LITERATURA OD KUCHNI:
Jesienna szarlotka jako remedium

Bogusław Deptuła

Poeta – przynajmniej taki poeta jak Georg Trakl – raczej nie jada. Owszem, może się czasem czegoś napije, jak choćby wina. Cierpi, grzeszy, ale nie je, a gdy zje, to wpada w poczucie winy

Jeszcze 3 minuty czytania

Właśnie kończy się jesień, pora roku przez jednych lubiana, przez innych lubiana najmniej. Ja jesień, czas wszelkiej obfitości, lubię bardzo. Owoce, warzywa, grzyby wypełniają stragany, są piękne i jeszcze w znakomitej formie.

Poetą najbardziej jesiennym ze wszystkich pozostanie już na zawsze Georg Trakl. Dla Trakla jesień trwa przez cały rok – nie jest stanem pogody, a stanem ducha. Przemijanie, rozkład, fizjologiczność naszych ciał, ale i całej przyrody napełnia go melancholią; nawet słońce zjawia się tylko, by to ujawnić. To kompletnie depresyjna osobowość.

Fascynacja egzaltowaną poezją Austriaka Georga Trakla spłynęła na mnie dość wcześnie, bo w początkach liceum, i choć ewoluowała, trwa nadal. Pewnie wielu poezja ta wyda się nieznośnie manieryczna, przesadnie poważna i repetytywna, pisana cała na jednej nucie, ba, wręcz unisono: jesień, śmierć, apokalipsa. Tyle tylko, że choć Trakl jest właściwie pisarzem bez biografii, to zarazem właśnie ta biografia w tragiczny sposób uwiarygodniła jego poetyckie dzieło.

rys. Malwina KonopackaRozkładająca się monarchia austro-węgierska wydała całą plejadę znakomitych pisarzy, czerpiących inspirację z rozpadu świata, wywołanego lawiną I wojny światowej: Schnitzler, Hofmannsthal, Musil, Roth, von Doderer i inni. Trakl tego kataklizmu nie przetrwał, jego poezja wręcz przeciwnie – stając się jednym z najciekawszych artystycznych opisów owego upadku i końca, który musiał być nowym początkiem, ale początkiem już Traklowi niedanym. I może w pewnym sensie tak jest lepiej, bo wszystko staje się wówczas wewnętrznie spoiste.

Niektórzy pisząc o jego twórczości, posuwają się wręcz do może nieco radykalnego stwierdzenia, że to właściwie jeden wiersz rozpisany na wiele odprysków. Albo niekończące się wariacje, może nie na jednej nucie, ale wokół wciąż powracającego wątku. Zarazem wielką siłą tej poezji jest jej obrazowość, malarska wprost sugestywność, fantastyczna paleta środków, uwzględniająca choćby nieco duszący przymiotnik „hiacyntowy”, powracający przy opisie włosów, nocy, głosu, milczenia. Ale i wonie, na przemian hiacyntowe i rynsztokowe, piwniczne i czarnobzowe, wychodka i jabłek, zgnilizny i wina, wracają po wielekroć, potęgując wizyjny charakter tych poetyckich obrazów zachodzącego świata.

Oficyna Literacka, Kraków 2001W 1973 roku w tak zwanej serii celofanowej PIW-u pojawił się pierwszy wybór wierszy Trakla, dokonany przez Jana Koprowskiego. Rok później Ewa Kuryluk wydała swą pionierską na polskim gruncie „Wiedeńską apokalipsę”. To w niej znalazł się bodaj najobszerniejszy dotąd tekst poświęcony Traklowi. Choć Kuryluk tłumaczyła tylko fragmenty wierszy potrzebnych do analizy jego twórczości, to niektóre z nich na długo pozostały w pamięci. Ostatnio tłumaczeniem Trakla zajął się Adam Pomorski, wydając w 2001 roku tom „Sebastian we śnie” – obejmujący całość spuścizny poety, niezbyt wszak obfitej, i opatrując tom dużym tekstem krytycznym, wymierzonym w  psychoanalityczną interpretację poezji Georga Trakla, której uległa pisząca o nim przed laty Kuryluk.

