Wyobraźnia z ekranu
Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

37 minut czytania

/ Literatura

Wyobraźnia z ekranu

Anna Cieplak i Michał Krzykawski

Na ile to, co widzimy w feedzie, przekłada się na poruszane przez pisarzy i pisarki tematy? Jakie uruchamia to w nich popędy i jak wpływa na to, co pragną pisać? Jak szukać różnorodności w literaturze i podążać ścieżką poza algorytmem?

Jeszcze 9 minut czytania

Algorytmy w naszych (Ani i Michała) feedach potęgują wrażenie, że od czasu, kiedy pisaliśmy tekst „Czytać, pisać, uważać”, trwa już nie tyle bitwa o uwagę, ile „gwiezdne wojny” na rynku uwagi. Dobrze to widać na przykładzie niektórych nowych kierunków studiów szykowanych na rok akademicki 2024/2025 i językach ich opisu, uwypuklających to, czym dzisiaj jest kryzys alfabetyzmu i jak wiąże się z eksploatacją uwagi jako podstawowym surowcem współczesnej gospodarki kapitalistycznej. Jedne z tych kierunków wyrastają z zaniepokojenia następstwami psychospołecznymi modelu biznesowego wielkich platform cyfrowych i, mniej lub bardziej otwarcie, go kontestują (np. higiena cyfrowa, obszar technospołeczny na studiach humanistycznych nad środowiskiem, informatyka społeczna). Inne natomiast, na ślepo próbując nadążyć za sektorem Big Tech, chcą uczyć o tym, jak monetyzować uwagę i jeszcze efektywniej eksploatować nasze zasoby psychiczne („wykorzystaj zaawansowane algorytmy do automatyzowania decyzji!”, „AI nowym narzędziem w arsenale marketingowców!”) .

Na zacieśnianie współpracy z przedstawicielami handlowymi sektora Big Tech mają też apetyt niektórzy przedstawiciele polskiego ciała profesorskiego. Czuć tu wyraźnie najntisowy vibe, ale ze wzmocnieniem w postaci AI pod pachą, w lepszych garniturach, no i już bez „pana Areczka” (choć przyznać trzeba, że zamykanie tego rozdziału polskiej szkoły robienia biznesu po 1989 roku idzie dość opornie).

Ale po co wspominać o „gwiezdnych wojnach” i memach, skoro ma to być tekst o literaturze? Ponieważ zasygnalizowane tendencje mają na kondycję literacką istotne przełożenie.

Uruchomienie ChatuGPT w listopadzie 2022 roku zrodziło, pośród głosów zachwytów przemieszanych z głosami przerażenia, szeroką chęć komentowania wtargnięcia wielkich modeli językowych do codziennego życia. Sztuczna inteligencja – słowo roku 2023 – stała się również przedmiotem publicznych debat na festiwalach literackich czy dyskusji i audycji o przyszłości literatury. To bardzo dobrze, że oswajamy temat. Ale brakuje w tych rozmowach doprecyzowania, o czym właściwie mowa i po co się rozmawia. Czy towarzyszą im głębszy namysł i krytyczna refleksja nad technologią? Czy może są wyłącznie próbą utrzymywania się na wezbranej fali sensacji, jaką wzbudza każda nowa technologia i krążące wokół niej mity?

Nagroda Literacka m.st. Warszawy Nagroda Literacka m.st. Warszawy to jedna z największych nagród literackich w Polsce. Nagrody przyznawane są w pięciu kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca, książka o tematyce warszawskiej oraz komiks i powieść graficzna. W przypadku literatury dziecięcej, a także komiksu i powieści graficznej nagradzani są również ilustratorzy i ilustratorki. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. zł otrzymują także nominowani we wszystkich kategoriach. Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa.  Oto tegoroczne nominacje w poszczególnych kategoriach:   Proza ·        Grzegorz Bogdał, „Idzie tu wielki chłopak”, Wydawnictwo Czarne  ·        Tomasz Różycki, „Złodzieje żarówek”, Wydawnictwo Czarne  ·        Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”, Wydawnictwo ArtRage  Poezja ·        Justyna Kulikowska, „Obóz zabaw”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Poznaniu  ·        Marcin Orliński, „Późne słońce”, Wydawnictwo Wolno  ·        Marta Podgórnik, „Erwin i Fatum”, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Poznaniu  Literatura dziecięca ·        Anna   Kaźmierak (tekst i ilustracje), „Gdzie ty jesteś, koguciku?”, Wydawnictwo Wytwórnia  ·        Marta Lipczyńska-Gil (tekst), Marta Ignerska (ilustracje), „Ferment w mieście”, Wydawnictwo Hokus-Pokus  ·        Maria   Strzelecka (tekst i ilustracje), „Hajda. Beskid bez kitu”, Wydawnictwo Libra PL  Książka o tematyce warszawskiej ·        Katarzyna Chudyńska-Szuchnik, „Świdermajerowie”, Wydawnictwo Dowody  ·        Tymon Grabowski, „Paskudnik Warszawski”, Wydawnictwo Złomnik  ·        Michał Książek, „Atlas dziur i szczelin”, Wydawnictwo Znak  Komiks i powieść graficzna ·        Katarzyna „Falauke” Czarna, „Czy wszystko smakuje?”, Kultura Gniewu  ·        Maciej Sieńczyk, „Spotkanie po latach”, Wydawnictwo Literackie  ·        Jacek Świdziński, „Festiwal”, Kultura Gniewu  Zwycięzcy tegorocznej edycji zostaną ogłoszeni 15 czerwca podczas gali finałowej.Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy to jedna z największych nagród literackich w Polsce. Przyznawana jest w pięciu kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca, książka o tematyce warszawskiej oraz komiks i powieść graficzna. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, a nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. zł otrzymują także wszyscy nominowani. Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa.

