Potrzeba bliskości

16 minut czytania

/ Film

Potrzeba bliskości

Denis Viren

W rosyjskim kinie jednym z czołowych tematów jest rozpad rodziny i próby naprawienia rozerwanych więzi

Jeszcze 4 minuty czytania

Ubiegły rok okazał się dla rosyjskiej kinematografii wyjątkowo udany. Szczególnie na tle roku 2016, który został oficjalnie ogłoszony przez rząd Rokiem Kina, ale nie przyniósł prawie nic ciekawego. Główna nagroda Festiwalu „Kinotawr” (odpowiednika polskiego Festiwalu w Gdyni) powędrowała wtedy do melodramatu Oksany Karas „Dobry chłopiec” – sprawnie zrobionego, zabawnego, ale przeciętnego filmu środka. Dyskutowano przede wszystkim o „Zoologii” Iwana I. Twierdowskiego – ekscentrycznym studium inności, i o filmie najbardziej odważnym – „Uczniu” Kiriłła Serebrennikowa. Dyskusja na temat tego drugiego wybuchła od nowa w 2017 roku po skandalicznym aresztowaniu reżysera i rozpoczęciu śledztwa w sprawie działalności jego zespołu teatralnego „Siódme studio”. I choć związek pomiędzy historią nastolatka w prowincjonalnej rosyjskiej szkole, który został fanatykiem religijnym, a uwięzieniem Serebrennikowa wydaje się przesadzony, oczywiste jest to, że reżyserowi udało się trafnie oddać w „Uczniu” kondycję rosyjskiego społeczeństwa (warto pamiętać, że jeszcze w latach 70. w radzieckim kinie istniało zjawisko „filmu szkolnego”, czyli filmów traktujących o systemie społecznym przez pryzmat historii dziejących się w szkole). Co analizują najciekawsze rosyjskie filmy z 2017 roku?

Kolejny wyrok Zwiagincewa

Bez wątpienia głównym wydarzeniem roku stała się „Niemiłość” Andrieja Zwiagincewa. Film – zdobywca Nagrody Jury na festiwalu w Cannes, tak jak każde dzieło reżysera, wzbudził wielkie zainteresowanie wśród rosyjskich krytyków i miłośników kina. I tradycyjnie podzielił ich na dwa obozy – bezkrytycznych zwolenników i zażartych przeciwników. Nie godząc się z żadną z tych opcji, muszę od razu zaznaczyć, że „Niemiłość” wywołuje we mnie mieszane uczucia, posiada wady i zalety charakterystyczne dla całej twórczości Zwiagincewa.

O ile w poprzednim filmie „
Lewiatan” celem reżysera było przedstawienie ścisłego powiązania wszechobecnej, autorytarnej, bezkarnej władzy z cerkwią, a także pokazanie z góry skazanej na klęskę walki z tym „tandemem”, w najnowszym dziele Zwiagincew stawia diagnozę moralną całemu społeczeństwu i jego pojedynczym członkom, czyli nam wszystkim. „Niemiłość” to historia małżonków Żeni i Borysa, którzy szykują się do rozwodu, a de facto już od pewnego czasu mieszkają osobno, z nowymi partnerami. Młoda dziewczyna Borysa jest na początku filmu jest w zaawansowanej ciąży, Żenia zaś próbuje zakochać się w starszym od niej mężczyźnie, choć tak naprawdę jest zainteresowana tylko sobą.

Główną ofiarą podobnych sytuacji zwykle padają dzieci, tak dzieje się również w tym przypadku. Tragedia polega na tym, że ani Żenia, ani Borys nie chcą zajmować się swoim dwunastoletnim synem Aloszą, chcą się go po prostu pozbyć. Żenia zresztą w otwarty sposób demonstruje niechęć wobec dziecka. Po ostrej kłótni rodziców, zapewne nie pierwszej, którą podsłuchał, chłopiec nagle znika. Od pierwszych sekund z ekranu wieje chłodem, ale wraz z początkiem poszukiwań zaginionego atmosfera robi się naprawdę koszmarna. I choć cały czas nie tracimy nadziei na to, że Alosza się znajdzie, podskórnie odczuwamy, że jednak mogło się stać najgorsze.

„Niemiłość”, reż. Andriej Zwiagincew„Niemiłość”, reż. Andriej Zwiagincew

Zwiagincew kontynuuje niektóre wątki z poprzednich filmów. Kiedy na początku filmu Żenia pokazuje mieszkanie potencjalnym nabywcom, wśród przeróżnych zalet podkreśla: „Tu jeszcze cerkiew niedawno zbudowano”. „Cerkiew, to dobrze” – odpowiada z poważną miną klient. Nie trzeba nawet pamiętać „Lewiatana”, żeby zrozumieć szyderstwo reżysera, które wydaje się w tym akurat przypadku zbędne, wstawione jakby na siłę.

