Golonka w konserwie
Lech Janerka w Klubie Zero, Częstochowa, CC BY-SA 3.0

12 minut czytania

/ Muzyka

Golonka w konserwie

Paweł Dunin-Wąsowicz

Książka o „200 najważniejszych utworach polskiego rocka” powinna koncentrować się na tym, co dla polskiego rocka było naprawdę ważne, czyli na tekstach. W dziele Skaradzińskiego i Wojciechowskiego za dużo jest terminów muzycznych, wyliczanek i podawania informacji bez znaczenia

Jeszcze 3 minuty czytania

Ile    n a j w a ż n i e j s z y c h   chwil z życia pamiętasz? Dwadzieścia? Dwadzieścia pięć to już za dużo na najważniejsze. Piosenek oczywiście można wyliczyć więcej, ale jakoś w miarę ich liczenia traci się poczucie, które są najważniejsze. Nie nurtują takie problemy Jana Skaradzińskiego i Konrada Wojciechowskiego. W książce „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę” wyliczyli „200 najważniejszych utworów polskiego rocka”.

Jak motywowali swoją selekcję sami autorzy we wstępie?  Pisali o wyborze „piosenek nie zawsze najpopularniejszych, niekoniecznie najlepszych, nie tylko naszych ulubionych. (…) Wszystkie łączy to, że są ważne oraz charakterystyczne – dla ich wykonawców, dla swoich nurtów, dla swoich czasów (piosenki potrafią opisywać je w celnym skrócie). Dlatego zostały przez nas wybrane. Oczywiście część z nich w takiej książce być musi bezdyskusyjnie, jako że standardy mają swoje prawa. Części wprawdzie być nie musi, ale może – my zdecydowaliśmy się na drugą ewentualność i korzystając z przywileju gospodarzy wybraliśmy te, a nie inne tytuły z dorobku danego wykonawcy; przy czym mowa o kaście wykonawców najważniejszych. No i świadomie dodaliśmy garść tytułów nieoczywistych, dyskusyjnych, ale pod jakimś względem niezwykłych. (...)

Czyli nasz wybór jest na ile to tylko możliwe obiektywny, z koniecznymi elementami subiektywnymi”.

Główna część tytułu książki „Piosenka musi posiadać tekst” – („I muzykę” – podtytuł na okładce wypisany jest mniejszymi literami) to cytat z piosenki „Teksański” grupy Hey. Historia tego szlagwortu jest przewrotna. Większość piosenek na debiutanckim albumie Heya „Fire” z 1993 roku Nosowska śpiewała po angielsku. Wśród polskich były dwa teksty. Jeden cudzy, wiersz Edwarda Stachury, drugi zaś, napisany przez Nosowską „Teksański”, opowiada o niemocy lirycznej. Padająca w utworze deklaracja „w moich słowach słoma czai się, nie znaczą nic” i zachęta, aby słuchacz słowa dopisał sobie sam, wydawały się odcięciem od całej tradycji poprzedniej dekady.

W latach 80. to właśnie tekst był główną siłą nośną polskiego rocka. Przyczyny tego były dwie. Z jednej strony zacofanie technologii nagraniowej i całego rynku muzycznego. Bardziej jednak chodziło o czarno-biały podział świata na nas i onych (widoczny w tekstach najbardziej sztandarowych utworów tamtej dekady, „Mówię ci, że” Tiltu czy „Marzycieli” T.Love). Kto by się spodziewał, że Nosowska, deklarująca w „Teksańskim” twórczą niemoc, z początkiem XXI wieku dołączy do czołówki rockowych tekściarzy. Tą granicą była, jak mi się wydaje, płyta „[sic!]” z 2001 roku. Wtedy to Nosowska zaczęła w swoich piosenkach operować konkretem.

Niestety Skaradziński i Wojciechowski zupełnie nie wyciągnęli z tego paradoksu wniosku. A co gorsza dopisali do tytułu „muzykę”. W ten sposób książka, która mogłaby być sensownie skoncentrowana na tym, co dla polskiego rocka było rzeczywiście ważne, czyli na tekstach, grzeszy słoniowatością i wszystkoizmem. Rozumiem, że Skaradziński jako współautor pamiętnej „Encyklopedii polskiego rocka” nie mógł się powstrzymać od maksymalizacji informacji. W ten sposób jednak przesłanie, dlaczego właśnie te a nie inne piosenki są ważne, rozmywa się w wyliczankach w rodzaju „kto śpiewał poszczególne utwory w którymś z trzech głównych talent shows”. Rozumiem też, że anegdoty mogą ubarwiać książkę. Jeśli jednak Krzysztof Dzikowski, autor piosenki „Ciągle pada”, opowiada, że jego „starszy syn przypalił czajnik z herbatą”, niekoniecznie jest to istotne. Zwiększa tylko zawartość wody w dziele. Terminów stricte muzycznych, akordów, pochodów, septym i kantylen, zdaje się zaś w książce znajdować więcej od metafor, tautologii i kolokwializmów.

