Chodź, pomaluję twój świat!

8 minut czytania

/ Film

Chodź, pomaluję twój świat!

Bartosz Żurawiecki

W swojej „Księdze kolorów” Derek Jarman nie zapomina o tym, że kolor nie jest niewinny. Kolor jest niebezpieczny. Kolor dzieli i wyklucza. Kolor znaczy, ale także naznacza

Jeszcze 2 minuty czytania

Trywialna trawestacja szlagwortu popularnego szlagieru może niektórym wydać się niestosownym tytułem recenzji z książki Dereka Jarmana. Nie sądzę jednak, by sam Jarman zbytnio przejmował się kategorią stosowności. Nonszalancko łączył w swoim życiu i w swojej twórczości decorum z hardcorem, erudycję z popkulturą, klasycyzm z punkiem i undergroundowość z rzemiosłem. Jego pierwsza przetłumaczona na polski książka, „Chroma. Księga kolorów” (w Wielkiej Brytanii ukazała się w roku śmierci Jarmana, 1994) jest jednocześnie wykładem, pamiętnikiem, esejem, manifestem, poematem, elegią i zbiorem anegdot. W latach 90. taką formę nazywano postmodernizmem. Dzisiaj księga Jarmana wygląda raczej jak wybór postów z Facebooka uporządkowanych niedbale pod kątem głównego „toposu” (czyli opowieści o kolorach), ale co rusz uciekających w dygresje, żarty, wiersze, wolne skojarzenia, wspomnienia, obserwacje i sceny z życia codziennego. Granica między intymnym, prywatnym i publicznym, między wiedzą a pogłoską, między opisem a interpretacją nie istnieje. Nie ma też powodu, by czytać tę książkę wedle kolejności stron, nawet jeśli w poszczególnych rozdziałach autor stara się skupić na tematach zawartych w ich tytułach. Prawdę powiedziawszy, lektura „po bożemu” wręcz męczy – nadmiarem szczegółów i zmyśleń, poetyckim temperamentem Jarmana i ogromem jego fachowej wiedzy, której nie próbuje selekcjonować i weryfikować. Lepiej więc czytać „Chromę” na chybił-trafił, otwierając ją na dowolnej stronie i wchłaniając krótkie akapity.

Być może jednak należy mimo wszystko zacząć od początku, czyli od napisania, kto zacz Derek Jarman – malarz, scenograf, reżyser, pisarz, poeta, aktor i działacz LGBT. Nigdy nie był w Polsce artystą dobrze rozpoznanym – ani wśród kinomanów, ani nawet w tęczowym światku. Do naszych kin trafił ledwie jeden jego film, najbardziej, rzec by można, komercyjny, „Caravaggio”. Parę innych pokazano w kulturalnych telewizjach, odbyło się też kilka retrospektyw Jarmana, w tym ta najobszerniejsza w czasie jednej z edycji Nowych Horyzontów (wzbogacona książką Małgorzaty Radkiewicz). Jarman przyjechał zresztą do Polski, do Warszawy w czasach przełomu ustrojowego, by spotkać się z widzami przeglądu jego twórczości zorganizowanego w nieistniejącym już dzisiaj żoliborskim kinie Akademii Ruchu – Tęcza (nomen omen). Jeśli kolejne ekipy prawdziwych Polaków nie dokonały czystki nieprawomyślnych materiałów, to w archiwum TVP powinien być jeszcze reportaż z tej wizyty zrealizowany przez Witolda Górkę.

Odnoszę wrażenie, że przez wiele lat niespecjalnie rozumieliśmy, co Jarman do nas mówi. Dlatego też nie stał się w Polsce bożyszczem kinowych snobów, jak to swego czasu przytrafiło się jego rodakowi, Peterowi Greenawayowi. I niekoniecznie chodziło o awangardową formę dzieł Jarmana. Bardziej o jego otwartą homoseksualność i aktywistyczne zaangażowanie. Ale nie tylko. Gdy w adaptacji XVI-wiecznej sztuki Christophera Marlowe’a, „Edward II” (1991) – na poły kostiumowej, na poły uwspółcześnionej, zamkniętej w ciemnych wnętrzach przypominających darkroomy – Jarman nagle pokazywał Annie Lennox śpiewającą piosenkę Cole Portera „Every Time We Say Goodbye” albo wrzucał scenę protestu środowiska LGBT, nie do końca łapaliśmy kontekst kulturowy, erotyczny, a zwłaszcza polityczny. Cóż, studia nad queerem i kampem jeszcze u nas nie istniały, walka o równouprawnienie wydawała się, co najwyżej, zachodnią ekstrawagancją, a wszelkie opowieści „mniejszościowe” były ubierane w język ezopowy albo uciszane napomnieniami, że należy zachować „dyskrecję”.


