Gesty piłkarzy
Radiohead022 CC BY-NC 2.0

10 minut czytania

/ Obyczaje

Gesty piłkarzy

Stanisław Barańczak

Sport nie da się pomyśleć bez widowni: sportowiec jest reprezentantem zbiorowości widzów, który na boisku ma magicznie realizować jej tęsknotę do potęgi i wyższości

Jeszcze 3 minuty czytania

Piłkarz wchodzący na boisko wie doskonale, że jest wkraczającym na scenę aktorem. Zdaje sobie sprawę, że gra w podwójnym sensie tego słowa: gra z przeciwnikiem i gra spektakl dla widzów. Choćby nawet na trybunach był jeden tylko widz, piłkarz musi brać pod uwagę, że jest obserwowany; że wszelkie jego ruchy są dostrzegane, oceniane, przyjmowane do wiadomości, i to nie tylko ze sportowego punktu widzenia, ale również jako znaki. Tak więc wszelkie ruchy i gesty piłkarza służą wprawdzie osiągnięciu pewnego sportowego celu, ale pełnią również pewną dodatkową funkcję: nie tylko w naturalny sposób wynikają z konieczności przedarcia się przez obronę przeciwnika, przyjęcia czy podania piłki, „krycia” zawodnika drużyny przeciwnej czy oddania strzału w kierunku bramki, ale zawierają w sobie również pewien naddatek, niebędący naturalną koniecznością. Jeśli zważymy, że sportowa ekonomika wysiłku nakazywałaby w zasadzie ograniczenie ruchów do najbardziej niezbędnych, waga tego naddatku, tych dodatkowych, z pozoru niepotrzebnych gestów, okaże się dość doniosła.

Oczywiście, w sposób wyraźnie ujawniony pojawiają się te gesty tylko w specjalnych sytuacjach, w momentach najbardziej emocjonalnie napiętych, w przełomowych punktach gry, takich jak zdobycie czy utrata bramki, kontuzja zawodnika, czasem jakieś szczególnie nieudane zagranie. Z faktu, że chodzi tu o napięcie emocji, można by wnioskować, że są to wszystko zwyczajne, spontaniczne gesty radości i rozpaczy, wykonywane przez zawodnika niejako na prywatny rachunek. Owszem, jest w tym trochę racji: ale te istotnie spontaniczne i wybuchowe gesty – za chwilę opiszę je dokładniej – są przeznaczone również na użytek widzów, są środkiem porozumienia, podzielenia się z widzami własnym uczuciem, przekazania go trybunom. Z drugiej strony, ten język gestów, w którym przewidziane jest już z góry zachowanie odbiorców, można istotnie nazwać językiem, systemem znaków, ograniczonych do pewnej niezbędnej liczby i obarczonych określonym znaczeniem, regulowanych nawet pewnymi zewnętrznymi konwencjami.

Ograniczenie repertuaru tych znaków jest w pewnym sensie koniecznością: z dystansu, dzielącego trybuny od boiska, nie można dostrzec niuansów, stopni pośrednich, form przejściowych. Cała na przykład dziedzina mimiki w zasadzie odpada: twarz piłkarza jest znakiem czytelnym jedynie dla pierwszych rzędów trybun, rzędy dalsze rozpoznają go po numerze na koszulce, cała więc subtelna gra znaczeń mimicznych zostaje tu zatracona. Z oczywistych przyczyn odpada również transmisja znaczeń za pomocą słów czy choćby okrzyków, możliwa tylko w drugim kierunku (doping trybun). Niemal wszystkie formy znaków, jakimi może posługiwać się zawodnik, ograniczają swoje działanie do części, i to nieznacznej części widzów: jedynie gesty są dla wszystkich. Oczywiście pod dwoma warunkami: że będą to gesty o ogromnej, z daleka rozpoznawalnej wyrazistości i że każdy z nich będzie na zasadzie powszechnie przyjętej konwencji reprezentował pewne znaczenie, dające się w ten sposób łatwo przez wszystkich odczytać. Z obu tych warunków jasno wynika, że gestów takich może być tylko kilka i że mogą one reprezentować i przekazywać widzom parę tylko elementarnych znaczeń.

Dosłownie parę: są to bowiem przede wszystkim dwa skrajnie przeciwstawne znaczenia – radość i rozpacz. Mówiąc ściślej, są to sensy, które dałoby się zrekonstruować w formie zdań „jesteśmy szczęśliwi i cieszymy się, że uszczęśliwiliśmy was, widzów” lub, odwrotnie, „jesteśmy zrozpaczeni i nieszczęśliwi, że nie potrafi liśmy was zadowolić”. Powiadając, że nie ma między tymi znaczeniami form przejściowych, nie chciałem oczywiście stwierdzić, że nie mogą one być wewnętrznie złożone i bogate. Oto bowiem najpowszechniejszy gest radości, wynikający niewątpliwie z naturalnego impulsu, a przecież stanowiący znak przeznaczony dla widzów: zawodnik, który strzelił gola, wyrzuca triumfalnie ramiona w górę i w podskokach biegnie ku środkowi boiska, jednocześnie obejmując się i całując z kolegami. Cały ten zespół gestów możemy traktować jako jeden znak oznaczający „radość”, ale zwróćmy uwagę, jak bardzo jest on złożony: rytualne skoki i wyrzucanie ramion to nie tylko wyraz emocji, ale również forma zwrócenia na siebie uwagi, sposób, aby powiedzieć widzom: „Cieszymy się wszyscy, ale chciałem zaznaczyć, że to właśnie ja zdobyłem bramkę”; podobnie, biegnąc ku środkowi boiska, piłkarz zachowuje się w sposób „użytkowy” (po zdobyciu bramki gra rozpoczyna się od środka pola), ale jednocześnie zmierza w ten sposób – jakby chcąc zająć miejsce w centrum spojrzeń – do punktu swoiście wyróżnionego. Z drugiej strony, to podkreślenie roli jednostki w ogólnej radości znajduje swoją przeciwwagę w obejmowaniu się, poklepywaniu czy całowaniu z innymi zawodnikami, co ma jak gdyby znaczyć: „bramka jest naszym wspólnym dziełem”.

