Lewa strona lasu

Lewa strona lasu

Joanna Tokarska-Bakir

Tomasz Matkowski przez dwadzieścia lat był tłumaczem w czasie polowań dla cudzoziemców. To, co zobaczył, opisał w książce „Polowaneczko”

Jeszcze 2 minuty czytania

Dobrze pamiętam ten wywiad w „Dużym Formacie“ (z 30 stycznia 2003 r.), wycinek przechowuję do dziś. Była w nim jakaś desperacja, identyfikacja ze zwierzyną. Jako tłumacz Matkowski miał swobodny dostęp do świata „dewizowych” myśliwych, a ponieważ obserwował, nie przynależąc, zachował zdolność autonomicznej percepcji.

„Dlaczego akurat o tej dziedzinie sadyzmu napisałem? Bo ją znam” – tak się ta historia rozpoczyna. Już w kolejnym zdaniu pojawia się charakterystyczne przemilczenie: „Ta książeczka jest dla tych, którzy nie wiedzą. (…) Jeśli wiedzą, i to ich nie rusza, to czytanie o tym nie zmieni ich postawy, co najwyżej wywoła agresję”. Zwracam uwagę na język Matkowskiego, bo autor sam będzie go badał. Jest to język zmowy społecznej, upstrzony eufemizmami. Matkowski, przez lat dwadzieścia uczestnik tej zmowy, jest whistblowerem, kimś, kto alarmuje, choć, zważywszy na wymowę książki, trudno zrozumieć, dlaczego tak długo z tym zwlekał.

Tomasz Matkowski, „Polowaneczko”.
Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa, 128
stron, w księgarniach od 20 lutego 2009
Zgodnie z przewidywaniami autora wywiad wywołał nagonkę na forum „Dużego Formatu”, i to ona właśnie – jako emanacja tematu – w pierwszym rzędzie zasługuje na uwagę. Agresji internautów nie wywołała różnica zdań, fakt, że jeden wie coś o polowaniu i „to go nie rusza”, podczas gdy drugi też wie i potrząsa sumieniem pierwszego. Tym, co sprowokowało „nieporuszonych” było raczej samo wzburzenie Matkowskiego. Nie jest ono zjawiskiem ze świata myśliwych. Poruszonego dobrze widać. Poruszony to człowiek z raną, a tacy przecież nie polują. To nie jest cała prawda o polujących, prawda jest zupełnie inna, bo sadyzm czy głupota też są odmianą rany, ale ona nie przeszkadza polować.

Polowanie bywa formą mimikry. Myśliwy kreuje się na drapieżnika, którym nie jest i którego nie rozumie. Choć naśladuje zwierzę, w nieczuciu upodabnia się raczej do maszyny. Tym, co go łączy z prawdziwym drapieżnikiem jest tylko stosunek do słabości. Podobno niepoddane tresurze tygrysy reagują na człowieka jak na łup. Każdy może to sprawdzić w zoo. Należy przejść się dwukrotnie przed wybiegiem tygrysów. Po raz pierwszy idziemy pewnym krokiem. Zwierz prawdopodobnie nie zareaguje. Następnie proszę to powtórzyć, kulejąc.

Jest w książce Matkowskiego kilka opisów, podawanych jako cytaty z podręczników myślistwa, których implikacje wykraczają daleko poza swoją niszę. Na przykład taka relacja z polowania na głuszce i cietrzewie:

Dla myśliwego trofeum to zdobycz, pozyskana w atmosferze napięcia, przypływu emocji i przeżyć. To właśnie głuszec, wyniesiony na żerdzi z tokowiska, którego przedtem trzeba było w podnieceniu doskoczyć, uraczyć się jego pasjonującą pieśnią, z opanowaniem strącić go z gałęzi [strącić czyli zastrzelić], podjąć i z tryumfem na żerdzi zawiesić. To również cietrzew podjęty [czyli zastrzelony] po wyjściu z budki, gdzie w podniecającym napięciu wysłuchało się jego gulgotów, urozmaiconych czuszykaniem i przerywanych uroczystym szabasem. Po tych myśliwskich przeżyciach trofeum staje się już przedmiotem żywo przypominającym przeżytą przygodę, a także przyczynkiem do chwalby wobec kolegów i przyjaciół.

Albo cytat następujący: 



Jak historia łowiectwa długa, człowiek zawsze starał się przechytrzyć zwierzynę (…). Najbardziej rozpowszechnione było wykładanie karmy i przywabianie głosem. Ten ostatni sposób został zresztą uznany za najbardziej etyczny (…). Sposoby te, choć szlachetne, nie były jednak zbyt efektywne. W poszukiwaniu skuteczniejszych metod człowiek sięgnął po środki chemiczne i tak pojawiły się atraktanty, czyli przywabiacze zapachowe. (…) Stosowanie środka jest szalenie proste – co kilka dni na pieniek bądź kamień w pobliżu zasiadki nanosi się parę kropel. Można również posmarować cieczą podeszwy butów (zapach jest tak intensywny, że zabija zapach człowieka). Innym środkiem zapachowym, który działa na zasadzie feromonu jest Fyuchbrunz, czyli czysta lisia uryna.

