Notatki z miejsca postoju (2)

Tomasz Różycki

Jeśli tam wciąż jesteście, donoszę: zima wciąż trwa w Tomi

Jeszcze 1 minuta czytania

Wpis drugi: wino.

2.

rys. T. RóżyckiWino, jak już wiecie, zamarza i trzeba je jeść kęsami. Wczoraj właśnie zjedliśmy kilka butelek i boję się, że zabraknie nam do końca mrozów. A bardzo tu trudno o ten napój, kolejni sprzedawcy plajtują. Nie mogę przecież utrzymywać wszystkich, pomimo wielkich chęci – jestem ledwie nauczycielem i trudno, żeby polski nauczyciel utrzymywał choćby jeden, choćby niewielki, sklep. Otwierano już wielokrotnie placówki handlowe zajmujące się sprzedażą wina krojonego, wina w plasterkach, wina w tubce i wina w pastylkach. Do każdej takiej placówki przychodziłem jako pierwszy, zaraz po otwarciu i mówiłem, patrząc prosto w twarz sprzedawcy: Długo pan tu nie zagrzeje miejsca. No chyba, że to była pani – wówczas mówiłem po prostu, że to wspaniale, że będziemy się mogli zaprzyjaźnić. Po czym kupowałem tyle wina, ile dałem radę unieść. Po kilku moich wizytach, kiedy okazuje się, że jestem jedynym klientem, sklep pada, albo przestawia się na piwo lub wódkę, która, jak wiadomo, nie zamarza. Nawet w Tomi.

Mój dziadek, kiedy wprowadzał się do poniemieckiego mieszkania, znalazł w piwnicy składzik butelek z takim właśnie, zapewne starym, galaretowatym winem. Wrócił do domu po łyżkę, a potem zniknął bez słowa w piwnicy. Wysłana przez zaintrygowaną babcię ekspedycja ratunkowa odnalazła go tam wieczorem, szalenie zmęczonego wśród pustych butelek, a przecież był ze Lwowa i nie było łatwo go zmęczyć – o ile pamiętam, nie męczył się wcale. Prawdopodobnie było to ostatnie wino tego miasta, chociaż z okna na trzecim piętrze widać jedyne w przeraźliwie płaskiej i smętnej okolicy wzniesienie, nazywa się Winów. Tam były kiedyś winnice. Szczepy przywędrowały tam z legionami i mnichami z Rzymu. Wino z Winowa było podobno tak kwaśne, że po odkorkowaniu butelki wyły okoliczne psy, a wiewiórki spadały z drzew. Karmiącym kobietom kwaśniało mleko w piersiach, a włosy na całym ciele same skręcały się w loki. Podawano je skazańcom. Mogli wybrać: wino albo stryczek i wszyscy wybierali stryczek. Prawdopodobnie właśnie z tamtych czasów zachowały się jakieś butelki w piwnicach. Niestety dziadek wypił ostatnie i teraz trzeba liczyć na Tesco albo Real, ponieważ klimat zmienił się zupełnie.

Wystukuję na moim starym typie tam-tama ten rytm, niech to będzie coś w rodzaju alarmu: czuję, jak drży ziemia, gdzieś tam pękają lody i zbliża się do Tomi druga pora roku. Kiedy odejdzie zima, nadejdzie błoto. Ale zanim nas zatopi, przyjdzie moment, kiedy kobiety Tomi zaczną zdejmować kolejne warstwy futer, odwijać się z grubych swetrów i okaże się, że połowa niedźwiedzi i borsuków chodzących ulicami to łanie i łasice. I kiedy już zrzucą zimową skórę, miasto stanie się olśniewająco piękne.