Ile szumu w „Szumie”?
fot. Krystian Bielatowicz

11 minut czytania

/ Muzyka

Ile szumu w „Szumie”?

Rozmowa z Piotrem Kalińskim (Hatti Vatti)

Płyta „Szum” to autorska impresja na temat czasów, w których żyjemy, oraz wizji tych czasów z przeszłości

Jeszcze 3 minuty czytania

PIOTR STRZEMIECZNY: Ukazał się twój nowy album „Szum”. Prasowe zapowiedzi nawiązywały do Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Czym dla ciebie były prace Eugeniusza Rudnika, Józefa Patkowskiego czy Andrzeja Dobrowolskiego?
PIOTR KALIŃSKI: Kocham te nagrania. Podobało mi się, że one nie miały konkretnej formy, były kolażami niekonkretnych brzmień. Często przy tej płycie eksperymentowałem z dziwnymi instrumentami, starymi syntezatorami i efektami. Intuicyjnie łączyłem te setupy i nagle okazywało się, że wychodziły mi charakterystyczne, na przykład dla Rudnika, dźwięki. To było to!

Studio Eksperymentalne Polskiego Radia i jego początki to przełom lat 50. i 60. Chyba ciężko w 2017 roku mówić jeszcze o muzyce eksperymentalnej?
To jest dobre pytanie, bo…

…bo czym jest eksperyment obecnie?
Eksperyment jest i wszystkim, i niczym. Eksperyment przeniknął do mainstreamu, a instrumenty dają ogromne pole manewru, nie mają praktycznie ograniczeń, dlatego wydaje mi się, że eksperymentem są występy na żywo. Ludzie eksperymentują już z formą samego koncertu czy z tym, w jaki sposób płyta jest wydana. W samej muzyce trudno znaleźć coś szokującego. Na mnie już nie robi raczej większego wrażenia, że ktoś zrobił coś „WOW” z samą formą, że stworzył coś pionierskiego. Doceniam, podoba mi się, ale dawno nie czułem, żeby ktoś odkrył brzmieniową Amerykę.


Hatti Vatti, „Hero/in”

„Szum” stworzyłeś przy wsparciu Narodowego Instytutu Audiowizualnego i holenderskiego instytutu Sound and Vision, a album wydała wytwórnia MOST Records. Sporo podmiotów brało udział w projekcie.
Tak naprawdę jest jeden podmiot – RE:VIVE. To inicjatywa prowadząca archiwa dźwiękowe. Za nią stoi holenderski instytut Sound and Vision i NInA, więc można uznać, że to jeden byt wynikający z ich współpracy. „Szum” to płyta wydana przez MOST Records, planowaliśmy ją już długi czas. Nie jest to płyta „na zamówienie”. Po prostu nagle zgłosiła się instytucja, która zaproponowała mi legalne wykorzystanie nagrań z pokaźnego archiwum. Udostępniona baza była ogromna, duże ilości filmów animowanych, kronik filmowych itd. Kilometry materiałów.

Piotr Kaliński

Ur. 1984. Jeden z czołowych twórców polskiej muzyki elektronicznej. Występował z art-punkowym zespołem Gówno. Jako Hatti Vatti wydał 5 płyt, ostatnia „Szum” ukazała się w marcu 2017 roku nakładem wytwórni MOST i Narodowego Instytutu Audiowizualnego.

Ile ci zajęło przebrnięcie przez te archiwa?
Było wiele animacji czy dokumentów, które mnie interesowały, ale nie pod kątem samego wydawnictwa. Ale miałem też bardzo klarowną wizję tego, co chcę osiągnąć, po co wchodzę do archiwum. Wiedziałem, że nie będę sięgał po rzeczy, które powstały po roku 1990. Materiał miał mieć starszy charakter. Wiedziałem też, czego można się spodziewać po poszczególnych nazwiskach – reżyserach czy muzykach. Wychowywałem się na programie „Kwant”, więc miałem pewność, że znajdę w katalogu popularnonaukowym dziwne elektroniczne motywy. Ze szkoły, np. z lekcji biologii i fizyki, pamiętałem podobne programy i materiały dydaktyczne na VHS. W szkole podstawowej i średniej stały szafy ze starymi telewizorami i kojarzyłem, że te filmy z rozwielitkami czy programy o optyce miały psychodeliczne brzmienia. Wiedziałem, czego szukam.

