Granice pewnej przestrzeni

14 minut czytania

/ Film

Granice pewnej przestrzeni

Rozmowa z Kleberem Mendonçą Filho

„W szowinistycznym społeczeństwie kobieta ma do pokonania o wiele więcej przeszkód, dlatego jako bohaterka dramatyczna jest znacznie bardziej interesująca” – mówi reżyser brazylijskiego filmu „Aquarius”, w którym główną rolę gra Sonia Braga

Jeszcze 4 minuty czytania

MARTA BAŁAGA: W filmie „Aquarius” nie wspomina się o polityce, a mimo to wszyscy i tak uważają go za polityczny. Trudno uznać to za przypadek.
KLEBER MENDONÇA FILHO: Filmów politycznych jest całe mnóstwo i zwykle podchodzi się w nich do wszystkiego bardzo dosłownie. Wystarczy wspomnieć to, co robił Michael Moore, Oliver Stone, Costa-Gavras. W kinie brazylijskim bywało podobnie – pamiętasz „Elitarnych” José Padilhy? Ja wolę dyskutować na pewne tematy unikając bezpośredniości.

To trochę tak, jakby dwoje ludzi spotkało się w barze. Chcą iść razem do łóżka, ale nie wspominają o tym ani jednym słowem. Dla każdego od samego początku jest jasne, że i tak w nim wylądują: widać to w ekspresji ich twarzy, języku ciała. Ale o tym nie rozmawiają. Bardzo lubię ten przykład, bo tak samo było w przypadku mojego wcześniejszego filmu „Sąsiedzkie dźwięki”. Ludzie też odbierali go jako polityczny.

W „Sąsiedzkich dźwiękach” także opowiadałeś o wspólnocie mieszkaniowej. Wtedy problemem okazywała się firma ochroniarska, teraz – deweloper, któremu na drodze do zbudowania nowego apartamentowca na miejscu tytułowego Aquariusa staje jedna kobieta. Skąd ta nagła fascynacja nieruchomościami?
Rynek decyduje teraz o tym, co dla nas dobre. Niedawno oglądałem mieszkania z bliską mi osobą i te, które nam się podobały, były znacznie tańsze od miejsc, które w ogóle nie zrobiły na nas wrażenia. To, co określano jako „najlepsze” nie było tym, czego szukamy. Grana przez Sonię Bragę Clara znajduje się właśnie w takiej sytuacji. Wszyscy powtarzają, że powinna opuścić to miejsce, bo jest stare i niebezpieczne. A przecież wcale tak nie jest: budynek, w którym mieszka, nie ma nawet 60 lat. W latach 90. pewna firma deweloperska rzeczywiście chciała go zburzyć. Mieści się w dość interesującej lokalizacji – stoi dokładnie naprzeciwko oceanu. I na tym polega problem, bo jest stary i nie pasuje do tego, co znajduje się obok. Tkwi w takim rynkowym zawieszeniu. Chciałem pokazać to w filmie, bo to bardzo ładne, przytulne miejsce. Niczego mu nie brak. Nie wpisuje się jednak w pewien promowany teraz model.

Powtarzając wytarte stwierdzenie z wielu recenzji, rzeczywiście budynek staje się tu pełnoprawnym bohaterem filmu.
Chciałem, by po zobaczeniu „Aquariusa” widz mógł opisać ten budynek znajomemu albo rozrysować układ mieszkania Clary na kawałku papieru. Poznajemy to miejsce od środka, z boku, wyglądamy z niego na ocean, stoimy w korytarzu. Wiemy, gdzie znajduje się kuchnia, a gdzie sypialnia. Zaznajamiamy się z tym małym kawałkiem architektury.

Poza tym widzimy też ludzi, którzy do niego wchodzą; ludzi pukających do drzwi, zaglądających przez kuchenne okno. Pracując nad „Aquariusem”, sporo myślałem o Johnie Carpenterze i jego „Halloween”. Pewnie – to zupełnie inny film. Ale jasno zaznacza się w nim podział na to, co na zewnątrz, i to, co w środku. Carpenter opowiada o ludziach bojących się zamaskowanego świra biegającego z rzeźnickim nożem, który chce ich zamordować. Jednocześnie bada jednak granice pewnej przestrzeni: najpierw zaznajamia z nią widza, a potem wyrywa z poczucia bezpieczeństwa, którą ona oferuje. To skuteczna metoda. Za każdym razem, kiedy widzisz w jego filmie otwarte okno, myślisz: Kurwa. Może ktoś wszedł do środka?

