Obudźcie się!

11 minut czytania

/ Film

Obudźcie się!

Ewa Drygalska

Od dwóch dekad bohaterowie Spike'a Lee krzyczą z ekranów „Obudźcie się!”. Po raz pierwszy ta fraza pojawiła się w „Szkolnym oszołomieniu” i powracała w niemal wszystkich kolejnych. W „Blackkklansman” pada z ust białego policjanta

Jeszcze 3 minuty czytania

Biała rasa to sól tej ziemi, tego kraju, naszego południowego dziedzictwa. Prawdziwi wojownicy o prawdziwą Amerykę, za jaką nasi przodkowie walczyli i umierali. Chcę Wam podziękować za to, że dla Was ten kraj zawsze był na pierwszym miejscu. Przede wszystkim Ameryka!” – mówi w nowym filmie Spike’a Lee David Duke, amerykański polityk, niegdyś zasiadający w Izbie Reprezentantów, ale również biały nacjonalista, antysemita i Wielki Mistrz Ku Klux Klanu w latach 70. To jedna z najważniejszych scen w filmie, a tyrada Duke’a nieprzypadkowo kojarzy się ze słynnymi wystąpieniami Donalda Trumpa. Czy po ekscesie, jakim była prezydentura Baracka Obama, Ameryka powraca do swojej głęboko osadzonej historii rasizmu? Z pewnością do formy wraca Spike Lee. Po niemal dwóch dekadach od „Wykiwanych” (2000), ostatniego ważnego tytułu w jego filmografii, znów wywołuje dyskusje.

Film „Blackkklansman. Czarne bractwo” oparty jest na prawdziwej historii Rona Stallwortha (John David Washington), pierwszego czarnego policjanta zatrudnionego w Kolorado w latach 70., który infiltruje lokalny oddział Ku Klux Klanu. Zaczyna od nawiązania telefonicznego kontaktu z jednym z członków organizacji, którego urzeka imitowana bezbłędnie przez Stallwortha płomienna rasistowska retoryka. W śledztwie pomaga mu biały policjant Filip Zimmerman (Adam Driver), który podszywa się pod Stallwortha w czasie spotkań Klanu. Duet zaczyna komiczną grę pozorów, przebieranek i tożsamościowych performansów.

Równolegle Stallworth przenika do środowiska młodych czarnych aktywistów, badając rewolucyjne nastroje i prawdopodobieństwo zamieszek rasowych. Przeprowadzając długie rozmowy z jednym z wysoko postawionych przywódców Ku Klux Klanu, Ron zjednuje go sobie prymitywnym dyskursem, w którym mieszają się absurdalne stereotypy rasowe, teorie spiskowe i hasła o czystości krwi. Wobec Patricii – wzorowanej na postaci działaczki Czarnych Panter Angeli Davis – w której Ron się zakochuje, musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość funkcjonariusza policji. Również jego partner Zimmerman zaplątuje się w tożsamościowej układance: Żyd, wychowany w świeckiej rodzinie, zderzając się z antysemityzmem i teoriami uznającymi Holocaust za spisek masońskich elit, zaczyna drążyć kwestię własnego pochodzenia.

W scenie porywającego przemówienia jednego z liderów Black Power Stokely Carmichaela, Stallworth po raz pierwszy spotyka się z emancypacyjną, dumną postawą czarnych rewolucjonistów. Mimo noszenia afro – estetycznego symbolu nowo przebudzonej tożsamości – nie identyfikował się do tej pory z czarnym nacjonalizmem. Cierpliwie znosi rasistowskie zaczepki innych policjantów, nadstawia drugi policzek i stara się jak najlepiej wykorzystać swój przywilej – Afroamerykanina przecierającego szlaki w białej instytucji. Bohater „Blackkklansman” znajduje się w epicentrum ścierających się postaw, które zawsze generują przemoc.

