Haendel. Unforgettable

Haendel. Unforgettable

Dariusz Czaja

Rocznicowe obchody mają, jak wiadomo, same wady, ale też i jedną zaletę. Są dobrą okazją, by zrekonstruować własną listę najlepszych wykonań haendlowskich dzieł.

Jeszcze 2 minuty czytania

Każdy z nas taką, wciąż zmienianą, listę nosi w głowie, a teraz czas, by nadać jej pozór stałości. Ciekawe jest dowiedzieć się, które z niegdysiejszych olśnień zachowało niewzruszoną pozycję, a którą z nowości opatrzyliśmy już stemplem nagrania klasycznego. Lista jest ostentacyjnie subiektywna. Do dziesiątki wybierałem tylko te nagrania, które wyraziście odsłaniają geniusz Haendla, które mam żywo w pamięci, i które wreszcie – jak w przypadku „Mesjasza” pod Hogwoodem – stały się kawałkiem mojego życia.


„Koncerty organowe” op. 4 i 7, Ton Koopman, The Amsterdam Baroque Orchestra, Apex 2006

Zacznijmy od lekkiej kawalerii. Wydane niedawno nagranie Tona Koopmana koncertów organowych z opusu 4 i 7 pochodzi naprawdę z roku 1984 i jest reedycją (2 CD) trzypłytowego setu wydanego przez Erato w roku 1986. Wirtuozerska swoboda, nadzwyczajna lekkość i radość grania. To wciąż słychać w tym nagraniu! Stylowa, swingująca miejscami gra Koopmana przypomina nam mniej znaną twarz Haendla – wybitnego organisty obdarzonego wielką fantazją.


„12 Concerti grossi”, op. 6, Il Giardino Armonico, Giovanni Antonini, Universal Classics 2009

Dla odmiany płyta jeszcze ciepła, wydana zapewne z myślą o haendlowskiej rocznicy. Instrumentalne błyskotki, dzieło kunsztu instrumentacji miary najwyższej. Ekipa Antoniniego gra Haendla z rozpoznawalną autorską sygnaturą: perlisty dźwięk, wyraźny włoski akcent, dynamiczne kontrasty. Nagrania Hogwooda, Manze’a, Gestera wciąż mają swoje atuty. Ale interpretacja Il Giardino Armonico jest te pół kroku dalej. Jeszcze więcej ekspresji, jeszcze więcej koloru. I więcej światła. Bez straty dla muzycznej finezji partytury.


„Il trionfo del Tempo e del Disinganno”, Academia Montis Regalis, Alessandro de Marchi, Hyperion 2008

Haendel młody i solidnie „zwłoszczony”. Przypominam to znakomite nagranie pierwszego z Haendlowskich oratoriów, by częściowo chociaż wyrównać przykrość związaną z brakiem w tym zestawieniu osobnej płyty z kantatami włoskimi (już 5 smakowitych płyt La Risonanza, każda grzechu warta), czy sonatami na różne instrumenty. Rewelacyjna Roberta Invernizzi jako Bellezza. Mniejsza o moralizatorski wydźwięk alegorycznego libretta – bellezza jest tu w każdej nucie!


„L’Allegro, il Penseroso ed il Moderato”, M. Ginn, P. Kwella, M. McLauglin, J. Smith, Monteverdi Choir, English Baroque Soloists, John Eliot Gardnier, Erato 1981

Oda pastoralna do tekstu Miltona i Jennensa, dzieło – jeśli się nie mylę – wciąż słabo znane. A mamy do czynienia z niebywałej klasy arcydziełem! To już dojrzały Haendel, majster, który absolutnie panuje nad materią dźwiękową i dobiera bezbłędnie środki do zamierzonych celów. Ujawnia się tu Haendel jako wyborny malarz i kolorysta. Jest w tym utworze cudowna miękkość i wyrażona dźwiękami jakaś elementarna zgoda na świat. Patrizia Kwella zjawiskowa, chóry nie do opisania.


„Rinaldo”, V. Genaux, M. Persson, L. Zazzo i in., Freiburger Barockorchester, Rene Jacobs, Harmonia Mundi 2003

Dzieło o jakże bliskim nam konflikcie chrześcijańsko-islamskim. Dzielni i pobożni chrześcijanie odbijają Jerozolimę z rąk wstrętnych Saracenów. W tle love affair z baśniowymi ingrediencjami. Jacobs, jak zawsze, robi swoje: wydobywa z partytury Haendla wszelkie możliwe smakowitości. Jak nie zachwyca, kiedy właśnie zachwyca! Jego „Rinaldo” jest zrobiony pewną i nadzwyczaj lekką ręką. Almirena (Miah Persson), a zwłaszcza czarodziejka Armida (Inga Kalna), to już samo palców lizanie. Poważna konkurencja dla Hogwooda z Bartoli i Danielsem.