Źródła sampli to „Narodziny Ziemi” Stefana Szwakopfa, „Inwazja” Stefana Schabenbecka czy „Gwiazda” Witolda Giersza.
Fragmentów „Gwiazdy” jest najwięcej. Gdy zobaczyłem film, to stwierdziłem, że praktycznie wszystko mi się podoba i wszystko mógłbym wykorzystać. Bardzo pasował do mojej koncepcji albumu, był bardzo sample-friendly.

Fragmenty wykorzystałeś w teledysku do „Hero/in”.
Ostatnio spotkałem się z panem Witoldem Gierszem, jest sympatycznym człowiekiem, myślącym bardzo młodo, a ma 90 lat. Bardzo mu się podobało, co zrobiliśmy z jego filmem. To było miłe – dostać pochwałę od autora. Przed spotkaniem stresowałem się, co powie, jak zareaguje.


Hatti Vatti – premiera płyty „Szum” w NInA

Szumów w „Szumie” tak naprawdę dużo nie jest. Skąd tytuł płyty?
Uważam dokładnie odwrotnie, wydaje mi się, że szumów, w porównaniu do rzeczy, które nagrywałem wcześniej, jest tutaj sporo. Może tego nie słychać w wersji MP3, ale w miksie było ich bardzo dużo. Niemało trzasków pochodzi z samych filmów, wynika z ich obecnej jakości.

Chodziło też o szerszą wizję, która mi towarzyszyła przy nagrywaniu tej płyty. Filmy, które wybrałem, nie są przypadkowe – dotykają takich tematów, jak szum informacyjny, szum miejski. Tak postrzegałem też „Gwiazdę”, filmową adaptację „Roku 1984” Orwella. Tam są takie tematy, jak wszechobecna kontrola, fake news, szum informacyjny, ingerencja maszyn w życie prywatne.

„Szum” to nie jest stricte manifest, to autorska impresja na temat czasów, w których żyjemy, oraz wizji tych czasów z przeszłości. Wizji bardzo aktualnej, i na świecie, i na naszym polskim podwórku. Trudno nie być przerażonym tą koszmarną miksturą choroby władzy, z jaką obecnie mamy do czynienia w Polsce, połączoną z zakusami na ingerencję w życie prywatne obywateli, z szalonym rozwojem urządzeń elektronicznych w tle. Np. film „Inwazja” pozornie przedstawia eksplorację kosmosu, a okazuje się, że to eksploracja głowy człowieka. Wierci mu się w tej głowie i wierci, jakby szukano minerałów, kopalin.

Jakich instrumentów analogowych używałeś przy tworzeniu „Szumu”?
Instrumentami analogowymi zainteresowałem się bardziej, gdy współpracowałem z Mikołajem Bugajakiem, który jest bardzo analogowy, a ja zawsze byłem mocno cyfrowy. Przy pracy i koncertach zacząłem zwracać coraz większą uwagę na ich brzmienie. Instrumenty cyfrowe przychodzą i odchodzą, co sezon pojawiają się nowe, a analogi to klasyki. Drum-maszyny, syntezatory używane są cały czas, nie zestarzały się.

Na płycie „Szum” mamy małe muzeum techniki, jest i Korg PS-3100, i Roland TR-707, i HS-60, i Juno. Nagrywałem też gitarę, pianino i perkusję – co jest nowością dla projektów Hatti Vatti. Znajdzie się tam też sporo winylowych sampli z polskiej muzyki rozrywkowej oraz japońskich dziwactw, które przywiozłem z diggingu [poszukiwań w sklepach ze starymi winylami – przyp. red.] w Tokio.

We wcześniejszych projektach często współpracowałeś z innymi wykonawcami, m.in. z Katarzyną Bartczak, Misią Furtak, Sarą Brylewską czy – jak w przypadku projektu z Noonem – z raperami. Tym razem chciałeś odpocząć od gości?
Kocham współpracować z ludźmi, szczególnie z wokalistkami i wokalistami, bo głos pasuje do rzeczy, które tworzę. Teraz jednak potrzebowałem albumu instrumentalnego, płyty, która będzie tylko moja, która wyraża mnie jako producenta.

RE:VIVE

Inicjatywa wspierana przez holenderski instytut Sound & Vision, której celem jest łączenie potencjału współczesnych artystów elektronicznych z niezwykłymi zasobami archiwów dźwiękowych. W katalogu wydawnictw wspieranych przez RE:VIVE obok nadchodzącego albumu Hatti Vatti znaleźć można album cenionego duetu Lakker reprezentującego eksperymentalne techno, wydany nakładem kultowej wytwórni R&S Records, oraz dwie kompilacje z muzyką z eksperymentującej elektronicznej sceny Amsterdamu i Rotterdamu.