Kleber Mendonça Filho

Brazylijski reżyser i scenarzysta. Jest absolwentem dziennikarstwa, zaczynał jako krytyk filmowy. Pierwsze filmy kręcił w latach 90. na taśmie VHS,  w nowym tysiącleciu przerzucił się na taśmę 35 mm. Realizował fabuły i dokumenty, w tym pełnometrażowe, dokumentalne „Critico”. W fabule debiutował „Sąsiedzkimi dźwiękami”, film zdobył wiele nagród, pokazywany był w Cannes, podobnie jak jego kolejny film – „Aquarius”.
W trakcie jednego z festiwali Kleber Mendonça Filho wraz z ekipą filmową postanowił zaprotestować przeciwko odwołaniu Dilmy Rousseff ze stanowiska prezydenta, ten gest wzbudził w Brazylii ogromne kontrowersje. W rezultacie „Aquariusa” nie wybrano jako kandydata do Oscara dla Najlepszego Filmu Nieanglojęzycznego.

Czy właśnie dlatego obsadziłeś w głównej roli kobietę? U Carpentera z prześladowcą walczyła Jamie Lee Curtis, u ciebie – Sonia Braga. Nigdy wcześniej nie pracowałeś z nikim aż tak rozpoznawalnym.
W naszym szowinistycznym społeczeństwie kobieta napotyka o wiele więcej przeszkód, dlatego jako bohaterka jest o wiele bardziej interesująca – także pod względem dramatycznym. Kiedy otwiera drzwi, a po drugiej stronie stoi trzech obcych mężczyzn, staje się to znacznie ciekawsze niż gdyby zrobił to dwumetrowy bysior.

Robię filmy na mniejszą skalę; obsada „Sąsiedzkich dźwięków” składała się w większości z amatorów. „Aquarius” także stanowi dość skromną produkcję, bo najpierw postanowiłem zaangażować Sonię, a dopiero potem zdałem sobie sprawę z tego, że to świetny pomysł [śmiech]. Także z marketingowego punktu widzenia. Kilka dni temu przyjechał tu fotograf z „Le Monde”, by zrobić jej kilka zdjęć. Bawiłem się telefonem, a oni zaczęli pracę. Wziął aparat, cyknął zdjęcie i tylko na mnie spojrzał. Powiedział: „Jest niesamowita!”. Kiedy zacząłem pracować z nią na planie, pomyślałem dokładnie to samo. Chciałem mieć w filmie jej twarz.

Pamiętam, że po premierze niektórzy czuli się zszokowani tym, że Clarę wciąż interesuje seks. Bo przecież dochowała się już wnuków i „mogłaby sobie odpuścić”. Spodziewałeś się takich reakcji?
Seks jest częścią życia, nie polityki. Robię filmy o prawdziwych ludziach, więc fizyczność odgrywa w nich ważną rolę. Może dlatego współczesne kino głównego nurtu, zwłaszcza to amerykańskie, często okazuje się dla mnie tak frustrujące: nie ma w nim seksu. Nawet Amelia uprawiała seks! To najgłupszy film, jaki w życiu widziałem, ale nawet ona miała jakieś życie erotyczne. W kinie amerykańskim nie ma na to co liczyć, choć cały czas powtarza się, że sex sells. To nieprawda: seks wcale się nie sprzedaje.

Na pewno nie ten realistyczny.
Albo wszyscy mają seksualność na poziomie roślin doniczkowych, albo ma ona wywoływać wstyd i obrzydzenie. Nawet w komediach romantycznych para idzie do łóżka, a następnego ranka okazuje się, że nagle zmaterializował się były partner i chce ratować związek. Albo na przykład ktoś ginie, bo został zgwałcony i potem trzeba się mścić. Myślę, że takie podejście doskonale pokazuje, jak dysfunkcyjne jest wciąż nasze społeczeństwo. To okropne, bo seks powinien być przecież czymś naturalnym – na pewno był taki w latach 70.

