Wiersz należy do rzeczywistości

10 minut czytania

/ Literatura

Wiersz należy do rzeczywistości

Rozmowa z Petrem Hrušką

Wiersz ma jeden obowiązek: powinien być dobry, czyli pobudzać, siać niepokój. Bez względu na to, czy mowa jest o grzybach, knajpie, nienawiści, czy zarozumialstwie prezydenta – mówi czeski poeta i krytyk

Jeszcze 3 minuty czytania

TOMASZ PINDEL: Przeszliśmy prawdziwą rewolucję, jeśli chodzi o komunikację. Media społecznościowe pełne są krótkich, impresyjnych i osobistych tekstów, pisanych z zastosowaniem różnorakich środków stylistycznych i śledzonych przez tysiące followersów. Czy ma to wpływ na to, czym dziś jest poezja?
PETR HRUŠKA: Coraz bardziej sobie przerywamy, o ile jeszcze jest co przerywać. Wszyscy mówią, krzyczą, apelują, oferują, wyzywają, wychwalają – robią to równocześnie, jeden przez drugiego, jeden za drugiego... Ten szalony natłok i kolaż głosów, ten słowny smog to olbrzymi wysiłek. Zatracamy możliwość i wolę uważnego słuchania, sami wyrażamy się poprzez krzyk coraz donioślejszy – reklamowy, handlowy, polityczny, marketingowy. Co drugi człowiek jest sprzedawcą, co trzeci zbawicielem. Przez pozostałych krzyczy strach, jak na słynnym obrazie Muncha. Wiersz to słowa powolne, zaskakujące, poprzez które ma przemawiać coś skrytego w wiecznej tajemnicy świata. Wiersz nie jest w stanie – i nie chce – konkurować z tym powszechnym hałasem.

Niektórzy powtarzają jednak, że żyjemy w trudnych czasach, wymagających literatury politycznie i społecznie zaangażowanej. Czy to zatem nie jest właściwy czas na „głośną” poezję, manifesty, ody, protest wiersze?
A czy kiedykolwiek były inne czasy niż ciężkie? Pierwsze dwadzieścia pięć lat przeżyłem w dyktaturze komunistycznej – i to były faktycznie ciężkie czasy. Oficjalna dyktatura zmuszała pisarzy do pisania tekstów zaangażowanych politycznie – zaangażowanych na rzecz komunizmu oczywiście. Mówiono, że to nasz obowiązek. Dziś niektórzy ludzie wzywają do obowiązku ponownego zaangażowania. Jestem przekonany, że poeta powinien angażować się jako obywatel, podobnie jak konduktor, piekarz czy lekarz. Ale wiersz nie ma tego obowiązku. Ma inny, jedyny obowiązek: powinien być dobry, czyli pobudzać, siać niepokój. Jeśli taki będzie, uczyni czytelnika bardziej uważnym, dostrzegającym więcej, wrażliwszym na świat. Bez względu na to, czy w tekście mowa jest o grzybach, knajpie, nienawiści, czy zarozumialstwie prezydenta.

A co ze światem wydawniczym? Można odnieść wrażenie, że czytelników poezji ubywa, nakłady książek poetyckich są coraz niższe.
Życie większości ludzi rozpadło się na dwie części: na pracę i na odpoczynek. W pracy budują karierę – w drapieżnym, konkurencyjnym świecie to pragmatyczny wyścig, do którego nie można wykorzystać ani sprzeniewierzyć poezji z racji jej niepewnego charakteru. Odpoczynek po codziennej zawodowej masakrze jest potem jedynie absolutnym wyłączeniem – i tu również nie można wykorzystać poezji, z powodu trudności, jakich nastręcza. Poezja to czas skupienia na sobie i świecie, kiedy się nie forsujemy ani nie relaksujemy. Wyparliśmy ten czas z naszego życia. A jednak nadal są ludzie, którzy mają nadzieję, że przeżywanie z pełną świadomością nieszczęść, absurdów, tragedii i śmieszności jest ważne. Kiedy jednak zechcą tego doświadczyć przy nowym tomiku poezji, w większości księgarń go nie znajdą, ponieważ tych kilka egzemplarzy dla garstki osób nie przyniesie sprzedawcom żadnych szybkich ani pokaźnych zysków. Wydawcy też nie chcą stracić, więc liczba publikowanych egzemplarzy nadal maleje.

