Zapotrzebowanie na teatr
fot. Tomasz Pienicki

16 minut czytania

/ Teatr

Zapotrzebowanie na teatr

Rozmowa z Katarzyną Kruszewską

O tym, że białostocka publiczność jest uważna i zaangażowana, mówią także artyści. Ostatnio po spektaklu „Serce” Wiktora Bagińskiego spotkanie z publicznością trwało niemal tak długo co sam spektakl

Jeszcze 4 minuty czytania

TOMEK PAWŁOWSKI-JARMOŁAJEW: Pracujesz w Białostockim Ośrodku Kultury, gdzie zajmujesz się organizacją festiwali Dni Sztuki Współczesnej i Art Weekend. Jak tu trafiłaś?
KATARZYNA KRUSZEWSKA: Do Białostockiego Ośrodka Kultury trafiłam prawie cztery lata temu. Swoją drogę zawodową zaczęłam w organizacjach pozarządowych. Później przez kilka lat pracowałam w Galerii Arsenał, gdzie zajmowałam się fundraisingiem i promocją. W BOK-u od początku wiedziałam, że będę zajmowała się Dniami Sztuki Współczesnej, z czego bardzo się cieszyłam, bo wychowywałam się na tym festiwalu. Jako nastolatka byłam jego widzką co roku. Czekałam na ten moment i czasami biegałam od wydarzenia do wydarzenia.

Dni Sztuki Współczesnej to festiwal, który jest organizowany od ponad trzydziestu lat. Ja również mam podobne doświadczenie z okresu nastoletniego, czekania na DSW i chłonięcia wszystkich wydarzeń. To taki moment w życiu kulturalnym miasta, kiedy dzieje się dużo i jest intensywnie. Czy możesz przybliżyć nieco historię i profil festiwalu?
Trudno mi powiedzieć, jaki cel przyświecał pierwszym organizatorkom. Prawdopodobnie był taki sam, jaki mamy dzisiaj – wzbogacenie miasta o prezentację ważnych i odważnych wydarzeń artystycznych, twórczości artystów o wyraźnej wizji. Na początku DSW trwały trzy dni. W kolejnych latach festiwal się zmieniał i profesjonalizował, a jego realizacja przybierała różne formy – od festiwalu rozproszonego na kilka weekendów po dwutygodniowy ciąg wydarzeń. Od kilku lat DSW zazwyczaj trwają tydzień i realizowane są na przełomie maja i czerwca. Mamy większy zespół, sporo profesjonalnego sprzętu, wypracowane dobre relacje z partnerami i twórcami oraz zbudowaną publiczność, o którą jednak cały czas trzeba zabiegać. Przez ten czas też kilkukrotnie zmieniały się osoby programujące festiwal, choć zawsze były to kobiety. Festiwal zainicjowały dwie absolwentki pedagogiki – Eugenia Andrejuk (obecnie Gałczyńska) i Teresa Hościło. Pani Eugenia do tej pory niemal każdego roku przychodzi na DSW jako widzka. To one wpadły na pomysł, żeby stworzyć w Białymstoku taki festiwal, na którym mogą się prezentować twórcy różnych dziedzin.

Jakich? 
Teatr jest trzonem programu DSW, natomiast nigdy nie brakuje muzyki, wystaw, kina niezależnego. Staramy się wprowadzać jak najwięcej działań performatywnych i dyskusji. Czasami też edukację kulturalną. Dawniej, kiedy ogromną popularnością cieszyły się teatry uliczne, na DSW pojawiały się niemal każdego roku, w tym legendy: Teatr Ósmego Dnia czy Teatr Biuro Podróży. Ale trzeba przyznać, że w późnych latach 90. i jeszcze w pierwszych XXI wieku teatr uliczny w ogóle był bardzo mocny.

Dlaczego to teatr jest trzonem festiwalu? 
Mam poczucie, że w Białymstoku jest bardzo duże zapotrzebowanie na teatr. Choć mamy dwa teatry instytucjonalne, które prowadzą działalność na bieżąco, to Białystok jest na tyle duży, że to wciąż za mało.

