Współczesność ludobójstwa

10 minut czytania

/ Film

Współczesność ludobójstwa

Jakub Majmurek

W filmie „Ptaki śpiewają w Kigali” widać, że Afryka z jej ciągłymi konfliktami zbrojnymi i kryzysami humanitarnymi jest takim samym produktem nowoczesności, co zamożny „kryształowy pałac” Unii Europejskiej

Jeszcze 3 minuty czytania

Etyczny imperatyw Clauda Lanzmanna, głoszącego, iż zagłada jest czymś, czego nie można przedstawić w porządku filmowej reprezentacji, nigdy nie został powszechnie przyjęty. Przy czym inaczej problem ten wygląda w dokumencie, inaczej w filmowej fikcji. Sprawcy ludobójstw rzadko dokumentowali swoje działania, świadectwa fotograficzne czy filmowe wielkich masakr są na ogół skromne. Z całej historii XX wieku w naszym regionie to zagłada europejskich Żydów pozostaje najsłabiej sfilmowanym wydarzeniem. Co robić jednak z tymi świadectwami, którymi dysponujemy? Pokazywać je ku przestrodze? Udostępniać wyłącznie historykom? Odłożyć do archiwum przez szacunek dla ofiar? Filmowa fikcja nie zwalnia od tych dylematów. Czy w jej porządku można zainscenizować masową zagładę, nie popadając w kicz i etyczną perwersję?

Twórcy filmu „Ptaki śpiewają w Kigali” wydają się nieustannie mierzyć z imperatywem Lanzmanna, przeniesionym w afrykański kontekst. Rezygnują z rekonstrukcji masakry na Tutsi. Nie zobaczymy tu ani jednej sceny rzezi. Jej grozę sugerują tylko otwierające obrazy. Zanim jednak zdążymy zobaczyć krew, sprawców i ich ofiary, montażowe cięcie zabiera nas w przyszłość. Ludobójstwo obecne jest u Krauzów w traumie ofiar. W depresji, stuporze, milczeniu, mechanizmach indywidualnego i społecznego wyparcia i zapomnienia.

Podstawowymi środkami formalnymi są tu elipsa, niedopowiedzenie, dedramatyzacja. Duża część filmu rozgrywa się w Polsce, gdzie po masakrze z 1994 roku trafia młoda kobieta z Tutsi – Claudine. Z masakry ratuje ją polska ornitolożka, Anna, współpracująca wcześniej z ojcem kobiety. Anna i Claudine zamieszkują wspólnie, Afrykanka próbuje tu sobie ułożyć życie. Krauzowie obserwują pełne napięcia relacje między kobietami: milczenie, chłód, nagłe wybuchy gniewu. Nie boją się scen pozbawionych w zasadzie akcji, pozornie pustych przebiegów. Odrzucają oczywiste mechanizmy pozwalające na łatwą identyfikację z bohaterkami, stawiają na naturalistyczną obserwację, bliższą kinu Sasnali niż temu, co widzieliśmy w „Placu zbawiciela”.

„Ptaki” stoją na przeciwstawnym biegunie do „Wołynia”. Smarzowski uruchomił w swoim dziele całą filmową maszynerię, by jak najbardziej przekonująco zainscenizować masakrę. Rzucał widza w sam środek rzezi, której gwałtowność i okrucieństwo rozsadzały narracyjną strukturę, zostawiając odbiorców z poczuciem traumatycznego oszołomienia.  Krauzowie świadomie rezygnują z pokazania tego wszystkiego, na czym skupia się Smarzowski. Interesuje ich to, co przed masakrą i po niej. Mechanizmy społeczne, jakie do niej doprowadziły, i te, które pozwalają poskładać się po niej społeczeństwu.

Te mechanizmy eksterminacyjnej mobilizacji wszędzie są do siebie podobne: w Rwandzie, w Jedwabnem, na Wołyniu. „Ptaki”, podobnie jak „Wołyń”, „Pokłosie” czy „Z daleka widok jest piękny”, zadają pytanie: jak to możliwe, że sąsiedzi nagle zwracają się przeciw swoim sąsiadom? Palą ich domy, mordują starców, kobiety i dzieci. Masakrują maczetami, nabijają na widły, żywcem palą w stodole.