Dzieło Skaradzińskiego i Wojciechowskiego jest ewidentną apologią lat 80. – niemal połowa omawianych utworów pochodzi właśnie z owej dekady. Czy początkiem rocka była nad Wisłą pierwsza płyta Breakoutu, i czy początkiem hard rocka można nazwać „Memu miastu do widzenia” Budki Suflera, to rzeczy, o które można się spierać. Ja wyznawałbym pogląd, że przełomem był występ Maanamu w Opolu w 1980 roku – manifestacją kultury, w której oczywistością było śpiewanie własnych tekstów przez wykonawców. Równolegle czyniły to zespoły jeszcze młodsze, takie jak Kryzys, Oddział Zamknięty czy Republika. Autorska liryka śpiewana wcześniej należała w bigbicie do mniejszości (wczesne Czerwone Gitary, niekiedy Klan, Marek Grechuta, Niemen jako autor piosenki „Dziwny jest ten świat”). Po 1980 roku rola zawodowych tekściarzy spoza zespołów – trzy czołowe nazwiska to Dutkiewicz, Mogielnicki i Olewicz – zaczęła zdecydowanie maleć. Trzeba jednak przyznać, że, pisząc głównie dla Budki Suflera, Lady Pank i Perfectu, wszyscy wyczuwali dobrze formę. Tu zresztą mamy kolejny paradoks – przełomowe „Boskie Buenos” nie było w pełni autorskim tekstem Kory, lecz montażem wybranych kwestii z powieści argentyńskiego pisarza Kieffera „Żeby cię lepiej zjeść”.

Oczywiście przyjemnie czytać, które Ewy wymieniane z nazwisk skleiły się na tę niepłaczącąpiosenki Perfectu (który skądinąd nie występuje tu jako zespół rockowy, tylko dostarczyciel pościelówek). Więcej adresatek ballad pozostaje jednak anonimowych. Autorzy tych piosenek najwyraźniej postanowili zachować dyskrecję. Tu najlepszym przykładem jest „Baśka” Wilków, gdzie rozpisane zostają jej bohaterki na prawdziwe i zmyślone. Dowiadujemy się nawet, że „Anny” z piosenki Rendez Vous w ogóle nie było, jest zmyślona – w odróżnieniu od miasta, które może być od biedy rodzimą Łodzią Ziemowita Kosmowskiego, wokalisty grupy. Fajnie wiedzieć, że domy z betonu, w których nie było wolnej miłości, wyśpiewywane przez Martynę Jakubowicz, znajdowały się przy ulicy Portofino na warszawskich Stegnach. Dobrze poznać pierwowzór osoby, której poświęcony został „Cień wielkiej góry” Budki Suflera – to autentyczny alpinista, który nie wrócił ze wspinaczki. „Mniej niż zero” napisane zaś zostało dla Lady Pank wiele miesięcy przed śmiercią Grzegorza Przemyka, z którą zbiegła się jego radiowa kariera. Ten konkret zamącony zostaje jednak – jak już wspomniałem – przez olbrzymią ilość niepotrzebnych, obciążających encyklopedycznych danych. Jednocześnie nie zauważono tego, że „Niewiele ci mogę dać” śpiewał też Robert Więckiewicz w „Koniu

Definicja przez zaprzeczenie
Św. Paweł, 1 List do Koryntian 13,4–5 („Hymn o miłości”):
„(…) Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego”.
 
Krzysztof Grabowski, „28”:

„Miłość nie drży na widok miecza, Jest kruchym ciastem powietrza, (...) Miłość to raczej nie chemia; To nie są małpie gaje”.
1994

Kuba Kawalec, „Zanim pójdę”:
„Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty. Ani miłość kiedy jedno płacze a drugie po nim skacze. Miłość to żaden film w żadnym kinie ani róże ani całusy małe, duże”.
2002

trojańskim” Machulskiego, a „Zanim pójdę” zespołu happysad powiela schemat znany z „28” Pidżamy Porno, śpiewania o miłości przez zaprzeczenie – wyliczanie tego, czym ona nie jest. Ta druga z kolei piosenka wykorzystuje patent św. Pawła z listu do Koryntian. Najwyraźniej autorzy znają się lepiej na Ryśku Riedlu niż Nowym Testamencie. Dzięki temu to doskonała książka będąca jednocześnie książką bardzo złą. Idealna na prezent. Świetnie zilustrowana i pożyteczna – utwierdzająca w tym, że dobre jest to, co już było.