Spike Lee uwielbia stawiać swoich bohaterów w kakofonicznym krajobrazie współczesnej Ameryki. To właśnie w samym środku dezintegrującego chaosu, w tyglu napięć pomiędzy prawicą a lewicą, neokonserwatyzmem i liberalizmem, czarnymi i białymi, latynosami, Azjatami i starą emigracją, biednymi i bogatymi, reżyser czuje się najlepiej. Stallworth przypomina Mookiego, bohatera bodaj najwybitniejszego filmu Lee: „Rób, co należy”. Trudno wskazać ważniejsze dzieło filmowe, które rozprawiałoby się z problemem konfliktów na tle rasowym. W nakręconym w 1989 roku filmie Amerykanin opowiada historię upalnego letniego dnia na nowojorskim Brooklynie, gdzie długo tłumione konflikty między białymi, Latynosami, Włochami i Koreańczykami doprowadzają w końcu do eksplozji przemocy. Jej bezpośrednim impulsem jest zabicie przez białych policjantów czarnego nastolatka, który z ogromnego boomboxa puszcza ciągle „Fight the Power” popularnego wówczas hip-hopowego zespołu Public Enemy. Podczas brutalnej interwencji Radio Raheem zostaje zaduszony policyjną pałką. Niemal identyczne sceny, nakręcone telefonem przez przypadkowych przechodniów, obiegły świat w 2014 roku w związku ze śmiercią Erica Garnera, unieszkodliwionego ze skutkiem śmiertelnym przez nowojorskich policjantów za sprzedawanie papierosów na ulicy.

Ciężkawa, rozpolitykowana atmosfera wojen kulturowych w Stanach Zjednoczonych, jaka panowała u progu lat 90., porównywalna jest jedynie z dzisiejszą epoką Trumpa: strachu, wściekłości i furii. Film „Rób, co należy” spolaryzował opinię publiczną, wywołał kontrowersje i debaty z każdej ze stron. Biała strona opinii publicznej oskarżała reżysera o chęć wywołania zamieszek rasowych i propagowanie przemocy. Z kolei afroamerykański krytyk Stanley Crouch porównał Lee do Leni Riefenstahl i nazwał jego twórczość „afrofaszystowskim szykiem” opartym na nostalgii za polityką Black Power i latami 60. Podobne kontrowersje wywołuje dzisiaj „Blackkklansman”.

„Blackkklansman. Czarne bractwo”, reż. Spike Lee

Lee nie stroni od słabo zawoalowanych podobieństw między Davidem Dukiem a Donaldem Trumpem. W przeciwieństwie do komicznej bandy nieudaczników i umysłowo ociężałych psychopatów, z jakich składa się lokalny oddział KKK, Duke jest elokwentny, nigdy nie daje się sfotografować w białym kapturze i ma ambicje polityczne. Swój elektorat buduje jednak na tych samych rasistowskich i populistycznych podstawach: istnieniu zewnętrznego i wewnętrznego wroga, który zagraża prawdziwym amerykańskim wartościom, sprowadzając wielki naród ku lewackiej przepaści. „Czas, by uczynić Amerykę znowu wielką!”, mówi filmowy Duke po ceremonii zaprzysiężenia nowych członków klanu. I powtórzy swoje słowa w realu w 2016 roku, agitując w kampanii prezydenckiej za wyborem Trumpa. Sekwencją otwierającą film, osadzoną gdzieś na przełomie lat 50. i 60., Lee podkreśla jeszcze dobitniej ciągłość rasowego dyskursu w Stanach Zjednoczonych. To kilkuminutowy monolog Aleca Baldwina (znanego parodysty Trumpa), który wciela się w postać przypominającą z wyglądu Josepha McCarthy'ego: prowadzącego medialną krucjatę przeciwko żydowskim spiskom, ruchowi Martina Luthera Kinga i komunistom medialnego agitatora. On również odwołuje się do mitu wielkiej Ameryki. Co ciekawe, Lee nadaje mu nazwisko Beauregard – tak samo nazywał się generał armii konfederackiej i zaciekły rasista, który pod koniec życia został aktywistą ruchu praw czarnych i zwalczania segregacji.

Od dwóch dekad bohaterowie Lee krzyczą z ekranów „Obudźcie się!”. Po raz pierwszy ta fraza pojawiła w 1988 roku w jego filmie „Szkolne oszołomienie” i konsekwentnie powracała w niemal wszystkich kolejnych. W „Blackkklansman” pada z ust białego policjanta, który puszcza oko do współczesnego widza i uświadamia Stallworthowi, że żyje w fantazji normalności, skoro wierzy, że Ameryka nigdy nie wybrałaby bigota na prezydenta.

