FANTAZJA: Mesjada
Bruno Schulz, „Udula u artystów”

FANTAZJA: Mesjada

Jan Gondowicz

Wskutek wybuchu w kotłowni dawnego archiwum NKWD w Charkowie manuskrypt wyfrunął przez dach i zatoczywszy w jesiennym przestworzu parabolę, spadł akurat na trawnik polskiego konsulatu – fantazja o odnalezieniu legendarnego Schulzowskiego „Mesjasza”

Jeszcze 2 minuty czytania

No i stało się, już po wszystkim, i wiemy. I znudziły nas do cna mniej lub bardziej barwne relacje, jak to wskutek wybuchu w kotłowni dawnego archiwum NKWD w Charkowie ten właśnie manuskrypt wyfrunął przez dach i zatoczywszy w jesiennym przestworzu parabolę, spadł akurat na trawnik polskiego konsulatu, gdzie podjął go sprowadzony niebawem saperski robot. Że jednak trwało to miesiąc, trzeba trafu będący listopadem – co nie zetlało w archiwum, nie zgorzało w eksplozji i nie roztrzepało się w locie, spłukały wczesne śniegi. Niemniej, przypomnę, zachował się grzbiet profesjonalnie szyty lnianą dratwą, okładki w bordowy marmurek i – choć brak tytułowej – dobra połowa kart, na których przetrwał niemal czytelny rękopiśmienny tekst, bezsprzecznie znanej nam ręki. W miejscach, gdzie stalówka silniej ucisnęła papier lub przechował się blady cień atramentu, rysują się jakby wyrazy: „fortalicja”, „palimpsest”, „rabulistyka”, „perpendykuł”, „idiolatria”, „frontszpic” i „suspensorium” – niewątpliwe słownictwo Brunona Schulza. Szkoda tylko, że owe karty zawierają, jak się zdaje, niewiele więcej ponad nieco odmienne wersje dwu opowieści znanych już z drugiej książki: a zatem, co zapowiadały noty pod pierwodrukami w „Wiadomościach  Literackich”, „Genialna epoka” i „Księga” okazały się równo połową tej mesjańskiej księgi.

FANTAZJA – numer tematyczny

O czym marzymy i jakie mamy – jako jednostki i społeczeństwa – koszmary? Polskie fantazjowanie o heroicznej śmierci („czy poszedłbyś?”), telewizyjne fantazje o wspaniałym życiu, fantazjowanie o końcu świata i wojnie, fantastyczne wizje przyszłości i fantasmagorie współczesności. Współczesna niepewność przyszłości, rozłam politycznego status quo, rozwój mediów i zjawisko postprawdy zdają się sprzyjać fantazjowaniu. Tam, gdzie realność traci grunt pod nogami, a mechanizmy rządzące światem stają się niejasne – otwiera się przestrzeń dla pracy wyobraźni. Zobacz wszystkie teksty albo pobierz numer tematyczny jako e-book w formacie EPUB lub MOBI

