Czy świat jest naprawdę taki okropny?
Hldrmn CC BY-ND 2.0

16 minut czytania

/ Literatura

Czy świat jest naprawdę taki okropny?

Rozmowa z Hugh Howeyem

Problem z optymistami polega na tym, że są leniwi. Jeśli myślisz, że ze światem jest wszystko w porządku, zostajesz w domu i oglądasz telewizję albo czytasz książkę. Ludzie przestraszeni są bardziej aktywni – mówi amerykański autor science fiction

Jeszcze 4 minuty czytania

MICHAŁ R. WIŚNIEWSKI: Oglądałeś „Blade Runnera 2049”?
HUGH HOWEY:
Bardzo mi się podobał! Jestem fanem oryginału. Brakuje dziś filmów wolniejszych, pozbawionych efektów komputerowych i ciągłej akcji, skłaniających do myślenia. To coś, co ludzie mówią o mojej książce „Silos”. Buduję szczegółowy świat, w którym trzeba chwilę pożyć. Wychowałem się na tego rodzaju opowieściach i wciąż je lubię.

Film był bardzo pesymistyczny.
Tak, bardzo. Nie ma w ostatnich czasach zbyt wielu historii science fiction opowiadających o szczęśliwej przyszłości. Może to przez czasy, w których żyjemy, a może ludzie po prostu nie lubią pogodnych opowieści. Nawet jeśli lubią dobre zakończenia – a myślę, że „Silos” tak się właśnie kończy – to po drodze musi wydarzyć się dużo złych rzeczy, jak we „Władcy Pierścieni”. Może jesteśmy tak zaprogramowani, że potrzebujemy napięcia i konfliktu.

„Blade Runner 2049” to przyszłość alternatywnego świata, który od dawna jest umierający. Może nasz świat również umiera?
To ciekawe, bo wielu ludzi czuje, że ze światem jest coraz gorzej, ale wskaźniki tego nie potwierdzają. Ubóstwo się zmniejsza. Rozwiązuje się wiele problemów środowiska naturalnego. Zmniejszyła się szansa, że zginiemy z rąk innego człowieka. To są fakty, ale jakoś tego nie czujemy, wręcz przeciwnie, wydaje nam się, że ze światem jest coraz gorzej.

Może dlatego, że na Zachodzie dopiero od niedawna bardziej odczuwamy negatywne konsekwencje bycia częścią globalnego systemu?
XX wiek to dwie wojny światowe, miliony ludzi, którzy zginęli w globalnych konfliktach, zimna wojna między dwoma mocarstwami, których przywódcy mogli w każdej chwili zniszczyć świat. Ale nasze pokolenie myśli, że ostatnie kilkanaście lat było najgorsze. Może to wina oglądania złych wiadomości 24 godziny na dobę, w telewizji i internecie. Nie pokazują one ludzi, którzy dostają pracę, zakochują się, mają dzieci. To był właściwie pierwszy pomysł, który stał za „Silosem”: odizolowane społeczeństwo, które wpatruje się w gigantyczny ekran pokazujący, jak bardzo źle jest na zewnątrz. Ludzie muszą od tego wariować, żyć w nieustannym strachu. Na tym polega konflikt między bohaterami na początku powieści: „Czy świat jest naprawdę taki okropny?”. Optymizm jest karany.

Mam wrażenie, że mieliśmy fazę optymizmu w latach dziewięćdziesiątych: koniec zimnej wojny, koniec historii. Gdy porówna się „Terminatora” z 1984 roku i  sequel z 1992, to strach przed nuklearnym holokaustem został zastąpiony pełnym nadziei hasłem „Nie ma przeznaczenia”. Ale potem wydarzył się 9/11 i straciliśmy tę nadzieję.
To, co mnie smuci, to reakcja USA na te wydarzenia. 9/11 był okropny, byłem tam, kiedy uderzyły samoloty.