Główny problem zestawienia to nadmierne przywiązanie autorów do wykształconego w latach 80. modelu uczestnictwa w kulturze. Podzielona ona była na to, co powszechnie dostępne w radiu, i to, co z powodów cenzuralnych do radia dopuszczane nie było, z czego jednak wspólnota rockowa czyniła swoje pieśni zbójeckie („Polska” Kultu, „Przeżyj to sam” Lombardu, a nawet „Whisky” Dżemu). Zmiana systemowa, której wyrazem był wspomniany „Teksański”, spowodowała, że z postępem rozdrobnienia stacji radiowych, telewizji, powstawaniem niezależnych wytwórni płytowych, prywatnych klubów, a wreszcie upowszechnieniem internetu model z lat 80. przestał istnieć. Chcąc „usłyszeć słowa”, k a ż d y mógł je sobie napisać i nagrać, niekoniecznie Mogielnicki czy inny etatowy tekściarz. Lista przebojów Trójki jest może jakąś opozycją kulturową wobec topornego popu z radia Eska – ale nie jedyną. Skaradziński (rocznik 1963) wydaje się nie dostrzegać nowego modelu kultury, współistnienia więcej niż dwóch obiegów. Biorąc pod uwagę jego metrykę, jakoś to rozumiem. Nie rozumiem jednak, czemu młodszy o niemal dwie dekady Wojciechowski (rocznik 1982) jest równie mało spostrzegawczy i żyruje ten manifest konserwy. Siedemnaście lat XXI wieku jest reprezentowane przez tylko 22 utwory, z czego ponad jedna trzecia to nowe dzieła artystów obecnych od ponad 30 lat! Z latami 90. doprawdy niewiele lepiej – dość powiedzieć, że Maciej Maleńczuk istnieje jedynie jako autor błahego „Mundialeiro” nagranego z Püdelsami. Nie ma tu w ogóle piosenek Świetlików (brak więc wzmianki o parafrazie „Mojej i twojej nadziei” Heya w ich „Duziej wodzie”, pojawiają się tylko marginalnie, gdy mowa jest o „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” Janerki)! Kukiz zaistniał jedynie jako wykonawca „Skóry” i „Na falochronie”. Nie wiadomo, co się stało z „ZChN zbliża się”, zastanawiające, że w przypadku współczesności nadzwyczaj uważnie selekcjonerzy pomijają kontekst polityczny – mniej ważnymi od „Ezoterycznego Poznania”, jedynej w tej książce piosenki Grabaża (Pidżama Porno), okazały się „Chory na wszystko” i „Żyję w kraju...” (nagrane jako Strachy Na Lachy), raczej mało undergroundowe przeboje.

Jana Skaradziński i Konrad Wojciechowski „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę. 200 najważniejszych utworów polskiego rocka” InRock 2017Jana Skaradziński i Konrad Wojciechowski „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę. 200 najważniejszych utworów polskiego rocka” InRock 2017Jan Skaradziński i Konrad Wojciechowski, „Piosenka musi posiadać tekst. I muzykę. 200 najważniejszych utworów polskiego rocka”
InRock, 800 stron, w księgarniach od listopada 2017
Pod względem ilości dostarczycielami najważniejszych piosenek w historii polskiego rocka są według Skaradzińskiego i Wojciechowskiego ex aequo Dżem oraz Grzegorz Ciechowski (solo i z Republiką). Są, a raczej byli, bo – co symptomatyczne – kluczowe postacie w tych przypadkach nie żyją. W dalszej kolejności Budka Suflera, Lady Pank, Lech Janerka, Maanam i Perfect.

We wstępie autorzy zastrzegają się też, że nie są ortodoksyjni: „W paru przypadkach nie są to piosenki, bo uwzględniliśmy kilka utworów instrumentalnych, które także tworzyły naszego rocka. Ale interesuje nas nie tylko rock. Granice między gatunkami są przecież nieostre, a my parokrotnie świadomie je przekraczaliśmy”. Bardzo słusznie – dzięki temu dowiadujemy się o najważniejszych utworach SBB czy Krzaku – instrumentalach, a także anglojęzycznych piosenkach Johna Portera czy Acid Drinkers. Natomiast najlepsi tekściarze (powiedziałbym wręcz poeci) pokolenia obecnych trzydziestoparolatków Fisz i Pablopavo w ogóle się nie pojawiają. Dwudziestoparolatków nie ma tym bardziej. W XXI wieku rządzi za to jako dostarczyciel najważniejszych utworów polskiego rocka zespół Coma (aż trzy).  

Wyobraź więc sobie restaurację, w której karcie znajdujesz krwisty befsztyk (100 g), zamawiasz, i jako befsztyk podają ci półkilową przerośniętą wieprzową golonkę, składającą się w połowie z kości, a w połowie z obrośniętej jednak nadal resztkami szczeciny skóry oraz tłuszczu, przez które musisz się przebijać z wysiłkiem, aby wykroić odrobinę mięsa. Na dodatek przedstawiają rachunek jak za argentyński stek, z dumą ogłaszając, że dostałeś pięć razy więcej. Coś podobnego przeżyli Tytus, Romek i A’Tomek, gdy w VIII księdze zamiast zamówionych potraw otrzymali świński ryj, coś takiego przeżyłem i ja – zamykając z ulgą tę 800-stronicową cegłę.