Oto tegoroczne nominacje w poszczególnych kategoriach:
Proza: Grzegorz Bogdał, „Idzie tu wielki chłopak”; Tomasz Różycki, „Złodzieje żarówek”; Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”
Poezja: Justyna Kulikowska, „Obóz zabaw”; Marcin Orliński, „Późne słońce”; Marta Podgórnik, „Erwin i Fatum”
Literatura dziecięca: Anna Kaźmierak (tekst i ilustracje), „Gdzie ty jesteś, koguciku?”; Marta Lipczyńska-Gil (tekst), Marta Ignerska (ilustracje), „Ferment w mieście”; Maria Strzelecka (tekst i ilustracje), „Hajda. Beskid bez kitu”
Książka o tematyce warszawskiej: Katarzyna Chudyńska-Szuchnik, „Świdermajerowie”; Tymon Grabowski, „Paskudnik Warszawski”;  Michał Książek, „Atlas dziur i szczelin”
Komiks i powieść graficzna: Katarzyna „Falauke” Czarna, „Czy wszystko smakuje?”; Maciej Sieńczyk, „Spotkanie po latach”; Jacek Świdziński, „Festiwal”

Zwycięzcy tegorocznej edycji zostaną ogłoszeni 15 czerwca podczas gali finałowej.

Przez nadwyżkę debat typu „AI vs. pisarze. Przeżyjemy czy wyginiemy?” na dalszy plan zszedł coraz bardziej pęczniejący problem rozproszenia uwagi i zależności życia literackiego od algorytmów rekomendujących treści w mediach społecznościowych. Choć to również są algorytmy tzw. sztucznej inteligencji i mają tę samą statystyczno-probabilistyczną logikę działania co algorytmy wielkich modeli językowych, takich jak ChatGPT, Gemini, Sora i inne.

To właśnie algorytmy rekomendujące treści o wiele bardziej oddziałują na jakość życia literackiego. Decydują też o obecnych na rynku literackim – przekształconym przez te algorytmy w rynek uwagi – emocjach i uczuciach osób, które w tym życiu chcą uczestniczyć lub je zmieniać.

Potwierdziły to wyniki ankiet, które przeprowadziliśmy wśród dwudziestu jeden osób studiujących sztukę pisania na Uniwersytecie Śląskim, a także wśród sześćdziesięciu czterech osób zajmujących się zawodowo pisaniem (pisarzy, dziennikarek, reportażystów). W tym tekście chcemy te wyniki zaprezentować, zestawiając je z wnioskami z innych badań dotyczących podobnych zjawisk. Wagi tych ankiet nie przeceniamy i zdajemy sobie sprawę, że w żadnym razie nie mogą one być miarodajne, choćby z uwagi na zbyt małą próbę czy na czysto deklaratywny charakter odpowiedzi. Nie chodziło nam jednak o miarodajność i twarde dane (do tego potrzebna byłaby większa skala i lepsza metoda badawcza), lecz o wywołanie dyskusji odnoszącej się do rzeczywistości, w której pomiar interesujących nas zjawisk jest dla użytkowników mediów cyfrowych zbyt trudny, o ile nie niemożliwy.

Pisanie i czytanie (zmęczonych) osób studenckich

Zacznijmy od studentów i studentek sztuki pisania. Zostali oni poproszeni o określenie swoich nawyków związanych z czytaniem, pisaniem i korzystaniem z mediów cyfrowych. Prosząc ich o wypełnienie tej ankiety, chcieliśmy dowiedzieć się, czy potencjalni przyszli pisarze urodzeni po 2000 roku stosują jakieś strategie, które pozwalają im pracować nad zachowaniem głębokiej uwagi. Co więc robią studenci w ramach higieny cyfrowej?

52,38% (11 osób) nie robi nic, natomiast niemal wszyscy pozostali stosują rozwiązania nazywane przez nich raczej ogólnikowo „dłuższymi przerwami od ekranu”. Polegają one na „chowaniu telefonu przed samym sobą na czas czytania i pisania”, usunięciu aplikacji ze smartfonów, wyłączaniu telefonu na noc, spontanicznych dniach offline, wyjściu na spacer.

Z porównania wynika, że czas skupienia na pisaniu i czytaniu wśród osób studenckich jest niższy niż wśród osób żyjących z pisania (o nich nieco dalej). Nie wynika to jednak stąd, że pokolenie Z nie potrafi „czytać, pisać, uważać”. Młodzi w trakcie studiów pracują zarobkowo i przez to mają mniej czasu wolnego na lekturę. Choć – przypominamy – mowa tutaj o odpowiedziach czysto deklaratywnych, które nie muszą oddawać realnego czasu czynności – trudno go zresztą obiektywnie zmierzyć. Mówimy o odczuciach, a te również mają znaczenie.

Niemniej uzyskane przez nas odpowiedzi korespondują z wynikami badań „Ile kosztują cię studia? Sytuacja finansowa a życie studenckie studentek i studentów UW”, przeprowadzonych przez studentów Wydziału Socjologii tej uczelni i opublikowanych w kwietniu 2024 roku. Aż 70% z osób biorących udział w ich ankiecie podjęło pracę w ciągu ostatnich sześciu miesięcy – większość na umowę zlecenie, a około 15% „na czarno”.

Jak konieczność podjęcia pracy zarobkowej w trakcie studiów wpływa na uwagę? W naszej ankiecie na pytanie „Co twoim zdaniem rozprasza twoją uwagę podczas czytania (można zaznaczyć kilka odpowiedzi)?” najczęściej padała odpowiedź: „Brak czasu – pracuję”. Dopiero na trzecim miejscu pojawiała się odpowiedź: „Powiadomienia w telefonie”. Natomiast odpowiedź: „Wolę robić coś, co da mi więcej bodźców, np. grać w grę lub oglądać seriale” pojawiała się sporadycznie.

