Tryb „życie”

16 minut czytania

/ Film

Tryb „życie”

Rozmowa z Oksaną Cherkashyną

Wojna zabiera mój dom centymetr po centymetrze każdego dnia. Na początku trafili w moją szkołę, w moją klasę. Potem trafili w miejsce, gdzie zazwyczaj spotykałam się z przyjaciółmi w centrum. Potem trafili w mój pierwszy dom – mówi jedna z bardziej znanych ukraińskich aktorek, która wystąpiła m.in. w „Klondike”. Film od piątku w kinach

Jeszcze 4 minuty czytania

VIRA BALDYNIUK: Wzięła pani udział w trzech ważnych ukraińskich projektach, które w różny sposób opowiadają o wojnie – „Złe drogi” reżyserki Natalii Worożbyt, „Syndrom Hamleta” Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego, a także „Klondike” Maryny Er Horbacz. Pomiędzy tymi filmami istnieje nie tylko silny związek tematyczny (przypominają mi się weki, słoiki z pomidorami – niezmienny atrybut stabilności i gotowości Ukraińców na zimę – wspólny element tych filmów). Ukazują one trwanie tej ośmioletniej wojny i to, że obecna faza to tylko kontynuacja tego, co Rosja rozpoczęła w 2014 roku. Aktywnie bierze pani udział w promocji tych filmów na świecie. Jak przebiegają premiery w Polsce?
OKSANA CHERKASHYNA: W Gdyni dopiero co zakończył się festiwal filmowy NNW, gdzie prowadziłam ceremonię otwarcia. Organizatorzy, zapraszając mnie, zaproponowali, że pokażą dowolny film, który wybiorę. Poprosiłam o pokaz „Złych dróg” , przy czym w pełnej wersji reżyserskiej, bo w Polsce ten film pokazuje się w wersji skróconej. Festiwal odpowiedział: wykupimy pełną wersję filmu, tylko chcemy, żeby pani przyjechała i go zaprezentowała. Tak też się stało, wykupili prawa i w ostatnich dniach prezentowałam „Złe drogi” na festiwalu, na którym pokazywano też „Syndrom Hamleta”. Latem odbyła się premiera „Klondike” na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

Dlaczego za naszą wojnę wzięli się polscy reżyserzy, co w tym temacie było dla nich istotne?
Elwira mówi, że kiedy w 2014 roku po Majdanie rozpoczęła się wojna, w Europie w ogóle nikogo to nie interesowało, wszystko szybko ucichło, media zajęły się zwykłymi tematami i życie wróciło do normy. A ich, jako artystów, jako ludzi, którzy myślą o przyszłości tego świata, napawało to lękiem. Jak to możliwe, że tak blisko w Europie trwa wojna, a wspólnota europejska w żaden sposób nie reaguje? Podejście Elwiry i Piotra było bardzo proste, chcieli opowiedzieć historię o pokoleniu ludzi różnych zawodów, których ukształtował Majdan i których młodość przypadła na wojenne lata.

Teraz, kiedy film został już nakręcony i otrzymał wiele międzynarodowych nagród, Piotr i Elwira nie porzucają swoich bohaterów i bohaterek. Na przykład żołnierka Katia Kotlarowa, bohaterka filmu, zgłosiła się do armii zaraz po 24 lutego. Baza wojskowa jej pododdziału została zbombardowana w pierwszych dniach inwazji. Elwira dostała od Katii długą listę rzeczy koniecznych do zapewnienia pracy pododdziału: kamizelki kuloodporne, hełmy, racje żywieniowe, mundury, obuwie, namioty, śpiwory, środki medyczne. Z czasem Elwira zorganizowała dla nich dżipy, drony, noktowizory. Robi to do dziś. Jestem nią zachwycona i szanuję jej postawę: nie tylko przyjechała na gorący temat – coś nakręciła i wyjechała – ale cały czas włącza się w pracę, pomaga Ukrainie.