Za udane z kolei uważam sportretowanie machiny państwowej, którą uosabia w „Niemiłości” policjant. Mężczyzna przychodzi do Żeni i zmęczonym, lecz spokojnym głosem wyjaśnia, że podobnych nastolatków „uciekinierów” jest mnóstwo i większość po kilku dniach wraca do domu, o wiele więcej jest innych, poważnych przestępstw, ale znaczną część czasu i tak zabiera policjantom robota papierkowa. Właśnie on poleca Żeni zwrócić się do niepaństwowej organizacji poszukiwawczo-ratowniczej, która działa na zasadach charytatywnych, bez biurokracji i efektywnie. To, że Zwiagincew szczegółowo pokazał, jak pracują takie organizacje w Rosji, wydaje się ogromnie ważne z punktu widzenia społecznego. Poza tym zasugerował, że właśnie takie, oddolne inicjatywy jednak mogą być skuteczne.

Scenariuszowo „
Niemiłość” jest filmem precyzyjnie skonstruowanym, przemyślanym, i tu – o dziwo – kryje się chyba największy problem. Wstążka, którą posługują się ratownicy w swoich akcjach poszukiwawczych i którą znajduje na początku filmu Alosza, na końcu tak samo kołysze się na gałęzi drzewa... Mieszkająca pod Moskwą matka Żeni, u której rodzice szukają syna, okazuje się osobą pełną agresji, frustracji i nienawiści do córki i jej męża – widzimy w niej zarówno źródło nastawienia Żeni do otoczenia, jak i być może jej przyszłość. Wszystko się powtarza. W nowym związku nie zmieni się nic – kobieta tak samo cały czas nie odrywa się od komórki, a tłem wszystkiego znowu jest telewizja w swoich najbardziej ohydnych przejawach – reality show lub dziennik prowadzony przez propagandzistę Dmitrija Kisielowa. Borys w nowej rodzinie wciąż wygląda na zrezygnowanego i zagubionego, najprawdopodobniej dalej martwi się tylko o własną posadę (jego przełożony jest wierzący i potrafi wyrzucić z pracy rozwiedzionego), symbolicznym gestem wsadza małe dziecko do kojca. Dziecko zaczyna płakać – podobnie jak Alosza w trakcie kłótni przed swoim zniknięciem.

Nic, jak to u Zwiagincewa, nie jest przypadkowe, wszystko ma jakiś sens, ale brakuje niuansów psychologicznych, bohaterowie posługują się sztucznymi zwrotami, ich sposób mówienia (szczególnie u głównej bohaterki) jest przesadny. Tak samo niektóre ujęcia świetnego operatora Michaiła Kriczmana wydają się przeestetyzowane. Precyzyjna konstrukcja staje się schematem, w bohaterach widzimy stereotypy zamiast żywych ludzi. I tu powraca pytanie, które zaczęło nurtować mnie od czasów „Eleny”, czyli pierwszego podejścia Zwiagincewa do problematyki społecznej: jak reżyser postrzega swoich bohaterów? Coraz bardziej odnosi się wrażenie, że ich nie lubi, a nawet nimi gardzi.

Nie wolno żyć w niemiłości” – twierdzi nowy partner Żeni. Zwiagincew nie tyle diagnozuje, co ogłasza wyrok. Ale jaki jest tego sens? Reżyser wiele razy powtarzał w wywiadach, że kręcił film po to, żeby „widzowie wrócili z kina i mocno przytulili swoich bliskich”. Czy z takim uczuciem wychodzi się z projekcji „Niemiłości”? Fakt, że nawet będąc sceptycznym wobec stylistyki Zwiagincewa, trudno pozostać obojętnym, oglądając scenę w prosektorium, ale i tutaj czuję się obiektem manipulacji, dokładnego reżyserskiego obliczenia, uderzenia młotem. Wreszcie słynna, do bólu banalna finałowa scena, gdzie Żenia na balkonie apartamentowca w kostiumie drużyny narodowej z napisem „Russia” wchodzi na bieżnię i biegnie aż do momentu, kiedy zabraknie jej oddechu... Beznadzieja i pustka – oto, co zostaje w nas po tym filmie.

Podobnie, ale inaczej

Za najlepszy film 2017 roku na „Kinotawrze” uznano „Arytmię” Borysa Chlebnikowa. Nie ma co się dziwić, że powstałe w tym samym czasie dzieła o tytułach „Niemiłość” i „Arytmia” okrzyknięto opisującymi aktualną rosyjską rzeczywistość. Jeszcze ciekawsze jest to, że „Arytmia” w podobny sposób podzieliła widownię. Spotkałem na Facebooku dowcipny żart, że nie być ani za „Niemiłością”, ani za „Arytmią” to tak jak głosować w wyborach prezydenckich przeciwko wszystkim.