 Znaczenie miał też fakt, że ostatnie albumy ukazywały się bardzo późno. Niektóre z rocznym poślizgiem, niektóre z kilkumiesięcznym, a niektóre nawet po paru latach od ukończenia prac. Tę płytę skończyłem jesienią, a gotowa była chyba już na święta. Wszystko poszło bardzo szybko.

Chciałbym wrócić jeszcze do twoich działań z innymi artystami. Ze Stefanem Wesołowskim przygotowałeś muzykę do niemego filmu „Nanuk z Północy”, na tę okazję założyliście projekt Nanook of the North, który muzycznie różni się od twoich pozostałych wydawnictw. Chodzi mi głównie o dźwiękową melancholię, wyczuwalny „skandynawski chłód” i, rzecz jasna, użyte skrzypce oraz pianino. Pod koniec ubiegłego roku wystąpiliście w Narodowym Instytucie Audiowizualnym, grając ten materiał na żywo.
Nanook of the North nie różni się tak szokująco od moich innych wydawnictw, szczególnie tych bardziej eksperymentalnych. Kiedy zaczynałem solową działalność, w 2013 roku ukazał się minialbum „Algebra”, który stylistycznie miewa przecięcia z tym, co robimy w Nanooku. Ba, na „Algebrze” jest też jeden numer, który wypadł z listy demówek, jakie wcześniej robiliśmy ze Stefanem. Jest jeszcze parę innych przypadków, kiedy nasze solowe rzeczy wpadały na wspólny album lub demówki do albumu Nanook of the North trafiały do solowych repertuarów. My ten projekt zaczęliśmy nagrywać wiele lat temu. Mamy już gotową płytę, jest nagrana, zmasterowana, czeka sobie spokojnie na wydanie.

Jak doszło do tego, że akurat Stefan Wesołowski wziął udział w tym przedsięwzięciu? 
Ze Stefanem znamy się prywatnie, jesteśmy dobrymi kolegami z jednego miasta, bardzo cenię go jako twórcę. Teraz zupełnie nie pamiętam, czy to ja go zaprosiłem do projektu, czy ktoś z Sopot Film Festival zaproponował jego udział.

Studio w Reykjavíku do nagrania płyty Nanook of the North udostępnił wam Ólafur Arnalds.
Hatti Vatti, Szum, MOST / Narodowy Instytut Audiowizualny 2017Hatti Vatti, Szum”,
MOST / Narodowy Instytut Audiowizualny 2017
Tak, my oczywiście za to zapłaciliśmy [śmiech]. Nasz manager, Tomek Hoax, współorganizował mu kiedyś koncert w Polsce, dzięki czemu teraz się trochę znają. Skoro film „Nanuk z Północy”, o którym nagrywamy album, jest o dalekiej północy, to dobrze było się tam znaleźć. Najdalej, gdzie mogliśmy jechać, jest właśnie Islandia. Studio nad brzegiem Atlantyku, dalej jest tylko Arktyka. Taka sceneria wpływała na naszą kreatywność. Chyba jedna trzecia płyty powstała w tym studiu.

MOST, w którym wydany został „Szum”, to nowa wytwórnia, odnoga hip-hopowego labelu Prosto. To też pewnego rodzaju eksperyment.
Dostałem zaproszenie do udziału w wyjazdowej sesji nowo powstającej wytwórni MOST Records, sublabelu Prosto. Wtedy powstała płyta „The Beginning”, która miała swoją premierę w kwietniu ubiegłego roku. To było bardzo odświeżające przeżycie, bo nie było tam żadnej osoby z mojego muzycznego świata. Mogłem spędzić więcej czasu z osobami, które grają inną muzykę. Polubiliśmy się, powstała pierwsza płyta MOST Records, a ze wspólnych rozmów wynikła koncepcja, żeby wydać w tej wytwórni mój nowy album. Dla mnie i dla nich to nowe otwarcie, bo MOST jeszcze z niczym tak naprawdę się nie kojarzy, jest czystą kartą. Nie ma jeszcze zabetonowanej stajni artystów, nie ma przypięcia gatunkowego. Taka też jest płyta „Szum” i koncerty z tym materiałem. Czuję się, jakbym debiutował na nowo.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).