Napisałeś o tym opowiadanie inspirowane „Rzeźnią numer 5”.
Tak, „Peace in Amber”. Ale jakkolwiek ten dzień był straszny, chociaż zginęło ponad 3 tysiące osób, to nasza reakcja była przesadzona. Poszliśmy na wojnę, w której zginęły setki tysięcy ludzi. Nasz gniew i strach sprawiły, że świat stał się gorszym miejscem.

Hugh HoweyHugh Howey
Ur. 1975. Amerykański pisarz science fiction. Autor samodzielnie opublikowanej serii powieściowej „Silos” („Wool”), która trafiła na listę bestsellerów Amazonu. Zanim został pisarzem, pracował jako kapitan jachtowy, dekarz i technik dźwiękowy. Hugh Howey był gościem Festiwalu Conrada w Krakowie.
Widziałem twojego Twittera: zapowiedzi książkowe i posty o Trumpie. Wygląda podobnie do mojego walla na fejsie: zapowiedzi książkowe i posty polityczne. Coś nie widać tego optymizmu.
Zawsze byłem optymistą i chciałbym nadal nim być, ale muszę przyznać, że w ostatnich latach zacząłem się niepokoić o przyszłość. Mam 42 lata i wcześniej nigdy nie myślałem o tym, że przyszłość może być gorsza niż teraźniejszość. W prezydenturze Trumpa najgorsze dla mnie jest to, że okazało się, ile nienawiści i złości musi tkwić w ludziach, że lubią takiego typa. Nasz kraj zbudowali przybysze z całego świata, powinniśmy się z tego cieszyć. Powinniśmy zapraszać więcej imigrantów i łączyć się z globalnym społeczeństwem. Nie rozumiem rasizmu i ksenofobii. Mam nadzieję, że to kwestia pokoleniowa, że następna generacja nie będzie taka pełna nienawiści.

W Polsce mamy podobne problemy z władzami i ksenofobią. Pokładasz nadzieję w młodzieży, ale to ona zasila te ksenofobiczne ruchy, które wyszły z forów obrazkowych z żabą Pepe na sztandarach.
Tak, w Ameryce wielu młodych zapisało się do nazistów i chodzi na marsze. Nazizm powrócił. Ale pocieszam się, że jednak więcej ludzi głosowało na Hillary. A wielu nie głosowało wcale, bo założyli, że i tak wygra, więc nie poszli głosować. Myślę, że dzięki temu doświadczeniu wiele się nauczyliśmy i w przyszłorocznych wyborach republikanie poniosą klęskę. Problem z optymistami polega na tym, że są leniwi. Jeśli myślisz, że ze światem jest wszystko w porządku, zostajesz w domu i oglądasz telewizję albo czytasz książkę. Ludzie przestraszeni są bardziej aktywni.

Jak dotrzeć do młodych ludzi? Czy pomogą dystopijne powieści Young Adult takie jak „Igrzyska śmierci”?
Nie wiem, czy młodzież, która je czyta, tak naprawdę rozumie ich symbolikę. Bardziej skupia się na fabule i tym, którego chłopaka wybierze bohaterka. Moje pokolenie czytało „Rok 1984” lub „Nowy wspaniały świat” ze świadomością, że to satyry na naszą rzeczywistość, pobudzające do walki o sprawiedliwość społeczną „Silos” porusza współczesne problemy, np. wszechwładzę branży IT kontrolującej nasze dane. Silosy są metaforą odcięcia, takiego jak Brexit czy nacjonalizm. Musimy z tym walczyć, budować tunele między silosami.