Lee nigdy jednak nie wchodzi w rolę umoralniającego dydaktyka, nie interesuje go realizm. A raczej, jak pisał Todd McGowan w „Realnym spojrzeniu. Teorii filmu po Lacanie”, używa on „fantazmatycznego wymiaru filmu, aby ujawnić nadmiar, który warunkuje nasze doświadczenie rzeczywistości społecznej, ale mimo to – poza fantazmatyczną strukturą – pozostaje niewidoczny”. Stąd tak charakterystyczne dla Lee zabiegi dystansujące widza, które powtarzają się niemal we wszystkich jego filmach: introspekcje bohaterów, sekwencje zmontowane jak wideoklipy, archiwalia, niespodziewane wychodzenie postaci ze swoich ról, które nagle zaczynają kierować się wprost do widzów, by zakomunikować swoje niewypowiedziane na głos fantazje. Wszystkie te zabiegi mają przypominać publiczności, że ogląda na ekranie coś skonstruowanego, samoświadomą fikcję, a nie wycinek prawdziwego życia. Rozbijanie całości i koherencji opowiadania ma zainicjować przebudzenie się z drobiazgowo utkanej i pozornie spójnej iluzji realności, rozpoznanie mocy fantazji i towarzyszącego jej nadmiaru rozkoszy, które charakteryzują rzeczywistość społeczną.

„Blackkklansmen. Czarne bractwo”, reż. Spike Lee„Blackkklansman. Czarne bractwo”, reż. Spike Lee. USA 2018, w kinach od 14 września 2018W „Czarnym bractwie” to rozkosz rasistowskich wyzwisk i obelg, odmieniających słowo „czarnuch” przez wszystkie możliwe przypadki, rozkosz publicznych linczów: maltretowania, ćwiartowania, palenia, kastrowania czarnych ciał, w których udział brali „zwykli, przyzwoici Amerykanie”. W jednej z najbardziej dosadnych scen Harry Belafonte, aktor i aktywista ruchu na rzecz praw obywatelskich, wciela się w postać Turnera: świadka krwawego samosądu dokonanego na nastolatku Jesse Washingtonie w 1916 roku w Teksasie, w którym wzięło udział 10 tysięcy mieszkańców miasteczka Waco.

Opowieść Turnera zmontowana jest z rytualną ceremonią przyjęcia do szeregów Klanu nowych członków, która kończy się wspólnym seansem „Narodzin narodu” (1915) D.W. Griffitha. Ten ogłoszony pierwszym filmowym arcydziełem klasyk pokazywany obowiązkowo na każdych zajęciach z historii filmu, oparty na powieści „Clansman” Thomasa Dixona, stanowi apologię „starego dobrego Południa” sprzed wojny secesyjnej i mitologizuje działalność Klanu w okresie rekonstrukcji. Afroamerykanie pokazani są tu jako wypuszczone z klatki zwierzęta: brutalni gwałciciele terroryzujący niewinne kobiety lub leniwi degeneraci.

Przez następne dekady kino fabrykowało obrazy, które miały podtrzymywać ten rasistowski przekaz, wywołujący strach, nienawiść i terror. Dopiero lata 70. i pojawienie się kina blaxploitation zaczęło pracę żmudnego przepisywania hollywoodzkiej historii kina amerykańskiego: na pierwszy plan zaczęto wysuwać silnych czarnych bohaterów i bohaterki, którzy powracają w jednej ze scen filmu Lee w dyskusji pomiędzy Ronem a jego dziewczyną Patricią. „Blackkklansman” zresztą dość jawnie nawiązuje do formuły blaxploitation: wprowadzając dobrego, czarnego, triumfującego bohatera i zepsutych do szpiku kości białych agresorów w konwencji na przecięciu kina akcji i komedii.

Lee kończy „Czarne bractwo” mocnym przekazem: autentycznych zdjęć masakry w Charlottesville z 2017 roku, kiedy w protestujących przeciwko marszowi białych nacjonalistów wjechał samochód, zabijając jedną kobietę i raniąc wiele innych. O ile w filmowej fantazji atak terrorystyczny Ku Klux Klanu udaje się udaremnić i niemal wygasić działalność organizacji, to w rzeczywistości, jak przypomina Lee, nadal umiera się za kolor skóry, a rasizm trwa, egzekwowany nieco innymi środkami.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).