Te wszystkie odpowiedzi łączy jedna rzecz: niemal wszyscy ankietowani zaznaczyli, iż na ich zdolność skupienia uwagi ujemnie wpływa przede wszystkim zmęczenie. Mając do wyboru pół godziny na lekturę lub inną aktywność wymagającą skupienia, mózg, aby odpocząć, wybiera czynność prostszą i niewymagającą od niego kognitywnego wysiłku, lecz zapewniającą szybką nagrodę. Innymi słowy, wybiera coś, co zapewnia wystrzał dopaminy „na już”. Dlatego w pytaniu o odpoczynek w czasie wolnym osoby studenckie deklarowały, że wybierają aktywności online (granie w gry, scrollowanie czy oglądanie serialu) i offline (spacer, czytanie książki czy spotkanie z przyjaciółmi), a z rozmów uzupełniających po przeprowadzeniu ankiety wynikało, że oceniają ich wartość w kontekście wypoczynku jako równorzędną. Ważne, aby mieli czas „dla siebie”.

Czy pamiętacie, co robią nam ekrany w stanie zmęczenia? Niebieskie światło utrzymuje stan czuwania, a dopamina stymuluje nasz mózg, dając wrażenie, że chwilowo zmęczeni nie jesteśmy. Ale tak naprawdę nasze wyczerpanie staje się jeszcze większe, choć mamy złudzenie, że chwilowo spada, a my odzyskujemy spokój i cieszymy się czasem wolnym, w którym wreszcie możemy robić, co chcemy. Za pozorem wolnego wyboru kryje się jednak darmowa praca emocjonalno-intelektualna.

Pisarze i pisarki – eksperyment, deklaracje i poczucie winy

Ciekawe wnioski na temat „podwójnego życia” osób piszących, ich braku czasu wolnego i zmęczenia można również wyciągnąć z raportu przedstawiającego kondycję gdańskich pisarek i pisarzy. Gorąco polecając jego lekturę w całości, przechodzimy do głównych wniosków z naszej mikroankiety, którą wypełniły 64 osoby piszące zawodowo.

Zacznijmy od eksperymentu. Jedno z pytań z naszej ankiety miało odzwierciedlić zjawisko, na które uczuliły nas wyniki badania higieny cyfrowej przeprowadzone przez Magdalenę Bigaj i Magdalenę Woynarowską dla Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa w 2022 roku. Projektując formularz testowy, Bigaj i Woynarowska nie zamieściły w nim pytania o konkretną ilość czasu ekranowego, bo miały świadomość, że ludzie podają błędne dane: pomiędzy ich subiektywnymi odczuciami a obiektywnym czasem spędzonym z nosem w telefonie występuje rozbieżność. Ciekawsze i bardziej miarodajne było dla nich pytanie o poczucie kontroli i wpływu na to, jak korzystamy z ekranu. Jak się okazało, czas spędzany przed ekranem kontroluje jedynie 14,3% badanych w 2022 roku w ramach badań ICO.

Chcąc sprawdzić, jak to wygląda wśród osób piszących, złamaliśmy tę zasadę deklaracji czasu ekranowego. Dlaczego? Uznaliśmy, że osoby piszące przed rozproszeniem uwagi muszą chronić się szczególnie, bo pisanie jest czynnością wymagającą raczej przejścia w tryb głębokiej uwagi i unikania stymulacji przez nadmiar innych bodźców. Można było więc przypuszczać, że kontrola tego czasu będzie w tym wypadku bardziej świadoma. Okazało się, że niekoniecznie.

46% pisarzy i pisarek twierdzi, że spędza w mediach społecznościowych co najwyżej piętnaście minut dziennie (jeśli akurat nie zajmują się promocją własnej książki, wtedy wyniki rozkładają się już bardziej proporcjonalnie od 15 minut do 2 godzin). Spoglądając na te dane (i zestawiając je z innymi odpowiedziami w ankiecie), można więc stwierdzić, że osoby piszące, podobnie jak osoby niezwiązane z zawodowym pisaniem, mają trudność z określeniem tego czasu. Nie mówimy, że pisarze kłamali. Ich odpowiedź skłania raczej do interpretacji w kierunku niedoszacowania.

W przypadku higieny cyfrowej stosowanej przez pisarzy i pisarki robi się już bardziej różnorodnie. Tylko 22,64% ankietowanych nie stosuje żadnych elementów higieny cyfrowej lub bezpośrednio ją kontestuje, twierdząc, że nie ma sensu. Przeważająca większość zarzucała sobie, że robi za mało, lub odwoływała się do poczucia winy: „Staram się, ale mi nie wychodzi”, „Nie, prawie nie stosuję, a powinnam”, „Niestety nie. Muszę to zmienić”. Temat wzbudza zatem rodzaj niepokoju charakterystycznego dla wpływu, jaki wywierają na nas media społecznościowe w ogólności.

W ankiecie możemy przeczytać też wypowiedzi-rekomendacje: o jodze, ćwiczeniach oddechowych, muzyce klasycznej, detoksie cyfrowym, trybie samolotowym, unikaniu niebieskiego światła rano i wieczorem. Są też wypowiedzi urefleksyjniające własne funkcjonowanie w mediach społecznościowych: „Stosuję aplikację Plantie do pisania. Klikasz w nią i drzewko zaczyna rosnąć, kiedy dotkniesz i chcesz coś zrobić na telefonie, to wtedy drzewko przestaje rosnąć. Oprócz tego nic i czuję, że to problem, ale tego nie zmieniam”. Jeden autor napisał: „Dosyć kontrowersyjnym (nie dla każdego), ale dla mnie higienicznym rytuałem jest to, że nastawiam budzik, żeby wstać jako pierwszy, i siedząc z boku, oglądam rano TikToka przez 30 minut. Codziennie i tylko wtedy”.

