SERIA:  My, Kiepscy
„Świat według Kiepskich”, fot. TV Polsat

SERIA:
My, Kiepscy

Jakub Majmurek

W „Kiepskich” artykułuje się pewien spontaniczny, ludowy opór wobec rygorów narzucanych przez restaurowany w Polsce kapitalizm w imię prawa do lenistwa i wolnego czasu

Jeszcze 3 minuty czytania

W ostatnich latach polska produkcja telewizyjna zajęta jest głównie przenoszeniem na rynek lokalny formatów wytworzonych w centrach globalnego przemysłu kulturalnego. Jedną z niewielu prawdziwie oryginalnych produkcji jest serial „Świat według Kiepskich”, nadawany na antenie telewizji Polsat od 1999 roku. Twórcom serialu udało się wykorzystać standardowe gatunkowe konwencje sitcomu dla opisania naszego własnego, peryferyjnego doświadczenia. W „Kiepskich” swój wyraz znalazła ta Polska, której na co dzień nie widać w telewizji, którą nie interesują się wykupujący czas antenowy reklamodawcy, a w której my wszyscy – czy nam się to podoba, czy nie – jesteśmy głęboko zanurzeni, tym bardziej, im bardziej to wypieramy.

„Kiepscy” bez wątpienia uderzają realizacyjną zgrzebnością, seria kręcona jest w ciągle tej samej scenografii, w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni mieszkania Kiepskich i prowadzącego do niego korytarza. Kamera pozostaje praktycznie nieruchoma, obraz jest byle jaki, całkowicie podporządkowany opowiadanej historii. Biorąc pod uwagę liczbę odcinków, scenariusze muszą być pisane taśmowo, przez co wiele gagów budzi raczej zażenowanie, niż śmiech. Ale w najlepszych odcinkach zgrzebność zmienia się w najczystszą poezję, a humor wznosi się na najwyższe szczyty absurdu.

Kiepscy i kryzys patriarchatu

rys. René WawrzkiewiczTytuł serialu nawiązuje do emitowanego tuż przed premierą Kiepskich w tej samej stacji amerykańskiego serialu „Świat według Bundych” („Married with Children”). I choć „Kiepscy” nie są remakiem „Bundych”, to obie serie łączy podobna tematyka i estetyka. „Kiepscy” i „Bundy” mają być oczywiście przede wszystkim rozrywką, nie diagnozą czy krytyką społeczną, jednak w obu tych serialach mamy portret tych, którzy nie załapali się na nowe rozdanie kart w społeczno-ekonomicznej rzeczywistości (Ameryki czasów Reagana i Polski okresu transformacji): nowy proletariat, ludzie w zasadzie zbędni społeczeństwu, w którym przyszło im żyć. Zarówno w amerykańskiej, jak i w polskiej produkcji w tle seryjnie powtarzanych gagów ilustrowanych śmiechem z taśmy widać rozkład form życia klas pracujących ukształtowanych przez społeczeństwo przemysłowe i połączony z tym poważny kryzys tradycyjnie zdefiniowanej męskości. W domku Bundych i w kamienicy Kiepskich patriarchat jest w stanie głębokiego kryzysu, na granicy zupełnej dezintegracji, obok Adasia Miauczyńskiego (spauperyzowanego inteligenta z filmów Marka Koterskiego) i Silnego z „Wojny polsko-ruskiej”, Ferdynand Kiepski we wspaniałej roli Andrzeja Grabowskiego to najbardziej bezwzględny portret polskiej męskości w kryzysie, który przechodzi w ostatnich latach nasza kultura.

