RZEŹ POSPOLITA:
Bezpolszcze (2)
Świat zaczął już o Polsce zapominać, gdy pewnego dnia na jedynki portali wskoczyła informacja: coś zaatakowało śmigających po Polskich Błotach błotnymi ślizgaczami rosyjskich oligarchów
W poprzednim odcinku: Polska zniknęła, z nocy na noc. Nikt nie wie, co się z nią stało. W miejscu, w którym była, pozostało wyłącznie morze błota. Od Görlitz po Szeginie i od morza po Tatry słowackie. Polskie rozpaćkały się w błocie.
Biada.
New race rises from the mud
Laibach
Brak Polski nie schodził z czołówek gazet i portali. Polska, która tak się zawsze starała, by ją dostrzeżono na międzynarodowej scenie, tym razem nie musiała nawet istnieć, żeby zaistnieć.
NATO i Unia Europejska, widząc wyrwę w swoim ciele, przysłały na miejsce wojsko i specjalistów. Wojsko zainstalowało, brodząc po pas w błocie, kilka baz. Na wszelki wypadek, bo to jednak – wiadomo. Zaprotestowała Rosja, twierdząc, że w przypadku braku Polski jako podmiotu prawa międzynarodowego wygasło też członkostwo tego terytorium w NATO i UE. Jej wojska próbowały wejść nawet na terytorium Błota Polskiego, jak zaczęto nazywać ten rejon, ale szybko się cofnęły, bowiem nie do końca przemyślały strategię takiego wejścia. To znaczy: w ogóle na ten temat nikt nic nie mówił, tylko podany został rozkaz: iść! I żołnierze poszli, wybaczcie piechocie, i pozapadali się w brązowej popolskiej mazi po szyje z chlupotem, i już zaraz za granicą trzeba było ich wyciągać. Wyciąganie to zresztą pojawiło się szybko w YouTubie, w kategorii „Only in Russia”. Machnęli więc Rosjanie rękami i wrócili do Kaliningradu, czekając na dalszy rozwój wypadków, a NATO nawet nie zdążyło polatać im nad głowami samolotami wojskowymi w ramach demonstracji siły.
Nad Błotami Polskimi unosiły się więc NATO-wskie helikoptery i poduszkowce, pływały po nich specjalnie konstruowane badawcze ślizgacze błotne. Zaskoczona ludzkość próbowała dojść, co też się tu, do ciężkiej cholery, w tej Polsce mogło wydarzyć. Przypadek Polski dołączył do listy niewyjaśnionych zjawisk, takich jak Trójkąt Bermudzki, tragedia na Przełęczy Diatłowa czy zagadki związane z piramidami albo meteorytem tunguskim. Tylko że o ile we wszystkich poza Polską przypadkach można było jednak mówić o jakimś mniej lub bardziej sensownym wyjaśnieniu, to jeśli chodzi o zagadkę zniknięcia Polski – umysł ludzki zawodził. Zniknięcie – w porządku, można niby jakoś sobie wyobrazić, ale tak w jednej sekundzie? I to w dodatku dokładnie w ramach granic państwowych? No tego to jeszcze nie było, no!
Wierzący mówili: szach-mat, ateiści! Where’s your racjonalne wyjaśnienie now! Ateiści drapali się w głowy i za bardzo nie mieli jak pyskować. Niektórzy zresztą nawet się w skrytości ducha cieszyli: oto w końcu mogli sobie spokojnie uwierzyć w siłę wyższą, pozostając w zgodzie ze swoim logicznym kręgosłupem.
Pojawiały się różnorakie religijne interpretacje zniknięcia Polski. Generalnie nikt z wierzących nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z karą bożą. Muzułmanie huczeli, że to pierwszy kraj niewiernych, który spotkał taki los, że Polska została wymazana z mapy pokazowo, że to była apokalipsa demo, i że teraz kolej na kolejne giaurowskie kraje, no, chyba że natychmiastowo przejdą na islam, to im się (być może) upiecze. Katolicy twierdzili, że Polska dostała z nieba kopniaka za niezgodę na nauczanie papieża Franciszka i za butę i katabasowstwo polskich kapłanów. Prawosławni grzmieli, że kara Polskę spotkała za zdradę Słowiańszczyzny i słowiańskiego obrządku chrześcijańskiego, i straszyła Słowację, Słowenię i Chorwację, że za chwilę ich kolej. Czechów straszyli mniej, bo nie do końca się orientowali, jak to tam u nich w końcu jest w kwestii religijności, i czym jest ten pierdolony husytyzm, którego i tak nikt na serio nie traktuje. Protestanci nie zabierali głosu w tej dziwnej sprawie, obawiając się popadnięcia w śmieszność. Wzruszali więc ramionami i mówili, że wypowiedzą się wtedy, gdy naukowcy będą wiedzieć więcej. A naukowcy badali próbki błota, zapuszczali w błoto sondy – i nic.
Tylko Polonia w Stanach Zjednoczonych twierdziła, że to wszystko, co mówią muzułmanie, prawosławni i niepolscy katolicy to bzdura, i że mieliśmy tutaj do czynienia z najzwyklejszym wniebowzięciem. Wzniebowzięciem narodu.
