Jeszcze 2 minuty czytania

Jarosław Lipszyc

INFOHOLIK:
Czy „piraci” uratują kulturę?

Jarosław Lipszyc

Jarosław Lipszyc

Pierwszego stycznia zniknęła niewidzialna bariera uniemożliwiająca legalne, otwarte wykorzystywanie dzieł Witkacego. 70 lat po śmierci – ze skutkiem na koniec roku kalendarzowego – możemy wreszcie wystawiać sztuki, udostępniać teksty w cyfrowych bibliotekach, tworzyć na podstawie tych dzieł nowe dzieła, i tak dalej. Majątkowe prawa autorskie wreszcie wygasły. Witkacy przeszedł do domeny publicznej, dołączając do panteonu polskich twórców już tam rezydujących – od Mikołaja Reja po Brunona Jasieńskiego (który, jako że zmarł w roku 1938, do domeny publicznej przeszedł rok wcześniej).

Ale nie tylko on, i nie tylko w Polsce. Dzieła wszystkich twórców zmarłych w roku 1939, znane i nieznane, dołączyły do tego wspólnego zasobu informacji, z którego każdy może czerpać do woli. Obchody Dnia Domeny Publicznej to ogólnoświatowy wysiłek – obchody w Polsce organizowała Koalicja Otwartej Edukacji (http://koed.org.pl/), na poziomie europejskim doskonałą stronę stworzyła Communia (http://www.publicdomainday.org/), a w Stanach odpowiednie analizy przygotował z tej okazji Duke University (http://www.law.duke.edu/cspd/publicdomainday). Ten aktywizm wynika z faktu, iż problem szeroko rozumianej domeny publicznej staje się centralną osią rozważań o stanie i przyszłości społeczeństw.

Domena publiczna jest tym, co buduje wspólnotę. Trudno wyobrazić sobie, czym byłaby kultura bez domeny publicznej, bez możliwości swobodnego budowania kolejnych warstw na zastanym dziedzictwie, bez twórczej wymiany myśli idącej przez pokolenia. Kultura to przecież nie tylko znane każdemu arcydzieła. To setki utworów chwilowych, lokalnych, incydentalnych. Nie byłyby one możliwe bez domeny publicznej, bez sięgania do zasobów wspólnoty.

W tej sztafecie pokoleń „Dziady” Mickiewicza prowadzą nie tylko do „Dziadów” Dejmka, ale także do setek szkolnych przedstawień, kawiarnianych żartów, wojennych pseudonimów, a także landszaftów i reprodukcji wiszących po ścianach. Do całego tego mięsa kultury, które tworzy naszą tożsamość i historię. Bez domeny publicznej, bez prawa do wykorzystania, utknęlibyśmy w miejscu.

I utknęliśmy. James Boyle porównuje domenę publiczną do jajka, które tylko z wierzchu pokryte jest cienką, choć twardą, skorupką prawa autorskiego. Jednak od kilkudziesięciu lat ta skorupka się rozrasta, skutecznie odcinając nas od naszego dziedzictwa. Przykładem może być właśnie Witkacy.

Jego utwory po raz pierwszy trafiły do domeny publicznej w roku 1964, kiedy upłynął 25-letni okres obowiązujących wówczas praw autorskich. Kiedy w roku 1994 prawa przedłużono do lat 50, nie zostały one objęte tą zmianą, ale w roku 2001 prawa autorskie ponownie przedłużono do lat 70 po śmierci autora i dzieła Witkacego przez ostatnie 8 lat znowu nie mogły być swobodnie wykorzystywane. Dotknęło to między innymi teatry, które chciały wystawiać jego sztuki, ale nikt nie wiedział, w jaki sposób uzyskać odpowiednie zgody.

Kluczowym zagrożeniem jest brak gwarancji dla samego dalszego istnienia domeny publicznej. W Polsce nie możemy być pewni, czy podejmowane przez biblioteki cyfrowe niezmiernie kosztowne wysiłki digitalizowania i udostępniania kultury nie zostaną zniweczone poprzez – na przykład – kolejne przedłużenie okresu obowiązywania praw autorskich.

Już teraz przebicie się przez skorupkę jest nadzwyczaj trudne. Biblioteka Wolne Lektury, która udostępnia w internecie utwory literackie z list lektur szkolnych, straszy dziurami wynikającymi nie z braku zapału do pracy, ale z obostrzeń prawnych. Historycy filmu załamują ręce nad losem starych materiałów filmowych, bo celuloidowe taśmy po kilkudziesięciu latach się rozpadają, ale nie ma prawnych możliwości ratowania ich poprzez digitalizację i udostępnienie w publicznych archiwach.

Przy okazji obchodów Dnia Domeny Publicznej artyści zaczęli przytaczać własne przykłady. Roman Pawłowski napisał o autorze sztuki, któremu Fundacja (!) Juliana Tuwima odmówiła wykorzystania wiersza „Abecadło”. Marcin Cecko wspomniał o reżyserze, który nie wystawił sztuki Brocha. Zapewne każdy aktywny twórca ma taką opowieść na podorędziu. Gdyby je spisać, powstałby przerażający katalog kultury, której nie ma, choć mogła być.

Raymond Shih Ray Ku, Jiayang Sun i Yiying Fan w swojej analizie „Does Copyright Law Promote Creativity? An Empirical Analysis of Copyright’s Bounty” nie pozostawiają złudzeń, że miast być lokomotywą twórczości system prawa autorskiego robi dziś za głównego hamulcowego.

Paul J. Heald w pracy „Property Rights and the Efficient Exploitation of Copyrighted Works: An Empirical Analysis of Public Domain and Copyrighted Fiction Bestsellers” wykazuje, że prawo autorskie nie wpływa na większą dostępność treści.

Rufus Pollock oblicza w „Forever minus a day? Some theory and empirics of optimal copyright” optymalny czas obowiązywania praw autorskich na… 14 lat.

Funkcjonowanie obecnego systemu prawa autorskiego związane jest więc z realnymi kosztami, wyrażanymi nie w złotówkach, ale w dziełach, które nie powstały lub do których nie mamy dostępu. Analizy ekonomiczne wskazują, że koszty związane z tak długim okresem restrykcji znacznie przewyższają ewentualne zyski, zarówno w sensie zysku rozumianego jako bogactwo kultury i dostępność treści, jak i wzrostu gospodarczego. Jeżeli obecnie system ten da się jeszcze utrzymać, to tylko dlatego, że społeczeństwo nie bardzo przejmuje się nakładanymi restrykcjami i nie oglądając się na przepisy, robi swoje. W ten sposób niwelowane są najbardziej uciążliwe i niebezpieczne dla rozwoju kultury dziury. Wiersze Miłosza, Herberta i Szymborskiej, choć próżno ich szukać na stronach renomowanych instytucji, znajdziemy na setkach prywatnych stron internetowych.

Częściowo rzeczywiście tak jest, że ci „piraci mimo woli” łatają zepsuty system. Musimy dzisiaj uczyć dzieci w podstawówkach, czym jest prawo autorskie, bo inaczej ich naturalna działalność w przestrzeni kultury mogłaby ściągnąć kłopoty na szkoły i rodziców. Ale „piraci” nie uratują nam kultury. Kultura wymaga przede wszystkim stabilnej i przejrzystej sytuacji prawnej, a tego nam w ostatnich latach bardzo brakuje. Bez szerokiej i objętej ochroną domeny publicznej grozi nam tylko dalszy rozpad systemu.