Jeszcze 2 minuty czytania

Alek Tarkowski

KULTURA 2.0:
Stadion niewidzialny

Alek Tarkowski

Alek Tarkowski

Mike Davis w książce „Planet of Slums” twierdzi, że „miasta przyszłości nie będą stworzone ze szkła i stali – zgodnie z wizjami wcześniejszych pokoleń urbanistów, lecz w dużej mierze z surowych cegieł, trzciny, odzyskanego plastiku, pustaków i kawałków drewna”. Jeśli Davis ma rację, to zamykając bazar w okolicach byłego Stadionu X-lecia (rozbiórka i burzenie trwa, gdy piszę te słowa), niszczymy przyszłość naszego miasta.

Dominujący głos w debacie publicznej łączy nowy, budowany obecnie stadion, ze skokiem modernizacyjnym. Redakcja „Gazety Stołecznej” wybrała go jako symbol ostatnich 20 lat Warszawy „zamożnej, światowej, dynamicznej”. Proponuję przyjąć założenie odwrotne: że burząc bazar, cofamy się o krok wstecz; że nie istnieje prosta recepta pozwalająca wyczarować futurystyczną metropolię w dowolnym zakątku świata – czyli postawić kilka wieżowców star-architektów, muzeum i stadion sportowy; oraz że to, co futurystyczne, nie musi być ze szkła i chromowanej stali.

Jarmark Europa, działający przez dwie dekady na Stadionie X-lecia i w jego otoczeniu (a z którego pozostała już jedynie niewielka część w pobliżu dworca autobusowego Stadion), był zazwyczaj opisywany jako miejsce dla miasta wstydliwe albo wręcz patologiczne, nieprzystające do wizerunku nowoczesnej stolicy.  Wulgarny i do tego po części nielegalny bazar niemal w centrum Warszawy, na którym ludzie kupowali majtki, wódkę z przemytu lub pirackie płyty z muzyką.

Ale można też na ten sam bazar spojrzeć inaczej. Jako na miejsce, które pod płaszczem bałaganu i brudu miało swoją wyjątkową estetykę. Jako niezwykle rzadkie zdarzenie, które przytrafiło się Warszawie, i miejsce, w którym działy się rzeczy wyjątkowe w skali miasta. Wreszcie jako na przestrzeń pełną życia, mimo że została skonstruowana przy niewielkim nakładzie środków. Tak różną od budowanego obecnie za ponad 1,5 miliarda złotych Stadionu Narodowego, wobec którego już istnieją wątpliwości, czy uda się w nim stworzyć przestrzeń żywą nie tylko od święta.

Nowy stadion ma być wizytówką XXI-wiecznej Warszawy, magnesem przyciągającym także zagranicznych gości. Ale tak naprawdę ilu turystów uprawia turystykę stadionową? Tymczasem Jarmark Europa był regularnie odwiedzany przez turystów poszukujących czegoś innego niż zwykle – a najbliższy podobny bazar znajduje się na przedmieściach Odessy.

Adam Greenfield, krytykując koncepcję kreatywnego miasta Richarda Floridy, stwierdził, że nie w każdym mieście da się stworzyć przy zastosowaniu recepty Floridy oazę kreatywności. Kluczową rolę odgrywa bowiem wyjątkowość danego miasta, wyrażająca się w trwałych, lokalnych sposobach bycia i robienia rzeczy – a nie kilku „kreatywnych” czynnikach o ogólnym charakterze. Liczy się unikalny, wypracowany przez lata i dekady styl miasta.

Warszawa taki unikalny styl (i historię) posiada – i nie komponuje się on zbyt dobrze z wizją dzielnic smukłych wieżowców ze szkła. Śródmieście to nie City lub Manhattan. Na całym świecie tylko dwa miasta – Warszawa i Manila – zostały w XX wieku niemal doszczętnie zniszczone. Nie wiem jak w Manili, ale w Warszawie odbudowa z różnych powodów przybrała postać procesu samplowania i remiksu tkanki miejskiej. Jarmark jest przy tym niczym klejnot w koronie, zbudowanej z bloków z wielkiej płyty, kamienic z dziurami po kulach, monumentalnej architektury socrealistycznej, średniowieczno-barokowej Starówki wybudowanej w drugiej połowie XX wieku oraz niezliczonej liczby ulic, na których przedwojenna kamienica sąsiaduje z pawilonem z PRL-u oraz plombą z lat dziewięćdziesiątych. Ten chaos i bałagan na co dzień nas wszystkich męczy – co nie przeszkadza nam uznawać Warszawy za miejsce wyjątkowe. I docenać jej subtelnego piękna. Podobnie jest z Jarmarkiem Europa.

