Przeciwko monokulturom
„A Becoming Resemblance” by Heather Dewey-Hagborg and Chelsea E. Manning / L.Girardini, transmediale, CC BY NC-SA 4.0

16 minut czytania

/ Media

Przeciwko monokulturom

Arkadiusz Półtorak

W dobie cyfrowych „baniek” coraz trudniej bronić pluralizmu jako wartości samej w sobie. Wieloletnia inwestycja w hakerski etos oraz pochwałę różnorodności może wydawać się dzisiaj dla berlińskiego festiwalu transmediale kłopotliwym dziedzictwem

Jeszcze 4 minuty czytania

W 1988 roku w programie Berlińskiego Festiwalu Filmowego po raz pierwszy pojawiło się wydarzenie towarzyszące pod tytułem „VideoFilmFest”: przegląd zaangażowanych politycznie filmów, najczęściej amatorskich lub półprofesjonalnych. Jego organizatorzy – członkowie kolektywu MedienOperative Berlin – parali się wówczas relatywnie nową formą działalności z pogranicza polityki i sztuki, wideoaktywizmem. Podobne grupy powstawały w Niemczech od lat siedemdziesiątych, hołdując takim hasłom jak „Zrób swoją telewizję” czy „Gdzie kończy się telewizja, zaczyna się wideo”. Upatrując w upowszechnieniu przenośnych kamer ratunku od telewizji – serwującej coraz mniej wyrafinowane programy, które schlebiały wyłącznie gustom białej, średnio zamożnej publiczności – aktywiści angażowali się w działalność z i na rzecz rozmaitych mniejszości. Grupy takie jak MedienOperative za punkt honoru przyjęły sobie pokazanie, że Europa nie jest rasowo-kulturowym monolitem, i wymyślenie mediów adekwatnych do realnej demografii starego kontynentu.

Dziś Videofilmfest znajduje swoją kontynuację w transmediale – niezależnym od Berlinali cyklu sympozjów, wystaw i projekcji filmowych, które odbywają się na przełomie stycznia i lutego w berlińskim Haus der Kulturen der Welt już od blisko dwudziestu lat. Od 1988 roku wiele się zmieniło. Choć reprezentacja mniejszości w europejskiej telewizji wciąż pozostawia wiele do życzenia, kwestia ta może wydawać się marginalna na tle innych utrapień; przedstawienia i tak tracą dzisiaj na wartości. W kręgach, gdzie wciąż przypisuje się im dużą wartość, trudno tymczasem odtrąbić zwycięstwo. Wielkie firmy związane z przemysłem cyfrowym – takie jak Facebook czy Google – przekonują nas o przywiązaniu do równościowego etosu, serwując nam „z góry” równościowe reprezentacje społecznych realiów. Reprezentacja jest dzisiaj narzędziem maskowania. Cóż bowiem niebiałym społecznościom po filmach przedstawiającym ich życie i egalitarystycznej nowomowie, kiedy w istocie cyfrowi giganci traktują białych pracowników preferencyjnie, algorytmy zaś implementowane przez nich w mediach społecznościowych sprzyjają izolacji odmiennych grup społecznych zamiast ich komunikacji? Tym i podobnym problemom przyglądali się goście zaproszeni na tegoroczną edycję transmediale, która odbyła się pod hasłem face value, „wartość nominalna”.

Berliński festiwal w dzisiejszej formule konsekwentnie potwierdza swoje przywiązanie do politycznego dziedzictwa założycieli. W trakcie tegorocznej odsłony organizatorzy zamiast klasycznego otwarcia zainscenizowali „otwierający wiec”, a tematem dyskusji uczynili między innymi własną podmiotowość – zadając pytania o „my” konsolidowanego przez transmediale środowiska. Padały one w Haus der Kulturen der Welt na tle burzliwych dyskusji o postprawdzie i pogłębianiu podziałów społecznych przez cyfrowe bańki. Jak zauważa w tekście wprowadzającym do tegorocznej edycji festiwalu jego dyrektor artystyczny, Kristofer Gansing, „naszym czasom nie należy przypisywać niedoboru, lecz nadmiar prawdy, jeśli weźmie się pod uwagę, jak wiele stron angażuje się dzisiaj w jej konstruowanie i jak wiele uważa się za jej właściwą reprezentację, pożądając spontanicznego zaufania i oceny pod kątem wartości nominalnych”. Za szczególnie palący problem uznano na tegorocznym transmediale skuteczność, z jaką powszechne w sieci narracje neokolonialne i neofaszystowskie opierają się demaskacji.