Może nasze pokolenie miało łatwiej: świat był czarno-biały, na Zachodzie byli dobrzy, na Wschodzie źli. Kiedy się czyta zimnowojenne powieści Dicka, wszystko tam jest proste: Amerykanie, Rosjanie, złe androidy. Dzisiejszy świat jest bardziej skomplikowany. Czytam „Igrzyska śmierci” jako walkę bohaterki z kapitalizmem, ale przecież wielu ludzi może odebrać to inaczej – Kapitol przypomina skompromitowany Waszyngton, a w rolę rewolucjonistki Katniss wszedł Trump.
Trump się nie nadaje na bohatera! Nie można mieć bohatera, który jest tak pełny nienawiści, nabija się z niepełnosprawnych, zawsze zachowuje się podle wobec mniejszości, nienawidzi kobiet. Są nagrania wideo, na których przyznaje się do molestowania. Waszyngton dostał to, na co zasłużył, po dekadach rządów, które niczego nie zmieniły. Ludzie ze złości wybrali kogoś, o kim wiedzieli, że może być niebezpieczny. Ale żeby traktować go jako bohatera, trzeba naprawdę nienawidzić demokratów i czerpać radość z tego, że im dokucza.

Dlaczego tak wielu młodszych i starszych ludzi fascynuje się fantastyką postapokaliptyczną?
To chyba nic nowego. Zawsze tkwił w nas strach przed odcięciem od cywilizacji i innych ludzi. Dawno temu opowiadało się o zagubieniu w lesie. Potem zaczęliśmy żeglować, pojawiły się historie o rozbitkach na bezludnych wyspach. To taki mały koniec świata – jesteś na wyspie, w łachmanach, musisz zrobić sobie włócznię, polować na ryby i żyć bez cywilizacji. W science fiction rolę bezludnej wyspy zaczęły odgrywać obce planety. To odwieczny strach: co by się stało, gdybym został wyrzucony z plemienia i musiał radzić sobie sam. A gdy cały świat jest połączony, trzeba zagłady całej cywilizacji.

Niektórzy poważnie przygotowują się na taki upadek. Prepersi chyba będą nieszczęśliwi, jeśli koniec świata nie nastąpi.
Tak, niektórzy z nich sprawiają wrażenie, jakby nie mogli się doczekać końca świata. Dziś ludzie dziwnie na nich patrzą, ale kiedy nadejdzie prawdziwa apokalipsa, wtedy wszystkim powiedzą: „To my byliśmy mądrzy!”. To dosyć smutne, że do poczucia własnej wartości ktoś potrzebuje końca świata. Pewnie takich pesymistów było pełno w dawnych czasach, robili zapasy włóczni, strzał i suszonego mięsa, bo czuli, że mają nadejść gorsze czasy.

Hugh Howey, „Silos” (tom 1). Przeł. Marcin Kiszela, Papierowy Księżyc, 650 stron, w księgarniach od 2013 rokuHugh Howey, „Silos” (tom 1 cyklu). Przeł. Marcin Kiszela, Papierowy Księżyc, 650 stron, w księgarniach od 2013 rokuMoże Ameryka jest takim prepersem: zgromadziła ogromne zapasy rakiet i czołgów, z którymi nie ma co robić, więc idzie na każdą możliwą wojnę pod byle pretekstem.
Bardzo dobra hipoteza.

Czy jesteś cyberpunkiem?
Jak William Gibson?

Nie, nie pisarzem cyberpunkowym, tylko cyberpunkiem. Historia twojego życia przypomina opowieść o takim, wybacz słowo, „punku”, który wykorzystał wielką korporację do zyskania sławy i pieniędzy. Kariera self-publishera nie byłaby możliwa bez infrastruktury Amazonu.
Zawsze lubiłem cyberpunk i kulturę cyberpunkową, ale nigdy nie uważałem się za dostatecznie cool, żeby do niej należeć. Wiesz, długie płaszcze, kable w mózgu. Nie czuję się fajny, czuję się szczęściarzem. Byłem geekiem, programowałem i budowałem komputery – gdybym nie miał tego doświadczenia, próbowałbym moją książkę wydać tradycyjnie. A że znałem się na technice, zrozumiałem, że e-booki to przyszłość. Wcześniej nie było takich narzędzi, później była zbyt duża konkurencja. Ale chciałbym być cool jak cyberpunkowcy. W zasadzie to jestem jak koleś z „Wodnego świata”, nie wiem, czy wiesz, ale mieszkam na łodzi i pływam po świecie.