Ta różnorodność odpowiedzi, naszym zdaniem, jest umiarkowanie pozytywna, bo pokazuje, że temat istnieje w świadomości i ma przełożenie na praktyki (lub przynajmniej świadomość, iż takie istnieją). Warto dodać, że dużo osób pisało do nas też i po badaniu, że stale muszą szukać nowych sposobów na radzenie sobie z ekspansją ekranów. I bardzo dobrze – odpowiednia higiena cyfrowa to właśnie ta dostosowana do naszych potrzeb i wynikająca ze świadomego korzystania z mediów społecznościowych.

Piszesz czy czytasz?

Z samooceny nawyków osób piszących zawodowo wynika, że potrafią dłużej pisać niż czytać. Ich czas skupienia na procesie pisania, jak już powiedzieliśmy, jest również dłuższy niż pośród studentów sztuki pisania. Jeśli wierzyć deklaracjom, wynosi on od dwóch do czterech godzin (37,5%). W przypadku czytania jest to natomiast od jednej do dwóch godzin (35,9%). Uzyskane odpowiedzi pokazały wprawdzie sporą rozpiętość indywidualną w tym zakresie (od trzydziestu minut do ośmiu godzin), ale ten „środkowy” wynik uwydatnia podstawową różnicę: pisanie angażuje pisarzy bardziej niż czytanie.

Osoby zajmujące się zawodowo pisaniem, gdy piszą, w większości przypadków mają dostęp do sieci (65,6%) i korzystają z niej, ale rzadziej dotyczy to mediów społecznościowych i komunikatorów (37,5%). Można się domyślać, że chodzi więc częściej o fact-checking, a nie oglądanie alpak na Instagramie w trakcie pisania (choć oczywiście jedno drugiego nie musi wykluczać).

Kilka osób już w trakcie uzupełniania ankiety pisała do nas. Jedna z nich (pisarz) stwierdził: „Co do samej ankiety, to mam wątpliwości dotyczące używania słowa «jednocześnie». Jak piszę albo czytam, to jednocześnie nie skroluję fejsa. Ale kiedyś robiłem sobie przerwę na fajkę, a teraz robię sobie przerwę na fejsa, np. co godzinę albo co podrozdzialik. W idealnym świecie robiłbym sobie przerwę na ćwiczenia oddechowe albo co”. Jeśli zamiast fajki przeglądasz fejsa i nie zostajesz tam faktycznie na dłużej, to gratulacje – jest to element kontroli.

Dlaczego i przed czym odczuwamy lęk?

Z naszej obserwacji jednoznacznie wynika, że dla osób zawodowo zajmujących się pisaniem środowisko cyfrowe jest w istotnej mierze środowiskiem życia. Dlatego próba odpowiedzi na pytanie o to, jak ono na nas wpływa, wydaje się dużo ciekawsza poznawczo i bardziej pożyteczna dla naszej samoświadomości niż ustalanie, ile czasu w nim spędzamy. Niedawno na debacie o AI z udziałem Grażyny Plebanek powoływaliśmy się na wnioski z ankiety, z której wynikało, że osoby piszące (46,9%) odczuwają niepokój i stres, widząc, gdy inni twórcy odnoszą sukces lub zbierają dobre recenzje. Prowadzący debatę Marcin Orliński zapytał, czy to aby nie jest tak, że twórcy „od zawsze” konkurowali ze sobą, a do tego mają przerośnięte „ego” (trochę podkręcamy tę wypowiedź). Historia życia literackiego zna przecież wiele paszkwili, listów, a nawet fizycznych starć między pisarzami.

Sęk w tym, że sytuacja w 2024 roku jest inna i powinna niepokoić z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, nigdy na tak masową skalę nie mieliśmy niemal nieograniczonego dostępu do ocen i – przekształconej w przymus – możliwości porównywania się z innymi ludźmi, jak w świecie zdominowanym przez media społecznościowe. Dowiadujemy się z nich nie tylko o tym, czy ktoś otrzymał jakąś nagrodę, który ma już dodruk i ile gwiazdek otrzymał, ale również gdzie spędza wakacje, z kim z branży się przyjaźni, co je i co reklamuje. Po drugie, algorytmy rekomendacyjne (o czym szerzej za chwilę) działają w taki sposób, że nawet jeśli ograniczymy dostęp do treści, które wprowadzają nas w zły nastrój, na przykład usuwając nagradzanych ze znajomych, nie oznacza to wcale, że podobne treści nie będą nam dalej „rekomendowane”. Z badań Panoptykonu wynika wręcz, że będzie tak samo, a nawet gorzej. Będziemy widzieli jeszcze więcej podobnych treści, co może pogłębiać nasz niepokój, zniechęcać do pracy i równocześnie wzmagać syndrom FOMO, jeśli chcemy wylogować się na dłużej.

Oczywiście, konkurowanie oraz lęk przed sukcesami kolegów i koleżanek po piórze nie łączy się tylko z narcystyczną potrzebą bycia lepszym, choć trzeba przyznać, że media społecznościowe tylko intensyfikują opisaną dawno temu przez Christophera Lasha kulturę narcyzmu, przekształcając narcyzm, który nie musi być z konieczności czymś jednoznaczne negatywnym, w socjopatologiczne zaburzenie. W polemice z Lashem Bernard Stiegler argumentuje na przykład, że narcyzm – określany przez niego jako odwieczny (primordial) – to struktura psyche, niezbędna do jej funkcjonowania. Jak pisze w „Aimer, s’aimer, nous aimer” (Kochać, kochać siebie, kochać nas), narcyzm to ta część umiłowania samego siebie, bez której nie jest możliwa jakakolwiek zdolność do lubienia i kochania.

No właśnie, bo z drugiej strony aż 50% pisarzy i pisarek wskazało, że cieszy się, gdy komuś z osób piszących zawodowo się powodzi i jego lub jej książka zyskuje dobrą recepcję. Często te dwa ambiwalentne uczucia – lęk w obliczu sukcesu innych i cieszenie się nim – idą w parze. Nie ma tu sprzeczności. Możemy przecież czuć jedno i drugie (chwała „naszym wewnętrznym konfliktom”!), gdy manipulacja algorytmu splata się z warunkami socjalnymi twórców, nierównościami wynikającymi z mechanizmów działania pola literackiego, a wreszcie z tym, że zwyczajnie kogoś znamy i lubimy.