Dzisiaj wiemy więcej, jesteśmy też w innym punkcie czasu kulturowego. Także AIDS, na które Jarman umierał, pisząc tę książkę i tracąc wzrok, przestało nas straszyć po nocach, gdyż zarażenie HIV-em nie oznacza już szybkiej degradacji ciała i śmierci w mękach. Jarman opisuje swoje umieranie, podaje szczegóły wizyt w szpitalach, opłakuje zmarłych na AIDS przyjaciół. Pyta też ironicznie: „Czy jeśli stracę połowę wzroku, będę widział połowicznie?”. Wyrzeka na złogi thatcheryzmu i brak równouprawnienia w Wielkiej Brytanii (obecnie, przypomnijmy, możliwe są na Wyspach małżeństwa jednopłciowe, jakiż to jednak skok od homofobii Żelaznej Damy!). Pisze w jednym z wierszy zamieszczonych w książce: „Jestem chujossącym/ Heteryckim/ Lesbijskim facetem”. Ale wątki prywatne i społeczne nie wysuwają się na pierwszy plan. „Chroma” to przede wszystkim barwna gawęda Jarmana o kolorach – ich historii, znaczeniu, symbolice, ich postrzeganiu – subiektywnym i kulturowym. Gawęda oszałamiająca ilością odniesień, konotacji, dygresji, wyciągniętych z dziejów sztuki, kina, religii etc. faktów, detali, ciekawostek… Na każdym kroku wyłazi z Jarmana solidne wykształcenie, tak humanistyczne (widać, że pochodził z „dobrej rodziny”, którą stać było na wszechstronną edukację), jak i fachowe, malarskie (przyznaję – nieraz zaglądałem do internetu, by sprawdzić, co to, u diabła!, za kolor, o którym akurat pisze artysta).

Derek Jarman, „Chroma. Księga kolorów”Derek Jarman, „Chroma. Księga kolorów”. Przeł. Paweł Świerczek, Instytucja Filmowa Silesia Film, 187 stron, w księgarniach od lipca 2017Zarazem Jarman za nic ma akademicki rygor. Tworzy własną, kalejdoskopową wizję. Cytuje niedokładnie, mylą mu się daty, tytuły i nazwiska. Polski tłumacz, Paweł Świerczek, cierpliwie wszystko wyjaśnia i prostuje w przypisach. I ja jednak złapałem Jarmana na przeoczonej przez Świerczka nieścisłości – w jednym z fragmentów opisuje rzekomo zakończenie „Chlewu” Pasoliniego, choć zapewne chodzi mu o „Teoremat”. Ale to nieistotne. Jarman płynie z meandrami pamięci, jak wiadomo zawsze zawodnej, kapryśnej i kreatywnej. Pod wieloma względami „Chroma” przypomina książkę innego artysty, „I Remember” Joego Brainarda, gdzie każdy akapit zaczyna się od słowa „Pamiętam”. Tyle że u erudyty Jarmana na czoło wybija się pamięć wiedzy, pamięć kulturowa.

Zabierając nas w te kolorystyczne i poniekąd halucynacyjne (niczym barwny odlot po zażyciu leków lub narkotyków) peregrynacje, Jarman trzeźwo nie zapomina o tym, co podkreśla też w swoim wstępie tłumacz. Kolor nie jest niewinny. Kolor jest niebezpieczny. Kolor dzieli i wyklucza. Kolor znaczy, ale także naznacza. W dzisiejszej Polsce walka kolorów stała się ostra, intensywna, kontrastowa, paradoksalnie czarno-biała (a czy czerń i biel to w ogóle są kolory?). Jedni przyłączają się do „czarnego protestu”, inni twierdzą, że „red is bad”. Ale jeśli tak, to jak usunąć ów zły kolor z biało-czerwonej flagi, która toczy bój z tęczową „rozpustą”? Kolor określa status, płeć, światopogląd, orientację. Kolory bywają nakazane lub zakazane. Przez kolor można stracić życie, dzięki kolorowi można stopić się z tłumem. Kolor jest nie tylko biologicznym fenomenem i fundamentem estetyki. Kolor ma także swoją etykę i swoją politykę. Swoją dumę i swój wstyd. Swoją rewolucję i swoją reakcję. „MYŚL RÓŻOWO!” – krzyczy w pewnym momencie dużymi literami ślepnący, umierający artysta, Derek Jarman. I wcale mu nie chodzi o optymistyczne podejście do życia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.