Kobiety potrzebują siebie
"Houria", mat. prasowe

14 minut czytania

/ Film

Kobiety potrzebują siebie

Rozmowa z Mounią Meddour

Pokazuję historie, które maja polityczne konteksty. Chcę robić kino uniwersalne. Jednak żyjemy w czasach, w których nasze wybory, decyzje, zachowania nabierają znaczeń szerszych, politycznych – rozmowa z pochodzącą z Algierii reżyserką filmu „Houria”, który właśnie wchodzi do kin

Jeszcze 4 minuty czytania

MARIOLA WIKTOR: Realizujesz filmy o algierskich kobietach: „Lalka” i „Houria”. Odważnych, walczących o swoje prawa, przełamujących tabu, stereotypy. Z czego to się u ciebie bierze?
MOUNIA MEDDOUR: Sama jestem kobietą i doświadczenia moich bohaterek są mi bliskie. Właściwie mój debiut „Lalka” to film w dużym stopniu biograficzny. Lata 90. w Algierii to czasy, w których dorastałam, i zarazem okres krwawej wojny domowej między islamskimi fundamentalistami i rządem. Nawet „Houria”, której akcja przenosi nas w czasy współczesne i jest całkowicie fikcyjna, opowiada o dziewczynie i jej przyjaciółkach, z których przeżyciami mogę się utożsamiać. Ja i wiele innych kobiet w moim kraju. To portret społeczeństwa, w którym wciąż żywe są traumy tamtej „czarnej dekady” lat 90. i które nadal targane jest społecznymi niepokojami. Nie robię kina o mężczyznach, bo ich świata nie znam tak dobrze. A drugi powód jest taki, że tymi filmami próbuję jakoś zrekompensować niedocenienie roli kobiet w najważniejszych momentach historii Algierii.

Co masz na myśli?
Chociażby wojnę o niepodległość w latach 1954–1962. Kto dziś pamięta o tych dzielnych kobietach z miast, które narażały życie, szmuglując broń? Bez nich nie udałoby się wygrać tej wojny. Dżamila Bupasza czy Zohra Drif, ogłoszone bohaterkami, pozostają dziś niemal zupełnie nieznane. Wiele z tych wojowniczek zostało aresztowanych przez władze kolonialne, były gwałcone, cierpiały. Tymczasem w szkołach na lekcjach historii, jeśli w ogóle się wspomina o kobietach, to wyłącznie jako o pielęgniarkach. Z kolei w latach 90. radykalni fundamentaliści porwali i zabili kilka znanych bojowniczek o prawa kobiet. Zlikwidowano wiele liberalnych stowarzyszeń. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że kiedy te dramatyczne wydarzenia dobiegały końca, a kraj się względnie ustabilizował, to wmawiano kobietom, że muszą poczekać na odpowiedni moment na walkę o swoje prawa, a najlepiej, jak wrócą do domów, zajmą się dziećmi, sprzątaniem i gotowaniem.

Kto im to wmawiał? Kto jest dziś głównym przeciwnikiem emancypacyjnych ambicji algierskich kobiet?
Już nie radykalny fundamentalizm z lat 90., który całkowicie ubezwłasnowolnił kobietę, podporządkował męskiej władzy i przemocy domowej, nakazał noszenie chust i pozbawił możliwości pracy oraz kształcenia. Dziś, choć to pewnie zabrzmi paradoksalnie, nawet algierscy demokraci, którym trudno zarzucać motywacje religijne, nie są zainteresowani wspieraniem ruchów feministycznych. W tym kraju mamy do czynienia z patriarchalną strukturą społeczną, bardzo mocno zakorzenioną w konserwatywnym społeczeństwie, akceptowaną nawet przez część starszych kobiet, nie mówiąc o autorytarnym rządzie. I to jest główny problem. Mimo tego, że w ostatnich latach aż 65 procent absolwentów wyższych uczelni w Algierii jest płci żeńskiej, że coraz więcej kobiet pojawia się w sferze publicznej, w obywatelskich ruchach protestu, które nazywamy hiraku, to niestety konserwatywna część społeczeństwa próbuje te nasze nowe role marginalizować. Objawia się to m.in. w presji społecznej i ekonomicznej, nierównościach płacowych, braku parytetu na rynku pracy, bezkarnych zachowaniach mizoginicznych, licznych przypadkach molestowania seksualnego, krzywdzących zapisach kodeksu rodzinnego. Jednak od lat 90. kobiety uświadomiły sobie, że nie mogą tylko czekać, że muszą wziąć sprawy w swoje ręce, zawalczyć o respektowanie ich praw, godności, przestać wreszcie żyć w strachu.