Wiec otwierający transmediale 2018 / fot. Adam Berry, transmediale, CC BY NC-SA 4.0Wiec otwierający transmediale 2018 / fot. Adam Berry, transmediale, CC BY NC-SA 4.0

Odmalowany przez Gansinga pejzaż rzeczywistości powinien wydawać się znajomy. Jeżeli prawicowość albo lewicowość przyjąć można za „wartości nominalne” ruchów politycznych, ich skala okazuje się dzisiaj zbyt wąska, a oznaczane przez nie wspólnoty – zbyt abstrakcyjne. O nowych, alternatywnych modelach politycznej wspólnotowości – jak i znaczeniu samego zaimka „my” – dyskutowano już podczas pierwszego panelu dyskusyjnego. Zaproszeni goście – Shaina Anand, Nadia Idle, Lisa NakamuraStefan RusuOliver Lerone Schultz – niemal jednogłośnie opowiedzieli się przeciwko abstrakcyjnemu, majestatycznemu użyciu wspomnianego zaimka i za „solidarnością w budowie”: najsilniejsze i najbardziej operacyjne wspólnoty wyłaniają się ich zdaniem w trakcie pracy na rzecz wspólnych wartości – na przykład budowy (para)instytucji. Zaangażowanie na rzecz sprawy i odpowiedzialność za przetrwanie organizacji wytwarza kolektywne tożsamości, które drastycznie różnią się od „my” takich bytów jak Google.

Niestety, paneliści nie popisali się liczbą przykładów. Mimo próśb publiczności nie zdołali też pokazać efektów działania samego transmediale jako takiej właśnie organizacji. W efekcie kluczowe problemy, które organizatorzy chcieli przedyskutować podczas tegorocznej edycji, stawały się niekiedy raczej tłem prowadzonych w Haus der Kulturen der Welt debat niż sednem ich tematyki. Jak gdyby problemy związane z pogłębianiem przez media strukturalnego rasizmu lub faszystowsko-neoliberalnych aliansów były na tyle oczywiste, że nie sposób ich zgłębić. A przy tym na tyle rozległe, że można powiązać z nimi niemal dowolny temat. Koniec końców niektórzy goście zdawali się ignorować ich faktyczne znaczenie. Za przykład można podać jednego z keynote speakerów, Jonathana Bellera, któremu wbrew zamierzeniom nie udało się pokazać w przekonywający sposób, jak nowe przedsięwzięcia w zakresie blockchain economies można by rozpatrywać w kategoriach odpowiedzi na strukturalny rasizm. Chwila, w której Marcell Mars, współzałożyciel instytutu MaMa w Zagrzebiu, otrzymał gromkie brawa za krytyczną replikę, jakiej udzielił Bellerowi z widowni, zapadła w mojej pamięci jako jeden z najbardziej emocjonujących momentów festiwalu (obok wielu sytuacji, które wzbudziły we mnie bardziej subiektywne porywy uczuć – na przykład dyskusji o sparowanym z mizoginią neofaszyzmie, w trakcie której zaproszona na festiwal Ewa Majewska przywoływała zawstydzające przykłady z polskiego podwórka).

Wystawa „Territories of Complicity”: (1) Zach Blas „Contra-Internet”, (2) CAMP „Country of the Sea”,  (3) Demystification Committee „Offshore Investigation Vehicle” , (4) Heather Dewey-Hagborg i Chelsea Manning „A Becoming Resemblance”  / fot. Luca Girardini (1, 2, 3), Adam Berry (4), transmediale, CC BY NC-SA 4.0

Françoise Vergès, francuska teoretyczka, kuratorka i dziennikarka zaangażowana w działalność ruchów feministycznych i antykolonialnych, na pierwszy rzut oka mogła wydać się niespodziewaną gościnią na berlińskim festiwalu. W centrum jej zainteresowań od lat znajduje się polityka gospodarowania zasobami leżąca u podstaw globalnej dominacji kapitalizmu. Zdaniem Vergès od początku ery kolonialnej rozrost zachodnich imperiów oraz transmisja ich gospodarczo-politycznych obyczajów wiązały się nierozerwalnie z wydobyciem bogactw naturalnych i traktowaniem życia ludzkiego jako jeszcze jednego zasobu, z którego klasy panujące mogą czerpać niezmierzone korzyści. „Rasizm bez rasy”, czyli strukturalny rasizm zakodowany głęboko w kulturze zachodnich socjaldemokracji, które przedstawiają się niekiedy (zupełnie jak Google) jako struktury radykalnie równościowe, wytwarza swoisty język – operuje szczególnie chętnie wielopiętrowym zaprzeczeniem, trybem warunkowym, litotą i eufemizmem („mam wielu czarnych przyjaciół, jednak…”).

