stępiona. Oni sami są przedstawieni raczej groteskowo jako lekkoduchy lub świry. Najlepszym przykładem jest nawiedzona skrzypaczka Anna Maria, była żona Rodriga (grana przez Norę Arnezeder). Młody dyrygent nie jest lepszy – jemu pojawiają się duchy zmarłych kompozytorów, które przychodzą do niego z napomnieniem.  

Mimo tego przerysowania, bohaterowie przedstawieni są z czułością, wszystko odbywa się zaś w granicach prawdopodobieństwa. Przezroczysty styl narracji przełamywany jest jedynie w teledyskowych fragmentach z koncertów. Wtedy dopiero kamerzyści razem z montażystą mogą zaszaleć – chodzi przecież o to, Mozart in the Jungle, premiera III sezonu 9 grudnia 2016, Amazon Original„Mozart in the Jungle”, Roman Coppola, Jason Schwartzman, Paul Weitz, Alex Timbers,
premiera III sezonu 9 grudnia 2016, Amazon Original
żeby oddać w materiale wizualnym domniemane oddziaływanie muzyki klasycznej, jej wyrafinowanie, emocjonalną głębię i maestrię wykonania. W tych momentach może razić czasem złe naśladownictwo gry na instrumentach. Nie oznacza to jednak, że w serialu nie pojawiają się muzycy. Twórcy często puszczają oko do widzów, zapraszając do epizodów gwiazdy światowego formatu (pojawia się m.in. Alan Gilbert – szef Filharmoników Nowojorskich, skrzypek Joshua Bell, pianiści: Lang Lang i Emanuel Ax, czy Plácido Domingo; Dudamel, pierwowzór Rodriga, także mignie w jednym z odcinków – jako członek ekipy technicznej). 

Tych smaczków dla melomanów jest więcej – przykładowo, w czołówce w pierwszym sezonie użyto fragmentu oboju solo z „Koncertu na orkiestręBartóka. Tak naprawdę jednak serial porusza się po znanych muzycznych ścieżkach i w obrębie stereotypów: widać to chyba najwyraźniej w ostatnim sezonie rozgrywającym się częściowo w Wenecji, przedstawionej jako miasto muzyki, w którym każdy gondolier podśpiewuje Verdiego.

Nie ujmując nic serialowi – mimo jego czaru „Mozart in the Jungle” wydaje się wydmuszką, szczególnie gdy porównamy go z oryginałem Tindall. Miał on szansę stać się kontynuacją refleksji na temat ciemnej strony muzyki klasycznej oraz historii ekonomicznej powojennej Ameryki. Wbrew intencjom autorki przyczynia się raczej do utrwalenia stereotypu muzyka klasycznego jako odklejonego od społeczeństwa lekkoducha, mającego może jakieś problemy finansowe, ale skupionego bardziej na przygodach miłosnych i ezoterycznej materii aktu twórczego. Egzotycznego mieszkańca ginącego plemienia z rezerwatu, który za kilka dekad może przestać istnieć.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.