Oto bowiem interpretatorzy zazwyczaj skupiali się na wątku kazirodczej miłości, być może nieplatonicznej, do młodszej siostry poety, Margarete. Wszystko, co innym badaczom służyło do dowodzenia owego faktu, Pomorskiemu wydaje się jego zaprzeczeniem i trywializacją. Tłumacz nie zgadza się również na wpisywanie poezji Trakla w krąg poezji symbolicznej, upatrując w niej raczej przejawów ekspresjonizmu, a nawet  imażyzmu spod znaku Ezry Pounda. Argumenty znajduje w poezji i nowszych, szczególnie anglosaskich, interpretacjach. Powracający motyw kazirodczy Pomorski tłumaczy tak: „Kazirodztwo «siostry» i «brata» w liryce Trakla to stwórcze, doskonałe połączenie dwóch alchemicznych pierwiastków: srebrnego/białego księżyca i złotego/żółtego słońca, Luny i Sola, Selene i Heliosa”. To dość już daleko posunięta interpretacja i, jako interpretacja, pewnie jednych przekona i pociągnie siłą erudycji, innych nie. Pozostaje taki oto poetycki obraz z wiersza „Passion”, który symbolicznego charakteru nie ma, a co więcej – w zgodzie z tym, co sam Pomorski postuluje, mieć nie powinien. W jego przekładzie fragment brzmi:

„(…) Wśród mrocznych jodeł
Dwa wilki skaziły ród
Kamiennym uściskiem (…)”

W wersji Kuryluk:

„(…) Dwa wilki w mrocznym lesie
Krew naszą mieszaliśmy w kamiennym uścisku (…)”

Pomorski jest nawet bliższy psychoanalizy, pisząc „skaziły”, podczas gdy u Kuryluk dochodzi zaledwie do „mieszania”. Rozstrzygnięcia niepodobna dokonać tu i teraz. Pewnie strony sporu będą pozostawać przy swoim. Jednak obecność owego występnego wątku naznacza całą poezję Trakla i powraca, powraca wielokrotnie.

Gdyby jednak przyjąć kazirodczą perspektywę, łatwiej byłoby pojąć powód skrajnego pesymizmu i nieustającego poczucia grzechu, którego nic, zdaje się, nie ma mocy usunąć. Stąd depresja, stąd ucieczka przed światem, w pijaństwo, narkotyki, usługi prostytutek.

Trakl wcześnie oddał się we władanie narkotyków. Miały go wyciągać z silnej depresji, w jakiej pozostawał przez całe swoje nazbyt krótkie życie (1887–1914; trzy lata później, dożywszy podobnego wieku, Margarete podążyła w ślady brata i też popełniła samobójstwo).

Wydawnictwo Literackie, 1974Miał kłopoty ze zdawaniem w szkole średniej. Farmację wybrał, jak twierdziła niechętna tej decyzji rodzina, po to, by mieć dostęp do narkotyków. Przedawkowanie kokainy miało być bezpośrednim powodem jego śmierci. Rok wcześniej przedawkował weronal, co mogło skończyć się podobnie. Jednak narkotyki pojawiły się jako uśmierzenie, a nie podnieta do twórczości, odwrotnie niż u młodego Rimbauda. Pisze Kuryluk: „dla Trakla pijaństwo i zamroczenie oznaczały jedyną możliwą ucieczkę przed demonami własnej krwi i światem opanowanym przez brzydotę, zło i zbrodnię. Narkotyki przynosiły mu sen…”.

Wielokrotnie powraca w tej poezji wino, jego zbiory, odmienne barwy. Narkotyki wprost przywołane nigdy nie zostaną, chyba że w omownej frazie: „Pijany makiem płyniesz”.

Poeta – przynajmniej taki poeta, jak Trakl – raczej nie jada. Owszem, może się czasem czegoś napije, jak choćby wina, ale nie je. Cierpi, grzeszy, ale nie je, a gdy zje, to wpada w poczucie winy. Gdy dwukrotnie zjawiają się wzmianki o chłopskim jadle, mają one jednoznaczny charakter: „Breja w misce, chleb z czosnkiem, nędza bez odmiany”, czy w innym miejscu: „Chłopaki, dziewuchy, przysuwają miski / I leją wino, i dzielą się chlebem” (przeł. A. Pomorski).

Zatem choć sam nie jadał, to na jedzenie był jednak wrażliwy, bo je dostrzegał, a to wcale u poetów nie jest obowiązkowe. Wzmianki pojawiają się niespodziewanie: „Słodka woń jabłek”; „Pachną jabłka na komodzie”; „Owoce głucho, miękko padają z jabłoni”. Z gruszkami poszło jakoś gorzej: „Mdłe wonie / Kadzidła, gruszek zleżałych”.

To ostatnie akurat może nieco dziwić, bo między innymi z suszonych gruszek, ale też jabłek, moreli i brzoskwiń, śliwek, rodzynek i fig robi się znany w Austrii i południowych Niemczech Kletzenbrot, czyli rodzaj piernika, bo dużo też w nim przypraw korzennych. Jest ciemnobrązowy, ciężki i zbity, wilgotny i polany grubo białym lukrem. To pyszna rzecz, ale też nie taka łatwa do zrobienia, więc nie namawiam.

