Prowincja noc
fot. ze zbiorów Joanny Staręgi

Prowincja noc

Maciej Płaza

Grabiński traktował bardzo poważnie literaturę grozy: podobnie jak Lovecraft, był przekonany, że można w tym gatunku wyrazić filozoficzne prawdy o człowieku i jego bytowaniu, które dla literatury realistycznej są nieosiągalne

Jeszcze 5 minut czytania

Biografię miał na pozór monotonną, pozbawioną sensacji, za to naznaczoną piętnem samotnictwa, choroby i śmierci. Urodził się w 1887 roku, dzieciństwo spędził na sielskiej nadbużańskiej prowincji. Ojciec, powiatowy prawnik, przedwcześnie zmarł na gruźlicę. Po jego śmierci rodzina przeniosła się do Lwowa i tam Grabiński spędził potem niemal całe życie, nie licząc kilku lat po ślubie, gdy mieszkał w Przemyślu, i ostatnich lat życia, które spędził w leśnej miejscowości kuracyjnej Brzuchowice pod Lwowem, gdzie się leczył, również z gruźlicy. Studiował filologię polską i klasyczną, pracował jako nauczyciel we lwowskich i przemyskich gimnazjach. Wśród jego uczniów był między innymi Artur Hutnikiewicz, który, zafascynowany osobą i twórczością swojego dawnego belfra, po latach poświęcił mu monografię – do niedawna jedyną publikację książkową o Grabińskim – i wydał trzytomowy wybór jego dzieł. Uczniowie i nieliczni przyjaciele zapamiętali Grabińskiego jako postać dość niesamowitą: niski i drobny, ubierał się na czarno, był uprzejmy i wytworny, ale ponury i zamknięty w sobie; jako nauczyciel zdystansowany i wymagający. Gruźlica prócz ojca zabiła także dwie siostry Grabińskiego, a na końcu i jego – musiał odejść na przedwczesną emeryturę i zmarł w 1936 roku, nie dożywszy pięćdziesiątki.

Metafizyczną wrażliwość wyniósł z domu: jego rodzina, wyznania greckokatolickiego, była żarliwie religijna, w dzieciństwie Stefan za swoją pobożność był wykpiwany przez kolegów. W dorosłym wieku pasjonował się spirytyzmem i mediumizmem, dziedzinami wówczas bardzo modnymi. W Przemyślu znajomy ksiądz pożyczał mu stare dzieła okultystyczne i czasopisma egzorcystyczne. Po latach Grabiński wspominał, że u początków jego duchowego rozwoju tkwiło zdumienie. Był wrażliwy i chłonny, otwarty na tajemniczość i niezwykłość świata. Dziecięcym i młodzieńczym zachwytom, olśnieniom i trwogom sprzyjała aura galicyjskiej prowincji, ale młodego Stefana, jak każdego chłopca, urzekała też kolej – jako gimnazjalista regularnie dojeżdżał pociągami na stancję i Roman Pollak, jego bliski kolega, wspominał później, że te jazdy dostarczały im obu upajających wrażeń. W Przemyślu, który był wtedy ważnym węzłem kolejowym, trzydziestoletni już Grabiński często przesiadywał urzeczony na ruchliwym dworcu. Z tej fascynacji wykluła się jego najważniejsza książka, „Demon ruchu”. Kolej nie była zresztą jedyną forpocztą nowoczesności w tamtym miejscu i czasie: Lwów w początkach XX wieku był miastem nowoczesnym, miał dobre uczelnie, kina, elektryczne tramwaje, działało tam żywe środowisko intelektualne. Wzgardzony przez Warszawę i Kraków jako miasto prowincjonalne, w rzeczywistości był pozbawiony kompleksów i szybko się rozwijał.

