MAGDALENA CZUBASZEK: Zagramy w Familiadę?
JACEK ŚWIDZIŃSKI: A co można wygrać?
MACIEJ SIEŃCZYK: Będziemy biegać wokół stołu?
Wygrać nic, ale śmiać się można.
Jacek Świdziński: Komiksiarze w Familiadzie, okej.
Gotowi?
Wszyscy: Tak!
Wymień słowo na „p”.
Jacek Świdziński: Pelikan.
KATARZYNA „FALAUKE” CZARNA: Papryka.
Maciej Sieńczyk: Pradawny ląd!
Co może pęknąć?
Jacek Świdziński: Człowiek.
Maciej Sieńczyk: Człowiek.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Balon.
Przykład złego bohatera.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Batman.
Jacek Świdziński: Oj, kontrowersyjnie!
Maciej Sieńczyk: Moriarty z „Sherlocka Holmesa”. Ładnie zagrałem, prawda?
Jacek Świdziński: Książę Iktorn.
Co warto zachować?
Maciej Sieńczyk: Młodość.
Jacek Świdziński: Świeżość.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Bilet do kontroli?
Jak zabić czas?
Maciej Sieńczyk: Ciekawą lekturą.
Jacek Świdziński: Mieć dziecko.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Śpiąc?
Czego zwykle nie zauważamy?
Maciej Sieńczyk: Cierpienia drugiego człowieka.
Jacek Świdziński: Rowerzysty! Zawsze się o nich boję.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Nie zauważamy ruchów w tył po skosie w szachach.
Maciej Sieńczyk: Ha, dobre!
Jacek Świdziński: Jak niby?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Mój chłopak jest szachistą, jeździ po turniejach od dziecka. Ruchy, które wykonuje przeciwnik, np. skoczkiem w tył, są najtrudniejsze do zauważenia.
A co takiego zauważyliście w swoim życiu codziennym, co przenieśliście do komiksów?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Mój komiks „Czy wszystko smakuje?” jest o pracy w gastro. Został zainspirowany wspomnieniami sprzed dekady. Chciałam symbolicznie zamknąć ten etap życia. Jestem teraz w innej bańce środowiskowej, mogłam więc spojrzeć z dystansu. I zebrać najlepsze i najgorsze sceny do kupy. Rzeczy, które tworzą klimat gastro.
To zmiana pracy pozwoliła ci na to krytyczne spojrzenie?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Jak w coś jesteś wmieszana na bieżąco, to jest to dla ciebie normą. Może to będzie drastyczny przykład, ale spójrzmy na dziecko, które idzie do szkoły i zaczyna być gnębione przez inne. Jemu nie przyjdzie do głowy, że ta sytuacja jest patologiczna. Bo to sytuacja nowa. Wydaje mu się, że tak funkcjonuje świat. Z młodzieżkami w gastronomii jest podobnie. Najpierw mieli w szkole jakiegoś surowego nauczyciela, który wyrabiał sobie autorytet, stosując kary. Teraz mają takiego pracodawcę. I zaczynają wierzyć, że są nikim, że nie mają praw pracowniczych, że praca tak wygląda i będzie taka do końca życia.
Maciej Sieńczyk: U mnie na powstanie „Spotkania po latach” tak bezpośrednio wpływ miał upadek pisma „Lampa”. Miałem dużo komiksów przeznaczonych na jego łamy. A poza tym to, co zwykle: zasłyszane rozmowy, przeinaczone, przesłyszane zdania z autobusu i ulicy. Tudzież pod wpływem zmęczenia przedsenne fantazje.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Hipnagogie.
Jacek Świdziński: „Festiwal” z kolei zaczął się od researchu w ramach pracy. Miesiącami czytałem o V Festiwalu Światowym Młodzieży i Studentów, który odbył się jeszcze na gruzach Warszawy w 1955 roku. Najpierw na studiach, potem w trakcie pracy w galerii, gdzie pomagałem przy wystawie „Polska – kraj folkloru?”. Wchodziłem w Festiwal coraz głębiej. W końcu sam zacząłem ze sobą rywalizować.
W jakim sensie?
