Białasy na swoim
Piernikowski, fot. @adsointhehood

10 minut czytania

/ Muzyka

Białasy na swoim

Bartosz Nowicki

Piernikowski i 2k88 swoimi oryginalnymi realizacjami pokazują rozpiętość stylistyczną kategorii urban music, w której mieszczą się zadymione wariacje na temat undergroundowych nurtów z Wielkiej Brytanii i udane interpretacje chicagowskiego footworku

Jeszcze 3 minuty czytania

Niegdyś tworzyli Syny, jeden z najbardziej charyzmatycznych duetów producenckich na polskiej scenie alternatywnej. Piernikowski i 2k88 (jeszcze do niedawna znany jako 1988) w pojedynkę radzą sobie równie przekonująco. O ich charyzmie w równym stopniu co muzyka decydował dotąd wokal i storytelling. Tym razem głos poszedł w odstawkę, a mimo to obu Białasom udało się wykreować historie równie sugestywne co dawniej, zaczerpnięte wprost z Synowskiego uniwersum.

Robert Piernikowski uznawany jest za jeden z najbardziej osobliwych głosów offowego rapu w Polsce. Choć jego unikalny flow od samego początku (Napszykłat) odwoływał się do awangardowych eksperymentów z rapem, rodem z amerykańskiej oficyny Anticon, to truskulowi fani czarnych brzmień po premierze debiutu Synów (2015) jego manierę uznali za prowokacyjny wygłup, wysuwając oskarżenia o artystowskie pozowanie na blokersa. Po solowych, eksperymentalnych wydawnictwach, na których hartowała się wokalna charyzma Piernikowskiego – płytach „Się żegnaj” (2012), „No Fun” (2017) – oraz krótkotrwałym flircie z „mainstreamem”, choć na własnych zasadach, „The best of moje getto” (2019), raper nabrał wody w usta. Wydany wiosną „Beyond Echo of Time” jest drugim albumem po „Świat jest jak echo” (2021), na którym nie usłyszymy jego zjawiskowych fraz.

Z kolei 2k88 (pod tym pseudonimem ukrywa się Przemysław Jankowiak) po latach terminowania na scenie eksperymentalnej (Etamski) i poszukiwań autorskiej drogi na polu hiphopowego rzemiosła awansował do pierwszej ligi najbardziej kreatywnych producentów w Polsce. Dziś odgrywa na niej rolę medium między starą szkołą krajowego rapu a jego nową falą, czego wyrazem jest „Ruleta” z 2022 roku. Płyty nagrane z udziałem raperów (oprócz wymienionej, także duet z Włodim „W/88” oraz tegoroczna „STRATA” – z Kosim i Hadesem) przeplata wydawnictwami instrumentalnymi. Takim właśnie albumem jest „Shame” ukazujący się pod kuratelą krakowskiego Unsoundu.

Choć drogi Synów (początków należałoby szukać na długo przed „Orientem”) rozeszły się już jakiś czas temu, to po przesłuchaniu obu solowych propozycji nie można uciec od obserwacji, że nadal łączy ich jakieś intuicyjne pokrewieństwo. Bo mimo że nagrali albumy instrumentalne, obaj sięgają po ślady wokalnej artykulacji – w postaci mniej lub bardziej przetworzonych wokalnych sampli oraz, w przypadku Piernikowskiego, gościnnej obecności wokalistek: Justyny Święs (The Dumplings) i Antoniny Nowackiej. Zwłaszcza obecność tej drugiej artystki, eksperymentującej z technikami wokalnymi, zdradza pomysł autora na abstrakcyjne wykorzystanie głosu na płycie. Obu producentów łączy również dobra aklimatyzacja we współczesnych trendach muzyki elektronicznej, od jej klubowych wcieleń aż po hybrydy hip-hopu i dubu. 2k88 i Piernikowski doskonale wyczuwają tętno parkietu, czerpiąc inspiracje z undergroundowych scen wielkich metropolii.