Katarzyna Kruszewska, fot. Marcin PawlukiewiczKatarzyna Kruszewska, fot. Marcin Pawlukiewicz

Dlaczego w programie jest niewielu twórców lokalnych?
Na każdych DSW pojawiają się osoby pochodzące z Białegostoku. Oczywiście, nie zawsze są to osoby, które tutaj mieszkają, ale stąd wyszły, stąd pochodzą, tutaj się edukowały (np. są absolwentami białostockiej filii Akademii Teatralnej) lub też związały się z Białymstokiem na jakimś etapie. W poprzednich latach swoje prace prezentowali m.in. Paweł Sakowicz, Agata Biziuk, Michał Stankiewicz, Teatr Malabar Hotel, Grupa Conicidentia. W tym roku gościliśmy Karola Grygoruka, Bartosza Bielenię, Agnieszkę Sadowską. Zazwyczaj stajemy przed wyborem: prezentować białostockich twórców/twórczynie z pracami, które wielokrotnie gościły na lokalnych scenach, czy artystów i artystki, którzy i które stąd się wywodzą lub nie, jednak prezentują prace, które nigdy nie były tutaj pokazywane i poza DSW prawdopodobnie nigdy by nie były. Wybieramy tę drugą opcję.

Katarzyna Kruszewska

Absolwentka socjologii na Uniwersytecie w Białymstoku, od 2018 roku pracuje w Białostockim Ośrodku Kultury. Kuratorka i programerka festiwali Dni Sztuki Współczesnej i Art Weekend w Białymstoku.

Czy starasz się osadzać program festiwalu w lokalnym kontekście i jakoś wiązać go z miastem i regionem?
Są wydarzenia, które mają silniejszy wydźwięk i jeszcze większe znaczenie tutaj, na Podlasiu, niż miałyby w innym miejscu. Tak było w przypadku kilku wydarzeń, które zrealizowaliśmy podczas tegorocznej edycji Dni Sztuki. Mam na myśli działania twórców białoruskich, ale również „Granicę człowieczeństwa”, czyli wystawę ośmiu osób fotoreporterskich, dokumentujących kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej. Kryzys humanitarny dzieje się właśnie tutaj, na Podlasiu, i bezpośrednio dotyczy nas – mieszkańców. Ponieważ to przede wszystkim mieszkańcy tego regionu wchodzili, i nadal wchodzą do lasu, podejmując ogromne ryzyko. Na pewno ten czas łączy się z ogromnym strachem i traumą.

Podobnie było w przypadku tematu więźniów politycznych w Białorusi, który wybrzmiał w performansach Jany Szostak, Igora Shugaleeva, spektaklu „1.8M”. Na Podlasiu i w jego stolicy, Białymstoku, sytuacja Białorusinów ma szczególne znaczenie, bo od lat żyje tu liczna mniejszość białoruska ze swoją wieloletnią trudną historią. Tutaj funkcjonują niezależne media białoruskie: gazeta, radio, magazyn telewizyjny, działają publiczne szkoły i przedszkola z językiem białoruskim. Rok temu prezentowaliśmy spektakl Anny Smolar „Koniec z Eddym”, na podstawie książki Édouarda Louisa. Główny bohater, Eddy, jest osobą homoseksualną, którą dotknęły przemoc, odrzucenie i niezrozumienie ze strony środowiska. Nie jest tajemnicą, że w Białymstoku to szczególnie wrażliwy temat. Warto go przepracować, żeby pójść do przodu. W sztuce możemy się przejrzeć jak w lustrze.

Zaangażowanie w ważne społecznie kwestie bądź uwzględnianie głosów mniejszości to jakaś zasada przy budowaniu programu? 
Nie jest to zasada. Aczkolwiek zawsze staram się szukać tego, co jest ważne w danym roku. Tego, co zatrzęsło światem. Bo jesteśmy tylko częścią większego bytu. Jak coś trzęsie światem, to prędzej czy później fala uderzeniowa przychodzi również do nas. Jak coś trzęsie krajem, to trzęsie również Podlasiem i Białymstokiem.