To zdecydowanie fajniejsze niż siedzenie w długim płaszczu przed komputerem w piwnicy.
Też tak myślę. Zamiast zanurzać się w technice, uciekłem od niej. Mieszkam na maleńkiej pływającej wyspie, na której często nie ma zasięgu i internetu, walczę o przetrwanie. Spotykam wielu ludzi z przeróżnych kultur, porozumiewamy się, często w ogóle nie znając swojego języka.

Czy pływając po świecie, czujesz się do niego bardziej zdystansowany?
Wręcz przeciwnie, czuję się bardziej w kontakcie. Świat stał się o wiele mniejszy, gdy zacząłem podróżować. Teraz jestem tylko przez tydzień w Polsce, ale trzy miesiące spędzę na Polinezji, poznając nowych ludzi.

Hugh Howey, „Zmiana” (tom 2). Przeł. Marcin Moń, Papierowy Księżyc, 600 stron, w księgarniach od 2014 rokuHugh Howey, „Zmiana” (tom 2 cyklu). Przeł. Marcin Moń, Papierowy Księżyc, 600 stron, w księgarniach od 2014 rokuJesteś orędownikiem self-publishingu, ale w twojej książce widać wielki sentyment dla tradycyjnych książek. Zły dział IT manipuluje danymi, a prawdę o świecie bohaterowie znajdują w starych papierowych książeczkach dla dzieci.
Zawsze kochałem książki, w czasie studiów pracowałem nawet w bibliotece. Problem leży w amerykańskich wydawnictwach, które dostają prawa do wersji papierowej i elektronicznej. E-book pozwala na łatwe dotarcie do czytelników, ale nie przy cenach narzucanych przez wydawców, czasem wyższych od edycji w twardej oprawie! Moje szczęście polega na tym, że prawa do e-booka należą do mnie i to ja decyduję o jego cenie.

Parę lat temu Guardian nazwał „Silos” dość niemile „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” fantastyki. Czy zmieniło się nastawienie krytyków do self-publishingu?
Jesteśmy traktowani lepiej, chociaż wciąż nie tak dobrze jak autorzy z dużych wydawnictw. I raczej równego traktowania się nie doczekamy. Wielu krytyków jest – lub chce być – pisarzami i chcą być mili dla wydawnictw, robią im przysługi. Self-publishing okazał się też zbawienny dla różnych mniejszości. Pojawiło się np. dużo literatury pisanej przez osoby LGBT i dla nich. Kiedyś trudniej było im się przebić.

Czy nie obawiasz się, że oligopol wydawców zostanie zastąpiony przez monopol Amazona?
Amazon się rozrasta, ale nie widziałem jeszcze, żeby się robił zły. Znam wiele mniejszych i większych firm, które robią złe rzeczy. Wydawców, którzy okropnie traktują autorów. Amazon płaci więcej twórcom i bierze mniej od czytelników. Chciałbym zobaczyć więcej konkurencji działającej w ten sposób. Wielkość firmy nie ma znaczenia, wiele małych firm ciężko pracuje, żeby zmienić świat na gorsze.

W powieściach poruszasz problem odpowiedzialności naukowców za wynalazki, które posłużyły do czynienia zła. Fantastyka w ogóle lubi motyw szalonego naukowca. Czy taki obraz nauki ma wpływ na antynaukowe sentymenty, takie jak ruch antyszczepionkowy?
Antyszczepionkowcy są okropni. Niedawno słyszałem, jak jeden z nich twierdził, że szczepionki rozdawane w Afryce przez fundację Billa Gatesa powodują bezpłodność! Zapewne ludzie, którzy nie wierzą w naukę, wyobrażają sobie naukowców jako Frankensteinów. Ludzie są leniwi, szukają łatwych odpowiedzi – i znajdują je na przykład w religii. Studiowałem fizykę i odkrywanie świata było fascynujące, ale i trudne, nauka wymaga pracy.