W „Aquariusie” przeskakujesz jednak o jedną dekadę: akcja filmu rozpoczyna się w latach 80. Dlaczego? Przecież skupiasz się w nim na aktualnych problemach.
Chciałem jakoś zakorzenić tę historię. No i rozciągnąć czas akcji, bo choć zaczynamy w 1980 roku, jedna z bohaterek pamięta to, co działo się 30 lat wcześniej. I od razu robi się ciekawie. Choć może jestem w tym przekonaniu odosobniony, bo jeden z moich przyjaciół – zresztą także filmowiec – zapytał mnie o to samo. Powiedział: „Clara ma ponad 60 lat – wiadomo, że sporo przeżyła. Po co to jeszcze dopowiadać?”.

Bałem się, że to nie zadziała. Ale ta sekwencja nadała wszystkiemu zupełnie nowy wymiar emocjonalny. Potraktowałem ją jako ćwiczenie w odtwarzanie przeszłości, bo w 1980 roku miałem 11 lat. Dobrze pamiętam rodzinne imprezy z tamtego okresu – pamiętam nawet wzór puszek z piwem. Wiele z tych elementów wywodzi się więc z moich osobistych doświadczeń.


Nie wspominając o głównej bohaterce. Rozbawiło mnie, że postanowiłeś opowiedzieć o emerytowanej dziennikarce muzycznej. Sam przez lata zajmowałeś się krytyką filmową.
Pisałem o kinie przez 17 lat. Przestałem, gdy postanowiłem zrobić „Sąsiedzkie dźwięki”, ale trochę za tym tęsknię. No, może nie tak bardzo [śmiech].

To własnie muzyka buduje postać Clary. Chyba w znacznie większym stopniu niż zwykle, bo czasem odnoszę wrażenie, że przestaliśmy doceniać rolę muzyki w kinie – uważamy ją za coś oczywistego. Od początku wiedziałem, że będzie ważna i chciałem, by Sonia naprawdę jej słuchała. Lubię scenę, gdy podczas wywiadu dyskutuje o Double Fantasy Lennona. To zresztą moja własna płyta i przydarzyło mi się dokładnie to samo – kiedy ją po raz pierwszy otworzyłem, znalazłem w środku stary, pożółkły artykuł z „Los Angeles Times”. Coś pięknego. Nie to co teraz, kiedy otwierasz swojego maca i ściągasz sobie nagrania.

Myślisz, że w jakiś sposób ci to pomogło? Większość reżyserów, którzy zaczynali jako krytycy, odcina się potem od tego zajęcia.
Nie rozumiem czemu, przecież robienie filmu opiera się na teorii i praktyce. Kocham kino. Lubię pisanie scenariusza, zdjęcia, montaż, pracę nad dźwiękiem. W latach 90. nie było jednak w Brazylii mowy o żadnym dofinansowaniu i rodzima produkcja kulała. A ja lubiłem pisać i całkiem nieźle mi szło.

To zabawne, bo jakiś czas temu wraz z kilkoma innymi filmowcami wziąłem udział w panelu dyskusyjnym. Zapytano mnie, a raczej nas, jak reagujemy na krytykę. Wszyscy zaczęli opowiadać o tym, jak to czytając recenzje swoich filmów nabawili się depresji, ktoś chciał popełnić samobójstwo, innemu zaczęły trząść się ręce. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Potem w mediach społecznościowych pisano, jaki to ze mnie wyrozumiały wobec krytyków filmowiec. Z filmami, które robię, łączy mnie mocna relacja. Jestem z nich zadowolony i moja filozofia jest prosta: jeśli nie podoba ci się to, co robię, jesteś brzydką i bardzo niesympatyczną osobą.

Trudno nie zgodzić się z takim podejściem.
Musisz cieszyć się tym, co robisz. Jeśli ktoś cię krytykuje, to on ma z tym problem – nie ty. Przez dwa lata nosiłem ten film w głowie i kiedy wreszcie znalazłem się na planie, nie mogłem doczekać się realizacji nawet najgłupszych scen. Kręciliśmy ujęcie, w którym Sonia spogląda przez okno na grupę facetów wyładowujących z ciężarówki materace, a ja nigdy nie czułem się szczęśliwszy.

„Aquarius”, reż. Kleber Mendonça Filho

A tak na poważnie: bycie krytykiem pozwoliło mi spojrzeć na ten zawód z nieco innej strony. Do dziś pamiętam wywiad, który przeprowadziłem w 2002 roku z pewnym reżyserem. Przyszedłem trochę za wcześnie i przysłuchiwałem się temu, o czym rozmawiał z innym dziennikarzem. Było oczywiste, że nie ma pojęcia, o czym jest jego film. Nie miał na jego temat nic do powiedzenia! Następnego dnia obejrzałem konferencję prasową i okazało się, że powtarza dokładnie to, co powiedział mu wtedy tamten facet. Nie warto traktować filmowców jak bogów.