W przestrzeni Jarmarku skupiły się na niewielkim obszarze zazwyczaj rozproszone efekty spontanicznej, oddolnej twórczości, które razem tworzą to, co Marek Krajewski nazywa „niewidzialnym miastem”. W archiwum fotograficznym o tej samej nazwie antropolodzy i socjologowie dokumentują to, „co konstytuuje dziś przestrzeń i ikonosferę polskich miast, a co jest jednocześnie niewidoczne, nie tylko za sprawą naszej nieuwagi, ale też dlatego, że nie mieści się w naszym wyobrażeniu o nowoczesnym mieście, bo jest zbyt amatorskie, kiczowate, staromodne, prowincjonalne lub po prostu odmienne estetycznie”. Ozdoby z opon, wykonane amatorsko ławeczki, przydomowe ogródki, brzydkie szyldy, staromodne wystawy i kiczowate kapliczki.

Podobnie jest z Jarmarkiem Europa, który w zbiorowej wyobraźni funkcjonuje jako miejsce brudne i groźne, ale już nie wyjątkowe, ekscytujące i piękne. Zaskakuje mnie, że jeszcze żaden urbanista bądź architekt otwarcie nie docenił niesamowitej przestrzeni i zabudowań bazaru. Jego twórcy wypracowali własny alfabet, złożony z takich materiałów jak blacha falista, spawane surowe stojaki do prezentowania towarów, czy metalowe siatki (na których łatwo wiesza się wieszaki z odzieżą). W blaszanych magazynach stanowiących podstawowy element składowy bazaru pobrzmiewają echa kontenerów transportowych – od jakiegoś czasu wykorzystywanych w nowatorskich projektach architektonicznych, takich jak sklep firmy Freitag w Zurychu. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do masowo produkowanych kontenerów stadionowe magazyny są unikalne (chciałoby się powiedzieć „w skali światowej”, i wpisać stadion na listę globalnego dziedzictwa).

Jarmark był też rzadką dla Warszawy, ale też całej Polski, ostoją wielokulturowości, która w naszym monokulturowym społeczeństwie również jest często „niewidzialna”. Nie ma lepszego symbolu tej różnorodności, niż stadionowe restauracje i bary etniczne – przede wszystkim wietnamskie. Oczywiście w całej Warszawie można znaleźć etniczne restauracje – ale w niemal wszystkich, głównie ze względu na ceny, kontakt z inną kuchnią jest czymś ekskluzywnym i wyjątkowym. Z kolei bardziej przystępne i swojskie bary wietnamskie lub tureckie w Warszawie nie mają dużo wspólnego z etniczną kuchnią, są raczej jej dziwnym remiksem, opartym na (trafionych) fantazjach zagranicznych kucharzy na temat gustów kulinarnych Polaków. Natomiast na stadionie zupa phở smakuje jak w Hanoi, a przy tym jest równie zwykła jak rosół w polskiej restauracji serwującej „kuchnię domową”.

Ostatni fragment jarmarku zostanie zlikwidowany za kilka tygodni. To, co jeszcze można zrobić, to próbować uratować wyjątkową zabudowę stadionu – choć przeniesiona w inne miejsce może stać się smutnym skansenem. Innym rozwiązaniem byłoby odtworzenie stadionu w wersji wirtualnej. Zresztą jeśli odwiedzicie bazar po południu, pod sam koniec dnia handlowego, opustoszałe alejki wyglądają jak analogowe wersje jednego z poziomów „Quake” czy „Half-Life”.

Likwidując Jarmark Europa, pozbawiamy Warszawę jej odpowiednika Chinatown – a przecież każda metropolia z prawdziwego zdarzenia potrzebuje swojej azjatyckiej dzielnicy. U nas jedyna etniczna minidzielnica okazała się tylko epizodem. I podejrzewam, że nie otrzymamy szybko drugiej takiej szansy.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).