No właśnie, o tym opowiada debiutancka „Papicha” (w Polsce pokazywana pod tytułem „Lalka”), której akcja rozgrywa się we wspomnianym okresie brutalnej wojny domowej lat 90. Powiedziałaś, że to twoja biografia.
Papicha to algierski odpowiednik hipsterki, synonim dziewczyny niezależnej, wolnej, zbuntowanej, bezkompromisowej. To określenie niesie w sobie ideę oporu, tak ważną w mrocznym czasie „czarnej dekady” lat 90. Do mnie dopiero po latach dotarło, że byłam taką Papichą, ale długo żyłam bez tej świadomości. A przejawiało się to w tym, że chodziłam do nocnych klubów, zawsze w hidżabie, który ułatwiał maskowanie się i w tym wypadku nie był dla mnie oznaką opresji, słuchałam Spice Girls, spotykałam się z chłopakami. Byłam 18-letnią dziewczyną, która ukrywała pod przebraniem podarte dżinsy, miała swoje marzenia i nie do końca zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw takiego życia i z tego, jak bardzo jest wyemancypowana… [śmiech]. Miałam naprawdę dużo szczęścia, że nie wpadłam w ręce fundamentalistów. Chciałam więc pokazać w moim debiutanckim filmie kobiety algierskie od innej strony. Skupiłam się na tych, które stawiały opór, mimo wielu niebezpiecznych sytuacji. Jak Nedjma, która nie będąc żadną polityczną aktywistką, odnosi sukces swoim pokazem mody, a więc dokonuje aktu oporu. Realizowałam „Papichę” z nadzieją, że ten film może pomóc zmienić poglądy i mentalność ludzi w moim kraju, ale i wywrócić wiele zachodnich stereotypów na temat chociażby algierskiego feminizmu.

Momunia Meddour

Algierska reżyserka i scenarzystka, na stałe mieszka we Francji. Jest córką Azzedine’a Meddoura, algierskiego filmowca. Jej fabularny debiut „Lalka” (2019) miał swoją premierę w sekcji „Un Certain Regard” na 72. MFF w Cannes. Obraz opowiadał osadzoną w latach 90. historię studentki, która chce zorganizować w swoim akademiku pokaz mody wbrew nasilającym się tendencjom islamistycznym. Film zdobył nagrodę Cezara za najlepszy debiut reżyserski i został oficjalnym algierskim kandydatem do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Wchodząca właśnie do kin „Houria” to jej drugi film.

Czy chodzi o to, że Europejczykom wydaje się, że największym problemem kobiet w krajach muzułmańskich jest nakaz noszenia hidżabu?
[śmiech] Tak. W latach 90. hidżab owszem, był obowiązkowy, ale takim niepokornym jak Papicha pomagał przemieszczać się, ukrywać. Dziś to przede wszystkim kwestia wyboru. I nie ma nic wspólnego z tym, czy jesteś, czy nie jesteś feministką.

Dotykamy tematu mody. Czy jako studentka zajmowałaś się jej projektowaniem?
Wcześniej w szkole średniej, mieszkając w Kabylii, zajmowałam się szyciem kamizelek i ich sprzedażą. W ten sposób zarabiałam pierwsze pieniądze. Kiedy zdałam maturę, dostałam się na studia dziennikarskie i zamieszkałam w akademiku, tak jak dziewczyny, które są bohaterkami mojego filmu. Żyłam ich życiem, romansami, przyjaźniami, ale i codziennymi trudami, takimi jak przerwy w dostawie prądu, braki wody oraz niepokoje związane z sytuacją polityczną w Algierii. W „Lalce” moda kwestionuje porządek polityczny, a więc staje się symbolem walki z reżimem. Moja bohaterka Nedjma, organizując niedozwolony pokaz mody wśród studentek, pragnie uwolnić kobiece ciała, skrywane na co dzień. To bunt przeciwko przemocy wobec kobiet. Owszem, na małą skalę, ale jednak. Liczy się postawa, głos sprzeciwu. Pokaz mody unaocznił istnienie dwóch perspektyw, dwóch rzeczywistości: żeńskiej i męskiej. Kobieca znajduje się pod hidżabem, a męska to dominacja w sferze publicznej. W stylizacjach Nedjmy widać zarówno hołd dla tradycji, jak i związki z nowoczesnością. Tak jak ona w tym czasie, czułam, że mam bardzo nieoczywisty, ale zarazem silny związek z Algierią. Kocham ją i nienawidzę jej jednocześnie.