Nazwisko Grabińskiego często wymienia się jednym tchem z mistrzami literatury niesamowitej, według schematu „polski Poe” czy „polski Lovecraft”. Porównanie z E.A. Poem jest właściwie na miejscu. Grabiński dobrze znał fantastykę grozy, Poego czytał we wspaniałych przekładach Leśmiana i uważał go za swojego mistrza, poświęcił mu esej „Książę fantastów”. Z nowelistyki Poego czerpał pełnymi garściami, choć obrażał się, gdy mu to wypominano. Zarzuty o wtórność odpierał niekiedy słusznie, nie widać na przykład, by inspirował się romantykami w rodzaju E.T.A. Hoffmanna, trudniej jednak uwierzyć, by na jego sugestywne nowele wykorzystujące motyw sobowtóra, takie jak „Problemat Czelawy”, nie wywarł wpływu Poe ze swoim „Williamem Wilsonem” czy Robert Louis Stevenson z „Niezwykłym przypadkiem doktora Jekylla i pana Hyde’a”. Grabiński wypierał się też powinowactw ze współczesnym mu Niemcem Hannsem Heinzem Ewersem, spopularyzowanym w Polsce przez Przybyszewskiego, jego nowele miewają jednak podobnie dekadencką aurę; wydają się też nieco przesiąknięte onirycznymi i groteskowymi fantasmagoriami pisarzy austriackich: Gustava Meyrinka z jego „Golemem” i Alfreda Kubina z powieścią „Po tamtej stronie”. Grabiński znał także, przynamniej wyrywkowo, dekadentów francuskich, w których zaczytywała się Młoda Polska: Baudelaire’a, Huysmansa, Barbeya d’Aurevilly’ego.

Okładka drugiego wydania Demona ruchu. Ze zbiorów Biblioteki ZNiOOkładka drugiego wydania „Demona ruchu”. Ze zbiorów Biblioteki ZNiO

Fantastyka grozy, to nieprawe diabelskie dziecko ery oświecenia, w XIX stuleciu z gotyckiej rozrywki stopniowo przeobrażała się w wyrafinowany gatunek literacki. W nowoczesny, do dziś obowiązujący sposób skodyfikował ją Poe, rozpaczliwy szyderca nurzający się w bezmiarach ludzkiego szaleństwa. Psychologiczny wymiar opowieści grozy znalazł kontynuację choćby u Maupassanta czy Henry’ego Jamesa. W twórczości niesamowitej autorów rosyjskich – Dostojewskiego, Aleksego Tołstoja, Lermontowa, Turgieniewa, Gogola – rozgrywał się czasem romantyczny, czasem rubaszny karnawał śmierci. U pisarzy francuskich czy u wiktoriańskich autorów z Wysp Brytyjskich w rodzaju J. Sheridana Le Fanu czy Brama Stokera niesamowitość bywała maską, niekiedy cieniutką, fantazji i fobii seksualnych. Na początku XX wieku fantastyka grozy nasiąkła ezoteryką i na przykład u Meyrinka czy Arthura Machena ciążyła ku żydowskiej, pogańskiej bądź chrześcijańskiej mistyce. Niezależnie od tej ewolucji stale wypełniała swoje główne posłannictwo: penetrowała pograniczne obszary istnienia, na których jawa przechodzi w sny bądź majaki, gdzie rozpętują się mroczne emocje, pragnienia i żądze, a rozum mąci się bądź staje osłupiały w obliczu nieznanego.

Grabiński cenił literaturę grozy i traktował ją bardzo poważnie: podobnie jak Lovecraft, był przekonany, że można w tym gatunku wyrazić takie filozoficzne prawdy o człowieku i jego bytowaniu, które dla literatury realistycznej są nieosiągalne. Lovecrafta znać nie mógł: autor „Zewu Cthulhu”, żyjący niemal dokładnie w tych samych latach, był jeszcze nieznany nawet w Ameryce, sławę zyskał dopiero po śmierci. Powinowactw literackich między nimi jest niewiele, oprócz oczywistych, czyli takich, że uprawiali ten sam gatunek i mieli tych samych mistrzów. Myślowo różnili się całkowicie: Lovecraft był ateistą i racjonalistą, jego potwory są ucieleśnieniem wstrętu, jaki odczuwa człowiek w obliczu tego, co nieludzkie, oraz grozy bytowania w bezkresnej pustce kosmosu; Grabiński był człowiekiem gorąco religijnym, który jakby utracił kontakt z jasną stroną świętości i widzi człowieka tylko w jej głębokim cieniu, owładniętego trwogą. Lecz gdy się zestawi ich obu, widać, że bez względu na filozoficzny punkt wyjścia, bez względu na charakter i siłę wiary czy niewiary jej autorów, fantastyka grozy w najgłębszym sensie nieustannie snuje tę samą opowieść: o człowieku nowoczesnym, który odciąwszy się od żywych metafizycznych korzeni swojej kultury, a nie zatraciwszy przy tym metafizycznych potrzeb, nie umie już czerpać siły z doświadczenia transcendencji, natomiast nadal, może bardziej niż kiedykolwiek, podatny jest na transcendentalną trwogę. Nie odczuwa już mysterium fascinans, wciąż zaś przejmuje go mysterium tremendum.