Nie tylko Katia jest teraz na wojnie, prawda?
Troje bohaterów filmu jest na wojnie. I Katia, i Roman Krywdyk, i Jarosław Hawraneć. Swoją drogą, to również Elwira w pełni wyposażyła Romana na front. Służy on jako ratownik medyczny, więc Elwira wykonała ogromną pracę, żeby zaopatrzyć pododdział Romana w potrzebne leki, apteczki, taktyczne plecaki, a niedawno nawet znalazła i wysłała do Ukrainy quada, żeby Roman mógł szybciej zbierać rannych z pola bitwy.

W filmie są fragmenty prób do spektaklu, w czasie których każdy ma powiedzieć, dlaczego jest Hamletem. Co pani wtedy powiedziała?
Moja odpowiedź brzmiała: „Jestem Hamletem – bo jestem kobietą, jestem Hamletem – bo mam waginę, jestem Hamletem – bo jestem feministką, jestem Hamletem – bo jestem Ukrainką”. Moja bohaterka aktorka bez wątpienia bardzo wyraźnie akcentuje kwestie podmiotowości kobiety w teatrze, jej reprezentacji na scenie, w społeczeństwie, robi to w sposób podświadomy – nie wygłasza niczego wprost. Bohaterka Oksana to aktorka krytycznego postdokumentalnego teatru, bo film powstał na podstawie prób do przedstawienia teatralnego Rozy Sarkisian „H-Effect”, we współpracy z dramaturżką Joanną Wichowską. Po raz pierwszy zagraliśmy ten spektakl on-line w lecie 2020 roku, w trakcie pandemii, potem mieliśmy zamkniętą premierę w Teatrze Łesi Ukrainki we Lwowie. Następnie międzynarodową premierę w Poznaniu. Przedstawienie zaczęło żyć swoim życiem. Joanna Wichowska, oprócz tego, że jest autorką konceptu i intelektualnym sercem procesu, przeprowadzała casting, nagrywała najbardziej udane improwizacje, nadawała im sens, formę i konstruowała finalną treść spektaklu. To zachwycający typ tworzenia teatru, bo zawsze czułam się współautorką i partnerką na scenie, a nie tylko wykonawczynią pewnych zadań. Elwira i Piotr dokumentowali bieg prób, nieznacznie go ukierunkowując, i potem dodawali do filmu materiały i wywiady.

Oksana Cherkashyna 

Ukraińska aktorka teatralna i filmowa. Urodzona w 1988 roku w Charkowie. Ukończyła Narodowy Uniwersytet Sztuki w Charkowie, uzyskała tytuł magistra na kierunku aktorka teatru dramatycznego i kina. Pracowała w kilku czołowych ukraińskich teatrach Ukrainy. Obecnie pracuje i mieszka w Warszawie, od 2019 roku jest aktorką w Teatrze Powszechnym. W 2019 roku otrzymała drugą nagrodę aktorską za spektakl „Lwów nie oddamy” (Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie) na festiwalu Boska Komedia w Krakowie oraz główną nagrodę aktorską Ogólnopolskiego Konkursu Sztuki Współczesnej. Uczestniczka wielu europejskich koprodukcji, projektów, rezydencji w Polsce, Niemczech, Grecji, Włoszech jako performerka i reżyserka.

Historia mojej bohaterki w sztuce „Hamlet” to historia kobiety, która po prostu stara się być widzianą i słyszaną. Szuka swojego miejsca, wywalcza je sobie – podobnie jak każdy bohater i każda bohaterka tego filmu. „Efekt Hamleta” to film o utopii, którą teraz Ukraina proponuje światu. O utopii bardzo zantagonizowanego społeczeństwa, które mimo wszystko chce posiadać przestrzeń porozumienia. Widzimy pięć postaci, wszystkie one są zupełnymi przeciwieństwami, mają całkiem różne tożsamości, poglądy polityczne, zawody, doświadczenie i przeżywają różne emocje. I mimo tego wszystkiego dochodzą do porozumienia, zaczynają współdziałać. To portret młodego ukraińskiego pokolenia, które daje nadzieję na przyszłość po zwycięstwie. Kręciliśmy ten film przed początkiem lutowej inwazji, był to czas, kiedy jeszcze było miejsce na refleksje. Mogliśmy krytykować siebie samych. W tym filmie jest wiele wolności. Wczoraj oglądałam ten film i dziwiłam się, jacy szczęśliwi i naiwni byliśmy wtedy. Nadchodziła wojna, a my o wojnie robiliśmy spektakle, zajmowaliśmy się twórczością. Dziś to jest już stracone, wszystko stało się czarno-białe. Przynajmniej na jakiś czas.