Wyjechałaś z Algierii jako młoda dziewczyna. Czy twoje wygnanie nie okazało się twoją szansą?
Tak, to była wielka szansa. Gdybym została w Algierii, nigdy nie zdołałabym opowiedzieć ani historii Papichy, ani Hourii. Wyjazd dał mi inną perspektywę. Ta emigracja nie była jednak wyborem, ale przymusem. Moi rodzice byli zastraszani przez terrorystów, to nie była łatwa decyzja ani dla mojej rodziny, ani dla mnie. Rodzicom było jeszcze trudniej. Urodziłam się w Moskwie jako córka Rosjanki i Algierczyka, którzy przyjechali studiować filmoznawstwo w słynnej szkole VGIK. Po powrocie do Algierii mój ojciec, Azzedine Meddour, wyreżyserował kilka filmów fabularnych, w tym „La Montagne de Baya”. Moja rodzina wybrała wygnanie, kiedy skończyłam 18 lat. Wyjechaliśmy do Francji. Przez długi czas czułam się wykorzeniona. Uczyłam się produkcji w Europejskim Centrum Szkolenia w Produkcji Filmowej (CEFPF), a jeśli chodzi o reżyserię, udało mi się dostać na letni program do La Fémis. Zrealizowałam wiele filmów dokumentalnych. Obecnie mam podwójne obywatelstwo, jestem żoną francuskiego reżysera i producenta Xaviera Gensa.

Chociaż droga do sukcesu łatwa nie była, to nominacja do Oscara dla „Lalki” musiała chyba ułatwić ci starania o realizację „Hourii”, twojego najnowszego filmu?
Bardzo ciężko jest zrobić film w Algierii, zdobyć na niego zgody od władz i pieniądze. I to nie tylko dlatego, że jestem kobietą. „Lalka” kosztowała 1,2 miliona euro, co stanowi niemały budżet jak na film realizowany w krajach Maghrebu. Prawie dwa lata staraliśmy się o uzyskanie zgody na filmowanie i na rządowe dofinansowanie. Kręciliśmy przez pięć tygodni w Algierii. Niestety, premiera filmu została w ostatniej chwili odwołana z powodów politycznych. Dla „Lalki” Akademia Oscarów postanowiła zrobić wyjątek od zasady, polegający na tym, że mimo braku premiery w kraju pochodzenia film nadal mógł reprezentować Algierię w walce o statuetkę. W przypadku „Hourii”, także realizowanej w Algierii, było mi już o wiele łatwiej, bo pozyskaliśmy finansowanie na film we Francji i w Belgii. Jednym z koproducentów jest Dany Boon, który również ma korzenie algierskie. Tym razem na przeszkodzie stanął nam covid. Musieliśmy przerwać realizację filmu. Nie wiem, czy i kiedy będzie miał premierę w Algierii.

„Houria”, „Lalka”