Za tym pytaniem idą kolejne: co robić po masakrze? czy możliwe jest, by dawni sprawcy i ofiary żyli znów obok siebie? Ten problem organizuje ostatnią część „Ptaków”, w której Anna i Claudine wracają do Rwandy, by odnaleźć miejsce pochówku ojca Afrykanki. Na miejscu napotykają na sytuacje, które polskiemu widzowi wydają się niepokojąco znajome.

„Ptaki śpiewają w Kigali”, reż. J. Kos-Krauze i K. Krauze


W jednej ze scen kobiety odwiedzają dom, który kiedyś należał do ofiar masakry. Zamieszkująca go teraz kobieta zaprzecza, by kiedykolwiek należał do kogo innego, by coś wiedziała o jego przeszłości, by miał coś wspólnego z Tutsi. „To pomyłka” – powtarza w kółko. Podobna scena mogłaby rozgrywać się we wsi na Podlasiu, gdzie Polacy zamordowali swoich żydowskich sąsiadów i przejęli ich domy i gospodarstwa. Różne jej warianty widzieliśmy zresztą w polskim kinie ostatnich lat: w „Idzie”, „Pokłosiu” czy debiucie Sasnali.

Krauzowie pokazują, że podstawowym mechanizmem spajającym wspólnotę po masakrze jest wyparcie i zapomnienie. Milczenie, jakie pojawia się, gdy próbuje się poruszyć pewne tematy. Kłamstwo pozwalające zatrzymać machinę ciągłych rozliczeń. A jednocześnie rozliczenie jest w końcu konieczne, jego żądania nie da się powstrzymać. Ofiary, nawet z narażeniem życia, będą domagać się zadośćuczynienia – jak bohater drugiego indonezyjskiego dokumentu Oppenheimera, „Sceny ciszy”. Prosty optyk, Adi Rakun, potomek rodziny, która pół wieku temu padła ofiarą ludobójstwa, odnajduje dawnych katów i sporo ryzykując, domaga się od nich jeśli nie skruchy, to przynajmniej prawdy. Prawda jest bowiem czymś, co być może trzeba poświęcić, by po zbrodni sąsiedzi mogli żyć obok siebie – ale też bez niej w dłuższej perspektywie żadne głębsze społeczne pojednanie, nie mówiąc o spokoju bliskich ofiar, nie jest możliwe.

Dlatego Polska potrzebowała „Sąsiadów” Grossa i inspirującego książkę dokumentu Agnieszki Arnold oraz całej dyskusji, jaka się po nich wywiązała. Z tego powodu polskie kino musiało przerobić tematy obecne w „Pokłosiu”, „Sekrecie” Wojcieszka czy „Idzie”. Dlatego Claudine wraca do Rwandy i robi wszystko, by dojść prawdy o swoim ojcu.

Dekolonizacja spojrzenia

Fakt, że „Ptaki” są filmem o Rwandzie, który jednocześnie przywołuje tak wiele znajomych polskim widzom scen i motywów, globalizuje naszą historyczną świadomość, pozwala umieścić polskie myślenie o takich zjawiskach jak ludobójstwo, sąsiedzi mordujący sąsiadów, poza naszym własnym, znanym wschodnioeuropejskim kontekstem.

Wpisując afrykańskie doświadczenie w uniwersalny kontekst, Krauzowie dokonują także dekolonizacji naszego spojrzenia na Afrykę. Ich film bardzo świadomie stara się uniknąć różnych możliwych pułapek kolonialnej perspektywy. Widać to wyraźnie w kontraście do zajmującego się tym samym tematem amerykańsko-brytyjskiego „Hotelu Rwanda”. Tam masakrę z 1994 roku oglądaliśmy z punktu widzenia białej enklawy w Afryce: tytułowego luksusowego hotelu. W filmie Krauzów nie ma też żadnych prób kolonialnej egzotyzacji Afryki, jej krajobrazów, kultury, mieszkańców. Wyklucza to już wizualna forma filmu. Obraz pozostaje ostentacyjnie antyspektakularny. Celowo nie ma uwodzić pięknem.