Jak by pan opisał stan dzisiejszej poezji czeskiej?
Kilka wielkich osobowości w każdym z pokoleń. Żadnych mocnych grup, programów, manifestów. I nieustające podenerwowanie, że dobrych poetów ma być więcej. To absurd – chcemy mieć więcej poetów, ale i tak nie będziemy ich czytać, tak samo jak nie czytamy klasyków z ubiegłego wieku. 

PetrPetr Hruška
Ur. 1964 w Ostrawie. Czeski poeta, autor scenariuszy, historyk i teoretyk literatury. Pracuje w Instytucie Literatury Czeskiej Akademii Nauk w Brnie, przedmiotem jego badań jest poezja czeska po 1945 roku. Współorganizator wielu inicjatyw z pogranicza muzyki, poezji i happeningu. Wydał tomy: „Obývací nepokoje” („Mieszkalne niepokoje”, 1995, wyd. polskie w tłumaczeniu Franciszka Nastulczyka), „Měsíce” („Miesiące”, 1998), „Vždycky se ty dveře zavíraly” („Zawsze się te drzwi zamykały”, 2002), „Zelený svetr” („Zielony sweter”, 2010), krótkie prozy poetyckie „Odstavce” („Akapity”, 2004), „Auta vjíždějí do lodí” („Samochody wjeżdżają do statków”, 2007), „Darmata” („Darmaty”, 2012, wyd. polskie w tłumaczeniu Franciszka Nastulczyka). Mieszka w Ostrawie. W 2017 roku był gościem Festiwalu Miłosza w Krakowie.
Fot. Martin Straka
W pańskim biogramie na stronie Festiwalu Miłosza czytamy: „Mówi się o nim jako o poecie niepokoju i ukrytego niebezpieczeństwa codziennego życia”. Jakie to uczucie, kiedy się czyta takie jednozdaniowe podsumowania własnej twórczości?
Szybkie i krótkie definicje zawsze są niedokładne, poezji to dotyczy w szczególności. Z drugiej jednak strony bezczelność i odwaga, żeby spróbować coś podsumować i krótko nazwać, bardzo mi się podobają. I akurat to podsumowanie nie wydaje mi się zupełnie niedokładne i jałowe.

A nie ma pan wrażenia, że pisanie o poezji jest często bardzo podobne do pisania poezji jako takiej? Czy jako, z jednej strony, praktykujący poeta i, z drugiej, krytyk literacki uważa pan, że teoria literatury posiada dziś właściwe narzędzia do opisu poezji?
Poezja to pewien sposób przeżywania świata lub, jak kto woli, jego interpretacja. Pisanie o poezji to sposób przeżywania tej interpretacji. Nie widzę zasadniczej różnicy pomiędzy pisaniem poezji a pisaniem o poezji. Jeśli ktoś posługuje się słowami delikatnie i w inspirujący sposób, będzie mógł dotknąć czegoś istotnego, czyli „niewyrażalnego”, co skrywa się w naszej rzeczywistości. Wiersz należy do rzeczywistości, jest tu, by prowokować. Podoba mi się, kiedy dobry wiersz wymyka się rozważaniom teoretycznym, ale podoba mi się również to, że teoretyczne rozważania się nie poddają i raz po raz porywają się na niemożliwe.

Czy ciekawi pana to, co się dzieje z pańską poezją podczas przekładu na inny język? W końcu tłumaczenie, zwłaszcza poezji, oznacza zwykle napisanie tekstu na nowo – w języku docelowym. Czy lubi pan w tym uczestniczyć, czy zawierza tłumaczom?
Wiem, jak nieoczywista i właściwie magiczna jest sztuka przekładu. Zwłaszcza w przypadku poezji. Bardzo szanuję tłumaczy i często bardzo ich lubię – mam wśród nich wielu przyjaciół. Tłumacze muszą być nadzwyczaj zdolnymi i jednocześnie niezwykle skromnymi ludźmi. Ich niecodzienny talent do języka i postrzeganie tekstu doceniane są (przynajmniej u nas) w minimalnym stopniu. Nie tylko w sensie finansowym. Nazwisko tłumacza najczęściej pisane jest najmniejszą czcionką i pojawia się gdzieś z tyłu, w stopce książki. To wszystko.