Zachodzono nieraz w głowę, czemu w opowieściach Schulza, tak szczodrych w zjawiska meteorologiczno-astronomiczne (upały, sute jesienie, gwiezdne noce, wichury, nawet przelot komety), brak solidnych, teatralnie rozpętanych ewokacji burzy z piorunami, ulewy, śnieżycy. Ano, brak ich, bo zarezerwowane były na fabularne potrzeby tej książki. A przez kontrast potwierdziła się bodaj przesłanka widoczna w fakcie, że szereg rysunków Schulza, przedstawiających chasydów wokół studni, wykonanych zostało piórkiem na kalce; artysta preferował ołówek, a swoje prace kopiował na kalce, z racji wymogów ówczesnej chemigrafii, tylko z myślą o ilustracjach w książce, książka była więc ukończona. Ledwie jednak wraca pogoda, Żydzi na tych rysunkach jawnie na coś czekają, a na co mają czekać Żydzi, jak nie na Mesjasza? No i racja: w sporej części znanej dotąd prozy Schulza czeka się na coś, co jakoś nie chce się zacząć – nie dziwota, że samo oczekiwanie wyemancypowało się w końcu w temat główny. To nic innego właśnie, jak czekanie rodzi Schulzowskie pączkowanie czasu, jego wysoce wątpliwe, nielegalne bifurkacje, żywione pragnieniem rozwidlenia. „Cóż jednak zrobić ze zdarzeniami, które nie mają swego miejsca w czasie, ze zdarzeniami, które przyszły za późno, gdy już cały czas był rozdany, rozdzielony, rozebrany, i teraz zostały niejako na lodzie, nie zaszeregowane, zawieszone w powietrzu, bezdomne i błędne?” – pyta narrator opowieści. Gdy przestrzeń sprzyja mesjaszom, czas bywa im za ciasny, a znów w czasach życzliwszych więzić ich zwykła przestrzeń. Toteż konkluzji, że zapowiedziany pierwszym zdaniem „Oczekiwania”, wedle słów matki przybyły już do Sambora Mesjasz, wjeżdża wreszcie do miasta na osiołku jako niczego nieświadom jarmarczny faktor Jasza Mesgut – można się było spodziewać od początku. Bądź co bądź racją bytu mesjaszy błędnych jest być oczekiwanymi żarliwie jak prawdziwi i przynosić stosowny zawód. „Kot miauczał pod drzwiami” – mówią oschle ostatnie słowa, poprzedzone nieczytelną kartką.

Nie jest to jednak, jak wiemy, wszystko. Czwarta opowieść ujawnia na moment pełnię Schulzowskiego sacrum, odsłaniając dwa jedyne przypadki, gdy się ono w tym dziele objawia. W rzeczy samej, kurtyna przemilczeń unosi się tu nad pamiętną z „Traktatu o manekinach Ciąg dalszy” sceną, gdzie demoniczna Adela poskramia demiurgiczne uroszczenia ojca. Gdy zapędza się on za daleko, sam strwożony wizją mąk powołanych przemocą do istnienia kukieł z panoptikum, Adela nakazuje przymknąć oczy na to, co się stanie. I podchodzi do ojca z dłońmi na biodrach, kategoryczne żądając – a czego, ukrywają dwa wiersze myślników. Nie przypadkiem się nad nimi zamyślano. Przywołując ten moment w „Epifanii”, Schulz sięga aluzjami w głąb dziejów ku mrocznym misteriom nieklasycznego antyku, jak choćby eleuzyńskie: oto wtajemniczenie w Istotę Rzeczy, jakiego dostąpić wolno tylko na klęczkach, w najgłębszej pokorze. Wzbronione jest ujmowanie go w słowach, znana nam dotąd opowieść w tym punkcie milkła. Teraz jednak Schulz nie pozostawia wątpliwości, że straszliwym bluźnierstwom ojca przeciwstawia Adela odwieczny kobiecy gest. Zadziera wysoko suknię, pod którą nie ma niczego. Bławatnego kupca o surowych obyczajach oślepia rozjarzone bielą i rozkrzaczone czernią sacrosanctum: przeciwstawne wszelkim mózgowym spekulacjom jedyne autentyczne, żywe źródło wszechrzeczy. Które powtórnie jawi się synowi kupca, gdy w „Genialnej epoce” porywa go złudny szał twórczy. Co dzieje się w tej historii między tworzeniem niezliczonych rysunków, gdzie fantastyczny świat „odnawia się, zlenia i łuszczy jak cudowna jaszczurka”? Dzieje się wyjazd rodziców na święta i têta-à-tête ze sprzątającą Adelą, „odurzenie zapachem jej ciała, którego młody urok objawił się był niedawno obudzonym mym zmysłom”. Ta właśnie chwila daje chłopcu do rąk, pamiętamy, Księgę – zapowiedź najskrytszych wtajemniczeń. Powtarzając sakralny gest, godzien terminologii Rudolfa Otto, którego Schulz oczywiście czytał, Adela uświęca podejrzany szpargał. Może nadejść, nadchodzi Genialna Epoka, to, co powinno, zostaje chłopcu „podpowiedziane, podsunięte”, wskazane. I stąd ów spadły z niebytu i z nieba manuskrypt zwać się może nie „Mesjasz”, lecz jego żeński derywat, „Mesjada”. Mesjasz była kobietą.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.