Borys Chlebnikow – jeden z najciekawszych rosyjskich reżyserów ostatnich lat, zaliczany do tzw. „nowych cichych”, autor m.in. „
Dryfowania” i „Zwariowanej pomocy” – zrobił film kameralny, wręcz skromny. „Arytmia” opowiada o młodej parze: Katia jest lekarką w szpitalu, Oleg pracuje na pogotowiu (za tę rolę Aleksandr Jacenko otrzymał nagrodę na festiwalu w Karlowych Warach). Rzecz dzieje się w Jarosławlu – dużym, ale prowincjonalnym rosyjskim mieście. W jednej z pierwszych scen Katia proponuje Olegowi rozwód. Kobieta ma dość męża, który albo jest na dyżurze, albo pije. Oleg tymczasowo wyprowadza się do kuchni, dopóki nie znajdzie sobie innego mieszkania. Ale w istocie małżeństwo daje sobie czas, aby spróbować pogodzić się i zrozumieć, czy rzeczywiście nie mogą być razem.

„Arytmia”, reż. Borys Chlebnikow„Arytmia”, reż. Borys Chlebnikow

Ta historia w pewnym sensie przypomina „Niemiłość”. Ale wizualnie, aktorsko, intonacyjnie „Arytmia” jest czymś zupełnie innym. Oglądaniu towarzyszy prawie zapomniane uczucie, kiedy w rodzimym kinie nie ma właściwie żadnej fałszywej nuty. To „prosty”, szczery, uczciwy film. Nie ma tu niepotrzebnych uogólnień ani metaforyki na siłę. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek rosyjski film ostatnich lat zrobił na mnie takie wrażenie.

Krytycy Chlebnikowa zarzucali mu przeróżne rzeczy: „serialową” stylistykę obrazu (zdjęcia wykonał jeden z najlepszych rosyjskich operatorów Aliszer Chamidchodżajew), niewiarygodność dwójki bohaterów (bo niby nie sposób sobie wyobrazić, że tak fantastyczna kobieta może być z takim facetem), pewne złagodzenia (w wyglądzie rosyjskich szpitali)... Oczywiście, niektóre pretensje są kwestią gustu, ale i tak sądzę, że każda decyzja reżysera była bardzo świadoma. Nie stawiał sobie za cel stworzenia estetycznej „czernuchy”, chodziło o film jak najbardziej autentyczny.

Co do krytyki systemu, to i dla niej znalazło się miejsce. Ważnym wątkiem w filmie jest reforma pogotowia ratunkowego (w ramach powszechnej „optymizacji” wszystkiego w Rosji), która w największym skrócie polega na tym, że trzeba trzymać się wyznaczonych z góry przepisów i jak najmniej myśleć o poszczególnych ludziach. Chlebnikow dobitnie pokazuje, że można wyremontować wnętrza szpitali, ulepszyć ich wyposażenie (co faktycznie ma miejsce), ale to nie wystarczy, jeśli nie zmienimy stosunku do człowieka.

Otwarte zakończenie historii głównych bohaterów daje pewną nadzieję, aż chce się zawołać: przecież oboje są tak fajnymi osobami, mogą naprawić swoje wady i powinni być razem! Ale jeszcze większą nadzieję daje ostatnie ujęcie. Karetka próbuje przebić się przez korek, a kiedy żaden samochód nie raczy jej ustąpić, lekarz wysiada i zaczyna ręcznie sterować ruchem, torując pogotowiu drogę. Tak prostej, pięknej i wzruszającej metafory życia w Rosji nie widziałem na ekranie bardzo dawno.

Inne warianty

Rozpad rodziny, próby naprawienia rozerwanych więzi międzyludzkich okazują się w rosyjskim kinie jednym z czołowych tematów. Nie tylko zresztą w rosyjskim. W styczniu ukazał się w Petersburgu nowy numer szanowanego czasopisma filmowego „Seans”, które redakcja, zainspirowana „Ostatnią rodziną” Jana P. Matuszyńskiego, w całości poświęciła tematowi rodziny.

W komediodramacie Władimira Kotta „Karp rozmrożony” starsza pani na wsi postanawia zawczasu załatwić wszystkie formalności związane z własnym pogrzebem, bo wie, że jej jedyny syn i tak nie będzie miał na to czasu. Interesujący film Aleksandra Chanta „Jak Witia Czesnok wiózł Liochę Sztyra do domu opieki” (pierwsza produkcja wytwórni „VGIK-Debiut”, odpowiednika łódzkiego „Indeksu”) pokazuje możliwość porozumienia między kalekim byłym kryminalistą i porzuconym przez niego synem – wychowankiem domu dziecka, nieznającym skrupułów. Warto wspomnieć też najnowszy pełnometrażowy dokument Witalija Manskiego „Bliscy”, opowiadający o krewnych reżysera, którzy znaleźli się po różnych stronach konfliktu na Ukrainie. Być może właśnie ta wojna wykryła, pogłębiła w nas uczucie kruchości nawet najciaśniejszych więzi?