Jacek Świdziński: Znalazłem błąd na wystawie „Nigdy więcej. Sztuka przeciw wojnie i faszyzmowi w XX i XXI wieku”. Kopia „Guerniki” namalowana przez Wojciecha Fangora nie była wcale na Festiwalu. Była inna kopia na dekoracji Jerzego Hryniewieckiego. Postanowiłem, że muszę to udowodnić. Powiedziałem o tym w trakcie oprowadzania kuratorskiego, ale moja uwaga została zignorowana. Szerzej opowiadałem o tym w rozmowie z Krzysztofem Umińskim. Jednak, odpowiadając na pytanie, po prostu zżyłem się z tym festiwalem. Po roku poszukiwań, gdy przeglądałem archiwa filmowe, rozpoznawałem już ludzi. Po prostu bardzo lubię grzebać w starociach – w tekstach i obrazach. W rzeczach mniej. Ty lubisz stare kapcie, co?
Maciej Sieńczyk: Ja w starych gratach ogólnie lubię grzebać, ale kapcie?
Grzebać to też przekładać rzeczy w głowie, wyjmować, oglądać, odkładać. Co byście chcieli, żeby czytelnicy odkrywali w waszych komiksach?
Maciej Sieńczyk: Ja bym się ucieszył, gdyby odkryli głębinowe treści, podwójne znaczenia słów, których się nawet nie domyślam. Gdyby poszli dalej w analizę filozoficzną, psychologiczną, polonistyczną, antropologiczną.
Nie ma jeszcze magisterek o sieńczykizmie?
Maciej Sieńczyk: Nic mi o tym nie wiadomo, ale to moje marzenie.
Jacek Świdziński: Chyba mam podobnie jak Maciej. Celowo nie domykałem „Festiwalu”, nie dopowiadałem, nie dorysowywałem. Zostawiałem luki. Chciałem, żeby czytelnicy wygrzebywali z niego rzeczy. Ale żeby to się udało, trzeba mocno działać na wyobraźnię. Poczytałbym o tym jakiś tekst, ale chyba nie ma takiego, więc cóż, nie udało mi się.
Maciej Sieńczyk: Może po śmierci.
Jacek Świdziński: No oby.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A ja wam powiem, że moje marzenie się spełniło. Ale też wygórowanych nie miałam. Przed wydaniem „Czy wszystko smakuje?” miałam obawy. Że zostanę odebrana jako maruda, że się użalam nad sobą albo robię sensację z patologicznej branży. A ludzie przyjęli mój komiks po prostu jako scenki z życia. I to jest istotne, bo ja przede wszystkim chcę zapewniać czytelnikom rozrywkę. Ten komiks powstał dlatego, że anegdotki o gastro cały czas powtarzałam znajomym. Zawsze się wszyscy śmieją.
Czyli przećwiczyłaś komiks przed narysowaniem? W jaki sposób puszczacie oko do czytelników, jak z nimi flirtujecie?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Tak, przećwiczyłam, znam dobrze swój materiał. A jak przyciągam? Lubię mieć szczegółowe tła. Gdy nie mam za bardzo pomysłu, to wstawiam różne popkulturowe nawiązania. U mnie easter eggów jest całe mnóstwo. A tak na poważnie to wydaje mi się, że siłą moich komiksów są wątki autobiograficzne. Przyciągam chyba szczerością i normalizowaniem różnych zachowań. Na przykładzie „Czy wszystko smakuje?” pokazywałam, jak byłam naiwna w wieku dwudziestu lat. I że to też jest okej. Ta przeszła ja, trochę głupkowata, troszkę śmieszna, trochę nie za bardzo świadoma, co się dzieje. To część bycia człowiekiem.
Maciej Sieńczyk: Ja puszczam oko za pomocą wątków: miłosnego, paramiłosnego i kryminalnego. Robię to, ponieważ moje komiksy czasami są dla niektórych męczące. Mało dramaturgiczne i spektakularne. Dlatego włączyłem tu elementy, których ponoć brakowało. W „Spotkaniu po latach” między bohaterami pojawia się nić porozumienia, czasem sentyment, tęsknota za czymś nieokreślonym. Jest też tajemniczy facet, który prześladuje bohaterów.
Jacek Świdziński: U mnie proste rzeczy, malutkie. „Festiwal” jest wielowątkowy, poskładany z różnych małych scenek. Czasami staram się wkładać w nie nawiązania. Czy to Romka i A’Tomka, jeszcze bez Tytusa, czy jakiegoś potworka z „Ogrodu rozkoszy ziemskich” Boscha. Jednak przy „Festiwalu” trochę się z tym stopowałem, a było to kuszące. Przecież brali w nim udział wszyscy znani i lubiani: w kolejce przed występami Cybulskiego i Kobieli Polański dał komuś po pysku, a potem razem z Hłaską pili wódkę itp. Ale zmieniłem koncepcję. Zacząłem wyrzucać znane gęby.
