Pożytki ze zrywania plakatów
Fragment plakatu SLD z 1997 / Archiwum Senatu

16 minut czytania

/ Obyczaje

Pożytki ze zrywania plakatów

Zofia Leszczyńska

Archiwum polskich plakatów wyborczych nie istnieje. Bo i po co? To śmieci, kolekcja koszmarnego designu i żałosnych sloganów. A przecież można w nich zobaczyć historię polskich lęków i aspiracji

Jeszcze 4 minuty czytania

W 2000 roku koleżanka z klasy przyniosła do szkoły i z powagą rozdała całej IIIc materiały wyborcze Mariana Krzaklewskiego ubiegającego się o urząd prezydenta: plakaty, baloniki, ulotki, długopisy i koszulki utrzymane w optymistycznej żółci, z mało perswazyjnym, ale rytmicznym sloganem „KRZAK TAK”. Okazało się, że koleżanka należała do młodzieżówki AWS. Materiały, hasło, dołek w brodzie Krzaka i myśl o tym, że ktoś w naszym wieku może być na poważnie zaangażowany w politykę, wydawały nam się absurdalne. Kilkanaście lat później zaczęłam zastanawiać się, co stało się z tymi przedmiotami. Czy krzakdługopisami jeszcze ktoś pisze? Czy gdzieś w Polsce ktoś jeszcze nosi koszulki z Krzakiem, choćby do snu? Co stało się z całą tą wyborczą materią, zadrukowaną bawełną i papierem?

Zajrzałam więc na Allegro. Jeżeli coś istnieje, to jest na Allegro. Po wpisaniu hasła „materiały wyborcze” ukazał się plakat „W samo południe” z 1989 roku (za paręset złotych), pakiet naklejek i plakatów Unii Demokratycznej, solidarnościowe afisze i plakat Tadeusza Mazowieckiego ze sloganem „Nasz premier, nasz prezydent” (za cenę kawy). Sprzedawcy tych materiałów z reguły nie handlowali sztuką; plakaty wystawiali między zasilaczami do Commodore 64 a książkami Waldemara Łysiaka. Nie byli to marszandzi ani antykwariusze, raczej osoby starające się spieniężyć za grosze zawartość piwnicy.

Wtedy dotarło do mnie, że archiwum polskiego plakatu wyborczego nie istnieje, a co gorsza – że jest już za późno, żeby zrekonstruować to, co wydarzyło się w plakacie wyborczym między rokiem 1990 a dziś. Historia designu i życia politycznego obecna w plakatach w dużej mierze zniknęła, zaklejona przez kolejne warstwy papieru.

Cezurą w historii plakatu wyborczego jest rok 1989 i pierwsze częściowo wolne wybory. Towarzyszące im materiały zostały drobiazgowo zarchiwizowane przez wiele instytucji, m.in. Europejskie Centrum Solidarności, rozmaite archiwa państwowe, muzea i Polonę. Są tam kultowe plakaty Tomasza Sarneckiego, Henryka Tomaszewskiego i Andrzeja Budka, a także obwieszczenia, wyborcze cegiełki wspierające kampanię Solidarności” i instrukcje głosowania. Istnieje poświęcona tym wyborom literatura naukowa, na przykład monografia Pauliny Codogni „Wybory czerwcowe 1989 roku. U progu przemiany ustrojowej” czy praca Adama Cherka „Plakaty wyborcze kandydatów Komitetu Obywatelskiego z Lechem Wałęsą”. Szczególnie dobrze udokumentowane są dzieje samego znaku „Solidarność”, zaprojektowanego przez Jerzego Janiszewskiego w roku 1980 jako plakat, a następnie funkcjonującego jako logotyp, podpis, krój pisma zwany solidarycą oraz narzędzie oporu. Losom tego znaku, sporom dotyczącym praw do niego, jego oficjalnym i nieoficjalnym remiksom poświęcona jest znaczna część książki Agaty Szydłowskiej „Od solidarycy do TypoPolo. Typografia a tożsamości zbiorowe w Polsce po roku 1989”.

Plakat Tomasza SarneckiegoPlakat Tomasza Sarneckiego

Plakaty solidarnościowe, nierzadko tworzone przez artystów i wspierające wielką społeczną rewolucję, mają dziś inny status niż plakaty z lat następnych. Tak jakby sakralność czasu solidarnościowej rewolucji i tworzenia się nowej polskiej tożsamości zamieniła je w relikwie, dostępne na rynku sztuki za niemałe pieniądze. Wokół plakatów „Solidarności” narosło też wiele legend. Z każdą rocznicą 4 czerwca w prasie powraca historia Tomasza Sarneckiego, którego ikoniczny plakat z kowbojem nie spotkał się zrazu z uznaniem solidarnościowych decydentów. W dniu wyborów autor zobaczył go na warszawskich ulicach, cudem wydrukowany za granicą i dostarczony do Polski o świcie. Wśród badaczy plakatu opozycyjnego istnieje też mniej bajkowa narracja, zgodnie z którą Sarnecki zaprezentował swój plakat za późno, aby mógł on być na czas wydrukowany w Polsce.