Granice umaszynowienia wyobraźni

W kontekście algorytmizacji naszego zachowania w sieci, przede wszystkim poprzez kontrolę behawioralną przepływów naszej uwagi, warto spojrzeć na ten niepokój, przelewający się często w lęk lub strach, w ujęciu systemowym. Wtedy łatwiej zrozumieć mechanizmy jego wytwarzania i ich następstwa psychospołeczne.

Rodzi się wówczas pytanie, na ile to, co widzimy w feedzie, przekłada się na poruszane przez pisarzy i pisarki tematy. Jakie uruchamia to w nich popędy i jak wpływa na to, co pragną pisać? Jak w tym technologicznym uwarunkowaniu pisania szukać różnorodności w literaturze i podążać ścieżką poza algorytmem?

Ciekawej odpowiedzi w naszej ankiecie udzielił autor, który na czas pisania książki regularnie dezaktywuje swoje media społecznościowe. Nie po to, aby go nie rozpraszały innymi sprawami, ale po to, aby go nie inspirowały. Zwłaszcza że pejzaże cyfrowe social mediów często, w trakcie pisania, sprawiają osaczające wrażenie, że nagle piszesz o tym, co wszyscy już napisali, ale i piszą właśnie w tej chwili. A ty oto bierzesz udział w wyścigu, czy pierwszy opublikujesz na ten temat książkę. Czy ta presja na szybką i produktywną pracę nad treścią nie brzmi przytłaczająco i nie rozmija się z ideą procesu pisania nie-maszynowego? Automatyczne pisanie przecież może za nas robić AI.

Walka twórców o zabezpieczenie ich praw autorskich w kontekście przetwarzania ich własności intelektualnej przez algorytmy generatywnej sztucznej inteligencji to tylko mały (choć oczywiście ważny!) element w walce o coś o wiele bardziej fundamentalnego. Mianowicie o to, czym staje się wyobraźnia literacka i jaka jest jej specyficzna wartość. Algorytmy rekomendacyjne mediów społecznościowych od ponad dekady wpływają na struktury i działanie tej wyobraźni. Obecnie jest ona wystawiona na próbę przez algorytmy generatywnej AI, które symulują procesy myślowe i mogą w sekundę przetwarzać całe wieki wytworów ludzkiego ducha zapisanych w postaci słów, obrazów i dźwięków. I robią to tak skutecznie i szybko, że sprawiają wrażenie, iż myślą same.

Nie mówimy tutaj wyłącznie o wyobraźni jednostek, lecz również o solidarności środowiskowej, która pozwala mieć poczucie sensu i oddziaływania na kształt zmieniającego się pod wpływem technologii świata, a także na jakość dostępu do tworzących go przestrzeni, od przestrzeni fizycznej do przestrzeni społecznej i psychicznej. Twierdzenie, że w ostateczności wszyscy gramy do jednej bramki, jaką jest ocalenie alfabetyzmu, może brzmieć bardzo naiwnie i utopijnie. Niemniej pytanie o wyobraźnię i o granice jej umaszynowienia dotyczy bez wyjątku nas wszystkich. Od tego, czy nauczymy się trafnie je zadawać dzisiaj, zależy to, czym i do czego literatura będzie jutro.

Powiedzmy to jasno: ChatGPT i inne tego typu maszyny nie myślą. Lub inaczej: robią to w sposób bardzo ograniczony w tym sensie, że one tylko dużo szybciej niż my liczą, a obliczanie (kalkulowanie, rachowanie) jest jedynie jednym ze sposobów myślenia, na ogół nie kojarzonym z działaniem wyobraźni, zwłaszcza tej literackiej.

Lęk (i powaga sytuacji) bierze się jednak stąd, że efekty symulacji tych maszyn są na tyle zadowalające, że z czasem mogą zacząć wystarczać przeważającej większości użytkowników, którzy sami zaczną wytwarzać podobne co ChatGPT treści. Czytelnicy, widzowie i słuchacze będą więc chcieli konsumować wciąż te same historie, bazujące na generycznych schematach, a przez to dające się automatycznie przeliczyć z tekstu na obraz czy dźwięk lub odwrotnie. Wtedy pochodzący z ciała język będzie odchodził w zapomnienie, podobnie jak umiejętność jego rozumienia i tworzenia w nim.

Taki proces zresztą już się zaczął jeszcze przed „eksplozją sztucznej inteligencji”. Gdyby było inaczej, ChatGPT nie miałby prawa tworzyć tak dobrych wzorców narracyjnych, bo nie miałby do przetworzenia odpowiednich danych, z których może te wzorce reprodukować. Nasz lęk bierze się więc również stąd, że sztuczna inteligencja obnaża, jak bardzo generyczna stała się nasza kultura i kapitalistyczne warunki recepcji jej wytworów w krótkotrwałych czasoprzestrzeniach mediów społecznościowych.

Walka o uwagę, czyli walka o znaczenie

Powróćmy do uwagi i naszej ankiety. Brak uwagi stanowi według osób piszących duży problem w recepcji tworzonych przez nich książek. Tylko 26% pośród nich uważa, że ktokolwiek czyta ich teksty uważnie. Celowo nie wskazujemy tutaj, kogo mają one na myśli, pisząc o opiniach innych (profesjonalnych krytyków, czytelników czy influencerów). W usieciowionej rzeczywistości wszystkie one się ze sobą zlewają. Biorąc pod uwagę, że pierwsze opinie w istotny sposób determinują recepcję książki, liczy się więc nie to, kto je napisze, lecz to, kto napisze je pierwszy, lub to, czyja opinia zrobi najlepsze zasięgi.

