Nieprzepróbowany świat

Nieprzepróbowany świat

Agnieszka Jakimiak

„American Honey” to portret Ameryki, która głosuje na Donalda Trumpa, bo nikt inny nie zbudował równie wiarygodnej i wielowymiarowej iluzji

Jeszcze 2 minuty czytania

Najnowszy film Andrei Arnold „American Honey” można zamknąć w dwóch zdaniach. To historia młodej dziewczyny o imieniu Star (Sasha Lane), która próbuje wyrwać się z patologicznego środowiska i rusza w podróż z grupą handlarzy obwoźnych. Jej wędrówka pozwala nam przyjrzeć się współczesnej Ameryce. Problem w tym, że nie mamy do czynienia ani z typowym road movie, ani z typową Ameryką. Film Arnold pracuje przede wszystkim na to, żeby fabuła ustępowała miejsca emocjonalnemu i emocjonującemu pejzażowi, a realistyczny portret rzeczywistości mieszał się z jej mirażem. „American Honey” to przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu jednej dziewczyny i o niedojrzałości całego społeczeństwa.

Arnold przypatruje się fragmentom i wyimkom, wydobywa na pierwszy plan szczegóły, które bywają żenujące albo kiczowate. Zagląda w te miejsce, w których bieda i desperacja idą pod rękę z wiarą w narodowe mitologie, dorobkiewicze cementują konserwatyzm, a każdy, nawet najdrobniejszy przedsiębiorca nie traci nadziei na dotarcie na szczyt drabiny finansowej. To portret Ameryki, która głosuje na Donalda Trumpa, bo nikt inny nie zbudował równie wiarygodnej i wielowymiarowej iluzji. Wiara w moc Supermana miesza się z wiarą w potęgę amerykańskiej flagi, która z kolei wiąże się z kultem bogactwa i kapitalizmu, nawet w jego najbardziej karykaturalnej formie. Towarzysze podróży Star są przekonani, że robią biznes, w którym można odnieść wielki sukces albo chociaż zawstydzającą porażkę. Wiara w przyszłe zwycięstwo i system konkurencji, kar i nagród, wprowadzony przez menedżerkę Krystal (Riley Keough) sprawia, że główną maksymą grupy staje się hasło „Make money”, a najważniejszym celem – skuteczna i sprytna sprzedaż gazet, których nikt nie czyta i które nikogo nie obchodzą.

„American Honey” „American Honey”, reż. Andrea Arnold

Chociaż krytyka systemu pojawia się tu regularnie, to głównym tematem filmu Arnold nie jest gorzka refleksja o kapitalizmie. „American Honey” to hołd dla jednostkowej niezgody na reguły obowiązujące w środowisku, do którego przyszło nam należeć, dla wszystkich buntów, których znaczenie w wielkiej skali pozostaje żadne, ale które odciskają się w naszej pamięci, uczą nas odwagi, możliwości sprzeciwu, a w końcu pozwalają zabrać głos i wyzbyć się lęku przed oceną lub kompromitacją. Star zakłóca reguły przyjęte w grupie, pozwala sobie na otwartą krytykę, bezczelnie wtrąca się w porządek, którego nie rozumie i na który nie chce się zgodzić, ale jednocześnie nie chce go opuścić. Nie podobają się jej metody handlu, ale nie rezygnuje ze sprzedaży czasopism. Chce i nie chce zarabiać pieniędzy. Paradoksalnie „American Honey” jest afirmacją wolności, której istnienia Arnold nigdy nie podważa i nie kwestionuje, ale zdaje sobie sprawę, jak bardzo to pojęcie jest uwikłane i niejednoznaczne.

Andrea Arnold pracuje z amatorkami i amatorami w niepowtarzalny sposób. Z jednej strony jej filmy należą do nich – „Fish Tank” jest filmem Katie Jarvis, tak jak „American Honey” jest filmem Sashy Lane. Z drugiej strony Arnold zachowuje autorski styl filmowania i budowania narracji, który trudno pomylić z jakąkolwiek inną estetyką. Wrażliwość brytyjskiej reżyserki wynika z uważnej obserwacji nieprofesjonalistów, z przyglądania się ich energii, odzywkom, zachowaniom, funkcjonowaniu w grupie albo przeciwko niej. Arnold podąża za tropami pozostawionymi przez aktorki i aktorów, nie narzuca im emocjonalności, nie wmanewrowuje ich w sytuacje, które byłyby dla nich obce. Jest czujna na wszystko, co ich otacza, nie projektuje tez i rozwiązań. Jej filmy przypominają rytm życia jej bohaterek – są nieprzewidywalne, ale nie ma w nich gwałtownych zwrotów akcji; bywają bardzo proste, ale nie wiadomo, która z błahych sytuacji okaże się kluczowa albo przełomowa; nie przedstawiają gotowych rozwiązań, ponieważ niektóre sytuacje muszą trwać w zawieszeniu, niechcianym powtórzeniu, w braku puenty i wyjaśnienia.