Trzecim – obok „Niemiłości” i „Arytmii” – filmem określającym stan duchowy rosyjskiego społeczeństwa przyjęło się określać debiut Kantemira Bałagowa „Bliskość”, nagrodzony FIPRESCI w konkursie Un Certain Regard w Cannes. Polski tytuł jest niedokładny, w tłumaczeniu dosłownym ma być „Ciasnota”. To uczucie prześladuje bohaterów filmu – żydowską rodzinę mieszkającą w Nalczyku, stolicy północnokaukaskiej Republiki Kabardo-Bałkarii. Kiedy Dawida i jego narzeczoną porwą tuż po uroczystych zaręczynach, pozorne ustabilizowanie życia legnie w gruzach. Każdy członek rodziny będzie musiał jakoś się z tym uporać, znaleźć wyjście z sytuacji. Najtrudniej to będzie zrobić buntowniczej córce Iłanie, która spotyka się z Kabardyjczykiem. Ojciec mówi do niej: „Dano nam do zrozumienia, że jesteśmy tutaj gośćmi.” – „Tato, przecież wszędzie jesteśmy gośćmi!”.

Kantemira Bałagowa „Bliskość” „Bliskość”, reż. Kantemir Bałagow

Autorzy postanowili kręcić film w formacie 4:3, co w dzisiejszym kinie jest rzadkością (do głowy od razu przychodzi tylko „Ida” Pawlikowskiego), ale dobrze podkreśla tytułowe uczucie ciasnoty. Całość nawiązuje do estetyki home video. Operator wykorzystuje głównie bliskie i średnie plany, a nawet jeśli pojawia się szeroki – i tak będzie to zagracony korytarz lub kanciapa na stacji benzynowej, gdzie pracuje ukochany Iłany. Ciasnota jest jednak przede wszystkim wewnętrznym uczuciem dziewczyny, co dobrze widać w scenie dyskoteki, gdzie ona próbuje niejako wyrwać się z pęt własnego ciała. Tak samo trzyma ją rodzina, która dla uratowania życia syna spróbuje sprzedać córkę, w duchu średniowiecznym wydając ją za chłopaka z bogatej rodziny. Iłana ostro zaprotestuje i obroni się, ale i tak właśnie ona zostanie z rodzicami, bo zbawiony syn zakłada własną rodzinę. „Mamo, czy nie masz nikogo innego do kochania?” – zapyta córka w finałowej scenie.

Nie bez znaczenia jest też czas, kiedy dzieje się akcja – to 1998 rok. W następnym roku zacznie się druga wojna czeczeńska, a póki co pracownicy stacji benzynowej oglądają na wideo nagrania z egzekucji na rosyjskich żołnierzach dokonanej przez Czeczenów, gdzieś pojawia się karteczka z napisem „Jelcynie, odejdź”... Bałagow jest uczniem Aleksandra Sokurowa, i to widać. Autentyczność realiów (opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach), wizualna powściągliwość, spowolnione tempo akcji, ukryta ironia, niewyraźność niektórych kwestii aktorskich... „Bliskość” nie jest pozbawiona typowo debiutanckich wad, ale na uwagę zasługuje sam materiał, nieco „egzotyczny”, dowodzący jak dużo jeszcze mamy do odkrycia, jak dużo mogą zaoferować rosyjskiej kinematografii tzw. regiony, czyli inne republiki.

Znamienny wydaje się fakt, że na styczniowym rozdaniu krajowych nagród filmowych „Złoty Orzeł” trzy omówione tu filmy zostały prawie że pominięte. Co prawda, Zwiagincew otrzymał nagrodę za najlepszą reżyserię, a Irina Gorbaczowa – za najlepszą rolę kobiecą w „Arytmii”, ale główna nagroda powędrowała w ręce Klima Szypienko, reżysera superprodukcji „Salut-7”. Być może druga, zdecydowanie mniej oficjalna nagroda „Nike” wiosną trochę naprawi sytuację. Każdy z tych filmów na swój sposób traktuje o problemie rozpadających się relacji i potrzebie bliskości, każdy mówi coś bardzo ważnego o współczesnej Rosji, więc nie wątpię, że za kilkanaście lat będą one postrzegane jako swoiste dokumenty naszych czasów.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).