Engramy Szatery w czasopiśmie „Engramy Szatery” w czasopiśmie „Naokoło Świata” (1926). Ze zbiorów Śląskiej Biblioteki Cyfrowej

To doświadczenie Grabiński opisywał na różne sposoby i z nierównymi efektami. Nie robią już dziś wrażenia jego powieści, których napisał cztery – piątej nie dokończył – nawet dwie pierwsze, „Salamandra” (1924) i „Cień Bafometa” (1926), rozgrywające się, jak to się dziś mówi, w tym samym uniwersum co jego znakomite nowele. W nowelach Grabiński mistrzowsko operuje tajemnicą, doprowadza czytelnika na próg nieznanego i porzuca go tam, przejętego lękiem, w obu tych powieściach zaś uruchamia niepotrzebną, ociężałą maszynerię spirytyzmu, okultyzmu i demonologii. Opowiadania erotyczne o demonicznych kobietach „W domu Sary” i „Kochanka Szamoty”, z którymi w popularnym odbiorze mocno się Grabińskiego kojarzy, po trosze dzięki powojennym filmom, są konwencjonalne w dekadenckim młodopolskim duchu i szeleszczą papierem, zwłaszcza że – choć trochę nieładnie o tym mówić – wyczuwa się w nich, że erotyczne rozpasanie ich autor znał głównie z literatury. Grabiński był skryty, niechętnie się zwierzał, w jego biografii są luki, nie wiadomo zatem, dlaczego po ledwie czterech latach rozpadło się jego małżeństwo, i to tak nieodwołalnie, że po rozstaniu nie widywał więcej ani żony, ani dwu córek. Z listów pisarza oraz ze wspomnień Jerzego Eugeniusza Płomieńskiego, jego najbliższego przyjaciela, można wywnioskować, że zawiniło nie tylko ogólne niedopasowanie charakterów, ale też że Kazimiera z domu Korwin Gąsiorowska, nauczycielka muzyki, osoba atrakcyjna i towarzyska, miała oczekiwania, którym Stefan Grabiński, nieśmiały i chorowity introwertyk, nie umiał sprostać. Koniec końców najważniejszą kobietą w jego życiu pozostała matka, do której wrócił po rozwodzie. To ona była jego najbliższą powiernicą, pierwszą czytelniczką jego utworów, to jej Grabiński zadedykował swój przedwczesny debiut, tom nowel „Z wyjątków. W pomrokach wiary” (1909), wydany własnym sumptem i opatrzony – jak gdyby autor nie do końca był pewien jego wartości – pseudonimem Stefan Żalny.

Joanna Majewska, Demon ruchu, duch czasu, widma miejsc. Fantastyczny Grabiński i jego świat. Ossolineum, 352 strony, w księgarniach od maja 2018Joanna Majewska, „Demon ruchu, duch czasu, widma miejsc. Fantastyczny Grabiński i jego świat”. Ossolineum, 352 strony, w księgarniach od maja 2018Prawdziwie metafizyczna trwoga bije z licznych nowel z kolejnych tomów, zwłaszcza trzeciego, „Demona ruchu” (1919), który przyniósł mu, co prawda na krótko, uznanie i sławę, a nawet doczekał się naśladownictw. Pociągi nie były już wtedy nowością, ale sieć kolejowa w Galicji od końca wieku XIX mocno się rozwijała, budowy nowych dworców czy mostów musiały ekscytować. Kolej, a także wynalazki z nią powiązane, jak telegraf, Grabiński przedstawia jako dziedzinę graniczną: rozpędzony pociąg jest wytworem bluźnierczo rozzuchwalonej ludzkiej myśli, skomplikowana maszyneria torowisk, stacji, rozjazdów, semaforów wymaga ezoterycznych niemal wtajemniczeń, tłum na dworcach zatraca cechy ludzkie, sam parowóz zaś wydaje się wyobraźniowo pokrewny piekielnym bestiom. Budując i doskonaląc koleje, człowiek opuszcza rejon tego, co naturalne, znane i bezpieczne, maszyniści to trochę kapłani nowej technologicznej religii, trochę pogromcy i egzorcyści ciemnych sił – a często też ich ofiary. Katastrofy kolejowe, które Grabiński odmalowuje z przerażeniem i fascynacją, to odwet zbudzonego i rozdrażnionego demona ruchu.