Może zatem przyszedł moment, by dać przepis na grzane wino? Pora jest jesienna, deszczowa i chłodna, więc na pewno dobrze jest zagrzać wina. Ale na jaki sposób: austriacki, francuski czy polski? Każda z wersji będzie miała swoich zwolenników, a zatem najlepiej pozostawić Czytelnikom szansę wyboru, my tylko dostarczymy niezbędnych informacji, jak każda z tych wersji powinna wyglądać.

Austriacy piją przed Bożym Narodzeniem ogromne ilości ponczu, który silnie rozgrzewa i szybko upaja. Jest to mieszanka herbaty, cukru, cytryny, owoców, rumu i wina. Ma zwodniczy różowy kolor. Francuzi wolą zwyczajnie podgrzać wytrawne czerwone wino, wkładając do szklanki plaster pomarańczy. Wina nie słodzą, a korzeni dodają ilości wprost śladowe, więc trudno na nie trafić. Zupełnie odwrotnie niż u nas, również w tym pozostajemy sarmatami. Do wina dodajemy cukier lub miód, no i mnóstwo korzeni, i to często mielonych, więc w naszej wersji grzane wino najpodobniejsze jest do piernika.

I jeszcze kwestia szarlotki. Oczywiście ortodoksi oraz mieszkańcy dawnej Galicji zaraz zaczną krzyczeć, że pożądana jest nie szarlotka (a co gorsza właściwie tarta, którą tutaj chcę zaproponować), ale strudel z jabłkami… Nie jestem szaleńcem, strudla nie będę próbował sam robić ani nikomu polecać do zrobienia. Jestem za rzeczami dość łatwo wykonywalnymi, a strudel na pewno do nich nie należy. Zróbmy więc szarlotkę, jakiej nie zrobił nikt, jabłkową tartę, ale też nie w wersji francuskiej, ale takiej, którą lubię najbardziej, na kruchym spodzie z osobno uprażonymi jabłkami.



Szarlotka nieortodoksyjna

Ciasto kruche:
1,5 szklanki mąki tortowej
0,5 kostki masła (ale można dać nieco więcej)
0,5 szklanki cukru pudru
2 żółtka
łyżka kwaśnej śmietany
szczypta soli
otarta skórka z cytryny
laska wanilii

Przepis na ciasto:
Całość zagnieść i wstawić na ok. 1h do lodówki.

Masa jabłkowa:
1–1,5 kg jabłek kwaśnych, najlepsza reneta
cukier, najlepiej brązowy
otarta skórka z cytryny

Przepis na masę:
Jabłka obrać, usunąć szypułki, pokroić dość drobno.
Wrzucić najlepiej na teflonową patelnię, dodać nieco wody.
Dodać przekrojoną laskę wanilii. Nasionka wydłubać i dorzucić. Przykryć przykrywką, udusić.
Doprawić cukrem i otartą skórką z cytryny, wygotowany strąk wanilii wyrzucić.

UWAGA: najlepszy smak mają jabłka kwaśne, które dosłodzimy wg własnego upodobania. Jabłka słodkie mają inny smak, gorszy. Można je doprawić sokiem z cytryny, ale smak takiej szarlotki jest zupełnie inny i dla mnie kompletnie fałszywy. Zawsze można skorzystać z jabłek granny smith, tak jak to czynią na Zachodzie, ale i tam już coraz częściej widać powracające renety, choć oczywiście w nieco przemysłowej wersji. Rozwiązaniem nie jest też korzystanie z gotowych jabłek ze słoika, to fałszywy trop!

Gdyby jakimś sposobem trochę jabłek wam zostało, prażone są wyśmienite do naleśników albo do chałki grubo posmarowanej masłem. Grubo.

Przepisu ciąg dalszy:
Ciasto rozwałkować na ok. 0,5 cm grubości. Wyłożyć na blachę lub formę do tarty.
Przykryć folią aluminiową, wysypać ziarnami fasoli, soczewicy lub specjalnymi kulkami ceramicznymi i piec ok. 30 min w temp. 180 stopni.
Wyjąć z piekarnika, zsypać fasolki, wstawić znowu do piekarnika, zrumienić  nieco ciasto, żeby się dopiekło i ładnie wyglądało.
Wyjąć ponownie, rozprowadzić masę jabłkową, posypać wierzch płatkami migdałów, ponownie zapiec, migdały powinny się zrumienić.

Całość ma zupełnie bajeczny aromat. Bita śmietana jest niepotrzebna, a kawa zupełnie nie pasuje. Najlepsza jest herbata, a do niej kieliszek koniaku, brandy albo – co najwłaściwsze – calvadosu.

Nie wiem, jak głęboka była depresja Georga Trakla, ale oczywiście naiwnie wierzę, że po spróbowaniu takiej szarlotki zapomniałby o niej na dłuższy czas.

Kwestia relacji z siostrą pozostaje nierozwiązana.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.