Aż 71% autorów i autorek zauważa błędy rzeczowe w recenzjach lub opiniach publikowanych w sieci, a 53,3% z nich widzi, jak kopiowane są te same myśli i sformułowania na temat napisanych przez nich powieści czy reportaży. Aż 43,7% zakłada, że ktoś nie zrozumiał przekazu i sensu ich książek, zaś 46,7% jest zdania, że czytelnicy nie odkodowali ich języka, bo czytali nieuważnie.

W świetle tych danych warto zastanowić się, czy wpływ na deficyt uważnego czytania książek może mieć to, że wielu „pierwszych czytelników” dostaje książki w formie PDF-a, zaraz po złamaniu, co ma na celu albo ograniczenie kosztów druku, albo jeszcze szybsze rozpoczęcie promocji.

Takie pytanie jest zasadne, jeżeli prawdą jest, że czytanie z ekranu przypomina bardziej „ślizganie się” po nim, na co zwracała niedawno uwagę lingwistka Naomi Baron w wywiadzie dla „Polityki”. Wówczas trudno się dziwić, że w recenzjach czy opiniach pojawiają się błędy rzeczowe, a one same bywają coraz częściej powierzchowne. Baron wyjaśniała, że teksty z ekranów, niemal co do zasady, czytamy w trybie hiperuwagi, domyślnie tak, aby jak najszybciej zakończyć lekturę. Prowadzimy po nich wzrokiem w obszarze przypominającym literę F. Im dalej w tekst, tym bardziej lecimy wzdłuż pionowej kreski i wyłapujemy już tylko fragmenty; nie jesteśmy w stanie wejść we flow książki, jak w przypadku tekstu wydrukowanego na papierze. Inne są też właściwości haptyczne, co nie pozostaje bez wpływu na więź czytelnika z czytanym tekstem.

Na marginesie tych badań można uzupełnić, że w kwestii higieny cyfrowej kluczowe są nasze osobiste obserwacje i samokontrola, które mają znaczenie na poziomie indywidualnym (skoro na systemowy w większości przypadków nie mamy wpływu). Są pewnie i ludzie, którzy na słowo „Word” wchodzą w tryb kontroli tekstu, niezależnie od tego, czy jest na komputerze, telefonie czy na kamieniu. Bywa też przecież, że łatwiej skupić się na ekranie niż na książce, która leży obok telefonu (klasyczny przykład z obserwacji ludzi w pociągu). Czyli: to zależy. Grunt to sprawdzić, co to robi tobie.

Ta obserwacja ma swoją wagę również dlatego, że osoby piszące reagują emocjonalnie na brak uwagi w mediach społecznościowych wobec ich twórczości. Odczuwają niepokój lub lęk (43,8%), brak motywacji do dalszej pracy (28,1%), niektórzy zaś mają poczucie niesprawiedliwości (21,9%). Ktoś powie: są przewrażliwieni, a brak uznania prowadzi do podobnych reakcji w każdym zawodzie. Owszem, jednak taki skutek w przypadku osób pracujących twórczo może przekładać się w przyszłości, o czym już wspominaliśmy, na tworzone przez nich światy wyobrażone.

Jak zatem środowisko cyfrowe przekształca wyobraźnię literacką w obliczu presji walki o uwagę? Czy ją wzbogaca, czy może zubaża i ujednolica? Czy śledzenie przebiegu recepcji własnej twórczości w przestrzeni cyfrowej nie wpływa na to, co i jak dalej tworzyć (a nie oznacza to tego samego co reakcja na konstruktywną krytykę)? Czy współczesne, coraz bardziej krótkotrwałe trendy literackie na pewno pojawiają się z powodów koniunkturalnych, czy też biorą się z przeświadczenia, że jakiś temat czy człowiek jest szczególnie ważny, bo błyszczy w naszym feedzie? Ten hipnotyzujący wymiar mediów społecznościowych może komplikować odpowiedzi na te pytania, ale warto się z nimi zmierzyć. Najlepiej w otwartej i szczerej rozmowie, która nie unika pytań o emocje.

Psychobiznes literacki

O problemach literatury i jej recepcji trudno rozmawiać bez rozumienia mechanizmów działania algorytmów rekomendujących treści w mediach społecznościowych, ponieważ te algorytmy utrzymują nas w stanie ciągłego rozemocjonowania i tę recepcję w znaczącym stopniu warunkują. Problem dotyczy nas i ma bezpośredni wpływ na nasze życia, ale to nie my nim jesteśmy. Rozemocjonowanie i towarzysząca mu podejrzliwość są następstwem działania reżimu algorytmicznego, w który wrzucili nas giganci cyfrowi.

Media społecznościowe i inne wielkie platformy cyfrowe zbudowane są na algorytmach rekomendujących treści. Projektuje się je tak, aby pochwycić możliwie najwięcej ludzkiej uwagi. Jest to działanie celowe, podejmowane wyłącznie z myślą o sprzedaży miejsc pod reklamę w postaci owych treści, które pochwyceni „użytkownicy” konsumują. Za architekturą takich algorytmów nie stoją żadne zasady etyczne, lecz logika zysku.

Najlepszym paliwem dla działających w ten sposób koparek do wydobywania z nas uwagi są treści wywołujące uczucia rozdrażnienia, oburzenia, złości, gniewu lub nienawiści. Dlatego narzucający taki model psychobiznesu giganci cyfrowi nie mają żadnych skrupułów, aby te uczucia wzmacniać i monetyzować informacyjno-emocjonalną magmę, w której zatracamy umiejętność rozróżniania tych uczuć, a w konsekwencji nie jesteśmy w stanie nad nimi panować. Może ona wylać w każdym momencie każdej wymiany zdań w mediach społecznościowych, niezależnie od tego, czy jej pierwotnym przedmiotem był poważny news czy zdjęcia kotków.

