W nanowymiarze
Ann-Christin Johansson CC BY-NC-SA 2.0

11 minut czytania

/ Literatura

W nanowymiarze

Rozmowa z Nataszą Goerke

Gdy przebywam w Europie, pisanie sytuuje się gdzieś w drugiej połowie pierwszej dziesiątki spraw istotnych. W Nepalu spada o wiele niżej, traci na ważności. Liczą się sprawy codzienne, ludzie, ptaki, ogród. Życie

Jeszcze 3 minuty czytania

URSZULA PIECZEK: Dlaczego Nepalczycy tak bardzo lubią Bryana Adamsa?
NATASZA GOERKE
: Oni go uwielbiają! Głównym powodem – choć nie wiem, czy jedynym – jest to, że u nich był. Wiele gwiazd nie zaszczyca Nepalu – to powiew Zachodu na Wschód.

I naprawdę w knajpach obok „zdjęć jaków na tle gór, jaków bez gór, gór bez jaków” wiszą fotografie Adamsa?
Tak, swego czasu całe Katmandu zostało wytapetowane jego plakatami i bilbordami. To dla Nepalczyków było wielkie przeżycie, choć bilety osiągały zawrotne ceny.

A jaką muzykę tworzy się na miejscu?
Szczerze mówiąc, dopiero od niedawna zaczynam poznawać Nepal, mimo że tyle lat tam mieszkam – nasyciłam się fasadą, a teraz zapędzam się głębiej i inne rzeczy do mnie docierają, np. ostatnio odkryłam, że tam jest rewelacyjna, mocna scena punkowa z tradycjami dzieci-śmieci. Antysystemowe dzieciaki, które się buntują i grają jak Sex Pistols, ale nic nie papugują, bo śpiewają o własnych problemach – songi o genetycznie modyfikowanej żywności, korupcji, molestowaniu kobiet, aranżowanych małżeństwach. Wykrzykują w nepali swoje teksty i są naprawdę arcydzielni!

Zaczęłaś mówić o problemach, więc na chwilę się przy nich zatrzymajmy. Najważniejszym z nich jest składająca się z wielu braków bieda.
Bałam się, że wpadnę w pułapkę – nie chciałam idealizować biedy. To nie jest nic pięknego, nic dobrego – ludzie biedni nie żyją długo, śpią na ulicy, w kartonach, choć nie głodują, bo w Nepalu z głodu raczej nikt nie umiera. Nepalczycy żebraków karmią, to tradycja. I raczej nikt ich też nie przepędza, choć to ostatnio mocno się zmienia. Bo zmieniają się też preferencje rządu, który staje się coraz bardziej prochiński, więc żebraków wygania się spod świątyń. Ale na szczęście wracają.

Problemem, generalnie mówiąc, nie jest więc tyle głód, co choroby związane z życiem na ulicy. Ulica jest domem nie tylko dla dorosłych, osobną, bardzo smutną kategorię ludzi biednych stanowią uliczne dzieci, mali narkomani. W Katmandu dzieci na kleju jest z każdym rokiem więcej, choć władze miasta raz po raz spychają je za rogatki. Ale ten problem nie daje się zamieść pod dywan i turysta nadal spotyka grupy głodnych i schorowanych dziewczynek i chłopców z wąchaczami. Wiem, że nie powinno się dawać im pieniędzy, ale można, a wręcz trzeba kupić im coś do jedzenia. Kanapka nikogo nie zbawi, ale przecież lepiej dać komuś bułkę, niż nie dać.

Ale opisujesz też żebraczki, które cieszą się z koralików czy świecidełek imitujących biżuterię.
To było moje małe odkrycie. Pamiętam radość jednej z kobiet, której podarowałam koraliki. Wiem, że za grosiki, które dostają, na pewno nie kupią sobie biżuterii. Dziś więc zawsze mam przy sobie jakiś drobiazg, ozdóbkę. Trzeba jednak uważać, żeby nie było to nic drogiego, bo wtedy ktoś może to ukraść albo pojawi się pokusa spieniężenia.

Innym poważnym problemem jest niszczenie ekosystemów, wycinka drzew.
Produkcja drewna to jedna z podstawowych gałęzi gospodarki w Nepalu. Lasów jest jednak coraz mniej, bo Nepalczycy wyrzynają drzewa, jakby mieli naszego ministra środowiska. Kiedy wycinali piękne baobaby niedaleko domku, w którym mieszkam, powiedziałam do mojego kolegi, że czuję się jak w Puszczy Białowieskiej.