Jak widać, Matkowski wyprawił się „na lewą stronę” lasu. Myśliwych i łowców rozwścieczył, wykradając ogień, przy którym się grzali. Zabrał im przyjemność polowania, na którą pracuje cała historyczna „kultura myśliwska”, archaiczny system zbieraczo-łowiecki, którego nazwa niesłusznie autora denerwuje. Matkowski jest tu staromodny, zbyt dobrze myśli o kulturze. Tymczasem kultura to nie jest wcale pojęcie heroiczne. To sidła, które stawiamy i w które wpadamy, chcąc uniknąć jeszcze gorszych sideł.

Kultura to klasyfikacyjna maszynka sprawiająca, że smakosz, który mdleje na widok własnej krwi, nie waha się zamówić ostryg („potem skrapiamy ją cytryną, wtedy powoli lekko się kurczy”). Kultura łowiecka, z całą swoją hipokryzją i obłudą, to właśnie taki półpancerz praktyczny. Skutkiem eufemizmów – takich jak „farba” na krew, „pozyskać” na zabić, „badyl” na kończyna, „ścinka” na sierść – ma być przynajmniej częściowe znieczulenie. Znieczulać mają też podręcznikowe kłamstwa w rodzaju: „Ranny zwierz nic nie czuje, bo jest w szoku”. A także, jak je trafnie nazywa Matkowski, liczne towarzyszące polowaniu teatralizacje: „pokot” – ułożenie zabitych zwierząt na gałęziach, wybór „króla” (lub „królowej”?) polowania, ognisko, „bigosik”, „wódeczka”. Fotografowanie się ze zwierzęciem koniecznie upozowanym na żywe. Trofea – formy, w których wypchanemu stworzeniu zostaje przywrócone martwe życie. 



Znieczulenia dostarcza też samo uspołecznienie zabijania – w imieniu koła, obwodu, związku, państwa. Wszystko to są kłamstwa, ale tak jak hipokryzja jest hołdem złożonym cnocie, tak i one są czymś więcej niż tylko kłamstwami. Ktoś powiedział, że kłamstwo jest formą działania wynikającą z pragnienia, by rzeczy były inne niż są w rzeczywistości. Mimo gniewu jaki wzbudza, trzeba docenić ten moralny moment w polowaniu.

Docenić nie znaczy jednak dać się nabrać. Znaczy tylko tak użyć kłamstwa, by wskazało prawdę. Pokazują ją teksty, które przytacza Matkowski, te wszystkie podręcznikowe opisy „postrzałków” (określenie trafionego zwierzęcia), „karmników-nęcisk połączonych z amboną”, „niemieckich atraktantów, które działają na zasadzie feromonu”. Wynika z nich, jak w praktyce wygląda kodeks myśliwski (zakładam, że jest coś takiego), realizowany przez dzicz. 

Wpis na forum, sygnowany „Emigrant”:

W miejscowości, z której pochodzę (w centrum Gór Świętokrzyskich) polowaniem zajmuje się banda alkoholików z miejscowego „establishmentu”, pompiarz ze stacji benzynowej, kilku nauczycieli, policjant, elyta z GS-u i urzędu gminy… Nawaleni jak stodoła, po żniwach ruszają w las i walą do wszystkiego, co się rusza.

Podejrzewam, że niejeden czytelnik mógłby do tej narracji dorzucić swoje trzy grosze. Na przykład historię o proboszczu – łowcy jeleni, który na polowania na terenie górskiego parku krajobrazowego wybiera się zwykle z kierowcą wikarym. Z okna samochodu strzela do zwierząt, które znalazły się w zasięgu reflektorów. Albo historię o kimś, kto stanowisko strzeleckie urządził w oknie swojego mieszkania w leśnym ośrodku PAN.

Matkowskiego ta książka męczy i czytelnik to czuje. Szarpie się z nią, w końcu rzuca pomysł zakazu „polowań dla zabawy”. Jestem za, choć gdzie indziej widzę źródło kłopotów. Umieszczam je w formacji kogoś, kto – dla przykładu – następująco komentuje działalność Brigitte Bardot i „jej podobnych”:

…to są przeważnie paniusie bez rodzin i już dawno bez orgazmu – to wyżywają się w obronie zwierząt. Tak jak Brigitte Bardot wyżywa się w obronie wilków. Wyżywa się, gdy jest już starym, pomarszczonym i zdziwaczałym osobnikiem, kiedyś płci żeńskiej.

Książka Matkowskiego jest ważna i wyjątkowa nawet wtedy, gdy autor pisze coś niepotrzebnie (fragment o Holokauście) albo gdy czegoś potrzebnego jak na złość nie pisze (jak udało mu się wytrzymać tak długo?). Z czego wynika, że nie tylko jego wnioski są ważne. Ważny jest także sposób, w jaki Matkowski się myli. Czasem jest nawet ważniejszy od samej słuszności.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.