Najważniejszy antykolonialny ruch filmu zasadza się jednak na tym, że rwandyjską masakrę pokazuje nie jako eksplozję pierwotnego barbarzyństwa czy efekt niedostatków zachodniej nowoczesności, ale jako jej produkt. Reżyserski duet wprost mówi o tym, że w masakrze lat 90. przejawia się dziedzictwo europejskiego kolonializmu, który posługiwał się podziałem na Hutu i Tutsi w swoim systemie sprawowania władzy w regionie afrykańskich Wielkich Jezior. W „Ptakach” widać, że Afryka z jej ciągłymi konfliktami zbrojnymi i kryzysami humanitarnymi jest takim samym produktem nowoczesności, co zamożny „kryształowy pałac” Unii Europejskiej.
 „Ptaki śpiewają w Kigali”, reż. J. Kos-Krauze i K. Krauze „Ptaki śpiewają w Kigali”,
reż. J. Kos-Krauze i K. Krauze
.
Polska 2017, w kinach od 22 września 2017

Masakra w Rwandzie byłaby też przedsięwzięciem niemożliwym bez takich wynalazków jak środki masowego przekazu (z radiem na czele) i biurokratyczna machina państwa. Jak pisze badający socjologię ludobójstwa socjolog Lech Nijakowski: „Za tym, że ludobójstwo 1994 roku nie było wybuchem «odwiecznych waśni plemiennych», lecz nowoczesnym genocydem, przemawia szereg argumentów. Rwanda była – jak na standardy regionu - państwem stosunkowo nowoczesnym i stabilnym (…). Niemało Tutsi zginęło z rąk sąsiadów, z którymi wcześniej zgodnie żyli. (…). Dopiero zmasowana propaganda prowadzona za pomocą radia cztery miesiące przed masakrą doprowadziła do nakręcającej się spirali przemocy. Napędzana przez inteligencję i polityków mowa nienawiści jest klasycznym elementem nowoczesnej eskalacji ludobójczej. (…) Ludobójstwo zaplanowano z administracyjną precyzją”.

Film na nasze czasy

Pokazanie historii afrykańskiej masakry nie jako egzotycznego obrazka z odległej części świata, ale jako części uniwersalnej historii nowoczesności – naszej historii – jest największą siłą filmu Krauzów.

Czy fakt, że kino ciągle wraca do tematu dwudziestowiecznych ludobójstw, nie świadczy o jakimś podskórnym poczuciu, że nie są one zamkniętym tematem? Że pod tym względem wiek XX nigdy się nie skończył i jego koszmary mogą powrócić? Opowiadając o tym, co napotkał w trakcie swojej pracy w Indonezji, Oppenheimer często przywołuje cytat z Faulnkera: „Przeszłość nie tylko nie jest martwa, ona jeszcze nie zdążyła stać się przeszłością”

Czy ten sam cytat nie mógłby posłużyć jako motto do „Idy”, „Pokłosia”, „Sekretu” i „Ptaków”? Filmu nie da się – niestety – oglądać jako dzieła wyłącznie historycznego. Wątek Claudine wprost odsyła do dzisiejszego sporu o uchodźców, jaki toczy się w Polsce. Gdzie nasi politycy i inteligencja sięgają po język, którego nie da się nazwać inaczej niż mową nienawiści. Na razie jej efektem są tylko pobicia i rozbite szyby w kebabach, ale nie wiemy, gdzie doprowadzić nas może eskalacja takiego dyskursu.

Film Krauzów będzie z pewnością odczytywany w tym kontekście, pochłonięty przez bieżący polityczny spór. Być może w porównywaniu tematu, jaki przedstawia, z sytuacją w Polsce faktycznie jest niemała przesada. Ale jak pewien niemiecki filozof powiedział o psychoanalizie: w jej przesadach tkwi jej prawda.

Cykl tekstów współfinansowany przez:

PISF


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.