Natasz Goerke / fot. z archiwum autorkiNatasza Goerke
Prozaiczka i poetka. Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i orientalistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autorka książek „Fractale”, „Księga pasztetów”, „Pożegnania plazmy” oraz „47 na odlew”, za którą była nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Jej książki tłumaczono m.in. na angielski i niemiecki. Publikuje w polskiej i niemieckiej prasie. Mieszka w Hamburgu, Gdańsku, Poznaniu i w Himalajach.
Fot. z archiwum autorki
Niestety biednych ludzi nie stać na butle gazowe, dlatego opalają drewnem. Jakoś przecież ogrzewać się muszą, na czymś muszą gotować. Wygląda to strasznie: erozja gleb jest coraz rozleglejsza – całe zbocza się obsuwają, co najwyraźniej widać w monsunie. Na zboczu, na którym stoi nasz domek, wycinają właśnie stare wielkie sosny. Robią też to, co w Polsce jest dobrze znane, czyli wypalają trawy – rok temu mieliśmy pożar, wszystko w promieniu wielu kilometrów było spopielałe i czarne. Wtedy też spłonął dom sowy, która z braku innej opcji zamieszkała w naszej łazience.

Długo u was mieszkała?
Tak, długo. Nawet zbudowaliśmy jej potem dom. Stałam się zresztą przez to pośmiewiskiem wszystkich stolarzy w mojej wsi, bo nie mogli pojąć, jak można budować dom dla sowy. Nepalczycy dzikich zwierząt nie oswajają, choć i to się pewnie niedługo zmieni. Jeszcze niedawno widok budy dla psa też był czymś niewyobrażalnym, a dziś budy kupuje się w stołecznym supermarkecie.

Prócz sowy była też pantera.
Tak, pantera pojawia się w okolicy naszej wsi co jakiś czas. Pod naszą bramą leżała niedawno psia łapa, czyli coś wielkiego musiało resztę tego psa zjeść. Ktoś podobno słyszał jej głos, na szczęście po drugiej stronie doliny. Kiedy pytałam o nią zaprzyjaźnionych Nepalczyków,  powiedzieli, że nie mam się czego bać, bo ona zjada i porywa małe dzieci, a ja jestem za duża.

Dzieci uwielbiają słodycze. Które z nepalskich słodkości o pięknych nazwach lubisz najbardziej?
Nepalskie słodycze są często słone i mają osobliwe smaki, ale to natura Nepalczyków, że je lubią. Jest całe mnóstwo karmelków, które smakują jak te na całym świecie. A nazwy rzeczywiście mają piękne – moją ulubioną jest Alpenliebe.

Ale Alpenliebe odsyłają do miejsca, gdzie pracujesz, czyli do Niemiec. Nie mogłabyś „Tam” napisać właśnie „tam”, w Nepalu?
To prawda, pracuję głównie w Hamburgu. Ale ta książka powstawała przede wszystkim w Gdańsku. Polska i Nepal się we mnie uzupełniają. Oba kraje są tak samo ważne, oba mi bliskie. Pisząc o Nepalu, wolałam jednak być od niego dalej, dystans przy pisaniu jest niezbędny. Piszę wolno – nie mam epickiego czy gawędziarskiego talentu, nad każdym słowem medytuję, nurkuję w synonimach.

Przy pisaniu fikcji też tak było?
Zawsze. Tylko wtedy o wiele mniej kreśliłam. W „Tam” każdy z rozdzialików był trzy-, a nawet czterokrotnie większy – bardzo dużo wyrzuciłam!

Natasza Goerke, „Tam”. Czarne, 152 strony, w księgarniach od kwietnia 2017Natasza Goerke, „Tam”. Czarne, 152 strony, w księgarniach od kwietnia 2017Czy pisanie to dla ciebie konieczność?
Pisanie sytuuje się gdzieś w drugiej połowie pierwszej dziesiątki spraw istotnych. Tak przynajmniej jest, gdy przebywam w Europie. W Nepalu spada o wiele niżej, praktycznie kompletnie traci na ważności.