Dobrze, że zdążyliście to zrobić, w końcu wszystkie te trzy filmy to przestrzeń wolnego myślenia. Bardzo różnią się od patriotycznych filmów skierowanych do mas, których w Ukrainie w ostatnim czasie pojawiało się bardzo wiele. Biorąc pod uwagę pani festiwalowe doświadczenie i rozmowy z widzami, czy takie złożone kino nie prowokuje publiczności do postawienia sobie pytania: a co, jeśli nie wszystko jest takie jednoznaczne? Czy może przeciwnie, pokazuje ono, że mamy odwagę mówić o trudnych kwestiach mimo wszystko?
Podczas festiwalu filmowego w Locarno zwracało się do nas wielu niemieckich, austriackich i szwajcarskich dziennikarzy. Myślę, że podejście „nie wszystko jest takie jednoznaczne” było w nich silne jeszcze przed obejrzeniem filmu. Jestem pewna, że „Syndrom Hamleta” zmienia postrzeganie Ukrainy, czyni je głębszym. Postawiłam sobie proste zadanie, podobne do tego, które realizowałam w polskim spektaklu „Lwów nie oddamy”, w 2018 roku. Ważne jest zaznaczenie swojej perspektywy, ważne jest tworzenie krytycznej sztuki i wspólnej przestrzeni do dialogu, ważne jest posiadanie politycznego wpływu na zachodnie społeczeństwa. Słowem, dla mnie w sztuce bardzo ważne jest znalezienie subiektywnego i krytycznego spojrzenia na samą siebie i swój kraj. Chodzi przede wszystkim o godność. Europejczycy otrzymywali bardzo mało informacji o Ukraińcach od samych Ukraińców i Ukrainek. Po filmie, w trakcie wywiadu dziennikarze szeroko otwierali oczy. Zobaczyli film i jego mikrospołeczeństwo, które jest krytyczne wobec siebie i procesów we własnym kraju. Tak, mamy patriotyzm i aktywny ruch obywatelski, na obie te rzeczy jest przestrzeń. Jeśli chodzi o krytykę radykalizmu, nacjonalizmu – tak, jest obecna. Jeśli chodzi o tematy LGBT+ – dla nich też jest miejsce, nawet jeśli kolidują z tradycyjnymi kanonami. Dziennikarze nagle zobaczyli, że nasz kraj to nie jest wąski korytarz, jak często przedstawiają nas propagandyści Putina. Wyjaśnić i pokazać – to było nasze zadanie. Kiedy zobaczyłam podziw i zachwyt na twarzach zagranicznych dziennikarzy, pomyślałam, że wraz z zespołem wykonaliśmy swoje zadanie. Film faktycznie jest trudny, z wewnętrznymi konfliktami i zmaganiami, ale oddziałuje tak, że zagraniczna publika może się czegoś od nas nauczyć.

Z dokumentalistyką pracowała pani już wcześniej – na przykład przy projekcie „Obywatelski piksel”, gdzie zbierała pani materiały o zwykłych ludziach. W jaki sposób praca z dokumentem i świadectwami wpływa na pani twórczość?
Jeśli się przyjrzeć, to większość moich ostatnich twórczych projektów dotyczy wojny. Kiedy rozpoczęła się jej pełnowymiarowa faza, pochłonęły mnie wątpliwości, wydawało mi się, że wszystko, co robiłam przedtem, nie miało sensu. Wcześniej jako artystka wierzyłam, że moja twórczość może coś zmienić, że w jakiś sposób mogę przekazać światu potrzebne komunikaty, w końcu wiele razy występowałam za granicą, współpracowałam z wieloma zagranicznymi teatrami i w którymś momencie pomyślałam, że jeśli wielka wojna i tak przyszła, to moja praca poszła na marne.