Ten rodzaj myślenia o teatrze i twórczości w ogóle, w którym sztuka jest sposobem uprawiania krytycznej refleksji nad rzeczywistością, jest mało obecny w mieście. Pojawia się dzięki DSW na chwilę i znika, tak jakby takie zjawiska i punkty odniesienia nie zakorzeniały się tutaj. Trudno się z nimi zidentyfikować. Osoby mieszkające w Białymstoku po festiwalu rzadko mają gdzie rozmawiać i co oglądać. Czy myślałaś o bardziej długofalowych, strukturalnych działaniach odpowiadających na tę sytuację?
Rozumiem, o czym mówisz, bo mam dokładnie tę samą potrzebę, żeby w Białymstoku częściej bywały teatry, które sama bym chciała oglądać. Albo inne wydarzenia, na które nie musiałabym jechać przez pół Polski czy nawet do Warszawy. Pewnie byłoby łatwiej zrealizować całoroczny program spektakli gościnnych, gdybyśmy jako BOK prowadzili działalność teatralną, mieli własną profesjonalną scenę ze wszystkimi technicznymi możliwościami, jakie dają sceny teatralne. Niestety, nie mamy takiej bazy technicznej ani możliwości finansowych, żeby robić to przez cały rok. Produkcje teatralne są bardzo kosztowne. I o ile przez cały rok możemy prowadzić działalność muzyczną, edukacyjną czy kinową, bo częścią naszej siedziby jest kino i klub, o tyle z teatrem jest trudniej.

Od lewej: publiczność festiwalu; „Serce”, reż. Wiktor Bagiński, fot. Tomasz Pienicki


Faktycznie spektakle, które są prezentowane w ramach DSW, odbywają się w różnych miejscach w całym mieście, rzadko w samym BOK-u.
Różnie bywa. Mamy swoich partnerów, zaprzyjaźnione instytucje, z którymi regularnie współpracujemy. Każdego roku co najmniej kilka wydarzeń dzieje się w naszej siedzibie: na scenie Kina Forum, w Kawiarni Fama czy w naszym drugim budynku, Centrum Ludwika Zamenhofa. Często jako festiwal bywamy na Uniwersytecie w Białymstoku, w Uniwersyteckim Centrum Kultury albo na Wydziale Nauk o Edukacji. Współpracujemy stale z Akademią Teatralną, także z Białostockim Teatrem Lalek, Galerią Arsenał, Politechniką Białostocką – szczególnie z Wydziałem Architektury. Czasami szukamy takich miejsc, które w jakiś sposób odnoszą się do problematyki danego wydarzenia i niekoniecznie warunkowane są riderem technicznym. Na przykład spektakl Weroniki Szczawińskiej „Po prostu” graliśmy w sali konferencyjnej w Centrum Aktywności Społecznej. Zrobiliśmy go tam, bo to spektakl, który powinien odbywać się w czystej, niemal szpitalnej sali z jarzeniowym światłem. Ale to także miejsce aktywności społecznej, miejsce działania organizacji społecznych – warto akcentować obecność takich przestrzeni w mieście. Innym przykładem jest performans Igora Shugaleeva, który prezentowaliśmy w tym roku. Od początku chcieliśmy pokazać go na dziedzińcu III Liceum Ogólnokształcącego. Podczas wojny przetrzymywano tam bojowników ruchu oporu, którzy zostali zamordowani. Ta historia wyraźnie korespondowała z performansem Igora. Ostatecznie, ze względu na pogodę, przenieśliśmy go do sali gimnastycznej szkoły. I to idealnie wpisało się w specyfikę performansu Igora, który próbuje pokazać przemoc, ból fizyczny podczas aresztowania w Białorusi. To cały projekt, któremu towarzyszy strona internetowa, gdzie są opublikowane m.in. nakręcone z ukrycia filmy osób aresztowanych w 2020 roku. Bardzo często osoby te były przetrzymywane właśnie w szkolnych salach gimnastycznych. W przeszłości wydarzenia DSW były prezentowane w bardzo różnych przestrzeniach: w mieszkaniach prywatnych, opuszczonych kamienicach, starych magazynach czy halach sportowych.