Obok aktorek i aktorów nieprofesjonalnych, w filmach Andrei Arnold pojawiają się gwiazdy, jak Shia LaBeouf czy Michael Fassbender. Bywa, że to ich najlepsze role w karierze. Arnold odważnie pogrywa z ich wizerunkiem i związanymi z nim oczekiwaniami. W „Fish Tank” Fassbender wciela się w rolę nowego chłopaka matki, który pojawia się przed oczyma piętnastoletniej Mii Williams (Katie Jarvis) w iście tabloidowym ujęciu. Kamera łapie go w przypadkowym, ale doskonale skadrowanym przebłysku, zza półprzymkniętych drzwi. Jest podglądany niczym na zdjęciu zrobionym przez paparazzich. LaBeouf funkcjonuje w „American Honey” w sposób, który został usankcjonowany przez plotkarskie portale: jest zawadiaką i imprezowiczem, nieprzewidywalnym, ale obdarzonym charyzmą i pewnością siebie. Arnold pozwala gwiazdom wydobyć się z wizerunkowej szuflady i nie podąża za wektorami wyznaczonymi przez hollywoodzką famę. Paradoksalnie, Fassbender i LaBeouf zyskują w obu filmach jakość aktorów i aktorek nieprofesjonalnych. Andrea Arnold daje obu szansę nie tylko na wyłamanie się z przypisanych im wizerunkowo póz. Otwiera przestrzeń na komentarz i kontestację, na poszukiwanie innego rodzaju obecności na ekranie, na kryzys, niepewność i porażkę, związane z niemożliwością wypełnienia zadanego przez media kształtu.

Jednak filmy Arnold to przede wszystkim opowieści o kobietach. Słynna fraza, wypowiedziana w „Przekleństwach niewinności” Sofii Coppoli: „Pan nigdy nie będzie wiedział, jak to jest być 13-letnią dziewczynką” zyskuje u reżyserki kontynuację. Zapomniałyśmy, jak to jest być 17-letnią, 18-letnią, 19-letnią dziewczyną. Zapomniałyśmy, jak to jest mierzyć się z nieprzepróbowaną rzeczywistością, odkrywać własną seksualność, brać wiele rzeczy nazbyt poważnie, a do innych podchodzić nazbyt lekko, radzić sobie ze wstydem, zakłopotaniem, odrzuceniem, nie móc się uspokoić. Mało która dorosła osoba pamięta, jak wygląda młodzieńczy strach, że nasze uczucia miną z czasem i nie będą nic warte, że nie zostawią śladu, a my szybko nauczymy się, jak żyć w społeczeństwie, rządzącym się przecież tak przejrzystymi regułami. Andrea Arnold na pewno o tym pamięta. Przyjmuje wyjątkową perspektywę: w wieku 55 lat wraca do wszystkiego, czego z biegiem czasu się wyzbyliśmy, ponownie przygląda się temu, w jakim świecie lądujemy, wchodząc w dorosłość, nie bagatelizuje żadnej rozpaczy, żadnego załamania i żadnej euforii. Z tego względu filmy Arnold są tak pouczające i tak poruszające – mówią głośno i wyraźnie, że cały czas uczymy się tego, kim chcemy być, jak chcemy się określać, czego nie akceptujemy, a co popieramy – bez względu na to, ile mamy lat. Co więcej, zarówno „American Honey”, jak „Fish Tank” nie traktują jakiejkolwiek nastoletniej rebelii protekcjonalnie. Wprost przeciwnie, nie dość, że Arnold dowartościowuje odruch buntu, nie dość, że nie marginalizuje towarzyszących mu emocji, to sugeruje, że to on przede wszystkim jest w stanie wpłynąć na kształt struktur i relacji społecznych.

Film jednak nie ma nic wspólnego z hippisowską utopią. Cechuje go niespotykana wrażliwość wobec cielesności, intymności i osobistych granic, których przekroczenie często wiąże się z przemocą. Arnold wydobywa te punkty zapalne, które wskazują na rodzące się zagrożenie. Niebezpieczeństwo nie pochodzi od obcych, których na swojej drodze spotyka Star, ale od najbliższych, nadużywających jej zaufania, bliskości i oddania. Być może na tym polega najważniejsze osiągnięcie „American Honey” – zamiast stawiać proste diagnozy na temat społeczeństwa, Arnold uruchamia wrażliwość wobec jednostkowej integralności i ukazuje, jak łatwo można ją naruszyć i zniszczyć.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.