Tańczący z kośćmi

Michał Trusewicz

„Dom ojców” Andrzeja Muszyńskiego to zaskakująco radykalny powrót do myślenia mitycznego. Wieś nie jest tu ani egzotyzowaną przestrzenią, ani tłem klasowych napięć

Tańczący z kośćmi

Jeszcze 3 minuty czytania

Tańczący z kośćmi

Narracja „Domu ojców”, zasilana niestrudzoną nostalgią i refleksją antropologiczną, powołuje znów do istnienia to, co wydawało się bezpowrotnie utracone. Na stronach tego archeologicznego eseju okolice Pustyni Błędowskiej i Ojcowskiego Parku Narodowego są nawiedzane przez wspomnienia przeszłości – zarówno pokoleniowej, jak i tej liczonej w setkach tysięcy lat. Najnowsza książka Andrzeja Muszyńskiego świadomie zmierza w stronę mitotwórstwa.

Publikacja debiutanckiego zbioru opowiadań Muszyńskiego – „Miedza” (2013) – przypadała na czas powrotu tematyki wiejskiej do polskiej prozy. Powrotu nagłego i niespodziewanego, biorąc pod uwagę znaczącą ciszę, jaka rozpostarła się nad literaturą chłopską w latach 90., kiedy to klasa wyższa potrzebowała nowej opowieści o sobie, monomitu i protezy narracyjnej, która skutecznie wymazywałaby ludowe dziedzictwo. Dopiero właśnie w drugiej dekadzie XXI wieku trend ten uległ trwałemu załamaniu i ucięta kończyna kultury wiejskiej zaczęła gwałtownie odrastać, czego najlepszym dowodem są „Pióropusz” Mariana Pilota, „Skoruń” Macieja Płazy, „Sońka” Ignacego Karpowicza czy „Po trochu” Weroniki Gogoli. Oczywiście nie sposób mówić o wypracowaniu jednej poetyki, „nowej fali” literatury ludowej, a raczej o symultanicznym rozproszeniu wielu stylów i perspektyw.

Andrzej Muszyński, „Dom ojców”. Czarne, 240 stron, w księgarniach od marca 2022

O ile debiutancka „Miedza” była sentymentalną opowieścią o prywatnej tożsamości i tęsknocie za korzeniami, o tyle kolejna książka – „Podkrzywdzie” (2015) – stanowiła mityczny opis wspólnoty wiejskiej w bliskim sąsiedztwie Pustyni Błędowskiej. Powieść Muszyńskiego, której narracja załamywała się pod ciężarem dziedzictwa schulzowskiej wyobraźni, siliła się na cudowność cyzelowaną, miejscami wręcz epigońską względem tuzów literatury nurtu realizmu magicznego, i stylistycznie nieporadną w zestawieniu chociażby z wokabularzową inwencją Mariana Pilota. Muszyński objawił się jako prestidigitator, który stara się unieruchomić wieś w aurze niesamowitości, maskującej piętna ekonomicznego regresu i różnicy klasowej.

Wyraźną zmianę przyniósł „Fajrant” (2017) – w artykule „Śmierć, śmierć, inne życie. Wieś w literaturze polskiej przełomu XX i XXI wieku” określony przez Przemysława Czaplińskiego jako „przykład wiejskiej prozy neokolonialnej” – porzucający mit utraconej prowincji, odważnie wprowadzający do polskiej literatury portret wsi czy przedmieścia naznaczonego zmianami gospodarczymi i społecznymi. Z kolei w książce „Bez. Ballada o Joannie i Władku z jurajskiej doliny” (2020) wieś powraca w opisie marazmu, bezruchu i kołtuństwa, a plątanina języków przysłania wejście do wiejskiej krypty, z której wyzierają stereotypowe demony prowincji. W twórczości autora „Miedzy” wieś jest widziana zarazem jako coś absolutnie niepowtarzalnego i coś zdumiewająco typowego. Ludowość staje się tu najpierw ideą, aby potem ulec spirytualizacji i zamienić się w coś uchwytnego tylko poprzez odgrywanie tych samych gestów i rytuałów.

Wydawać by się mogło, że w kolejnych książkach Muszyński rozwinie te wątki, pokazując chociażby transformację obszarów wiejskich w tereny przysłaniane warstwami nowoczesnej infrastruktury, przykrywane kolejnymi zakładami czy centrami dystrybucji. „Dom ojców” to jednak zaskakująco radykalny powrót do myślenia mitycznego. Wieś nie jest tu ani egzotyzowaną przestrzenią, ani tłem klasowych napięć. Jawi się jako terytorium ewolucji człowieka, krajobraz zdominowany przez kopalną przeszłość, melancholijnie przedstawiony landszaft rozcięty przez liczoną w setkach tysięcy lat historię pokoleń sąsiadów i hominidów. W „Domu ojców” zbiegają się rozmaite konwencje prozy autobiograficznej i reportażu, ale tylko po to, by przy ich pomocy od razu uciec w kierunku trudnego do gatunkowego zakwalifikowania eseju archeologicznego.

W prozie Muszyńskiego nadal pojawia się uniwersalizująca, mityzująca, niemal metafizyczna optyka („Wpakowałem się w sam środek przyszłości. W miejsce, w którym chciałem już zostać. W punkt, w którym wniosę przez próg moją córkę do domu i znajdę mojego martwego psa”), rozpraszana przez reporterskie i autobiograficzne passusy poświęcone kupowaniu ziemi czy sprzedaży ziarna w jednym z ostatnich młynów. W przeciwieństwie do „Podkrzywdzia” nie dominuje tu jednak perspektywa historyczna – gdzieniegdzie przebija się wątek wysiedlania inteligencji z dworów czy powidoki życia potransformacyjnego, jednak to wszystko jest jedynie niewyraźnym wspomnieniem, niewielką dygresją czy biograficzną adnotacją.