Jeśli chcecie zrozumieć, jak ten mechanizm działa, zobaczcie „ten filmik, który was wkurzy”. Albo przypomnijcie sobie, jak działa imba literacka i jakie teksty zyskują największą popularność. Literaccy influencerzy mogą naiwnie wierzyć, że ich teksty dobrze się klikają, bo są dobre merytorycznie. Nie. „Klikają się” wtedy, gdy wywołują oburzenie lub skrajne emocje, które ten mechanizm obsługują.

O tym, że taki mechanizm został wprawiony w ruch, nie zdecydował żaden determinizm technologiczny, lecz to, że od blisko dwóch dekad inwestowane są w niego setki miliardów dolarów. To dzięki tym „inwestycjom” koparki do wydobywania z nas uwagi są stale optymalizowane po to, żeby odsprzedaż jej przepływów przynosiła więcej zysków platformom cyfrowym. W 2020 roku 98% przychodów Facebooka pochodziła z reklam. W przypadku Google’a było to 80%.

W tym samym roku wartość danych z Polski dla Facebooka wynosiła 2,196 miliarda zł, a dla Google’a – 4,025 miliarda zł, o czym przypomniał niedawno ekonomista Krystian Łukasik na konferencji „Informatyka, społeczeństwo i granice automatyzacji”, powołując się na raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Ile warte są nasze dane?”. Dla porównania, budżet Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa 2.0 na lata 2021–2025 wynosi blisko 1,1 miliarda zł, w tym 635 milionów zł z budżetu państwa.

Raport PIE pokazuje, że większość z nas zdaje sobie sprawę, iż darmowe korzystanie z sieci wiąże się z oddawaniem za darmo własnych danych i że taki model biznesowy wielkich platform cyfrowych wywołuje społeczne niezadowolenie. Należałoby jednak zbadać jeszcze, jak głęboka jest społeczna świadomość tego, na co tak naprawdę godzimy się, oddając za darmo nasze dane i sprzężone z nimi emocje. W tym kontekście środowisko literackie nie jest odmienne od innych środowisk i często świadomie buduje kontent wywołujący skrajne reakcje. Efekt? Twórca lub krytyk ma chwilowo lepsze zasięgi, a zysk ekonomiczny idzie do kieszeni GAFAM.

Wydaje się, że tylko poprzez pogłębienie społecznej świadomości mechanizmów panujących w tak skonstruowanym reżimie algorytmicznym można doprowadzić do zmiany i zwalczyć hegemonię wielkich platform cyfrowych, a przez to mieć wpływ na kształt życia literackiego w dobie algorytmów. W swoim „Małym traktacie o rynku uwagi” Bruno Patino, prezes zarządu telewizji Arte, przypomina, że taki reżim nie jest nieodrodną cechą ani społeczeństwa cyfrowego, ani rozwoju gospodarki opartej o dane. Można go więc, jak każdy porządek gospodarczy, zwalczyć lub zmienić, jeśli społeczeństwo dostrzega, że życie w nim staje się nieznośne.

W dyktaturze algorytmów

Algorytmy są z nami od IX wieku. Już wtedy opisał je perski uczony Muhammad ibn Musa al-Chuwarizmi w swoim traktacie o algebrze. Nigdy jednak w ludzkiej historii nie były do tego stopnia rozbudowane i wykorzystywane do tworzenia profili psychologicznych miliardów ludzi i optymalizowania spersonalizowanych rekomendacji treści w coraz bardziej szaleńczym rytmie.

W książce „La Dictature des algorithmes. Une transition numérique démocratique est possible” (Dyktatura algorytmów. Demokratyczna transformacja cyfrowa jest możliwa) Lê Nguyên Hoang i Jean-Lou Fourquet zwracają uwagę, że wiele osób oburzają coraz bardziej agresywne wpisy w mediach społecznościowych. Problem jednak w tym, że opinie powodujące emocjonalne rozdrażnienie lub z niego wynikające mają tę groźną właściwość, że mogą odwrócić naszą uwagę od opinii bardziej złożonych i dostrzegających więcej niuansów danego problemu.

Twórcy platform cyfrowych i ich mocodawcy doskonale o tym wiedzą. Dlatego najcenniejsze jest dla nich nasze zaangażowanie emocjonalne, które jest intensywne i odpala się momentalnie. Do wywołania odruchu takiego zaangażowania i jego jak najdłuższego utrzymywania służy eksploatacja ludzkich mechanizmów poznawczych, które nauki kognitywne i społeczne nazywają „błędami” (bias). Ujmując to nieco suchym językiem, taki błąd następuje wskutek odchylenia w poznawczym przetwarzaniu informacji, co powoduje zaburzenie trzeźwego osądu rzeczywistości.

Celowa intensyfikacja tego typu zaangażowania odbywa się kosztem treści, których przyswojenie wymaga większego wysiłku poznawczego i zaangażowania „wyższych funkcji psychicznych”, by przywołać określenie psychologa Lwa Wygotskiego. Błąd tkwi zatem w mniejszym stopniu w nas, a w większym w systemie informacyjnym, który jego powstanie interesownie stymuluje poprzez kontrolę naszej uwagi. W wykładzie w Collège de France neurobiolog Stanislas Dehaene, prowadzący badania nad neurobiologicznymi podstawami uczenia się, mówi: „Uwaga przemożnie moduluje aktywność neuronalną. Może ułatwiać uczenie się, ale również pokierować je w złą stronę”. Algorytmy rekomendacyjne mediów społecznościowych w tę właśnie stronę naszą uwagę często przekierowują, co powoduje, że poprzez zaangażowanie możemy często wyrządzać sobie nawzajem krzywdę, stając się dla siebie nie do zniesienia.