Plakat wyborczy Piotra Baumgarta z 1989 rokuPlakat wyborczy Piotra Baumgarta z 1989 rokuFunkcjonuje także opowieść o serii zwanej „Drużyną Lecha”, czyli o plakatach, na których wszyscy kandydaci KO zostali sfotografowani z Lechem Wałęsą. Zgodnie z legendą tylko Piotr Baumgart nie miał plakatu z Wałęsą i przez to przegrał bój o mandat z Henrykiem Stokłosą. Powielało ją wielu badaczy, dopóki Adam Cherek nie odkrył, że plakat Baumgarta z Wałęsą istnieje, za to z różnych przyczyn nie miało go dwudziestu trzech innych kandydatów KO. To dowodzi, jak silną magiczną moc wpływania na sukces lub porażkę przypisywano plakatom z Wałęsą.

Zupełnie inaczej rzecz przedstawia się, jeśli chodzi o lata następne. Muzeum w Wilanowie, zapytane o późniejsze materiały, odpowiedziało: „Nie posiadamy reprezentatywnego zbioru polskich plakatów wyborczych po 1990 roku. Sytuacja ta wynika z profilu naszych kolekcji: uwagę skupiamy przede wszystkim na pracach reprezentujących wysokie walory artystyczne, kulturotwórcze lub historyczne”. Na prośby o udostępnienie archiwalnych materiałów wyborczych wysłane do partii politycznych odpowiedziały tylko dwie. Prawo i Sprawiedliwość przesłało 15 losowo wybranych plakatów, a Partia Zieloni zaprosiła mnie na kwerendę do swojej siedziby. Interesujące rezultaty daje poszukiwanie współczesnych plakatów wyborczych w bibliotekach. Ustawa o obowiązkowych egzemplarzach nakłada na wydawców obowiązek przekazywania do Biblioteki Narodowej i Biblioteki Jagiellońskiej plakatów i druków ulotnych, ale w praktyce nikt nie egzekwuje tych druków od sztabów wyborczych. W Zakładzie Dokumentów Życia Społecznego Biblioteki Narodowej tą samą sygnaturą I5 opisano zarówno plakaty wyborcze, jak ulotki, sprawozdania z działalności poselskiej, druki sejmowe, naklejki i gazetki; wiele z nich jest przy tym nieprawidłowo datowanych. W Bibliotece Jagiellońskiej między materiały wyborcze zaplątał się plakat fikcyjnego kandydata z nieistniejącej partii ĘĄ, Ędwarda Ąckiego (wcielał się w niego komik Szymon Majewski), będący częścią kampanii reklamowej marki Crunchips. W szufladach Archiwum Senatu oprócz plakatów wyborczych odnaleźć można także paczki chusteczek higienicznych, którymi promowali się kandydaci Platformy Obywatelskiej w 2007 roku.

Stosunek do plakatu wyborczego jest pochodną naszego ogólnego stosunku do obrazów reklamowych. Na początku lat 90. Polacy powitali reklamę zewnętrzną z otwartymi ramionami – kolorowe obrazy nadawały miastom zachodni, metropolitalny wygląd, były jak dyplomy za pomyślne przejście przez transformację ustrojową, zaś plakaty wyborcze znamionowały wyśnioną europejską demokrację. Dziś aktywiści miejscy walczą o usunięcie reklam zewnętrznych z przestrzeni publicznej, a do ich opisu używa się określeń „reklamoza”, „chaos”, „śmietnik”, „szmaty”. Plakaty i billboardy wyborcze podnoszą do potęgi wszystkie najbardziej irytujące cechy reklamy zewnętrznej: artyści uważają je za najbrzydsze z plakatów, specjaliści od reklamy – za najmniej kreatywne, aktywiści miejscy – za najbardziej aroganckie. Przytwierdzone do lawet parkują pod ratuszem „tylko na chwilę”, wczepiają się w każdą materię przy pomocy trytytek, rzucają się na płoty. Traktujemy je jak śmieci i cieszymy się, gdy twarze irytujących nas polityków i ich obietnice znikają po kampanii, przykryte reklamą jogurtu albo telekomu.

