O komiksie „Profesor Bell”
Joanna Sfera

Sebastian Frąckiewicz

Komiks „Profesor Bell” żongluje konwencją taniego horroru. Bawimy się przy tym setnie, dostając dodatkowo coś dla ducha, co ukryte jest  między   opowieściami o umarlakach i diable

Jeszcze 1 minuta czytania

Mógłbym udawać, że wcale nie obchodzi mnie powszechne porównywanie głównego bohatera „Profesora Bella” do „Hellboya” Mike’a Mignoli. Ale nie lubię udawać, a to zestawienie jest akurat dość niefortunne, choć na pierwszy rzut oka nasuwa się samo. Protagoniści obydwu komiksowych serii zajmują się zjawiskami paranormalnymi, wszelkimi potwornościami i cudami tego świata. Badają, tropią, śledzą i – gdy wymaga tego sprawa – eliminują zagrożenie. Obaj twórcy korzystają przy tym z tradycji horroru klasy B i groszowej literatury. Dzieli ich styl graficzny, sposób narracji, atmosfera. Hellboy, mimo swego dowcipu, to dość sztywny czerwony diabeł, a Mignola bardzo się stara budować mroczny, trzymający w napięciu klimat. I świetnie mu to wychodzi.

Joann Sfar, „Profesor Bell: Dwugłowy
Meksykanin, Lalki Jerozolimy”
. Mroja Press,
Warszawa, 96 stron, w księgarniach od marca 2010
Za to Sfar i jego bohater podchodzą do sprawy zupełnie inaczej. Z pozoru bardziej jarmarcznie, ale za to z większym luzem, dystansem i cudowną ironią graniczącą z cynizmem. Ponadto Sfarowi udaje się coś, co nie udaje się Mignoli – żonglując konwencjami i nawiązaniami, mówi coś więcej o naturze człowieka. W przypadku „Profesora Bella” bawimy się setnie, ale dodatkowo dostajemy trochę strawy duchowej, skrzętnie ukrytej i subtelnie wplątanej między rozrywkowe opowieści o umarlakach i diable.

Polskie wydanie komiksu zawiera dwa oryginalne albumy: „Dwugłowego Meksykanina” oraz „Lalki Jerozolimy”. W pierwszej opowieści poznajemy mężczyznę prowadzącego ekskluzywny zakład psychiatryczny dla kobiet, dzięki któremu staje się zamożnym obywatelem (tak, to brzmi dziwnie). Ale nie ma szczęścia w miłości, jak się bowiem okazuje, poczynaniami jego „właściwej” głowy kieruje mniejsza głowa przypominająca narośl. To ona podszeptuje mu niecne uczynki. Sfar, za pomocą bardzo wymownej metafory, obrazuje rozdwojenie jaźni, które doprowadza Meksykanina na skraj upadku. Autor przedstawia także tragiczne w skutkach eksperymenty w przekraczaniu granicy między życiem i śmiercią. A żeby trzymać fason konwencji brukowej i nie uderzyć w zbyt wysokie tony, wprowadza jeszcze  piękną bohaterkę. Ona odwróci naszą uwagę, a ciężar przeniesie na wątek niespełnionej miłości.

W „Lalkach Jerozolimy” urocza dama również występuje, ale tutaj na pierwszy plan wysuwa się diabeł-intrygant, zadający niewygodne pytania. Wcielone zło, którego w świetle dnia nikt nie zauważa. Sfar (znany dotąd w Polsce głównie z komiksów zakorzenionych w judaizmie: „Kota Rabina”, „Klezmerów”, „Małego świata Golema”) w „Lalkach Jerozolimy” wraca do swoich teologicznych i filozoficznych zainteresowań, choć trzeba przyznać, że ta druga historia trochę mu się gmatwa, a sens rozłazi.

„Profesora Bella” czyta się niezwykle przyjemnie także ze względu na ciekawą kreację głównego bohatera. Ten chirurg i badacz z Edynburga utracił radość życia po śmierci żony. Jest chłodny, trochę posępny, a jego zachowanie balansuje czasem na granicy szaleństwa. Lubi przy pomocy alkoholu i kokainy uciekać od rzeczywistości. „Muszę się otaczać morderstwami, potworami i innymi okropnościami. Jeśli nie, moje lęki wracają”. Łatwiej mu pokonać potwora niż zmierzyć się z samym sobą.