Podobnie gesty rozpaczy. Obok gestu stosunkowo prostego i występującego nie tylko w piłkarskim kontekście – mam na myśli rozpaczliwe złapanie się oburącz za głowę (na przykład przez bramkarza po stracie bramki) – widzi się często bogaty w znaczenia gest polegający na tym, że obrońca czy bramkarz z wściekłością i przesadną siłą wkopuje raz jeszcze do własnej bramki piłkę, która znalazła się tam przed chwilą po strzale napastnika przeciwnej drużyny. I znowu w geście tym mieści się nie tylko wyraz własnej rozpaczy, ale i wyraźne przesłanie pod adresem publiczności. Jest w nim i znaczenie „wściekłości wobec przeciwnego losu” („wywarcie zemsty” na reprezentującej ten los niewinnej piłce, a zatem pośrednio przerzucenie odpowiedzialności na fatum), jak i znaczenie w rodzaju „w porządku, strzelono nam gola i nie mamy zamiaru wypierać się czy kłócić się o to, proszę bardzo, mogę jeszcze raz wkopać piłkę do siatki na wypadek, gdyby sędzia jakimś cudem nie uznał gola”; dalej, znaczenie „bagatelizujące sprawę” („bramka padła z tak dziecinnie głupiej sytuacji, że wyszłoby to na jedno, gdybym ja sam ją samobójczo strzelił”) i nawet znaczenie „zapowiadające rewanż” („za chwilę strzelimy przeciwnikom gola z taką zaciętością, z jaką ja to w tej chwili robię”).

Tekst pochodzi z książki Stanisława Barańczaka Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej, która ukaże się 8 września 2017 w Wydawnictwie Ossolineum. Tekst pochodzi z książki Stanisława Barańczaka „Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej”, która ukaże się 8 września 2017 w Wydawnictwie Ossolineum.

O tym, że gesty te przeznaczone są właśnie dla widzów i jedynie w obecności publiczności nabierają znakowego charakteru, świadczy dodatkowo kilka faktów. Pomijam już marginalne przykłady, dowodzące, że gesty piłkarzy są w pewnej mierze konwencjonalne, gdyż mogą być – choćby w sposób negatywny, przez zakaz – regulowane przez pewne zewnętrzne zarządzenia czy umowy (angielska federacja piłkarska wydała rozporządzenie zabraniające zawodnikom okazywania radości przez całowanie kolegów; ten „niemęski” gest zezwolono natomiast zastąpić poklepywaniem się po plecach czy czymkolwiek w tym rodzaju). Istotniejsze jest chyba to, że wyrazistość gestów zależy zawsze od spodziewanej reakcji widowni, gesty są do tej widowni zawsze w pewien sposób dostosowane.

Tak na przykład znamienne jest, że grając na obcym boisku, piłkarze w poważnym stopniu ograniczają swoje gesty radości, wiedząc, że nie mają się z kim nimi podzielić; ograniczają też gesty rozpaczy, również jak gdyby z braku odbiorcy, który by czuł to samo, lub – co na jedno wychodzi – nie chcąc wzmagać radości wrogo nastawionej widowni. Podobnie interesujące jest, jak zmienia się natężenie tych gestów w zależności od wagi, jaką w trakcie meczu ma określona zdobyta czy stracona bramka. Wyobraźmy sobie taką sytuację: drużyna posiada przewagę, ale nie może przez dłuższy czas zdobyć bramki. W tej sytuacji pierwszy gol budzi oczywiście szał radości. Drugi i trzeci – podobnie, gdyż ugruntowują przewagę. Ale przypuśćmy, że od tej chwili przewaga drużyny staje się miażdżąca i – jak to określają sprawozdawcy sportowi – „rozwiązuje się worek z bramkami”: dalsze gole będą już kwitowane gestami coraz oszczędniejszymi, nie będą bowiem stanowić przełomowych momentów w grze. A przecież, gdyby piłkarski gest radości miał być tylko wyrazem emocji, można byłoby sobie wyobrażać, że na przykład dla debiutującego piłkarza, który strzeli swoją pierwszą – a szóstą już z kolei w tym meczu – bramkę, powinna ona dostarczyć powodów do radości bardzo wyraziście okazywanej. Tymczasem można się założyć, że w takiej sytuacji ów debiutant zachowa się, mimo całej swojej prywatnej radości, w sposób opanowany: i on bowiem ocenia wagę bramki oczami publiczności, a nie swoimi własnymi.

Cały ów system gestów piłkarskich dowodzi raz jeszcze, że sport nie da się pomyśleć bez widowni: sportowiec jest reprezentantem zbiorowości widzów – samozwańczym, ale uznawanym przez nią jednomyślnie – który na boisku ma magicznie realizować jej tęsknotę do potęgi i wyższości. Dlatego to jego radość i rozpacz nie są nigdy prywatną radością i rozpaczą, lecz czymś, co odzwierciedla nastrój widowni i jest zarazem przeznaczonym dla niej znakiem.