Nie współpracujesz z największym i najważniejszym teatrem w mieście, czyli Teatrem Dramatycznym.
Próbowałam nawiązać współpracę z Teatrem Dramatycznym, ale nie zgrywały nam się terminy. Teatr ma swój program i repertuar, który musi realizować. Zdarzało się jednak, że moje poprzedniczki realizowały spektakle w Teatrze Dramatycznym. Teraz Teatr jest w trakcie długotrwałej przebudowy, ale liczę na to, że w przyszłości wrócimy do współpracy. Natomiast w 2019 roku współpracowaliśmy z Operą, w której realizowaliśmy spektakl Wojciecha Ziemilskiego „Jeden gest”.

Często jednak to są kameralne sceny z ograniczonym zapleczem. Jak działa w przypadku DSW adaptowanie spektakli wyprodukowanych w innych warunkach, w teatrach z większymi scenami, z publicznością i zapleczem technicznym, na sceny, które mają nieco inny charakter?
Tego, żeby dostosować się do innej przestrzeni, wymagają wszystkie festiwale. Niektórzy twórcy robią jeszcze większy krok do przodu, bo pozytywnie reagują na takie prośby, jakie wystosowaliśmy w tym roku – żeby spektakle, które w naturalnych warunkach są grane w teatrach, przenieść w plener. Wszystko było na dobrej drodze, ale nie dopisała pogoda. Nigdzie w Polsce nie znajdzie się dwóch identycznych przestrzeni o tych samych możliwościach technicznych, a mimo wszystko artyści jeżdżą i chcą jeździć.

Chcą jeździć też do Białegostoku?
Tak. Wydaje mi się, że artyści chcą pokazywać się nie tylko na wielkich festiwalach czy w dużych ośrodkach. Wcale nie musimy stawać na rzęsach, żeby ktoś przyjął nasze zaproszenie. Oczywiście zdarza się, że o coś szczególnie, z dużym wyprzedzeniem zabiegamy, ale to zazwyczaj wynika z tego, że chcemy zaprezentować w Białymstoku produkcję o dużej zajętości. Mam szczególną zajawkę na atmosferę gościnności, równości i radości podczas festiwalu. Z tego też wynika klimat, który staramy się kreować. To atmosfera, która – mam nadzieję – daje wszystkim naszym gościom poczucie, że są ważni. I są u nas mile widziani. Nie mam na myśli wyłącznie artystów, ale wszystkich gości, także osoby zajmujące się techniką, koordynacją czy inne osoby, których praca jest niezbędna do tego, żeby wydarzenia doszły do skutku podczas festiwalu. DSW jest – dla naszego zespołu i chyba nie pomylę się, mówiąc, że także dla widzów – świętem, jednym z flagowych wydarzeń Białostockiego Ośrodka Kultury. Chciałabym, żeby poza nami i mieszkańcami miasta ten szczególny klimat odczuły także osoby, które gościmy na festiwalu.

Spotkanie z Janą Shostak fot. Tomasz PiwnickiSpotkanie z Janą Shostak, fot. Tomasz Pienicki

Większość moich znajomych uczestniczących w DSW podkreśla wspaniałą atmosferę i to, że są bardzo dobrze ugoszczeni. Czy to nie wynika z peryferyjnego kompleksu? Że kiedy przyjeżdżają do nas artyści z Warszawy, to musimy ich potraktować przysłowiowym chlebem i solą?
Nie mam poczucia, że musimy być lepsi od innych, żeby ktoś zechciał w ogóle do nas przyjechać. A „chlebem i solą” przywitamy wszystkich na równi. Okazywanie gościnności i szacunku nie jest ani wadą, ani śmiesznością, ani przejawem prowincjonalności. Wydaje mi się, że jesteśmy równie dobrzy i robimy równie dobre rzeczy co wiele innych dużych instytucji czy festiwali i nie mamy powodów do kompleksów. Cieszy mnie, kiedy słyszę, że ktoś czuje się u nas dobrze ugoszczony. 