Jednocześnie osłabieniu ulega zdolność do komunikowania własnych emocji czy myśli. Te zaś, wraz z algorytmami generatywnej sztucznej inteligencji, same stają się coraz bardziej generyczne. Bo w ostateczności jesteśmy tym, czym pozwala nam być infrastruktura materialna, która umożliwia ich wytwarzanie. Nikt chyba dzisiaj nie sądzi, że produkcja literacka, od samej twórczości do rynku wydawniczego, jest od tej zależności wolna. Wręcz przeciwnie, w coraz większym stopniu jest dopasowywana do logiki algorytmów rekomendacyjnych i wymogów komunikacji technicznej.

Cena, jaką za nią płacimy w wymiarze społecznym, polega na ubożeniu kapitału, który filozof Bogdan Balicki opisuje jako „społeczny kapitał komunikowania”. Do tej pory literatura była istotnym budulcem tego kapitału, jednocześnie jako przestrzeń podzielania wspólnej rzeczywistości i jako przestrzeń otwierająca nowe światy.

Prawo do alfabetyzmu

Czy jesteśmy w stanie ten kapitał odbudować i czy jego odbudowa jest w ogóle jeszcze sprawą literatury? Odpowiedź na to pytanie zależy w dużej mierze od tego, jak rozumiemy dzisiaj prawo do alfabetyzmu, a także konieczność walki nie tylko o przestrzeganie tego prawa, lecz również o jego tworzenie.

UNESCO wielokrotnie opowiadało się za tym, aby alfabetyzm uznać za podstawowe prawo człowieka. Podstawowy problem z tzw. prawami człowieka jest powszechnie znany: rozbieżności pomiędzy dyskursem o nich a rzeczywistością są zbyt duże, co powoduje, że nie obejmują one tych, których obejmować powinny. Krytycy praw człowieka podnoszą również, że są one wynalazkiem świata Zachodu, i kwestionują ich rzekomo uniwersalny charakter. Ta krytyka jest słuszna, ale w przypadku prawa do alfabetyzmu sytuacja wygląda inaczej. Otóż walkę o zachowanie i tworzenie tego prawa trzeba prowadzić również z myślą o krajach uchodzących za wysoko rozwinięte.

Alfabetyzm nigdy nie oznaczał wyłącznie umiejętności czytania i pisania. Jest to również zdolność do polepszania jakości życia oraz droga prowadząca do autonomizacji jednostek i społeczności. Alfabetyzm to gotowość do krytykowania struktur społecznych i sposobów sprawowania w nich władzy. Im wyższy stopień alfabetyzmu, tym więcej poczucia wolności i sprawczości. Wszystko to jest znane. Ale jak się o tę wolność i sprawczość zatroszczyć, gdy władzę sprawują algorytmy, a my nie sprawujemy nad nimi żadnej demokratycznej kontroli?

Walkę o prawo do alfabetyzmu, paradoksalnie, trzeba dzisiaj stoczyć poza literaturą. Składające się na niego umiejętności nie są stałe i można je stracić. Bernard Stiegler, reinterpretując pojęcie zaczerpnięte od Marksa, nazywał tę utratę proletaryzacją, łącząc ją z utratą wiedzy życiowej i praktycznej. Do proletaryzacji, jak przekonywał, dochodzi nie tyle na skutek samego przeniesienia wiedzy na maszynę, ile na skutek niezdolności do powtórnego przyswojenia umaszynowionej wiedzy i uspołecznienia samej maszyny, czyli zestrojenia jej działania z formalnymi i nieformalnymi regułami życia społecznego.

Osoba sproletaryzowana służy w ten sposób maszynie pod pretekstem, że to maszyna służy jej. W dyktaturze algorytmów rekomendacyjnych wszyscy po trochu, choć w nierównym stopniu, jesteśmy proletariuszami. Dlatego walka o prawo do alfabetyzmu musi wiązać się z uruchomieniem szeroko zakrojonych procesów deproletaryzacyjnych.

Ale aby te procesy były skuteczne, kojarzona zazwyczaj z alfabetyzmem wiedza musi zostać uzupełniona o zestaw kompetencji cyfrowych (nawyk sprawdzania faktów przed wydaniem opinii, zdolność osądu wiarygodności źródeł, świadomość własnej stronniczości) i algorytmicznych (rozumienie działania algorytmów i podejmowanych przez nie decyzji, które tę stronniczość mogą wzmacniać). Bez tych kompetencji nie osiągniemy technologicznej dojrzałości, której potrzebujemy jako społeczeństwo zdolne do wytworzenia autentycznej „kultury cyfrowej”. Dojrzałość technologiczna nie bierze się ze sprawnej obsługi urządzeń, lecz wynika ze zdolności do osadzenia technologii w szerszych procesach społecznych, politycznych i gospodarczych.

A to siłą rzeczy musi wiązać się z krytyką sektora Big Tech i prowadzeniem walki o demokratyczne algorytmy, czyli takie, które pracują na rzecz poszerzania alfabetyzmu. W głośnej we Francji książce „Toxic Data”, poświęconej analizie wpływu algorytmów Twittera na zachowanie i polaryzację francuskich wyborców, matematyk David Chavalarias pisze klarownie: „Obecny model ekonomiczny sektora Big Tech, bazujący na utowarowieniu wpływu społecznego, jest niezgodny z trwałością naszych demokracji”. W walce o przestrzeganie i tworzenie prawa do alfabetyzmu przeciwnik jest więc znany.

Walka o prawo do alfabetyzmu pozostaje więc, raz jeszcze, do rozegrania poza literaturą. Ale to absolutnie nie znaczy, że świat literatury nie ma na tę walkę wpływu i może żyć sobie własnym rytmem, choćby i pod dyktando algorytmów. Można oczywiście udawać, że nic z tego, co staraliśmy się tutaj powiedzieć, literatury nie dotyczy. Wątpliwe jednak, aby z takiej strategii wyłaniała się jakaś sensowna możliwość przyszłości. Przyszłości literatury i przyszłości w ogóle.

logo

Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.