Nedjmę z „Lalki” i tytułową Hourię oprócz tego, że gra ją ta sama aktorka, Lyna Khoudri, łączy to, że obie żyją w alternatywnej rzeczywistości, ale nie chcą emigrować. Próbują żyć w swoim kraju i realizować tutaj swoje cele, marzenia.
Houria, co po algiersku znaczy „wolność”, zraniona fizycznie, ciężko pobita, traci głos. To efekt traumy. Zyskuje jednak nowe narzędzie ekspresji i komunikacji. Jest nim ciało. W ten sposób symbolicznie dotykam problemu emancypacji kobiet w społeczności algierskiej, gdzie męska przemoc i patriarchat mają się bardzo dobrze. Houria jest podwójnie uwięziona. Traci głos, a jej zranione ciało to alegoria Algierii. To silnie przemawia do Algierczyków. Poza tym jesteśmy narodem mocno gadatliwym, tak jak Włosi… [śmiech] Utrata mowy jest więc szczególnie dotkliwa w naszym społeczeństwie. „Houria” to film o transformacji, o tym, jak osiągać swoje cele, kiedy nie możemy mówić, i metafora kraju, w którym pozbawia się kobiety prawa głosu. Z drugiej strony body language, ciało w tym kraju jest tabu. Tańczące kobiety wyrażają siebie, cały swój ból, cierpienie, ale także nadzieję. Taniec uzdrawia i leczy. Houria, która uczy tańca w ośrodku dla kobiet, tak jak ona naznaczonych przemocą, kreuje wspólnotę, nowy rodzaj porozumienia i bardzo silnych więzi. Na początku tańczy sama, potem dołączają do niej inne kobiety. Zależało mi, by pokazać, że one potrzebują siebie nawzajem. Dają sobie siłę i odwagę, wspierają się, by zmienić swoje życie. To szczególnie ważne w społeczeństwach patriarchalnych.

Domyślam się, że temat, który poruszasz w „Hourii”, wymagał bardzo głębokiego researchu.
To było wyzwanie przede wszystkim dla Lyny Khoudri. Kiedy poznajemy jej bohaterkę, ćwiczy ona balet klasyczny, a dopiero później uczy się tańca współczesnego w ośrodku dla kobiet. Bardzo pomocna była współpraca z choreografami i tłumaczami języka migowego. Musiał on zostać przełożony na język i ekspresje tańca. Było dla nas bardzo ważne, by zachować realizm. Dotykaliśmy przecież niezwykle wrażliwych, czułych tematów, takich jak niedowład, transformacja, reedukacja. W przygotowaniach pomagali nam także inni eksperci: lekarze neurolodzy, psycholodzy. Konsultowaliśmy się z nimi w zakresie tego, co dzieje się w ciele i w mózgu, kiedy traci się zdolność mówienia, i jakie procesy zachodzą w człowieku, kiedy mowa powraca.

Wspomniałaś o kobiecej solidarności. W tej chwili znów uaktywniły się organizacje kobiece tworzące blok feministyczny w hiraku. Głos kobiet stał się bardziej donośny i słyszalny m.in. dzięki mediom społecznościowym.
Internet stał się naszym wielkim przyjacielem. W latach 90. było trudniej, bo media społecznościowe były w Algierii niedostępne. Dzisiaj o działalności Bloku Feministycznego wiele dziewcząt i kobiet dowiaduje się właśnie z Facebooka. I chodzi nie tylko o kobiety wykształcone, studentki czy wykładowczynie uniwersyteckie, ale też o emerytki, gospodynie domowe. Internet trafia także do młodych mężczyzn. Informujemy o spotkaniach, demonstracjach, marszach oraz tłumaczymy, dyskutujemy, odpieramy ataki, że feminizm to zło, które wprowadza chaos. Poza tym przypominamy, że już w latach 40. XX wieku w Algierii istniały organizacje walczące o prawa kobiet, a więc mamy naprawdę wielkie tradycje w tej dziedzinie. Mimo tego kodeks rodzinny nadal dyskryminuje kobiety.

W jaki sposób?
Sankcjonuje posłuszeństwo żony wobec męża. Jej bicie i maltretowanie nie jest wystarczającym powodem do orzeczenia o rozwodzie. Jednak w razie rozwodu niepracująca żona (zatrudnionych jest jedynie 18 procent kobiet) nie może liczyć na pomoc w utrzymaniu ze strony męża. Mamy więc do czynienia z przemocą ekonomiczną. I polityczną. Udało nam się wywalczyć reformę, która zwiększała reprezentację kobiet w parlamencie. W wersji pierwotnej zakładała ona 33 procent miejsc dla kobiet. Niestety, ostatecznie głosami większości parlamentarnej liczba posłanek została uzależniona od liczby miejsc przypisanych do okręgów wyborczych.

Czy jesteś reżyserką polityczną?
Nie, po prostu pokazuję historie, które mają polityczne konteksty. Chcę robić kino uniwersalne. Jednak żyjemy w czasach, w których nasze wybory, decyzje, zachowania nabierają szerszych, politycznych znaczeń. Interesują mnie ludzie, którzy chcą żyć w wolności i w poczuciu godności.