Czułeś, że się mizdrzysz?
Jacek Świdziński: Przed „Festiwalem” zrobiłem sześć komiksów. Wszystkie były humorystyczne, groteskowe, satyryczne. „Zdarzenie. 1908” o katastrofie tunguskiej było nasycone motywem rozpoznawania znanych ludzi, historycznych i fikcyjnych. Wszystkich, których można było spotkać wtedy na Syberii.
Maciej Sieńczyk: Kulika.
Jacek Świdziński: Słucham?
Maciej Sieńczyk: No, Leonarda Kulika.
Jacek Świdziński: Tak, słynnego mineraloga. Nie ma go u mnie, bo jego ekspedycja była za późno. Ale ja już miałem tego trochę dosyć. Chciałem spróbować czegoś nowego. Zostawić te żarty w tyle. I tak się nie powstrzymałem. Zawsze pojawia się jakiś drobny szczegół. Choćby nóżka.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A wstawiasz easter eggi, które są tylko dla ciebie? Takie, że nikt nie rozpozna?
Jacek Świdziński: Wstawiam, ale zawsze ktoś rozpozna, np. w „Zdarzeniu” Włóczykija handlującego zwierzątkiem uprowadzonym z Doliny Muminków. Jestem tym zszokowany.
To wiecie, jak flirtować z odbiorcami. A jak promować czytelnictwo na szerszą skalę?
Maciej Sieńczyk: Trzeba chyba zlikwidować internet i telewizję. Telewizji już nikt nie ogląda, ale internet to inna sprawa. Spora konkurencja wobec czytania. Sam kiedyś bardzo dużo czytałem, a teraz nie potrafię się skupić. Nie potrafię czytać. Przerywam co minutę, bo nie mogę. Zapominam, co czytałem. Tak że nie mam chyba pomysłu na aktywizację.
Dużo siedzisz w internecie?
Maciej Sieńczyk: No, cały czas. Bzdury czytam na Facebooku, co kto powiedział albo co powiedział jego szwagier, kolega, koleżanka. I tak w kółko. Nie potrafię się przed tym obronić. A chyba muszę z tym walczyć. Czytam w książce zdania, już tylko by się ponapawać frazą, zawodowo. Dla przyjemności już nie umiem. Myślę ciągle o czymś innym.
Czyli likwidacja internetu – postulat numer jeden. Co dalej?
Jacek Świdziński: Z badań Biblioteki Narodowej wynika, że w tym roku czytelnictwo wzrosło. W konkretnych grupach. Chodzi głównie o młodzież i prozę young adult. To my, dziady, wchodzimy w internet i się rozpraszamy. Koleżanka z pracy ostatnio mi opowiadała, że jej dziecko jest strofowane w szkole. Zamiast bawić się z innymi, czyta książki na korytarzu.
I to jest problem?
Jacek Świdziński: Może całe to czytanie młodzieży to jakiś rodzaj buntu. Na zasadzie: skoro wszyscy siedzą w internecie, to my sobie poczytajmy. A może właśnie czytają, bo wciągnęły się w jakieś media społecznościowe dla czytających? Przyjrzałbym się temu, co nastolatki czytają i dlaczego. Może da się to jakoś podbić instytucjonalnie? Komiksy young adult też rosną, „Heartstopper” itd. Ta seria była bestsellerem też w Polsce.
Maciej Sieńczyk: Ale co to za gatunek w ogóle?
Jacek Świdziński: Literatura dla nastolatków, o charakterze nieco obyczajowym. Dotyczy spraw między ludźmi. Jest kupowana, czytana. Może trzeba nabić nią biblioteki miejskie? Bo zauważyłem, że zainteresowanie bibliotekami też rośnie. Sam w jednej z nich pracuję.
W Pruszkowie widziałam w bibliotece nastolatkę. Pytała bibliotekarki, gdzie może usiąść i poczytać w spokoju. Coś jest na rzeczy!
Maciej Sieńczyk: Ja swojej córce czytam własną książkę z dzieciństwa – Marty Tomaszewskiej „Wyprawę tapatików”.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Tak! Pamiętam. Każdego pytam o „Tapatików”.
Maciej Sieńczyk: Jest kilka wydań. Pierwsze ilustrował Józef Wilkoń. Ładne kwadratowe książeczki: „Tapatiki na Ziemi”, „Tapatiki kontra Mandiable”, „Powrót Tapatików”, „Wyprawa tapatików”.