„Wciąż mam głód robienia muzyki, która opowiada coś bez użycia słów” – mówił Jankowiak w wywiadzie dla „Dwutygodnika” po premierze „Ring The Alarm”. I faktycznie, „Shame” to kolejny (po „Grudzie” i wspomnianej epce) epizod osadzonej głęboko w miejskiej tkance opowieści. Posępnej i odhumanizowanej jak nocne krajobrazy wyludnionych arterii i mrocznych zaułków, które bardziej niż narratora potrzebują kogoś, kto brzmieniem wyrazi ich magnetyzm. 2k88 wchodzi w rolę współczesnego flanera, który w szerokiej bluzie z kapturem na głowie przemierza metropolię, wyczulony na jej przestrzenie, rytmy i tekstury; który w miejskiej tkance rozpiętej między tym, co hi- (eksponowane i reprezentacyjne), a tym, co low- (podziemne i niebezpieczne), uchwyci jej specyficzną mistykę.

2k88 Shame Unsound 20242k88, „Shame”, Unsound 2024Perspektywa low- jest zdecydowanie bliższa Jankowiakowi, podobnie jak piewcom gęstej i dusznej muzyki z Bristolu czy Londynu. Bo inspiracje 2k88 głęboko czerpią z tradycji UK Sound, muzyki przedmieść tworzonej w gettach, najczęściej w krajobrazie społeczno-ekonomicznego wykluczenia i wielokulturowego tygla. Trip-hop, grime, dub step, jungle to gatunki splecione z basu i rytmu, potężne niczym miejskie mury i połamane niczym architektoniczna różnorodność. Stanowią dla instrumentalnych poszukiwań 2k88 istotny rezerwuar odniesień, zresztą podobnie jest w przypadku takich twórców jak Tricky, Goldie, The Bug, Kode9 czy Burial. W kontekście miejskiej muzyki trudno o bardziej ikoniczne inspiracje, ale Jankowiak ma na nie własny pomysł.

Wydaje się, że poszukiwania autorskiej niszy w ramach konwencji urban music 2k88 rozpoczyna od brzmienia. Jego rozpiętość jest zaskakująco wąska jak na liczbę środków ekspresji, po które sięga: masywnych basów, gęstych breaków, szumiących tekstur, tektonicznych uderzeń, skrawków melodii i wokalnych sampli. Sprawia to, że muzyka brzmi jakby zza ściany, duszno, klaustrofobicznie i mało selektywnie (co akurat w tej konwencji wydaje się pożądanym efektem). Na „Shame” atmosfera jest niepokojąca jak w bad tripie, co również nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę, że część wokalnych sampli wykopanych ze starych rapowych produkcji (m.in. Pono „Spróbuj”, Molesta „Przetrwać muszę”) dotyczy tu palenia zioła.


W tej gęsto zadymionej przestrzeni motywy rytmiczne wybrzmiewają podskórnie, przypominając bardziej ażurowy stelaż utrzymujący potężne basowe chmury niż klubowy puls bangera. „Shame” mimo wyraźnych odniesień do undergroundowej muzyki tanecznej niełatwo wyciągnąć na parkiet. Najbardziej wrzące motywy na płycie („Godmode”, „Shame” czy „IDGAF”) nie znajdują finału w prostych kumulacjach, raczej bywają stopniowo tłumione lub pozostają w przedklimaksowym zawieszeniu. Zresztą Jankowiak z premedytacją utrzymuje ten dystans od dosłowności. Bardziej interesuje go niedookreślona hybrydyczność muzyki niż wpisywanie jej w generyczne schematy.