Ferdynand Kiepski od początków transformacji pozostaje ciągle bezrobotny, gdyż „w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem”. Nie pracuje także jego syn, Walduś, razem z ojcem siedzący całymi dniami przed telewizorem przy puszce piwa. Rodzina Kiepskich utrzymuje się z pensji żony Ferdynanda, pracującej jako pielęgniarka, i z renty jej matki. Mimo że to na kobiety spada ciężar zapewnienia rodzinie środków do życia, nie prowadzi to do jakiejkolwiek renegocjacji tradycyjnego „kontraktu płci”, nigdy nie widzimy Ferdynanda gotującego obiad, sprzątającego mieszkanie, czy wykonującego jakiekolwiek „kobiece” prace.

„Kiepscy” to doskonały portret polskiego patriarchatu. Patriarchatu z przetrąconym kręgosłupem, którego centralna figura (mężczyzny, ojca, głowy rodziny) pozbawiona jest jakiejkolwiek symbolicznej podstawy, jest postacią śmieszną i żałosną, nie budzącą szacunku, a raczej zażenowanie i współczucie. A mimo to patriarchat działa, żyje, choć wszystko wskazuje na to, że dawno temu powinien już umrzeć. Tak jakby ci, którzy są podporządkowani, z litości nie chcieli dobić widmowej, skompromitowanej figury Ojca. Co ciekawe, prawie wszystkie męskie figury w serii są też prawie zupełnie aseksualne, trudno wyobrazić je sobie jako przedmiot, czy podmiot erotycznego pragnienia.

Kiepscy i topos sarmacki

Publicyści, piszący o „Kiepskich” pod koniec lat dziewięćdziesiątych, wskazywali na pokrewieństwo Ferdynanda Kiepskiego z toposem sarmackim. Wydaje się to słusznym tropem, nie tylko dlatego, że sugeruje to sama fizyczność Andrzeja Grabowskiego (znanego wcześniej m.in. z ról Sarmatów w teatralnej adaptacji „Opisu obyczajów” Jędrzeja Kitowicza, czy w telewizyjnym widowisku „Sarmacja, czyli Polska”). Niepracujący, wyręczany przez żonę w domowych obowiązkach Ferdynand cieszy się tak wielką ilością wolnego czasu, jak polscy szlachcice, za których pracę wykonywali poddani im chłopi i zatrudnieni u nich ekonomi. Jednak dochody, jakimi dysponuje rodzina Kiepskich, nie pozwalają Ferdkowi na żadne inne rozrywki niż oglądanie meczów w telewizji, snucie się po domu, picie wódki z sąsiadami, wylegiwanie się w łóżku przez cały dzień. Ferdek jest plebejską, jeszcze bardziej karykaturalną (a przy tym bardziej sympatyczną) wersją Obłomowa, bohatera satyrycznej powieści rosyjskiej Iwana Gonczarowa z połowy XIX wieku. Obłomow to zubożały szlachcic, żyjący w wiecznie zapuszczonym mieszkaniu w Petersburgu. Ma jeszcze dość pieniędzy, by całymi dniami leżeć na kanapie, pić herbatę, jeść przygotowany przez lokaja rosół i marzyć o wielkiej, romantycznej miłości. W powieści przeciwstawiony jest mu Sztolc, rosyjski Niemiec, człowiek pragmatyczny, przedsiębiorczy, energiczny, reprezentujący wszystkie cnoty mieszczaństwa konieczne do odniesienia sukcesu w XIX-wiecznym kapitalizmie kolei żelaznych, kopalń, fabryk i hut.

fot. TV PolsatW serialu karykaturalnym, drobnomieszczańskim odpowiednikiem Sztolca jest sąsiad Kiepskich, Marian Paździoch. Paździoch „wziął sprawy w swoje ręce”, założył własną działalność gospodarczą, od rana do wieczora handluje bielizną na jednym z wrocławskich targowisk. Jednak Paździoch żyje w kapitalizmie zdominowanym przez wielkie korporacje, który w zasadzie nie potrzebuje już dłużej Sztolców i ich cnót. Mimo pracowitości, oszczędności i tym podobnych zalet, Paździoch żyje w takiej samej nędzy co Kiepscy, w tej samej obskurnej kamienicy ze wspólną toaletą na korytarzu.