Jacek Świdziński: A córce się podoba?
Maciej Sieńczyk: Podoba się, sama trochę czyta. Wiecie, człowiekowi od śledzenia literek w książce wyrabia się potoczystość myślenia i kojarzenia ze sobą wypowiedzi.
Jacek Świdziński: Nie wiem, czy to się liczy w tych wszystkich statystykach, ale są jeszcze te aplikacje i portale do audiobooków. Też chyba boom. Nie powstają przecież z potrzeby serca. Tylko się opłacają.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Ale ludzie na to patrzą z góry. Ostatnio puściłam sobie audiobooka do pracy i zaczynał się tak: „To teraz dla leniwych”. Aha, no fajnie. Robię dwie rzeczy naraz – czytam i pracuję jednocześnie, ale jestem leniwa, tak? Bo skoro ręce mam zajęte, to jestem gorszym rodzajem czytelniczki.
Maciej Sieńczyk: Adam Ferency świetnie czyta audiobooki. „Kongres futurologiczny”, „Jądro ciemności”.
Jacek Świdziński: „Zły” Tyrmanda – też Ferency. Nowe wydanie.
Maciej Sieńczyk: Jak rysuję czasem żmudny rysunek, jakieś nudziarstwo, to puszczam sobie audiobooka. Płynie po prostu wszystko, czas płynie.
Jacek Świdziński: To nas wszystkich chyba łączy, co?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Nie. Przy rysowaniu słucham wyłącznie muzyki. Filmowej, z gier komputerowych, bo ona jest stymulująca, ale nie przeszkadza. Ale chciałam dodać jeszcze coś o czytelnictwie. Mogę powiedzieć, jak literatury nie promować. Na pewno nie poprzez zawstydzanie. Teksty, że Polacy nie czytają, że audiobooki są dla słabych, a jak czytasz young adult, to żaden tam z ciebie czytelnik. Byłam w zeszłym roku na Targach Książki w Warszawie. Działy się sceny dantejskie w kolejce do autorki „Rodziny Monet”.
Wróćmy do was. Jaka Polska pączkuje w waszych komiksach? Co to za kraina? Polska, Polandia, Polex-Zdrój?
Maciej Sieńczyk: Wszystkie moje komiksy to jest kraj mojego dzieciństwa. Ponieważ żyłem w PRL-u. Jest więc u mnie dużo rzeczy porzuconych, rozkopane budowy, w kiblu ulotki leżą rolnicze. Sporo plenerów, bloczków. Tak mi to utkwiło w świadomości. Ten kraj dziecinny, on zawsze zostanie pierwszy i czysty, jak pierwsze kochanie czy coś tam. On we mnie został i wydobywam go z siebie, rysując.
A rysując, komentujesz?
Maciej Sieńczyk: Nie komentuję w ogóle, bo jestem krytycznie nastawiony. PRL to było dziadostwo totalne, ale sentyment pozostał. Sentyment do siermiężności, do radości z największej bzdury, typu jakiś film. W zasadzie jak puścili „Kosmos 1999” w telewizji, to radość była ogromna. Dzisiaj się ogląda wzornictwo PRL-owskie. Sam zbieram plakaty, ulotki, stroje, ubrania i tkaniny. Ale to wszystko jest przecież wypreparowane. Wtedy dominowały szarość i dziadostwo, a te pojedyncze elementy są po prostu wyjęte pęsetą z tego świata. Różne piękne przedmioty, wzornictwa. No i to jest ta Polska w moich komiksach.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A ja jestem zadowolona, że mieszkam w Polsce. A nie np. w Stanach. Trafiłam w totka, mieszkając w Europie. Mówię to, bo zdarzyło się też tak, że między 17 a 20 rokiem życia byłam w Tunezji. Mogłam tam zostać, ale wróciłam. I to nie jest tak, że czuję dumę narodową. Po prostu jestem z tym krajem związana, jak z domem rodzinnym. To ziarno nostalgii zostaje. I w wielu swoich pracach używam estetyki również z lat dzieciństwa – 90., pierwszych lat XXI wieku. Tych meblościanek żółtych, paskudnych, w takich kolorach, że skóra swędzi. Ale dla mnie to jest komfortowe.
Maciej Sieńczyk: Ja chciałem tylko powiedzieć, że byłem w Tunezji kiedyś.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A w jakim mieście?