„Tamerlano”, N. Spanos, M. Katsuli, M.-E. Nesi, T. Christoyannis i in., Orchestra of Patras, George Petrou, MDG 2007

Trochę przekory nie zawadzi. A więc teraz, nie tak jak Pan (od Muzyki) przykazał: „Orlando” z Hogwoodem, „Rodelinda” z Curtisem, „Alcina” z Hickoxem, ale niezwykłe odkrycie z ostatniej niemal chwili. Grecy grają Haendla! Na historycznych instrumentach! I to jak! Soliści: Katsuli, Nesi, Christoyannis brzmią świetnie. Petrou wytrzymał doskonale dramaturgię całości, tam gdzie trzeba dozując napięcie. „Figlia mia” umierającego Bajazeta powala jak zawsze, acz brak jej może tej histerii, z jaką zaśpiewał ją na swojej haendlowskiej płycie Mark Padmore.


„Giulio Cesare in Egitto”, S. Connolly, A. Kirschlager, D. de Niese i in., Orchestra of the Age of Enlightment, William Christie, reż. David McVicar, DVD, Opus Arte 2006

McVicar w tandemie z Christiem stworzył rzecz absolutnie nadzwyczajną. Reżyser udowodnił, że w inscenizacjach dzieł o tematyce historycznej niekoniecznie trzeba być namolnym modernistą, ani niewolnikiem dosłowności. Wystarczy inteligencja, dowcip i smak. W realiach kolonialnego Egiptu Cezar, w niezrównanej kreacji Sarah Connolly, objawia swą imperatorską moc, a Danielle de Niese stworzyła postać Kleopatry, jakiej jeszcze w teatrze operowym nie było – jest czego posłuchać i na kogo popatrzeć.


„Solomon”, C. Watkinson, N. Argenta, A. Rolfe-Johnson, B. Hendricks, S. Varcoe, Monteverdi Choir, English Baroque Soloists, John Eliot Gardiner, Philips 1984

Kolejne z nagraniowych dinozaurów trzyma się świetnie. Obsada przyprawiająca kiedyś o zawrót głowy i dzisiaj niewiele straciła na wartości. Jeszcze jedno Haendlowskie arcydzieło (które to już?), bogate, o ile nie wręcz rozrzutne, gdy chodzi o ilość poruszających arii i chórów, brzmi krwiście i solennie. Całość doskonale zbalansowana, a posągowa Carolyn Watkinson wciąż wielka w roli tytułowego bohatera.


„Saul”, A. Scholl, N. Davies, Gabrieli Consort&Players, Paul McCreesh, Archiv 2004

Naturalnie, jeśli chodzi o nagrania oratoriów Haendla McCreesha, wybór jest dla mnie tylko jeden: „Theodora”. Ale ponieważ wychwaliłem tę interpretację w innym miejscu, żeby nie mnożyć bytów umieszczam na liście inne świetne nagranie ze srebrnej oratoryjnej serii Archivu. Potężna dramma, kapitalnie zarysowane charaktery, obsada z kosmosu (Andreas Scholl jako Dawid nie do pobicia!).


„Messiah”, J. Nelson, E. Kirkby, C. Watkinson, P. Elliott, D. Thomas, Choir of Christ Church Cathedral Oxford, The Academy of Ancient Music, Christopher Hogwood, Decca 1980

Dla wielu nagranie-legenda. Było Mesjaszów wielu, ale żaden nie osiągnął takiej pełni jak w nagraniu Hogwooda. Są osobliwe smakowitości i u McCreesha, i u Harnoncourta, ale wykonanie Akademii Hogwooda to fenomen genialnej w każdym elemencie całości. Cud harmonii i wertykalnego porywu. Pamiętam, połowa lat osiemdziesiątych, siedzimy w kilkanaście osób w prywatnym mieszkaniu, słuchając z czarnej płyty tego „Mesjasza”. To wciąż jest mój haendlowski wzorzec metra z Sevres, mój talizman, mój archimedesowy punkt podparcia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.