Jeśli jest taka możliwość, chętnie współpracuję z tłumaczem przy przekładzie. Oferuję swoje usługi w wyjaśnianiu problematycznych momentów. Zdecydowanej większości języków zupełnie nie rozumiem, muszę się zatem oddać w czyjeś ręce. Potem na podstawie różnych źródeł próbuję osądzić, czy dobrze trafiłem. 

Jednym z ważnych sygnałów jest to, czy tłumacz pyta. Dobrzy tłumacze pytają dużo i odważnie, chcą również znać okoliczności powstawania tekstu, pytają o poszczególne wersy, słowa, chcą się spotkać, poznać mnie bliżej. Nie boją się, że zostaną oskarżeni o niezrozumienie tekstu, bo ciągle pytają. Niektórzy tłumacze w ogóle nie pytają i w jeden wieczór tłumaczą kilka wierszy, czasem wystarczą im dwie–trzy godziny. To mnie niepokoi, za łatwo im to idzie. Jeden się nawet zaoferował, że będzie tłumaczyć ze słuchu, jak podczas tłumaczenia ustnego, wystarczy, że będę mówił wiersze powoli…

Mamy w Polsce bardzo silne stereotypy w kwestii czeskiej prozy: ma być zabawna, lekka i głęboka zarazem, z tym specjalnym czeskim humorem i taką „take it easy” filozofią hrabalowską. Jak to wygląda w przypadku poezji?
To są stereotypy wynikające z powierzchownej lektury Jaroslava Haška i Bohumila Hrabala. Może też z czeskiej kinematografii, która tak często i chętnie opracowuje utwory literackie i która – nie wiadomo dlaczego – ową anegdotyczność, słodko-gorzką lekkość i bezstronność wybrała jako swój sposób wyrazu. W poezji jednak trudno znaleźć tę anegdotyczność. Niekiedy skłania się ona w kierunku absurdalnej groteski, ironii i sarkazmu, na przykład w twórczości Ivana Wernischa, Ivana Martina Jirousa czy J.H. Krchovskiego, ale to nie ma za wiele wspólnego z anegdotyczną lekkością. Czeska poezja przybiera pozy.

To oczywiście uproszczenie, ale powiem tak: czeska poezja często jest niezmiernie patetyczna albo wygląda, jakby w niej o nic nie chodziło. Obie te kwestie trzeba traktować jak wyrafinowany gest. Pod powierzchnią patosu często ukrywa się głęboka, autentyczna wypowiedź. I ukryty dramat. Podobnie wiersz, który jawi się jako banalny, może być pełen ogromnego zaangażowania, emocji, przeżycia – i znowu ukrytego dramatu. Poezja codzienności wie, że jeśli ma w niej chodzić o coś ważnego, musi mieć możliwość wyglądania tak, jakby o nic w niej nie chodziło.

Jest tu również silna tradycja poezji imaginatywnej, nie tylko surrealistycznej. Wiersz pisany jako przygoda fantazji, która może skończyć się rozmaicie. W końcu jest tu też wojowniczość – czescy poeci w przeszłości często stylizowali się na rzeczników narodu, i współczesna poezja zaangażowana tęsknie zerka w tę stronę.

Gdyby musiał pan wskazać tylko jednego literackiego mistrza – albo może dwóch: czeskiego i z literatury światowej – to kto by to był?
Dlaczego miałbym dokonywać takiego wyboru, skoro nie jest to kwestia życia i śmierci? Przecież to naprawdę jest tak, jakbym miał wybierać bardziej kochanego rodzica czy ulubione dziecko... Powiem inaczej – o ostatnim bardzo mocnym wrażeniu, jakie miałem podczas lektury. Przy wierszu Thomasa Tranströmera. To przez to jego precyzyjne wyważenie, kiedy myśl nie przeszkadza obrazowi ani obraz myśli. Przecinają się one w wierszu, nie poza nim. Z czeskich autorów – coś takiego dzieje się w wierszu Jaromíra Typlta. Ten poeta czuje, że ludzka mowa to znak świadczący o tym, że żyjemy również w opowieściach, o których nawet nie mamy pojęcia.

Tłumaczyła: Anna Waniak

Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Festiwalem Literackim im. Czesława Miłosza w Krakowie.
Festiwal Miłosza


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.