Gdy Clara dowiaduje się, że jej wróg ma w mieście koneksje, wykrzykuje: „To bardzo w stylu Pernambuco!”. Dlaczego?
Tam, skąd pochodzę, czyli właśnie z północno-wschodniego stanu Pernambuco, polityka zawsze mieszała się z kulturą i innymi aspektami życia. Ludzie wciąż o tym piszą, a Brazylijczycy wciąż mnie o to pytają. „Co się dzieje w Pernambuco?”. Mam na ten temat swoją teorię i jest ona następująca: w przeciwieństwie do innych miejsc w Brazylii mamy lewicę o arystokratycznych korzeniach. Tak zwana „klasa wyższa” zawsze zbaczała u nas na prawo, ale nie w Pernambuco. Clara jest właśnie taką osobą: wyemancypowaną, lewicującą, ale jednak burżujką. Znam wielu takich ludzi. Wielu z nich uważa się nawet za komunistów, ale nie oznacza to wcale, że są milsi dla swoich służących.

Wszystkie twoje filmy odnosiły się do rzeczywistości współczesnej Brazylii. Myślisz, że mógłbyś tworzyć także poza nią?
Nie wykluczam takiej opcji. Jeśli nagle zainteresuje mnie jakaś historia, mogę nakręcić film nawet w Sankt Petersburgu. Albo Edynburgu! Bałbym się tylko, że robiłbym go z pozycji turysty.

To moje miejsce, tu żyję i tu pracuję. Widzę, co jest w nim dobre, a co złe i lubię o tym opowiadać, ale nie wiem, co będzie dalej. Jeśli teraz pojedziesz do Brazylii, od razu zauważysz, że nasz kraj jest podzielony na pół. Niektórzy sprawią, że poczujesz się jak bolszewik. Inni – że jak Donald Trump. Wszystko w zależności od tego, gdzie się akurat znajdziesz. W niektórych miejscach wystarczy powiedzieć „nienawidzę iPhonów” i ludzie od razu biorą cię za komunistę.

Czy właśnie dlatego wraz z ekipą postanowiliście zaprotestować na czerwonym dywanie w Cannes?
Umówmy się: nie było to nic specjalnie wyszukanego. Kilka osób trzymających przed Kleber Mendonça Filho„Aquarius”, reż. Kleber Mendonça Filho. Brazylia 2016, w kinach od 30 czerwca 2017sobą kawałek papieru. Ale wystarczyło, by od naszego „wyskoku” od razu zaczęły się odżegnywać różne organizacje, a brazylijska prawica postanowiła zbojkotować film. Nawoływali do tego na Twitterze za pomocą hasztagu #BoycottAquarius – kolejny dowód na to, w jakim świecie żyjemy.

A co z twoim zamiarem unikania bezpośredniej dyskusji? Gdy decydujesz się na tak dramatyczny krok, staje się to niemożliwe.
Politycy, którzy dorwali się teraz do władzy, usiłują spieprzyć to, co funkcjonowało przez 30 lat. Nasz minister kultury podał się do dymisji, bo sekretarz stanu nalegał, żeby pozwolono mu wybudować nowy apartamentowiec na miejscu uważanym za historyczne – co z tego, że sprzeciwiał się temu nawet Instytut Dziedzictwa Historycznego i Artystycznego. Nie jest to dobry znak. Może dlatego postanowiłem nazwać mój kolejny film „Bacurau” – w Recife określamy tym mianem ostatni nocny autobus. Jeśli do niego nie wsiądziesz, spędzisz noc na ulicy. Świetnie oddaje to naszą obecną sytuację.

Ci, którzy chcą zbojkotować mój film, i tak nigdy by go nie obejrzeli, bo nie interesuje ich kino. W gruncie rzeczy nie stało się nic strasznego, bo cały skandal stanowi świetną promocję dla filmu – powinienem im chyba podziękować. Nie oznacza to jednak, że uważam takie reakcje za normalne. Wiesz co? Nagle ten Sankt Petersburg wcale nie wydaje się takim złym pomysłem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.