Maciej Sieńczyk: Nie pamiętam.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Pewnie w Tunisie albo w Sus.
Maciej Sieńczyk: Pamiętam tylko, że była ulewa. Wszystkie jaszczurki, bo tam jest dużo jaszczurek, wypłynęły kanałami i martwe leżały na plaży. Nie można było się kąpać przez tydzień. Wszyscy siedzieli w hotelu.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Wspaniałe wspomnienie!
Jacek Świdziński: Dla mnie Polska jest bardzo inspirująca. W zasadzie każdy mój komiks jest jakoś o niej. To skomplikowany stosunek. Lubienie Polski jest trochę guilty pleasure. Poza tym wychowałem się na Lemie, Mrożku, Gombrowiczu, na grafikach Henryka Tomaszewskiego, Bohdana Butenki, Andrzeja Dudzińskiego – Polsce zgrzebnej, biednej i trochę pokracznej, ale jakoś bardzo mi bliskiej.
Cieszy mnie ten optymizm. A jedna rzecz, którą byście w naszym kraju zmienili? Coś dużego albo coś zupełnie małego i abstrakcyjnego?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Wybrukowane szlaki górskie. Byłam teraz na urlopie, pochodziliśmy po Górach Stołowych i po Śnieżce. Na co te kamienie na drodze? Jak ktoś chce bruku, niech idzie do miasta!
Maciej Sieńczyk: Ale tam jest wybrukowana droga na Śnieżkę?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Są różne szlaki. Jeden jest taki, że na spokojnie z wózeczkiem dziecięcym ludzie idą. No, da się to jakoś obejść, ale przez spory odcinek musisz po tych kamcurach łazić.
Poważny postulat – wynieść bruk ze Śnieżki.
Maciej Sieńczyk: Ale łatwy do zrealizowania. Ja bym z kolei chciał, żeby w Polsce była inna mentalność. Większa dyscyplina myśli. Nie jest najgorzej, ale żeby ludzie byli rzetelni w postanowieniach i w ich realizacji. Konsekwentni w działaniu.
W jakim działaniu?
Maciej Sieńczyk: Na przykład jak robotnicy mi robią parapet, co właśnie teraz się dzieje, to żeby zrobili go dobrze.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A ja powiedziałam o tych kamieniach… Wiecie, we własnych komiksach rozładowuję napięcie humorkiem. Jakbym zaczęła na poważnie się zastanawiać, co zmienić w Polsce, i wybrała jedną rzecz, zrobiłoby się ponuro.
No, obrócisz ten wywiad o 180 stopni. Zapinamy pasy.
Maciej Sieńczyk: Czy chodzi o życie pozagrobowe?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Nie, zostawmy to.
Jacek Świdziński: Ale nie powiedzieliście o zmianach stuprocentowo na poważnie.
Jacek Świdziński, „Festiwal”. Kultura Gniewu, 402 strony, w księgarniach od maja 2023
W ogóle nie powiedzieli, ale to też informacja.
Jacek Świdziński: Skoro tak. Wiecie, że nigdy nie wyjechałem z Europy? Dlatego chyba chciałbym, żeby te wszystkie atrakcje przyjechały do mnie. Egzotyczne zwierzęta na ulicach. Bardzo bym się cieszył, gdyby tu podbiegały teraz do nas małpki.
Maciej Sieńczyk: Nagłówek: Jacek Świdziński marzy o małpkach na ulicach.
Jacek Świdziński: To długa polska tradycja komiksowa. Nie musiałbym wtedy jechać i patrzeć, jak kradną turystom jedzenie. W ramach egzotyzacji Polski taki projekt.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Klimat się zmienia. Wiesz, że będzie coraz więcej robali? To jest część tej egzotyzacji.
Jacek Świdziński: Rozumiem, ale to takie moje dziecięce marzenie. Moja córka też najbardziej lubi małpy, krokodyle i papugi. Bardzo by nam to umiliło spacery.
Pociągnijmy te zmiany. Bo skoro tak nurkujecie w PRL-u obydwaj, Kasia mniej, może jest coś, co byście przeszczepili? Czy wszystko do śmieci?
Maciej Sieńczyk: Coś było wtedy lepsze, ale to nie chodzi o PRL. Nie wiem, jak to nazwać. Zbieram np. stare czasopisma. Takie jak „Gospodarka Mięsna”, „Motoryzacja”. Wszystkie okładki są piękne, cudne czcionki i zdjęcia. Teraz tego nie uświadczysz. Na Zachodzie było podobnie. Produkt tej kultury masowej był wysublimowany, dobrej jakości.