W „Kiepskich” artykułuje się pewien spontaniczny, ludowy opór wobec rygorów narzucanych przez restaurowany w Polsce kapitalizm (w imię prawa do lenistwa i wolnego czasu) i sceptycyzm wobec jego obietnic. Nie tylko pracowitość Paździocha nie jest w stanie wydobyć go z nędzy, nie są w stanie tego także dokonać najbardziej nawet kreatywne „pomysły biznesowe” Ferdka, które w najlepszym wypadku kończą się zyskaniem przez rodzinę Kiepskich kilku skrzynek piwa, w najgorszym zupełną katastrofą. Jak fatum działa tu na Ferdka sama konwencja gatunkowa sitcomu, który jest serią, a nie serialem. Seria tym różni się od serialu, że produkowana jest tak, by widz mógł zacząć ją oglądać w dowolnym momencie, sytuacja fabularna (a więc także sytuacja życiowa bohaterów) nie rozwija się z odcinka na odcinek. Każdy odcinek serii jest zamkniętą dramaturgicznie całością, w każdym następnym odcinku sytuacja bohaterów wraca poniekąd do punktu wyjścia. Dlatego zawsze wiemy, że każdy kolejny pomysł Ferdka na wzbogacenie musi skończyć się klęską, że cokolwiek zrobiliby mieszkańcy kamienicy Kiepskich, w następnym odcinku i tak będą tam, gdzie zawsze byli. Szczególnie zabawny jest tu odcinek, w którym Kiepscy, Paździochowie i mieszkający piętro wyżej sąsiad Boczek, w ramach reprywatyzacji otrzymują odpowiednio: korytarz kamienicy, wspólną ubikację i klatkę schodową. Świeżo uwłaszczeni Kiepscy i ich sąsiedzi zaczynają pobierać opłaty od innych za korzystanie z tych przestrzeni, co prowadzi do zupełnej dezintegracji sąsiedzkiej wspólnoty, na sprywatyzowaniu tego, co wspólne, tracą wszyscy. Na końcu okazuje się, że reprywatyzacja była żartem miejscowego listonosza.

Kiepscy i błękitna krew

fot. TV PolsatZakorzenienie „Kiepskich” w sarmackiej tradycji widać w ciągle wygrywanej postfeudalnej dialektyce pana i chama, jak pokazuje serial, ciągle wyznaczającej oś kształtującą polską kulturę. Nawet PRL nie był nas bowiem w stanie od niej uwolnić, co najwyżej przestawił hierarchię, ale nie zakwestionował samego podziału na „chamstwo” i „państwo”. W jednym z najlepszych odcinków, zatytułowanym „Powóz zajechał”, Ferdek otrzymuje list od książąt Badziwiłłów. Zawiera zaproszenie na zjazd rodowy arystokratycznej rodziny. Ferdek dochodzi więc do wniosku, że jego dziadek, który kiedyś uderzony w głowę stracił pamięć, tak naprawdę był księciem Badziwiłłem. Sam Ferdek zaczyna się więc zachowywać tak, jak w jego rozumieniu powinien się zachowywać arystokrata, zakłada nadjedzony przez mole frak, zaczyna graserować, podpisywać się de Kiepski itp. Pogardzający nim na ogół sąsiedzi, gdy tylko dowiadują się o jego książęcym pochodzeniu, zatrudniają się u Ferdka za darmo jako lokaje. Jednak gdy Ferdek już ma jechać na rodowy zjazd, służący Badziwiłłów uświadamia mu, że jego dziadek pracował u książąt, przerzucając gnój w ich majątku, a sam Ferdek został zaproszony w ramach starej tradycji zapraszania na rodowe zjazdy potomków dawnej służby. W dodatku na zjeździe ma się stawić w roboczym ubraniu swojego przodka. „Chamska” przeszłość Ferdka wraca jak powrót wypartego, przypominając także widzom, jakie są korzenie większości z nas, i dając przy tym najlepszy komentarz do (silniejszej dziesięć lat temu niż dziś) mody na „szlachetczyznę”, absurdalnej w złożonym w większości z potomków chłopów społeczeństwie.