Na transmedialach face value językowi poświęcono wiele uwagi, zarówno pod kątem jego dewaluacji, jak i konkretnych figur mowy, przez które przejawia się dzisiaj – tak często nie wprost – powszechna radykalizacja postaw politycznych. Angela Nagle, autorka popularnej książki „Kill All Normies. Online culture wars from 4chan and Tumblr to Trump and the alt-right” mówiła o zapożyczeniach kontrkulturowych obrazów oraz języka, które pozwalają członkom „alternatywnej prawicy” podtrzymywać rozmaite szowinistyczne uprzedzenia w kulturowym obiegu, a przy tym legitymizować swoją działalność odniesieniami do wolności słowa i obyczaju, a nawet deklaracjami „antyfaszystowskich” (sic!) poglądów. Chociaż w masowych mediach internetową kulturę prawicy opisuje się niekiedy w kategoriach odizolowanych „baniek”, podobna perspektywa uniemożliwia zdaniem Nagel odpowiedź na wyzwania stawiane przez retorykę alt-right. Pomiędzy bańkami zachodzi jej zdaniem osmoza, a ich konstrukcja – zarówno z prawa, jak i z lewa – pozostaje podobna; kontrkulturowa retoryka z obu scen strony politycznej ma zatem zbliżone podłoże i korzysta z podobnych wektorów.

W ramach programu filmowego zaprezentowano między innymi film Agnieszki Polskiej „Co słonko widziało” (2017). To ironiczna trawestacja znanego wiersza Marii Konopnickiej, której autorka dokonała w kontekście dzisiejszej ekologii mediów: tytułowe słonko staje się tu figurą owładniętego poczuciem niemocy odbiorcy współczesnej kultury, który przyswaja zapisy geopolitycznych konfliktów na przemian ze zdjęciami uroczych kotów na Instagramie. W programie filmowym znalazło się również wiele innych fascynujących miniatur – np. czterominutowa etiuda Jona Smitha pod tytułem „Om” (1986). Przedstawia ona banalną na pozór sytuację: ktoś goli głowę mężczyźnie, który przypomina buddyjskiego mnicha; gdy ten zdejmuje jednak pomarańczowe peplum, które miało ledwie ochraniać jego ramiona przed zgolonymi włosami (nie służyć zaś za mnisią szatę), okazuje się, że widzowie od początku przyglądali się skinheadowi. Ów komiczny, a przy tym szokujący film można potraktować jako wizualny appendix do wspomnianej dyskusji z Angelą Nagle, a zarazem jako ironiczną wizualizację hasła przewodniego ostatniej edycji berlińskiego festiwalu.

Podobnie celnych wyborów jak „Om” zabrakło na festiwalowej wystawie „Territories of Complicity” – niestety, zawarte w niej prace pełniły raczej funkcję przypisów do prowadzonych na sympozjum debat niż „soczewek ogniskujących”. Mimo to intrygujący wydaje się pomysł kuratorki, by za ilustrację przewodniego tematu tej edycji transmediali – face value – obrać port wolnocłowy. Na wystawie zebrano zarówno prace twórców, których interesuje handel wolnocłowy per se – jako system, w którym nie sposób oddzielić interesów korporacyjnych monopoli, pośredników i polityków – jak i projekty artystów, którzy figurę portu przyjęli za punkt wyjścia w swojej praktyce. Do tych pierwszych należała frapująca instalacja kolektywu CAMP, zbudowana wokół dokumentacji nieformalnych relacji handlowych pomiędzy trzema portami na Oceanie Indyjskim. Relacje te rozwijają się w szarej strefie, w cieniu kryzysu finansowego, u wybrzeży oceanu oraz ogromnych portów wolnocłowych jak ten w Dubaju.

fot. Adam Berry, transmediale, CC BY NC-SA 4.0fot. Adam Berry, transmediale, CC BY NC-SA 4.0

Zach Blas nie zajął się co prawda portami wolnocłowymi, lecz w ramach pracy „Contra-Internet” usiłował wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać internet, gdyby interesy globalnych korporacji (oraz tendencje zmierzające do całkowitej algorytmizacji codziennego uczestnictwa w sieci) wzięły górę nad przepisami gwarantującymi w wielu krajach neutralność sieci, prawem do prywatności czy „powszednią moralnością”. Dystopijne wyobrażenia Blas przeniósł na ekran w krótkim filmie, remake’u kultowego obrazu Dereka Jarmana „Jubilee” z 1978 roku, przedstawiającego świat kontrolowany przez medialnego magnata, który podporządkował sobie nawet punkową kontrkulturę. Wielmoża o aparycji Karla Lagerfelda amerykański artysta zastąpił filozofką, libertarianką, idolką neoliberalnych ideologów Ayn Rand, w którą wcieliła się Susan Sachsee, w miejsce punkowych bojówek umieścił zaś sztuczną inteligencję.