Co staje się więc wtedy, „tam”, najważniejsze?
To zależy od sytuacji. Sprawy codzienne, ludzie, ptaki, ogród. Życie.

Czyli rezygnacja z fikcji, z którą byłaś jako pisarka utożsamiana, jest celowa? Chcesz się odciąć od „wymyślania historii”?
Z niczego nie rezygnuję, po prostu po serii opowiadań napisałam coś, co jest prozą międzygatunkową. „Tam” jest chyba najbardziej pokrewne esejowi, może literaturze faktu, choć nieco upoetycznionej. Jednak nie ma w niej miejsca na konfabulację, co najwyżej w pewnych momentach niektórym z bohaterów zacieram rysy twarzy. „Tam” powstawało w dwóch etapach. Pierwszy to czas przed trzęsieniem ziemi. I ta część była dość zabawna, nieco przekombinowana, w duchu moich poprzednich książek. Wszystko diametralnie się zmieniło, bo trzęsienie ziemi właśnie zatrzęsło moją świadomością. Patrząc na to, co się stało i dzieje z krajem, który kocham, postanowiłam pomóc. Jakkolwiek, choćby w nanowymiarze. Choćby pisząc książkę, która pokaże ludziom Nepal i może zachęci niektórych do wizyty.

A czy sami Nepalczycy są dumni ze swojego państwa?
Tak! I to bardzo. Ale ich duma nie jest podszyta butą czy arogancją. Jest raczej romantyczna, coś jak duma z posiadania wspaniałej żony czy męża. Wystarczy spojrzeć na dzisiejszy nepalski hymn narodowy, który choć młody, to wiele już razy uznawany był za jeden z najpiękniejszych hymnów świata. Nepalczycy nie opiewają w nim swoich dziejowych klęsk czy martyrologii, ale przytomnie wychwalają jego przymioty doczesne. Przedmiotem ich dumy jest więc pęd do wiedzy i postępu, pokojowe usposobienie, zgodne współistnienie kultur i religii, zróżnicowanie etniczne, tolerancja. Dumni są też z piękna natury, której sami stanowią część, bo jak mówi już pierwszy wers hymnu, Nepalczycy utkani są z setek kwiatów.

To brzmi trochę tak, jakbyś chciała być nieformalną ambasadorką Nepalu w Polsce. A mnie interesuje, kim jesteś „tam”?
Jestem stacjonarną turystką, która zapuściła w Nepalu malutki korzonek. Nie jestem Nepalką, a przekonałam się o tym na dobre właśnie w trakcie katastrofy. Okazało się wtedy, że w przeciwieństwie do większości Nepalczyków mam dostęp do wielu furtek bezpieczeństwa. Posiadam europejski unijny paszport, mogę liczyć na pomoc ambasad, mam też przyjaciół i znajomych z Pierwszego Świata, gotowych natychmiast mi pomóc. Romantyczny pogląd, że jestem niemal Nepalką, bo tak długo tam mieszkam, można więc wstawić między wiersze.

Jesteś jednak bardzo surowa, momentami krytyczna wobec turystów przyjeżdżających do Nepalu. Czym różni się twoje bycie turystką od – jak sama piszesz – turystów „klientów w Tesco” czy „borneańskich orangutanów”?
Czasami jest to zwykła nieuważność czy niewiedza, a czasami programowa arogancja, brzydka skłonność do nadczłowieczeństwa. Ta druga postawa jest na szczęście rzadsza. Jeśli chodzi o mnie, staram się być uważna, a przede wszystkim cierpliwa. Cierpliwość w Nepalu jest bardzo przydatną cechą, podobnie zresztą jak poczucie humoru, najlepiej tego abstrakcyjnego. Z reguły nie mam z tym kłopotów i turystką jestem bardzo sympatyczną (śmiech).

Czy zdarza ci się popełniać błędy podobne do tych, które popełniają niestacjonarni turyści?
Raz puściły mi nerwy, kilka lat temu, kiedy czekałam o świcie na taksówkę na lotnisko. Czas płynął, a taksówka nie dojeżdżała. Gdy więc w końcu dotarła, spóźniona o 40 minut, nawrzeszczałam na taksówkarza strasznie. A potem się okazało się, że czekał pod innym adresem, niczyja wina, zwykłe nieporozumienie. Bardzo mi było wstyd i do dziś to pamiętam, ku przestrodze.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).