Z czasem wróciłam do siebie, do swojego przekonania o tym, że sztuka coś w świecie znaczy. Obecnie przygotowuję nowy spektakl. Znowu będzie o wojnie, a dokładniej o różnych wojnach. Razem z reżyserką Rozą Sarkisian opracowujemy laboratorium performatywnego i społecznego doświadczenia wojen. W ramach tego laboratorium będziemy uważnie badać wojny, które trwają teraz na świecie, również wojny płci, oczywiście będziemy też przyglądać się wojnie, która nadal trwa w Ukrainie. Chcemy, żeby to było właśnie laboratorium, dlatego że przypuszczamy, że jakakolwiek zamknięta forma spektaklu o wojnie to potencjalna estetyzacja, a wojny nie można estetyzować. Tu potrzebne jest zupełnie nowe medium pracy z tematem, próba położenia kresu reprodukowaniu tradycyjnych form prezentowania wojny. Dlatego zdecydowałyśmy się na ideę laboratorium. Będziemy badać, w jaki sposób wojna wpływa na nasze życia, dlaczego się tak stało, że wojna to jakaś niekończąca się historia.

„Syndrom Hamleta”, „Złe drogi”, „Klondike”

Pani bohaterka w „Złych drogach” to złożona, bardzo silna postać, znajdująca się w sytuacji etycznej, która w czasie pokoju mogłaby się komuś wydać jednoznaczna. A na wojnie możliwe jest wszystko, miłość i jej okazywanie bywają inne niż przywykliśmy do tej pory. Na podstawie czego budowała pani tę postać? Jaka musiała być, żeby widzowie mogli zrozumieć coś o wojnie, utracie, relacjach?
Na ekranie widzimy kobietę, która ma zespół stresu pourazowego ze względu na swój udział w działaniach wojennych i utratę bliskiej osoby na wojnie. Jeszcze w latach 2016–2017 brałam udział w projekcie „Obywatelski piksel” dla zdemobilizowanych weteranów i weteranek z ATO, który polegał na rehabilitacji poprzez praktyki teatralne i performanse. Bardzo dużo rozmawiałam wtedy z wojskowymi, robiłam wywiady z żołnierkami i żonami żołnierzy. Żeby przygotować się do roli w filmie, oglądałam również materiały dokumentalne i wideo. Było też dla mnie bardzo ważne, żeby w ukraińskim kinie pojawiła się wyrazista reprezentacja kobiet wojskowych.

W filmie „Klondike” motywem, który wybrzmiewa najpotężniej, jest siła kobiety. Ostatnie kadry to podkreślają – życie przebija się przez ból, nawet jeśli za nami i przed nami nie ma żadnego sensu. 
Kiedy wracam myślami do pierwszych miesięcy wojny, mam wrażenie, jakby mnie tam nie było. Świadomość tego nie pamięta. Moi rodzice i siostra byli w Charkowie, nie chcieli wyjeżdżać. Ja, jak i wielu kolegów, zajmowałam się wolontariatem, przyjmowałam ludzi na dworcu, jeździłam samochodem na granicę, widziałam wiele pokrzywdzonych przez wojnę ludzi, często ewakuujących się z obwodów, które najbardziej ucierpiały. Jednak największe wrażenie robiły na mnie kobiety – swoją zawziętością, siłą, tym, jak włączał im się tryb „życie”. Przeżyć za wszelką cenę. Kiedy widziałam, jak w nieludzkich warunkach kobiety walczyły o przyszłość swoich dzieci, przypominało mi to moją bohaterkę Irkę z „Klondike”. W którymś momencie fabuły wydarzenia rozwijają się w taki sposób, że ma się wrażenie, że to sytuacja bez wyjścia. I wyjścia faktycznie nie ma, kiedy w twój dom czy w twoją twarz wycelowana jest broń. Jednak moja bohaterka cała jest za życiem, do ostatniego kadru filmu walczy z wojną, czyli przede wszystkim z logiką wojny i przemocy.