Świat, w którym rozgrywa się większość utworów Grabińskiego, zwykle jest uderzająco zwyczajny. Rzadko zdarzały mu się literackie wyprawy na odleglejsze tereny, takie jak Kaszuby w powieści „Klasztor i morze” czy tropiki w powieści „Wyspa Itongo”. Częstszą scenerią jest niewymienione z nazwy większe miasto, w którym można dopatrzeć się Lwowa, najczęstszą zaś są miasteczka, przedmieścia, opłotki, wioski, odmalowane z dbałością o pejzaż i klimat, z wyczuwalną aurą galicyjskiej prowincji. Ze stacji o dźwięcznych nazwach – Będziszyn, Bieżawa, Czersk, Rudawa, Brzana, Wrotycz, Trenczyn, Orszawa, Bylicz, Szczytniska – można układać wymyślone mapy sieci kolejowych. Jeszcze wspanialszy katalog tworzą charakterystyczne, często wymyślone nazwiska bohaterów: Wrzecki, Brzegota, Norski, Prandota, Wawera, Luśnia, Boroń, Bytomski, Rudawski, Szygoń, Grot, Trzpień, Haszczyc, Łańcuta, Dzierzba, Stosławski, Odonicz, Zabrzeski, Łunińska, Śnieżko, Góranowski, Szponar, Łączewski, Proń, Joszt, Kalina, Osmółka, Stachur, Rozbań, Wrześmian – niby słowiańskie i przaśne, w nagromadzeniu dziwaczne, wzbogacają niesamowitość utworów Grabińskiego o specyficznie rdzenny, swojski rys.

Stefan Grabiński, Muzeum dusz czyśćcowych. Vesper, 576 ston, w księgarniach od lipca 2018Stefan Grabiński, „Muzeum dusz czyśćcowych”. Vesper, 576 ston, w księgarniach od lipca 2018Grabiński miał wyraźną obsesję ognia, w swoich opowiadaniach stworzył mikromitologie profesji, w których człowiek styka się z tym najbardziej demonicznym z żywiołów – prócz kolejarzy także strażaków i kominiarzy. Znakomicie posługiwał się w tym konwencją, którą można by nazwać gawędą zawodową, trochę jak Conrad w swoich opowieściach morskich. Ten chwyt zapożyczył potem Stanisław Lem w „Opowieściach o pilocie Pirxie” i cyklu „Ze wspomnień Ijona Tichego”. Lem w ogóle jest najwybitniejszym dłużnikiem Grabińskiego; również lwowianin, czytał go za młodu i mocno się nim inspirował, także w dojrzałej twórczości – przejął od Grabińskiego urzekająco plastyczny, jędrny styl, wywiedziony jeszcze z młodopolszczyzny, a także jawnie zapożyczał motywy. Trudno w powieści Lema „Śledztwo”, gdzie zagadkę kryminalną pomaga rozwiązać matematyczny wykres, nie dopatrzeć się analogicznego konceptu z noweli „Fałszywy sygnał”, a w tytułowym robocie z Pirxowskiego opowiadania „Terminus”, który nieświadomie odtwarzał alfabetem Morse’a komunikaty ginących astronautów, nie odnaleźć sygnalistów nadających z zaświatów w nowelach Grabińskiego „Ultima Thule” i „Sygnały”. Tych na pozór odległych pisarzy łączą zresztą fascynacje poznawcze: bohaterowie Grabińskiego nieustannie usiłują rozszyfrować świat, doszukać się prawidłowości, konsekwencji i celowości pod powierzchnią chaotycznej, niepojętej rzeczywistości, także tej codziennej. Prawdziwy dreszcz budzą opowiadania „Po stycznej” czy „Spojrzenie”: Grabiński z talentem i wielką intuicją psychologiczną przedstawia w nich wykolejone, obsesyjne umysły w beznadziejnych zmaganiach z chaosem i przypadkiem, niepewne i zagubione w obliczu zwyczajnych życiowych zajść. Koniec końców, co w opowieściach grozy nieuniknione, rzeczywistość pozostaje nieprzenikniona, a zarazem jest wielowarstwowa, płynna, nie ma ostrych granic między sferami materii i myśli, bytu i niebytu, świata i zaświata. Wytwory schorzałej wyobraźni, zwłaszcza twórczej, potrafią przyoblec się w ciała, jak w „Dziedzinie”; silne emocje wpływają na bieg zdarzeń, jak w „Przypadku”; ludzka psychika jest bytem na poły materialnym, przenika w innych ludzi bądź nasyca miejsca, jak w „Szarym pokoju”. Bohaterowie Grabińskiego stale błądzą wśród cieni. Niekiedy pomaga im w tym biegłość w dziedzinach spirytyzmu czy hipnozy, natomiast, co ciekawe, niemal nigdy nie pomaga im wiara. W świecie Grabińskiego prawie nie ma Boga, za to pełno jest niejasnych, mrocznych sił.