To samo dotyczy zespołu realizującego DSW?
Zdecydowanie tak. Wszyscy ciężko pracujemy i zależymy od siebie, ale też możemy na sobie polegać i staramy się dbać o siebie nawzajem. Niczego nie zrobiłabym sama, bez zespołu, z którym pracuję. Bez techników, bez opiekunów poszczególnych wydarzeń, bez działu promocji, księgowych, ekipy sprzątającej, kierowców, kasjerek, to wszystko by się nie udało. Podobnie jest z gośćmi, których zapraszamy. Gdyby przyjechał sam zespół aktorski, to wszyscy wiemy, że ten spektakl by się nie odbył, bo bez techników nic się nie zadzieje, a bez koordynatorów wszyscy będą błądzić i tak dalej. Wychodzę z założenia, że wszyscy jesteśmy równie ważni, tylko nasze zadania się różnią. Jeżeli mamy pracować ze sobą w krzywdzący, wartościujący sposób, nie miałoby to sensu.

A publiczność? 
To jest mój ukochany temat, ponieważ uwielbiam naszą publiczność. 

Dlaczego?
Bo mamy uważną, krytyczną, zaciekawioną publiczność, ale też taką, o którą trzeba zabiegać. Zero blazy. O tym, że białostocka publiczność jest uważna, zaangażowana, mówią także artyści po spektaklach lub innych wydarzeniach i spotkaniach, które są ich częstym następstwem. Organizujemy spotkania w taki sposób, żeby zbliżyć artystów i publiczność fizycznie. Przenosimy spotkania ze scen do foyer lub mniejszych sal. Ta bliskość jest wtedy wymuszona mniejszą przestrzenią i skróconym dystansem. To, jakie pytania, jakie rozmowy odbywają się podczas spotkań z publicznością, jest niezwykłe. Ostatnio po spektaklu „Serce” Wiktora Bagińskiego, którym otwieraliśmy tegoroczne DSW, spotkanie z publicznością trwało niemal tak długo co sam spektakl. 

Czyli zaangażowanie i potrzeba ze strony publiczności są. Co można z nimi dalej zrobić? 
Chciałabym w przyszłości jeszcze bardziej otworzyć festiwal na mieszkańców. Stworzyć taką atmosferę i przestrzeń, w której mieszkańcy czuliby się jej częścią. Stawiam sobie takie wyzwanie, żeby Dni Sztuki Współczesnej były platformą otwartą, wspólną.

Trudno to osiągnąć, pokazując rzeczy, które są tu nowe, i poruszając tematy, które tu rzadko wybrzmiewają.
Dlatego jest to dużym wyzwaniem. Wymaga zmiany myślenia, przekonwertowania sposobu organizacji festiwali tego typu, ale także sposobu postrzegania instytucji publicznej. Bardzo chciałabym znaleźć sposób na to, żeby mieszkańcy czuli, że to ich festiwal, ich miejsce, bo Dni Sztuki Współczesnej, tak jak Art Weekend, mają charakter lokalny, ale też przeglądowy, prezentacyjny. Nie są festiwalami konkursowymi. Tu nikt nie musi się ścigać, rywalizować. Nie ma oceniania, wartościowania i miejsc na podium. Tutaj artyści prezentują swoje prace, a widzki i widzowie czerpią z nich, co dla nich najważniejsze, co ich i je porusza, i dzielą się wrażeniami. Wszyscy jesteśmy razem tu i teraz i to jest największą wartością tego festiwalu. Tak jest okej. To jest uczciwe.