Klondike” zostało zbudowane wokół katastrofy rejsu MH17. Jest to w ogóle jedna z pierwszych prób porozmawiania o tej tragedii w ukraińskiej kulturze. Dla nas to była bardzo osobista tragedia. Możliwe, że wtedy po raz pierwszy stało się jasne, że wojna Rosji przeciwko Ukrainie dotyczy nie tylko Ukrainy, ale całego świata.
Bardzo dobrze pamiętam ten dzień. Byłam przekonana, że po takiej tragedii świat musi zareagować i będzie aktywnie przeciwdziałał rosyjskiej agresji i rosyjskim terrorystom. I cóż zobaczyliśmy...?

Ten film zdaje się mówić: gdyby świat zareagował na aneksję Krymu, gdyby świat zgodnie z prawem międzynarodowym zareagował na katastrofę MH17, gdyby świat przyznał, że w 2014 roku Rosjanie przekroczyli granicę niezależnego, suwerennego państwa, to teraz nie byłoby tej pełnowymiarowej wojny. Przez lata przyzwyczailiśmy się słyszeć „Europa”, „europejskie wartości”. W tym filmie pokazano połączenie ukraińskich i europejskich kontekstów – to wszystko jest jedną wspólnotą. Ale pojawia się zastrzeżenie: albo to wspólna przestrzeń, gdzie reagujemy na swoje problemy (mnie jako aktorkę przejmuje, na przykład, polski kontekst, pracuję z lokalnymi problemami i staram się uczynić to społeczeństwo lepszym), albo przyznajemy, że te pojęcia to tylko słowa, koncept, który się wyczerpał i potrzebuje ponownego przemyślenia. Taki jest polityczny kontekst „Klondike”.

To bardzo medialna wojna, widzimy setki sfilmowanych świadectw zbrodni wojennych, a jednocześnie trafiają się nieprawdopodobnie silne ujęcia, które przenoszą nas do jakiejś mitycznej rzeczywistości – jak na przykład moment, kiedy ukraińscy wojskowi w dopiero co wyzwolonym mieście zrywają z bilbordu rosyjskie hasła, a spod skrawków papieru ukazuje się wiersz Szewczenki z wersami „Walczcie – zwyciężycie”. Jeśli po wojnie ludzie będą kręcili filmy z takimi patetycznymi epizodami, uwierzy w to pani?
Myślę, że wszystko zależy od kontekstu i montażu. Nawet patetyczna scena w odpowiednim kontekście może odegrać genialną rolę. Jak wszyscy, byłam pod wrażeniem tych kadrów z internetu. Kiedy myślę o przyszłości, o sztuce po naszym zwycięstwie, to mam nadzieję, że z frontu powróci wielu artystów i że znów znajdziemy przestrzeń na refleksję, przestrzeń wolności. Dlatego że wojna wszystko cenzuruje i ja sama odczuwam tę zmianę.

W „Złych drogach” jedna dziewczyna wypowiada zdanie: „Wróciłam – słychać, jak strzelają, znaczy, że jestem w domu, już mi dobrze”. Jak dla pani zmieniło się postrzeganie domu?
Jestem z Charkowa. Wydaje mi się, że wojna zabiera mój dom centymetr po centymetrze każdego dnia. Na początku trafili w moją szkołę, w moją klasę. Potem trafili w miejsce, gdzie zazwyczaj spotykałam się z przyjaciółmi w centrum. Potem trafili w mój pierwszy dom, który wynajmowałam, kiedy stałam się dorosła. Ale miałam już doświadczenie emigracji jeszcze przed wojną i pomyślałam, że dom jest wtedy, kiedy ja sama staję się dla siebie domem. Marzę o powrocie do Charkowa, odbudowaniu go. Pielęgnuję w sobie obraz „Charków żelbetonowy” i nie pozwalam sobie na zwątpienie.

Przełożyła Joanna Majewska-Grabowska