Grabiński pozostał samotnikiem i w życiu, i w twórczości. Ograniczony życiowo przez chorobę, niewiele podróżował, za granicą był tylko we Włoszech i w Rumunii. Skupiony na pisaniu oraz zagadnieniach literackich i filozoficznych, nie zwracał większej uwagi na to, co dzieje się dokoła: w jego listach, wspomnieniach i artykułach prawie nie ma śladu aktualnych wydarzeń historycznych – a przecież za jego dorosłego życia działy się rzeczy niebagatelne, na czele z odzyskaniem przez Polskę niepodległości. W swoim pisarstwie szukał nowych form wyrazu. Duże nadzieje wiązał z teatrem: na krakowskich, warszawskich i lwowskich scenach wystawiano między innymi jego adaptację własnej noweli „Willa nad morzem” oraz sztukę „Zaduszki”, w której czerpał z tradycji romantycznej. Umiarkowane zainteresowanie jego dramatami sprawiło jednak, że szybko zniechęcił się do teatru. Był też kinomanem, ale – może właśnie dlatego – nie spodobała mu się ekranizacja jego opowiadania „Kochanka Szamoty”, zrealizowana w 1926 roku.

Popularność, jaką Grabiński zdobył „Demonem ruchu”, szybko przygasła. Kolejnych tomów opowiadań nie chwalono już tak entuzjastycznie, powieści od początku przyjmowano chłodno. Grabiński był bardzo wrażliwy na krytykę. Recenzentom, którzy go cenili, wylewnie dziękował, na nieprzychylnych okropnie się zżymał. Z Karolem Irzykowskim, głównym akuszerem jego sukcesu literackiego, bardzo się zaprzyjaźnił, lecz gdy tamten mocno skrytykował jego „Salamandrę”, obraził się na niego na kilka lat. W końcu się pojednali: w dużej mierze to dzięki zabiegom Irzykowskiego oraz Płomieńskiego Grabiński otrzymał w 1931 roku lwowską nagrodę literacką imienia Kornela Ujejskiego, jedyne takie wyróżnienie w jego życiu – a konkurował o nią między innymi z Janem Parandowskim. Pieniądze z nagrody tylko na krótko odmieniły jego ciężki już wtedy los: Grabiński jako pisarz popadał w zapomnienie, coraz ciężej chorował, rujnował się na alimenty, leki i mieszkanie w Brzuchowicach.

Powojenna historia literatury zepchnęła Grabińskiego na margines. Gdyby nie Hutnikiewicz oraz Lem, który w latach 70. przygotował wybór jego nowel, a także Paweł Dunin-Wąsowicz, który w 1999 roku wznowił tom „Demon ruchu”, być może pamiętałaby o nim jedynie sekta koneserów zapomnianej literatury niesamowitej. W ostatnich latach Grabińskiego chętnie się wydaje i czyta, sporo się o nim pisze i mówi na konferencjach. Wydana właśnie przez Ossolineum książka Joanny Majewskiej „Demon ruchu, duch czasu, widma miejsc. Fantastyczny Grabiński i jego świat” – wnikliwa, przystępnie i elegancko napisana, ilustrowana, ze szczegółowo opisanym przedwojennym Lwowem, szczodra w realia historyczne – to doskonała okazja, by uzupełnić sobie lekturę jego opowiadań. Za życia Grabiński zżymał się, że zniszczyła go nieżyczliwa, zaściankowa i koteryjna krytyka, że gdyby był pisarzem tłumaczonym z języka obcego, w Polsce by przed nim klękano. Przekłady, jakich doczekała się jego twórczość – prócz garstki włoskich, jakie ujrzał jeszcze za życia, niemieckie, angielskie  i portugalskie – są pośmiertną nagrodą dla tego osobnego, niby już staroświeckiego, ale też dziwnie nowoczesnego, a może po prostu ponadczasowego pisarza.