Miłość na mózgu

9 minut czytania

/ Film

Miłość na mózgu

Grzegorz Stępniak

„Crazy Ex-Girlfriend” to z jednej strony pogłębiony i przemyślany portret zaburzeń emocjonalnych. Z drugiej – frywolna, musicalowa narracja miłosna igrającą z oczekiwaniami widzów. Z trzeciej wreszcie – feministyczna i subwersywna fabuła

Jeszcze 2 minuty czytania

Moja miłość do serialu „Crazy Ex-Girlfriend” jest ogromna, a być może i ślepa. To zupełnie tak, jak miłość głównej bohaterki serii, Rebekki Bunch (współtwórczyni produkcji i jej niekwestionowana gwiazda, Rachel Bloom, nagrodzona Złotym Globem za tę rolę), do niejakiego Josha Chana (Vincent Rodiguez III). Dla uroczego, umięśnionego, choć niezbyt rozgarniętego młodego mężczyzny filipińskiego pochodzenia, dobiegająca trzydziestki kobieta porzuca pracę w prestiżowej kancelarii adwokackiej w Nowym Jorku i przenosi się nagle do małego miasta w Kalifornii – West Coviny. Zabiera ze sobą całkiem spory bagaż rozlicznych zaburzeń emocjonalnych.

Strategia konstrukcyjna, jaką przyjmują twórcy, polega na robieniu sobie jaj z musicalowych zasad i ich wyznaczników oraz na nieustannym, przekornym ogrywaniu stylistyk rozmaitych rodzajów muzyki. Począwszy od hip hopu, poprzez słodki, amerykański pop, seksowne r’n’b, po złowieszczy death metal. A śpiewa się tu o tematach związanych ze społecznym i kulturowym tabu, trudnych i skomplikowanych procesach tożsamościowych, nieustannej pogoni za wydumanym szczęściem czy o potraktowanych z rozbrajającą szczerością dylematach psychicznych i uczuciowych nie tylko już głównej bohaterki, ale również całej reszty otaczających ją ekscentrycznych, choć niesłychanie ludzkich w swoich ułomnościach i licznych dziwactwach postaci. Do tego w sposób, który jednocześnie obala wszystkie genderowe i etniczne stereotypy, ale i pozwala na krytyczny dystans względem samych strategii emancypacyjnych.

Dość wspomnieć, że już w pilotowym odcinku pojawia się piosenka zatytułowana „Sexy Getting Ready Song”. Linia melodyczna utworu nawiązuje do dosłownie ociekających seksem numerów chociażby Destiny’s Child, ale jej słowa niewiele mają wspólnego z przekazem właściwym dla zachodnich girlsbandów. Wręcz przeciwnie, bohaterka wylicza tu i skrupulatnie wymienia wszystkie żmudne czynności upiększające, jakim musi się poddać przed pierwszą randką z zapoznanym w miejscowej knajpie barmanem, niejakim Gregiem (Santino Fontana). Towarzyszy jej przy tym grupa tancerek wyginających się w takt muzyki, ale i wykonujących rozliczne kosmetyczne czynności. Od depilacji wąsika, poprzez golenie nóg, regulację brwi, po nakładanie rzekomo cudownych maseczek i preparatów. Najbardziej drastycznym momentem jest scena ukazująca bohaterkę w trakcie przyklejania plastrów depilujących w okolice odbytu, co kończy się dość niefortunnie. Po chwili następuje, poprzedzone uwodzicielskim szeptem – „zobaczmy, jak szykują się chłopaki” – ujęcie na śpiącego na kanapie, z obowiązkowym pilotem od telewizora, Grega. Jakby kulturowych treści do opisywania i analizy dla co pilniejszych studentów zgłębiających tajniki gender było mało, na zasadzie deus ex machina zjawia się czarny raper, który zaczyna standardową nawijkę o suczkach i seksie. Lecz gdy spostrzega istną pożogę i łazienkowy krajobraz po bitwie, skonsternowany wykrzykuje, że to „jakieś patriarchalne gówno, muszę zadzwonić, przeprosić kilka gąsek”.


Natomiast w drugim odcinku, ku przerażeniu i załamaniu Rebekki, która zdążyła już sobie ułożyć życie w West Covinie, znalazła pracę w prowincjonalnej firmie prawnej i gotowa jest na wieczną miłość u boku Josha – okazuje się, że jej obiekt ma dziewczynę! W dodatku jest nią ładna, zgrabna i powabna instruktorka jogi Valencia (Gabrielle Ruiz) – chodzący koszmar każdej zakochanej beznadziejnie jednostki. Jakby tego było mało, Valencia jako jedyna, poza wszędobylską sekretarką Paulą (obdarzona wyjątkowym, imponującym głosem Donna Lynne Champlin), która szybko staje się przyjaciółką i sekretną sojuszniczką Rebekki, przeczuwa, że motywacje głównej bohaterki są co najmniej szemrane. Frustracja i rosnące poczucie zagrożenia dziewczyny Josha znajdują wyraz w numerze „I’m So Good At Yoga”, z pseudoorientalną melodią. Valencia wije się i przyjmując kolejne tantryczne niemal pozy, wytyka bohaterce, że jest ładniejsza i szczuplejsza, a na dokładkę – „jej ojciec wcale jej nie zostawił”.