Książka Muszyńskiego nie prowadzi do reorientacji myślenia o wsi. Proza staje się rozpoetyzowana, ociera się o niezręczność, momentami służy jedynie podtrzymaniu pracy wyobraźni mitycznej („Słowa brzęczały w powietrzu jak monety. Kolejni ludzie wpełzali w widok jak dżdżownice. Z pięć pól dalej Kojot, brązowy niczym egipski fellach, poganiał ospale swojego konia, a pług wzbijał w powietrze ziemię tak miękko, że wydawała się bulgotać”). Zwłaszcza pierwsza część książki – zdominowana przez wątki autobiograficzne i symboliczne powracanie do ziemi rodzinnej – konserwuje bohaterów w odpolitycznionym micie o „źródłowości” i „autentyczności” kultury wiejskiej. Ślady historycznej materialności odsyłają tu najczęściej jedynie do fantazmatów i wyobrażeń, które składają się na całość mitu o absolutnie osobnym świecie. Jego axis mundi wyznaczają ścieżki wspomnień dzieciństwa.

W „Domu ojców” pojawiają się motywy typowe dla literackiego imaginarium ludowego: wątek zdrady ziemi, praca traktowana jako metafizyczny rytuał, symbolika własności i problem autentyczności. Nowością jest wątek archeologicznego odkrywania prapoczątków kultury i ludzkości, co determinuje specyficzną pozycję narratora, który próbuje łączyć wątki autobiograficzne z oniryczną opowieścią o hominidach. Choć bezpośrednio uczestniczy w życiu wiejskim (wysiewanie zboża, rozmowy z mieszkańcami i wiązanie prywatnej przyszłości z ziemią), to zdecydowanie bliżej mu do zdystansowanego etnografa, który portretuje utraconą przeszłość, raz po raz inscenizując zanikające rytuały i interpretując wybory ekonomiczne minionych pokoleń w kategoriach wyobrażonego etosu pracowitości. Kolejne fragmenty dowodzą, że Muszyński projektuje chłopski ideał człowieczeństwa, sprzężony z nobilitacją pracy na roli i mityczną sprawiedliwością. „Nie hałaśliwa zawadiackość, nie obłudna układność, nie spekulancka łapczywość i przemyślność zdzierstwa, ale właśnie otwartość, sumienność, rzetelność i wierność obowiązkowi – oto są wyznaczniki chłopskiego doskonałego charakteru” – tego rodzaju stanowy paradygmat opisywał Stanisław Pigoń w książce „Z Komborni w świat” (1947), której ideowy wektor jest zaskakująco zbieżny z narracją zastosowaną w „Domu ojców” Muszyńskiego. Autor „Miedzy” portretuje nowoczesnych rolników, szukając w nich instynktu odpowiedzialności za ziemię i fantazmatycznego ładu gospodarskiego – pewnej formy szlachetnej nobilitas.

Spojrzenie etnografa pojawiło się również w „Toaście na progu” Andrzeja Mencwela (2017) – podobnie jak w „Domu ojców” mieliśmy tu do czynienia z formą zaangażowanego eseju. U Mencwela jednak autobiograficzna narracja bardziej krytycznie przedstawia kwestię „odchodzenia wsi”, nie stara się jej zamykać w nostalgicznych ramach. Książka Muszyńskiego – zamykająca mieszkańców wsi w melancholijnym imaginarium – nie wybiega w globalną przyszłość, jest świadectwem przeszłościowego stuporu, próbą archeologicznej legitymizacji długiego trwania pewnego mitu. Wreszcie, jest wyrazem formy istnienia widmowego – życia w momencie, kiedy wszystko już się skończyło. Wspominając przodków żyjących w jaskiniach na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej, bohaterowie „Domu ojców” poruszają się jak we śnie – ślady, resztki i artefakty odsyłają do innych rzeczy, które są przypisane przeszłości, jakby opatrzone sygnaturą nieistnienia. Każdy fragment odkopanej kultury jest umieszczany w duchowym skansenie. Cała oś fabularna „Domu ojców” to archeologiczna rekonstrukcja braku, na którym zasadza się mit. „W tej krainie każdy ruch prędzej czy później zamienia się w bezruch, a podróż w postój” – jeden z końcowych fragmentów książki wskazuje, że ocalić przeszłość może jedynie alegoryczna praca wyobraźni, która wszelką żywotność zamienia w eksponat.

Obsesyjne powracanie do prehistorii ludzkości pozwala oddzielić etos od ambiwalentnej teraźniejszości, koncentrującej się wokół różnicy klasowej, społecznych nierówności czy problemów związanych z niszczeniem krajobrazu naturalnego. Muszyński dokonuje rewizji przeszłości, skupiając się na wyobrażonym ideale („Życie jest bardzo daleko – tam wytrzepuje się buty, wiesza pranie, zabija łapką muchę. Lecz prawdziwa wieś jest tu, poza wsią, z dala od profanum obór, nad rzeką, w swojej formie czystej i idealnej”). Narracja „Domu ojców” konserwuje widmowość wsi, osłabiając jej relację z rzeczywistością. Krytyczna lektura wiąże się z pytaniem – czy rozmowa z widmami przeszłości zawsze musi wiązać się z utratą aktualności?