Techno-polityczny pesymizm, który przemawia przez Zacha Blasa, może wydawać się emblematyczny dla całego środowiska skupionego wokół berlińskiego festiwalu – uczestniczących w nim artystów i myślicieli, a także widowni o mniej lub bardziej lewicowych poglądach. Jak zauważyła Ewa Drygalska w tekście poświęconym publikacji, którą transmediale wydały z okazji zeszłorocznej, jubileuszowej edycji, „kiedy inni śnią o postępie i automatyzacji, transmediale pod przewodnictwem Gansinga popada coraz silniej w postorwellowski koszmar”. Patrząc na „Contra-Internet” czy słuchając Angeli Nagle, łatwo przychylić się do opinii Drygalskiej. Zgadzam się również z inną jej pesymistyczną obserwacją: „choć na festiwalu zawsze obecni są hacktywiści i środowisko wyrosłe z ruchów zrób-to-sam, to z perspektywy widać, jak z biegiem czasu są marginalizowani wobec głównonurtowego dyskursu kryzysu”. Podobna krytyka festiwalowego hiperkrytycyzmu jest jednak problematyczna – nie sposób dziś twierdzić, że rozpowszechnianie zhakowanych urządzeń i aktywizmy z gatunku tactical media stanowią wciąż adekwatną odpowiedź na postępującą algorytmizację uczestnictwa w sieci. Korporacyjne ośrodki władzy związane z cyfrowymi mediami (Google, Facebook, Twitter itp.) są coraz bardziej skupione, a ich procedury coraz mniej przejrzyste, co powoduje, że coraz trudniej zrezygnować ze „zrośniętych” ze sobą aplikacji oraz urządzeń lub zabezpieczyć swe dane przed inwigilacją, której dokonują wielkie korporacje. Co gorsza, w dobie cyfrowych baniek jednocześnie coraz trudniej bronić pluralizmu jako wartości samej w sobie. W tym świetle wieloletnia inwestycja w hakerski etos oraz pochwałę różnorodności może wydawać się dzisiaj dla transmediale kłopotliwym dziedzictwem, orwellowskie zaś narracje, o których pisze Drygalska, mogą stanowić symptom nastręczanych przezeń trudności.

Mimo wszystko – a może właśnie ze względu na wspomniane wyżej problemy – z perspektywy roku 2018 i edycji face value coraz bardziej zrozumiała wydaje się trwająca od kilku lat inwestycja organizatorów w hasło kultury postcyfrowej. W szerokim rozumieniu będzie to każda kultura po „heroicznym” okresie cyfryzacji w latach dziewięćdziesiątych, kiedy z upowszechnieniem wiązano wciąż utopijne nadzieje, a terminy z przedrostkiem cyber- odmieniano przez wszystkie przypadki. Jak sądzę, można zaproponować również wąskie rozumienie omawianej kategorii, którego ilustracją będzie samo transmediale – „postcyfrowa” byłaby w tym sensie próba prowadzenia takiej działalności kulturowej, która, nie rezygnując z zainteresowania światem cyfrowych technologii i poświadczając jego kluczowe znaczenie dla społeczeństwa, porusza się raczej po jego obrzeżach niż w centrum, poszukując jednocześnie aliansów z przedstawicielami innych światów, którym przyświecają podobne ideały. W przypadku transmediale do tych ideałów należałaby na przykład równa dystrybucja wiedzy i redukcja neokolonialnych struktur w dzisiejszym środowisku medialnym. Rok 2018 zapamiętam jako ten, w którym organizatorzy potwierdzili swój alians z przedstawicielami myśli dekolonialnej jak Françoise Vergès, a przy tym żywię nadzieję, że to nie kwestia mody i pustosłowia, lecz konsekwencji, która każe organizatorom powracać co roku – pod pretekstem tylko pozornie ekstrawaganckich tematów jak conversation piece czy face value – do tak palących kwestii jak rasizm czy mordercza ekstrakcja zasobów naturalnych. Podobnie jak VideoFilmFest w 1988 roku, dziś transmediale występują przeciwko kulturowym, technologicznym, jak i społecznym monokulturom.