Każdy numer jest tu bezbłędnie zaśpiewany, wyprodukowany i zatańczony przez niesamowicie utalentowanych aktorów (część z nich występuje zresztą na co dzień w teatralnych musicalach). A wszystkie w zasadzie postacie ukazane są nie dość, że ze zrozumieniem i empatią, to jeszcze wymykają się wszelkim próbom szufladkowania i kategoryzacji. I tak sąsiadka głównej bohaterki, wyluzowana amerykańska Hinduska, wieczna studentka, Heather (Vella Lovell), to nie tylko cyniczna hipsterka, ale dziewczyna z własnym marzeniami i ambicjami, vide – jej solowy numer – „The Moment Is Me”. Darryl to niekoniecznie poczciwy fajtłapa, ale biseksualny i posiadający własne problemy mężczyzna po przejściach. A jego flagowa piosenka „Getting Bi” – oferuje bodaj najzabawniejszą i najtrafniejszą zarazem definicję biseksualizmu w historii amerykańskiej telewizji.

„Crazy Ex-Girlfriend”

„Crazy Ex-Girlfriend” rządzi reguła określana po amerykańsku jako „truth-telling” – rodzaj rozbrajającej szczerości, z jaką podchodzi się tu zarówno do miłosnych fantazmatów, jak i relacji międzyludzkich, sterowanych często egocentrycznymi i niskimi pobudkami. Jednocześnie wywrotowość tematyczna wszystkich praktycznie piosenek podkręcana jest przez nieustanne dystansowanie się do przebiegu akcji. Postaci w piekielnie inteligentny sposób komentują na bieżąco rozgrywające się na ekranie perypetie. Zachwyca też wymyślona sprytnie dramaturgia serii, która nie dość, że przeprowadza feministyczne z ducha rewizje amerykańskiego kanonu filmowego i telewizyjnego, to jeszcze w każdym z trzech sezonów odwołuje się do innego tematu zogniskowanego wokół tytułowego szaleństwa Rebekki.

Pierwszy sezon pokazuje, na czym może polegać pułapka ideowa historii miłosnych, jakimi jesteśmy karmieni praktycznie od kołyski. A przy tym jest idealnym wglądem w umysł i fantazje każdej chyba tzw. „zakochanej, psychicznej laski”, bez względu na wiek, płeć biologiczną czy kulturową oraz orientację, dla której największą tragedią jest wysłanie SMS-a z poufnymi informacjami na temat planów dotyczących obiektu westchnień do tegoż obiektu. A istnym koszmarem – zrujnowanie potencjalnie idealnej okazji, by wreszcie zdobyć serce ukochanego (o czym traktuje godny polecenia numer „You Stupid Bitch”). Natomiast drugi sezon odwraca genderową dynamikę schematu każącego zakochanej i zatraconej w miłości dziewczynie uganiać się za ledwie zwracającym na nią uwagę chłopakiem. A celnych i histerycznie zabawnych wątków, tropów i gier płciowych jest tu znacznie więcej, na czele z nieoczekiwaną przyjaźnią Rebekki z Valencią. Prześmiesznie jest w nim również poruszana żydowska tożsamość głównej bohaterki. Widać to czarno na białym w bezbłędnie wyśpiewanym, stylizowanym na klezmerską modłę i igrającym ze stereotypami na temat amerykańskich Żydów, jak również nakręcającym bekę z zasad politycznej poprawności numerze „Remember That We Suffered”, w którego refrenie wykrzykuje się nazwiska Spielberga, Streisand i Hitlera. Trzeci sezon z kolei (jego emisja jest obecnie na półmetku) nawiązuje do mizoginistycznych z gruntu filmów pokroju „Fatalnego zauroczenia” i „Nagiego instynktu”, opowiadających o żądnych zemsty i zadośćuczynienia postaciach femme fatale. Wszak Rebecca spragniona jest w nim, jak sama mówi, wypowiadając ten termin, wielokrotnie z francuska – „revenge”.


„Crazy Ex-Girlfriend” to z jednej strony pogłębiony i przemyślany portret zaburzeń emocjonalnych. Z drugiej – frywolna, musicalowa narracja miłosna igrającą z oczekiwaniami widzów. Z trzeciej wreszcie – feministyczna i subwersywna fabuła, dla której nie ma kwestii niemożliwych do żartobliwego ujęcia czy schematów zachowania i kulturowych tropów, jakich nie dałoby się wykpić i sparodiować, przekuwając je w zupełnie nową jakość. Ten ewenement telewizji ostatnich lat, w którym pierwsze i ostatnie słowo należy do kobiet, zamieniających w atuty pozorne i zaprogramowane przez patriarchat słabości, to chyba najlepsze możliwe serialowe antidotum na ciężkie obyczajowo, społecznie i politycznie czasy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.