Artyści opuścili świat plakatu wyborczego zaraz po transformacji ustrojowej. Na szczęście w dalszym ciągu użyczają swoich umiejętności ulicznym rewolucjom. Tak jak Luka Rayski, twórca plakatu „KonsTyTucJa”, ikony protestów przeciwko zmianom w sądownictwie. Po odejściu artystów na plakatach wyborczych zostały źle wyszparowane fryzury, slogany niepoddane korekcie językowej i stockowe uśmiechy ludzi mających wyobrażać elektorat. Wystarczy jednak rzut oka na plakaty sprzed dekady lub dwóch, by odczuć duchologiczne mrowienie (Olga Drenda w „Duchologii polskiej” nazwała ten czas okresem „kolektywnego zapomnienia umiejętności plastycznych”), zaśmiać się ze sloganów typu „Głosuj kolego na Oleksego – nie Plakat wyborczy Parii Kobiet z 2007 rokuPlakat wyborczy Parii Kobiet z 2007 rokupuste słowa, ale tęga głowa” albo współczuć wyniku wyborczego członkiniom Partii Kobiet. W 2007 roku sfotografowały się one nago, przysłonięte jedynie hasłem „Partia Kobiet. Polska jest kobietą” (na wzór celebrytek z kampanii PETA, zasłaniających ciało tablicą „I’d rather go naked than wear fur”), po czym zdobyły 0,28% głosów. W plakatach po 1990 roku nie ma już ręki mistrzów polskiej szkoły plakatu ani rewolucyjnej wzniosłości solidarnościowej. Jest brudnawa, polityczna zwyczajność obrazu powstałego w agencji reklamowej, która zaoferowała odpowiednio niską stawkę.

Z plakatów wyborczych możemy dowiedzieć się wiele o ewolucji wizualnych reprezentacji nowoczesności i jej symbolach czytelnych dla Polaków pod koniec lat 90. Na plakatach AWS z 1997 roku ucieleśniała ją klawiatura komputera z klawiszami A, W i S, na plakatach Unii Wolności – obietnica wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej, w materiałach SLD – obraz biznesmena ze stockowego zdjęcia wpatrzonego w abstrakcyjny wykres, z którego można odczytać jedynie wzrost, oraz figura businesswoman z telefonem komórkowym.

Plakaty wyborcze z 1997 rokuPlakaty wyborcze z 1997 roku

W sloganach przez wszystkie przypadki odmieniano słowo „przyszłość”. Plakaty z tamtego czasu przedstawiają marzenia Polaków o zmierzaniu „przed siebie” (slogan na plakacie Unii Wolności głosił „W lewo? W prawo? Zawsze do przodu!”), co tak naprawdę oznaczało „na Zachód”. Na plakatach podkreślano ostateczny rozbrat ze Wschodem, symbolizowany przez wyprowadzenie z Polski wojsk rosyjskich w 1993 roku. Emblematem zachodniości stały się widoczne na plakatach unijne gwiazdki i nowoczesne metropolie w tle. Subtelniejszym wskaźnikiem westernizacji ikonosfery politycznej było przesączanie się do niej reklamowego dyskursu wizualnego. Na plakatach zagościły wyobrażające elektorat uśmiechnięte rodziny 2+2 zakupione na stockach.

Plakaty wyborcze z 1997 rokuPlakaty wyborcze z 1997 roku

Obrazy towarzyszyły także politycznej emancypacji kobiet: o ile ich udział w polskim Sejmie wzrósł z 13% w 1989 roku do 27% w 2015, o tyle w warstwie wizualnej nie oznacza to wcale upowszechnienia ikonografii przedstawiającej kobiety jako liderki; przeciwnie, korelatem ich politycznej emancypacji jest zwiększająca się obecność przedstawień uprzedmiotowiających i seksualizujących ich wizerunek. Kobiety z lat 90., starające się istnieć w plakacie na takich samych zasadach jak mężczyźni i opisujące siebie jako „poseł”, „kandydat”, „lekarz” lub występujące jako „kobieta z dzieckiem w zestawie”, w XXI wieku zaczynają ustępować miejsca biustowi Joanny Erbel, kusząco rozchylonym ustom Joanny Muchy lub „aniołkom” z plakatu PiS, które w 2011 ktoś wyselekcjonował, ubrał w siedem różnych kolorów, po czym rozdmuchał im włosy sztucznym wiatrem zza kadru.

