ŚLEDZTWA RUDEGO KOTA:
Skromna propozycja

Tomasz Fiałkowski

Jeszcze 1 minuta czytania

Wenecki pałac nad Tamizą, Ca’ Foscari skopiowany w dziewiętnastowiecznym Londynie, siedziba szacownej, ale przeżywającej dziś kłopoty finansowe oficyny wydawniczej Peverell Press. Wieloletni szef firmy umiera. I rozpoczyna się seria nagłych zgonów.

Najpierw odbiera sobie życie starzejąca się redaktorka, zwolniona przez nowego dyrektora. Potem on sam zostaje zabity. I jeszcze autorka powieści kryminalnych współpracująca od lat z Peverell Press, której ów dyrektor zdążył przed śmiercią odrzucić najnowsze dzieło, znaleziona zostaje martwa na brzegu rzeki. Pozory – ale tylko pozory – wskazują na kolejne samobójstwo. To wcale nie koniec…

P.D. James, która pierwszą powieść wydała po czterdziestce, a dziś ma lat blisko osiemdziesiąt dziewięć, jest nie tylko królową angielskiego kryminału, ale i członkinią Izby Lordów. Niech nas nie zwiedzie uśmiechnięta twarz dobrodusznej staruszki, spoglądająca z autorskiej strony internetowej. W jej świetnie napisanych książkach trup ściele się gęsto, a psychika bohaterów, w tym także stróżów prawa, poddana zostaje okrutnej wiwisekcji. Tak jest i w „Grzechu pierworodnym” (1994), o którym tu piszę.

Wróciwszy niedawno do tej książki, stwierdziłem, że do autorki mam mimo wszystko zasadniczą pretensję. Wprowadziwszy nas w wewnętrzny świat zasłużonego wydawnictwa, źródeł zbrodni każe w końcu szukać w ponurej wojenno-holokaustowej przeszłości. Mniejsza o szczegóły – może ktoś „Grzechu pierworodnego” jeszcze nie czytał, nie chcę mu psuć przyjemności – czy jednak emocje i namiętności targające autorami, ich wydawcami, redaktorami, dyrektorami finansowymi, a nawet pracownikami marketingu nie są wystarczającym materiałem na kryminał albo i thriller? Sięgnijmy do bliskich mi realiów krakowskich i do dwóch rywalizujących oficyn…

W przypadku Wydawnictwa Literackiego odpowiednikiem weneckiego pałacu nad Tamizą jest Dom pod Globusem, niegdyś Izba Przemysłowo-Handlowa, wybitne dzieło architektów Tadeusza Stryjeńskiego i Franciszka Mączyńskiego z początku zeszłego wieku. Gościnne mieszkanie w ceglanej wieży wznoszącej się na rogu ulic Długiej i Basztowej wykorzystał już Janusz Anderman, każąc tam właśnie popełnić bohaterowi swej powieści „To wszystko” spektakularne samobójstwo. Pozostały jednak do wykorzystania redakcyjne pokoje w amfiladzie (jakże wspaniałej pogoni mogłyby się stać scenerią), balkon w Sali Mehofferowskiej (sala pełna gości, a tam zdeterminowany szaleniec…), o ciemnym podwórzu i piwnicach już nie wspominając.

A Znak? Siedziba skromniejsza, ale za to starsza. Siedemnastowieczny dwór przy ul. Kościuszki ma piękne ceglano-kamienne piwnice, które aż proszą się o nieboszczyka. Gabinet prezesa, z kominkiem i restaurowanymi właśnie malowidłami ściennymi, też by się na miejsce zbrodni nadał: idylliczny pejzaż, a pod nim trup zastygły w przedśmiertnych konwulsjach. Nie wspomnę już o poddaszu – cóż z tego, że niedawno zaadaptowanym – ani o resztkach ogrodów królewskich. Ileż możliwości dostarczają wyrośnięte żywopłoty i szpalery!

Dlaczego jednak wydawnictwo miałoby się stać miejscem zbrodni? Co za naiwne pytanie! Lista kandydatów zarówno na zabójców, jak i na ofiary, jest długa. Wydawca boleśnie nękany przez namolnego autora. Autor poniżany przez wydawcę brakiem odpowiedzi albo rozwścieczony przez redaktora, który chce jego książkę napisać na nowo. Recenzent sfrustrowany jakością tekstów, które dostaje do czytania. Redaktor czekający w nieskończoność na przypisy, które miał przygotować znawca tematu. Bezwzględna dyrektor finansowa kasująca ambitne, ale niepewne rynkowo propozycje. Szef promocji, którego szefostwo nie słucha…

Wszystko to opis, ale i ostrzeżenie. „Dwutygodnik” schronił się w internecie; ale czy internet tworzy barierę bezpieczeństwa? Nie sądzę. Trzeba traktować autorów poważnie. I utrzymywać z nimi kontakt – gdy zaś dojdziemy do wniosku, że zwariowali, zachować należytą powagę. Cóż, ofiary muszą być…


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.