NO NAPRAWDĘ:
Jak chwalić bliźniego
– Kazik jest najbardziej pracowitym człowiekiem, jakiego znam. Codziennie, godzinami ślęczy nad swoim dziełem! – takimi słowami kurator wystawy zachwalał artystę w trakcie wernisażowego przemówienia. Artysta był troszkę speszony. Zastanawiałam się, co było dla niego bardziej dojmujące: podkreślanie zażyłości (Kazik, czyli mój kolega), czy komplement, że jest on „najbardziej pracowity” (eo ipso – mało zdolny), czy orzeczenie, iż jest to fakt niepodważalny? Mówiąc: jest pracowity, kurator nie wyrażał przecież tylko własnego przekonania, bo wówczas użyłby formy przypuszczającej: mam wrażenie, że…
Dawno temu, jeszcze w szkole, zwracano mi uwagę, że opisując rozmaite zdarzenia, powinnam używać formy bezosobowej: wydaje się, zamiast wydaje mi się; zdarzyło się, zamiast zdarzyło mi się; i tym podobne. Taka forma obiektywizuje nie tylko fakty, lecz również ich ocenę, mówiono. Moje jednostkowe przygody mogą wówczas stać się udziałem wielu i przez to nabrać uniwersalnej rangi. Ta światła wskazówka okazała się bardzo przydatna w moich późniejszych próbach opisywania faktów artystycznych, kiedy wystrzegałam się jak ognia osobistych zwierzeń i odczuć. Na przykład nie pisałam, że moim zdaniem artysta Iks czerpie z gotyckiej tradycji, lecz że wydaje się on z niej czerpać. A więc nie mnie, omylnej istocie, tak się zdaje, lecz w ogóle zdaje się tak jakimś niedookreślonym gremiom, albo wręcz wszystkim. Jednocześnie jednak użycie trybu przypuszczającego pozwalało na zmiękczenie nieodwołalności sądu: nie jest pewne, czy rzeczywiście czerpie, ale też nie jest to wykluczone. Taki język – skądinąd pełen insynuacji i eufemizmów – pozwalał zarówno na wycofanie kategoryczności sądu, jak i na taktowne usunięcie z pola widzenia osoby autora, na ukrycie go w cieniu artysty, któremu tekst był poświęcony.
Stanie w cieniu, jakkolwiek nie zawsze konieczne, jest niekiedy bardzo pożądane. Na przykład podczas pogrzebu. Taka refleksja zawładnęła moimi myślami, kiedy wysłuchiwałam szczegółów biograficznych pewnego pana, przemawiającego nad grobem swego byłego pracodawcy. A zaczynało się od bardzo niewinnego: – Poznałem Stanisława M., kiedy miałem dwadzieścia siedem lat. Potem już poleciało. A przecież wystarczyło nie zaczynać od „ja” – i nieboszczyk nie musiałby przewracać się w grobie.
Jeśli więc w niniejszym tekście pozwalam sobie na przekroczenie zasady, przy której udawało mi się trwać przez całe dziesięciolecia, to tylko dlatego, że pragnę wyodrębnić te przypadki jako nietypowe, poszczególne; takie, które spotkałam w swoim jednostkowym życiu. Mam bowiem nadzieję, iż taki sposób chwalenia bliźniego nie jest regułą w naszym życiu społecznym. Nie jest także regułą następująca, dotycząca mnie osobiście, prezentacja:
– Witamy panią A.R. na naszym zwyczajowym spotkaniu. Poprowadzi je pan X.Y. Pani A.R. nie muszę przedstawiać. O panu X.Y. natomiast pragnę powiedzieć, iż jest człowiekiem bardzo odważnym. Podjął się trudnego zadania rozmowy z panią A.R. jako trzeci kolejny kandydat. Dwoje poprzednich odmówiło.