Hugh Howey, „Pył” (tom 3 cyklu). Przeł. Marcin Moń, Papierowy Księżyc, 500 stron, w księgarniach od 2015 rokuHugh Howey, „Pył” (tom 3 cyklu). Przeł. Marcin Moń, Papierowy Księżyc, 500 stron, w księgarniach od 2015 rokuDziś nawet geeki zamiast podbojem kosmosu i programowaniem pasjonują się superbohaterami i kosmicznymi rycerzami, jak w powieści „Ready Player One” twojego znajomego Ernesta Cline’a. Nauka przestała być cool?
Bycie geekiem stało się modne, ostatnio łatwo spotkać „fałszywego geeka”, który nie umie programować. Ale i kiedyś młodzieży zajmującej się nauką nie było wcale dużo. Dziś tacy młodzi ludzie tworzą w domach rzeczy na drukarkach 3D, programują, uczą się, zakładają start-upy.

Może moda na geekizm sprawia, że „prawdziwy geek” nie czuje się tak prześladowany?
Z pewnością. Kiedy „fałszywy geek” spotyka „prawdziwego”, patrzy na niego z szacunkiem: „O, on robi te rzeczy, które ja tylko udaję, że robię”. Kolejna wspaniała sprawa: widzę, że coraz więcej dziewczyn zajmuje się programowaniem i naukami ścisłymi. Obecna kultura IT jest seksistowska, co jest zupełnie bez sensu. Z badań przeprowadzonych w serwisie GitHub wynika, że kobiety tworzą dużo lepszy kod, bardziej zaplanowany i klarowny. I doprowadzają do końca więcej projektów. Mężczyźni często kodują chaotycznie, jakby testosteron rzucał im się na mózg.

Przyszłość będzie kobietą?
Musi być. Nie chcę powiedzieć, że nienawidzę mężczyzn, ale lata samczych rządów nie doprowadziły do niczego dobrego. Może to wina testosteronu? Myślę jak naukowiec – trzeba zbadać tę hipotezę. Oddać na kilka dekad władzę w ręce kobiet i zobaczyć, co się stanie. To nasza jedyna nadzieja.

Czy wszyscy zamienimy się w zombie?
Jeśli mielibyśmy zamienić się w zombie, to tylko jeśli nasze mózgi zostałyby przejęte przez telefony. Już teraz mówią, co mamy robić, którędy iść, co zjeść.

Nasza relacja z techniką jest skomplikowana. Z jednej strony Amazon stwarza nowe możliwości dla pisarzy, z drugiej – wykorzystuje pracowników i zamienia ich w cyborgi kontrolowane przez komputery, które mówią, jak iść, żeby najszybciej donieść paczkę w magazynie. Jak wyjść z tej sytuacji?
Redaktor „Wired” Kevin Kelly zaleca obserwowanie amiszów. To amerykańska grupa religijna odrzucająca większość wynalazków. Przygląda się uważnie każdej technice i stwierdza, czy jest dobra, czy zła, oraz jaki wpływ będzie miała na społeczeństwo. Musimy być podobnie ostrożni, rozważać, czy coś poprawi nasze życie, a nie tylko rzucać się na błyskotki.

Nie będzie to proste, jeśli jesteśmy jak ludzie z „Silosu”, wpatrzeni w satanistyczny ekran. Skąd ma nadejść zmiana? Ze środka?
Zmiana może nadejść tylko z zewnątrz. Z kontaktów między ludźmi. Ludzie mający dobre pomysły muszą je przekazywać innym. Niektórzy czytelnicy mają do mnie żal, że korzystam z mediów społecznościowych do pisania o polityce. A ja uważam, że to jest właśnie moja rola jako pisarza. Czułbym się fatalnie, gdybym tego nie robił, gdybym nie próbował zmienić świata na lepsze. Każda książka i rozmowa zmienia trochę świat. Piszmy książki i zmieniajmy ludzi.

Literatura zbawi świat?
Tak. Tak mi mówi mój wrodzony optymizm.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.