Bliżej parkietu jest płyta Roberta Piernikowskiego, choć – uczciwie trzeba przyznać – jest to muzyka taneczna przeznaczona dla ludzi o zdecydowanie większej tolerancji gatunkowej niż ta, którą na ogół spotykamy w polskich klubach. Podobnie jak w przypadku 2k88, mamy tu do czynienia z oryginalną autorską wizją „muzyki miejskiej” (dla której jednym z punktów odniesienia jest chicagowski footwork) i wysokiej próby sound designem. Z pewnością takiego obrotu spraw nie zapowiadała poprzednia płyta „Świat jest jak echo”, tocząca się w mozolnym, człapiącym tempie, zanurzona w hauntologicznych oparach i rozkładająca na czynniki pierwsze estetykę vaporwave – trochę jakby muzyka była tam zamiennikiem dla „zamulonego” storytellingu Piernikowskiego. W przypadku „Beyond Echo of Time” tempo jest wartkie, a zrytmizowanie pochłania każdy z elementów muzycznej struktury, nie tylko warstwę perkusjonalną, ale również muskularne partie basowe i kwaśne melodie, których brzmienie wystylizowane zostało na skwierczące ośmiobitowe glitche.

Piernikowski Beyond Echo of Time Piernikowski 2024Piernikowski, „Beyond Echo of Time”, Piernikowski 2024„Czy to muzyka z gry?” – zapytała moja córka, kiedy bez zapowiedzi puściłem jej w aucie Piernikowskiego. Z pewnością gry stanowią jedną z najważniejszych inspiracji na płycie. I nawet nie chodzi o te wysokotonowe granulki, morfujące w kolejne fraktalne wariacje i spiętrzające się w strzeliste arpeggia, dające efekt rodem z automatów arcade. Autor „Beyond Echo of Time” sięga bowiem również po muzykę charakterystyczną dla gier RPG, z jej specyficzną dramaturgią i dosłownością w ilustrowaniu fabuły koturnowymi motywami melodyjnymi. Przypomina to klimatem mediewistyczny vapor house, do którego słabość miewał Lutto Lento.

Najbardziej wyrazistym tego przykładem jest na płycie Piernikowskiego utwór „Seek Forest for a Guidance”. Ta osobliwa kompozycja nawiązująca do muzyki dworskiej lub – bardziej adekwatnie – jej wyobrażenia w głowach twórców muzyki do gier wideo została tu dodatkowo wzbogacona przez syntetyczne piszczałki, ale przede wszystkim o głos Antoniny Nowackiej, artystki obdarzonej nieskończoną inwencją wokalną. Jej eteryczne inkantacje podkreślają baśniowość tej cyfrowej wariacji o średniowieczu. Druga z goszczących tu wokalistek, Justyna Święs, w utworze „Need for Guild” musi konkurować z masywnymi strukturami rytmicznymi, wśród których jej subtelną artykulację łatwo przeoczyć.


„Beyond Echo of Time” to jedna z najlepszych płyt z taneczną elektroniką, które w tym roku ukazały się w Polsce. Błyskotliwie zrealizowana, porywająca energią i świeżością. Na jej konto można zapisać także oryginalność i spójność brzmieniową oraz wyrazistą dramaturgię, której kumulacja przypada na drugą część albumu. Od „Damned City”, przez „Sister” nagrany w duecie z ikoną muzyki elektronicznej Jackiem Sienkiewiczem, aż po „Raid” i „Traces of Passage” kompozycje skrzą się aranżacyjnym rozmachem, rytmicznymi ornamentami, zaskakującymi dysonansami, efektownymi zmianami tonacji oraz onieśmielają masywnym, dubowym fundamentem.

Obaj producenci swoimi oryginalnymi realizacjami pokazują rozpiętość stylistyczną kategorii urban music, w której mieszczą się zarówno gęste zadymione wariacje na temat undergroundowych nurtów z Wielkiej Brytanii, jak i udane interpretacje chicagowskiego footworku. Jeżeli takie efekty przynosi gra na własny rachunek, to tęsknotę za Synami mógłbym motywować jedynie sentymentem.