Jacek Świdziński: Do mnie trafia idea nieindywidualistycznego społeczeństwa. Do komiksu czytałem masę meldunków festiwalowych. W niektórych było o młodzieży bielącej emerytom płoty. O młodzieży wyrywającej chwasty. O młodzieży sprzedającej jabłka, żeby za zarobione pieniądze kupić stroje ludowe dla zespołu w większym mieście obok. Trudno mi w to wierzyć. Śmiałem się. Dziś to jakaś abstrakcja, ale podoba mi się, chciałbym tego więcej.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A ja w to nie wierzę. W ludzi, którzy razem pracowali w tej samej fabryce i sobie pomagali, zajmowali miejsca w kolejkach. Bo gdy byłeś choć trochę inny, to koniec. Historie o wujku Staszku, który się powiesił za stodołą. Był gejem.
Jacek Świdziński: Rozumiem, realizacja tej idei bywała fatalna. Ale dzisiaj jest dzisiaj. Całe życie siedzę sobie sam i rysuję. Wszyscy mamy z tego powodu problemy, że siedzimy sami, ze sobą, dla siebie. Zamiast rozwoju osobistego proponuję się odrobinę zwinąć.
Czyli wspólnotowość jest wspaniała, ale ma też ciemne strony?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Gdy mieszkałam w Tunezji, hodowaliśmy kury. Trzeba było ich pilnować, małych kurcząt szczególnie. Bo gdy dorastały razem i wyglądały tak samo, było okej. Ale gdy zaczęły im kiełkować czerwone przydatki i korale wokół gardeł, potrafiły zadziobać tego, który się wyróżniał, na śmierć.
Jacek Świdziński: Ale mniej indywidualistyczne podejście jest właśnie konieczne do dbania o inne kurczaki.
Katarzyna „Falauke” Czarna: Tak, stąd moda np. na psychoterapie. Każdy powinien pójść, prawda? To pomyślmy: skoro wszyscy powinniśmy pójść, to chyba znaczy, że problem jest systemowy, co? Męczy mnie to zwalanie na jednostkę całej odpowiedzialności.
Rozbiory, dwie wojny światowe, reżim komunistyczny i wisienka na torcie: turbokapitalizm. Chyba w każdej rodzinie jest jakaś trauma. Nie wszyscy to przepracowali. Nie wszyscy mogli lub mieli ku temu środki. Czasu chyba trzeba, co?
Katarzyna „Falauke” Czarna: Mnie się wydaje, że i tak super sobie poradziliśmy jak na kraj z taką przeszłością. Jesteśmy złotym dzieckiem Europy. Mogliśmy, nie wiem, skończyć jak Węgry.
Zamyśliłeś się, Maciek.
Maciej Sieńczyk: Myślę wciąż o tym PRL-u, jak was słucham. Nie można już wrócić do tego, ale za jednym naprawdę tęsknię. Że jak była redakcja „Przekroju”, „Gospodarki Wodnej”, czy „Kobiety i Życia”, to ekipa trzymała się ze sobą razem przez 50 lat. „Kobieta i Życie” to było świetne pismo. Jedna dziennikarka jeździła do Gdańska, do Krakowa, gdziekolwiek i robiła reportaże. Czy to o babinie, która rzeźbi ludowe świątki, czy do Emilcina, gdzie wylądowało UFO. Druga była kobieta od mody. Trzecia od jeszcze czegoś. Był fotograf. I plastyk, który robił okładki. Wszyscy w ekipie i dlatego to pismo było na tak wysokim poziomie. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia! Warunki ekonomiczne się zmieniły. Takie pisma były znakiem czasów, objawem pewnej rozrzutności, innego sposobu pracy. Dlatego taki sentyment mam do tej wspólnoty.
Katarzyna „Falauke” Czarna: My to też mamy. W komiksach tak jest. Jeżeli sobie sami nie zrobimy quality rzeczy, to nikt ich nie zrobi.
Jacek Świdziński: Czyli nadzieja w niedofinansowanych środowiskach, które działają hobbystycznie? Bo robienie komiksów, przynajmniej dla mnie, jest jak hobby albo pisanie poezji. To nie zawód. Nigdy jednak nie czułem bliskości „ze środowiskiem”.
Katarzyna „Falauke” Czarna: A ja na odwrót. Przyszłam z jednym komiksem. I zostałam dla towarzystwa.
Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.