Polonia w ogóle stała się bardzo rozchwytywana. Polonusi chodzili po wszystkich telewizjach i opowiadali o nostalgii, która teraz nie może zostać w żaden sposób zaspokojona. Opowiadali o Polsce, o polach malowanych zbożem rozmaitym, o bocianach, o wierzbach rosochatych, o tym, że Kraków był najpiękniejszym miastem na świecie, i że Warszawa była jeszcze ładniejsza, ale ją wojna zniszczyła i komuniści odbudowali, i że w błocie utonęła już, niestety, Warszawa brzydsza. I z Pałacem Kultury. Opowiadali, że w błocie utonął Mickiewicz i Szopen, i że już nigdy nie zagrają i nie napiszą wierszy. Że utonęli w błocie królowie polscy i królowa Jawiga, górale z gór i rybacy znad morza. No ale, wzdychali, Bóg tak chciał. Polska została wniebowzięta, i teraz siedzi po prawicy Ojca.
Świat Polonusom przez jakiś tydzień bardzo współczuł, ale później w jednym z amerykańskich kin miała miejsce strzelanina, w wyniku której zginęła Paris Hilton – i o Polonusach zapomniano.
W ogóle świat szybko zapominał. Przez jakiś czas po zniknięciu Polski popularna była jeszcze na świecie polska kultura i historia. Oglądano polskie filmy, szczególnie te z czasów moralnego niepokoju, i snoby snobowały się na nie, nawet jeśli nudziły się na nich potwornie i niewiele kumały. Zresztą prawdziwi oberhipsterzy nie uczestniczyli w tym procederze, uważając go za zbyt mainstreamowy. Po cichu mówili, że w sumie nikt na świecie nie zauważy jakoś specjalnie utraty Polski, bo nie wniosła ona niczego wielkiego do światowej kultury. Pomiędzy tymi hipsterami jednak znajdowali się i tacy, którzy mówili, że jeśli do tej światowej kultury Polska nic wielkiego nie wniosła, to znaczy, że oglądanie polskich filmów jest dozwolone, bo nie są one mainstreamowe, na co oberhipsterzy im odpowiadali, że owszem dawniej nie były, ale teraz, gdy wszyscy je oglądają, to już, niestety, są, a więc są, niestety, trefne, przecwelone i nie wolno.
I na takich dyskusjach mijał światu czas.
Najbardziej wściekli byli Ukraińcy, którzy musieli zarobkowo i na studia wyjeżdżać dalej na Zachód, i to przez Słowację i Czechy. Przez Słowację i Czechy szedł zresztą teraz cały transport ze wschodu na zachód. Wściekłe też były państwa bałtyckie, które stały się nagle izolowaną wyspą UE i NATO, oderwaną od reszty Zachodu polskim błotnistym morzem, choć złośliwi mówili, że, biorąc pod uwagę, że Polacy nigdy nie zbudowali wyśnionej w krajach bałtyckich Via Baltica, to aż tak znów bardzo się ta sytuacja nie zmieniła. Wilno, Ryga i Tallin, w każdym razie, przerzuciły się na transport promowy, a na Brukseli wymogły obietnicę, że przez Błota Polskie poprowadzona zostanie, osadzona mocno na betonowych podkładach, autostrada łącząca je z Frankfurtem nad Odrą i dalej – Berlinem. Ale poza wszystkim, Litwini nagle stali się wielkimi przyjaciółmi Polaków. Pozwolili polskiej mniejszości na Wileńszczyźnie używać polskiego zapisu nazwisk i przykręcać do ścian domów tabliczki z polskimi nazwami ulic. Do czasu, oczywiście, bo po jakimś czasie na Wileńszczyznę zaczęli zjeżdżać Polonusi ze Stanów i (zdecydowanie rzadziej) z Europy Zachodniej, wiedzeni romantycznym hasłem, mówiącym, że Wileńszczyzna to ostatnia ocalona polska ziemia, i nawoływaniom, żeby ją polonizować i się na niej osiedlać, i że to z niej nastąpi odrodzenie Polski, zagospodarowanie powtórne Błot, odbudowa Wawelu, Jasnej Góry i Warszawy (przedwojennej). Wystraszeni Litwini kazali więc znów Polakom tabliczki odkręcać, pisać się z litewska i flagi zdejmować.
*
Świat, w każdym razie, jak się rzekło, zaczął już o Polsce zapominać, gdy pewnego dnia na jedynki portali wskoczyła informacja: coś zaatakowało śmigających po Polskich Błotach błotnymi ślizgaczami rosyjskich oligarchów, którzy wypożyczyli je na lewo od Łotyszy – żołnierzy jednej z NATO-wskich baz wojskowych. To coś wyszło z Błot, wydostało się spod powierzchni, i – tutaj zeznania oligarchów, którzy doznali z przerażenia szoku i pomieszania zmysłów, stają się totalnie bełkotliwe – było, podobno, wielkie na kilka metrów, poruszało się po błocie tak szybko, jakby się w nim urodziło. Ta dziwna istota połamała jeden z ich ślizgaczy na kawałki, ledwo się na drugi udało im przedostać i zwiać. I jeszcze, donosili, gdy tak spieprzali w panice do wojskowej bazy, to widzieli – zarzekają się, że to prawda – jakieś świetliste kształty, które wyłaniały się z błotnistego horyzontu.
Cały świat (w tym hipsterzy) znów zaczął z uwagą spoglądać na Błota.
CIĄG DALSZY NASTĄPI