W innym odcinku Ferdek, razem ze swoim synem i zaprzyjaźnionym z rodziną listonoszem zakładają firmę, która świadczy usługi polegające na biciu „magistrów”. Do mieszkania Ferdka ustawia się cała kolejka mężczyzn o wyglądzie stereotypowych inteligentów, którzy płacą niemałe pieniądze, by zostać pobici. Inteligenci ze strachem i ekscytacją rozmawiają o „powrocie partii antyinteligenckiej”, a gdy już wszyscy zostają pobici, organizują manifestację pod mieszkaniem Kiepskich, krzycząc o swojej sponiewieranej „godności akademickiej”. Bez wątpienia jest to świetny obraz relacji między inteligencją a ludem, bezwzględna satyra na polskiego inteligenta, potrzebującego (dla ukonstytuowania własnej i zbiorowej tożsamości) obrazu zagrażającego mu, irracjonalnego „chama”, „ciemnego ludu” opierającego się oświeceniu.

Kiepscy i cała reszta

fot. TV Polsat„Kiepscy” powstali jako serial skierowany do publiczności, o jaką pod koniec lat dziewięćdziesiątych zabiegał Polsat: słabo wykształconej, nieszczególnie zamożnej, prowincjonalnej. Jednak ku zaskoczeniu szefów stacji badania oglądalności wskazywały, że program cieszy się największą popularnością wśród publiczności inteligenckiej. Czego taka publiczność może szukać w „Kiepskich”, co Ferdynand Kiepski może nam powiedzieć o nas samych?

W Ferdynandzie wykoślawiony, przeniesiony z warstw uprzywilejowanych do klas ludowych, etos sarmacki miesza się z typowo chłopską nieufnością i zawziętością, polski ludowy katolicyzm z kultem PRL i Edwarda Gierka (w jednym z odcinków Ferdkowi udaje się zresztą wymodlić powrót ducha Gierka, który przekonuje rodzinę Kiepskich i jej sąsiadów, by nie emigrowali i zostali w Polsce), a ten nakłada się na mit „Solidarności” (w innym odcinku dowiadujemy się, że w latach osiemdziesiątych nasz bohater działał w podziemnej drukarni) i spontaniczny, prawicowy „antykomunizm”.

W Ferdynandzie Kiepskim skupia się wszystko to, co jako narodowa wspólnota wypieramy, czego się trochę wstydzimy, co musimy zostawić za sobą, by unowocześnić się i zmodernizować, ale czego jednocześnie w żadnym wypadku zostawić za sobą nie możemy. W postaci Kiepskiego, jego rodziny i sąsiadów skupiają się nasze lęki związane z modernizacją, jaką wymusza na nas sytuacja ostatnich dwudziestu lat. W pewnym odcinku urzędnicy z Komisji Europejskiej przychodzą do kamienicy Kiepskich, by sprawdzić, czy jej mieszkańcy będą w stanie spełnić „normy unijne” stawiane obywatelom i obywatelkom zjednoczonej Europy. Jak łatwo można się domyśleć, Ferdek ma z tym największe problemy, urzędnicy nie chcą pozwolić mu „wejść do Europy”. Ale jego rodzina i sąsiedzi (spełniający normy Komisji) nie chcą „wchodzić do Europy” bez niego, wymuszają na eurobiurokratach nagięcie norm i przyjęcie Ferdka. Choć wstydzimy się na co dzień Kiepskich w nas, to „do Europy”, czy w ogóle nowoczesności możemy w pełni wejść tylko razem z naszymi Kiepskimi albo wcale. Już samo przypominanie tej prawdy daje „Kiepskim” szlachetne, humanistyczne przesłanie, którego próżna szukać w taśmowo generowanych produkcjach telewizyjnych formatów.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.