Możemy również posłuchać melodii wyborczych sloganów i zobaczyć, ile rozmaitych znaczeń i jak szeroki zakres lęków o utratę tożsamości konotuje w różnych momentach historycznych fraza „Żeby Polska była Polską” (lub „Aby Polska Polską była”), użyta w sloganach wyborczych co najmniej 7 razy między rokiem 1989 a 2007 przez ugrupowania od „Solidarności” po UPR i Plakat autorstwa Henryka TomaszewskiegoPlakat autorstwa Henryka TomaszewskiegoLPR. Na typograficznym plakacie autorstwa Henryka Tomaszewskiego slogan głosił „Żeby Polska była Polską, 2+2 musi być zawsze cztery”: fundamentem polskości jest tu zatem jasne i bezkompromisowe odróżnianie dobra od zła, prawdy od nieprawdy, a czynnikiem dezintegrującym – półprawdy, naginanie faktów, wszelkie „tak, ale” i cała pokrętna retoryka partii rządzącej. Na plakacie Anny Sobeckiej kandydującej w 2005 roku z list LPR po haśle „Aby Polska Polską była” następuje wyliczanka: „W Sejmie RP będę broniła polskiej racji stanu, polskich miejsc pracy, polskiej własności, ochrony zdrowia, polskiego rolnictwa, polskiej wiary i honoru, a przede wszystkim materialnego i moralnego statusu polskich rodzin!!!”. W tej arcypolskiej litanii słychać lęk przed wszystkim, co niepolskie, przed utratą tożsamości, roztopieniem w unijnym „multi-kulti” – uporczywe powtarzanie słów „Polska” i „polskie” działa tu jak zaklęcie, mające uchronić nas przed zlaniem się z Europą i rozpuszczeniem w jej moralnym relatywizmie.

Plakaty wyborcze pozwalają też dostrzec uniwersalnie atrakcyjną wartość, jaką w polskim dyskursie politycznym jest normalność. W 1991 roku na plakacie Porozumienia Centrum widzimy ponad dwadzieścia osób w różnym wieku, patrzących w górę – tak jakby spoglądała na nich jakaś wyższa instancja, u której wyprosić można życzenie zawarte w sloganie „Żeby było normalnie”. Normalność oznaczała szybkie i ostateczne zerwanie z komunistyczną przeszłością, z którą Polska żegnała się zbyt wolno. W 2001 roku na materiałach wyborczych powstałej wtedy Platformy Obywatelskiej widniało hasło „Normalni ludzie. Normalne państwo”. Oznaczało to wówczas obietnicę uproszczenia interfejsu państwa, rezygnację z niepotrzebnej biurokracji, wprowadzenie systemu podatkowego zrozumiałego dla dziesięciolatka, w skrócie: zamianę rozwiązań archaicznych, zawiłych i marnujących czas obywatela na system prosty w obsłudze jak bankomat. W 2015 roku startujący z partii Korwin Paweł Miszczuk wabił wyborców sloganem „#Szansa na normalność”, zilustrowanym wizerunkiem kandydata, a w tle – niebieskim cieniem czy też duchem husarza, którego relacja do normalności jest co najmniej nieoczywista.

Normalność na plakatach wyborczychNormalność na plakatach wyborczych

Już trzecią dekadę Polacy marzą o normalności, a nowo powstałe ugrupowania kuszą ich tą obietnicą. W różnych zakątkach sceny politycznej może ona oznaczać najróżniejsze rzeczy, ale trwałość marzenia o niej dowodzi, że – niezależnie od opcji politycznej – w percepcji Polaków ich kraj znajduje się w stanie permanentnej nienormalności, wdycha opary absurdu i ktoś powinien wreszcie zrobić z tym wszystkim porządek.

Możemy wreszcie przyjrzeć się plakatom wyborczym z ostatnich wyborów parlamentarnych i dostrzec, z jak podobnego repertuaru środków retorycznych, estetyk i kodów wizualnych korzystały partie lokujące się na przeciwstawnych końcach politycznego kontinuum. Można to interpretować jako wejście w fazę postpolityki, w której towarem nie jest już konkretna propozycja programowa, ale sama demokracja, czysta możliwość wyboru. Patrząc na plakaty Prawa i Sprawiedliwości, Platformy Obywatelskiej oraz .Nowoczesnej z 2015 roku, można odnieść wrażenie, że wszystkim kandydatom zdjęcia robił jeden fotograf i że wszystkie plakaty powstały na jednym szablonie, dopuszczającym użycie białego tła, granatu i czerwieni lub pomarańczu.

Plakaty z wyborów parlamentarnych 2015Plakaty z wyborów parlamentarnych 2015

Nawet retoryka sloganów nie pomaga w zorientowaniu się, z jaką opcją polityczną mamy do czynienia, jeśli .Nowoczesna apeluje: „Naprawmy Polskę”, a PiS uważa, że znajduje się ona w ruinie i przekonuje: „Razem zmieniamy Polskę”. Plakat wyborczy opustoszał treściowo i stał się kampanijnym rytuałem. Nie rozumieją go już ani partie, ani wyborcy, ale bez niego „święto demokracji” byłoby niepełne, jak spektakl pozbawiony scenografii.

Prawo nakłada na partie polityczne obowiązek usunięcia swoich plakatów w ciągu trzydziestu dni, ale stosują się do niego nieliczni. Zrywajmy więc je sami. Mimo wszystko są istotnym dokumentem czasów, w których żyjemy.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).