KATARZYNA NIEDURNY: Projekt regularnego tworzenia spektakli dla niewidomych i słabo widzących narodził się w Teatrze Powszechnym w Łodzi w 2005 roku. Czy pamięta pani moment powstania tego pomysłu?
EWA PILAWSKA: Naszym hasłem jest „Teatr blisko ludzi”. Jesteśmy otwarci na wszystkich widzów, więc w pewnym momencie w naturalny sposób narodził się pomysł i potrzeba stworzenia teatru dla osób niewidomych i słabo widzących. Spotkał się z otwartością nieżyjącej już Teresy Wrzesińskiej – niezwykłej osoby, ówczesnej prezeski łódzkiego oddziału Polskiego Związku Niewidomych, która powiedziała: „Spróbujmy!”. Była dobrym duchem tego projektu.
Jak wyglądał ten początek?
Graliśmy w świetlicy Związku w środy albo czwartki w południe. Spektakle trwały około godzinę i charakteryzowały się rozbudowaną ścieżką dźwiękową. Wprowadziliśmy również postać didaskaliusza, który, jak sama nazwa wskazuje, czytał didaskalia. Uczyłam się, wsłuchując się w publiczność. Mniej więcej rok po pierwszej premierze, ze względu na duże zainteresowanie, przenieśliśmy się na scenę. Publiczność uczyła się drogi do naszego teatru i sposobu poruszania się po nim.
W jaki sposób robi się spektakle dla niewidomych i słabo widzących? Na co trzeba zwrócić uwagę? Zacznijmy może od wyboru repertuaru.
Teatr Powszechny jest Polskim Centrum Komedii, to określa kierunek doboru spektakli. Szukam dramatów, które mają dużo didaskaliów, zwracam także uwagę na oddziaływanie na inne zmysły – na przykład poprzez wspomnianą rozbudowaną ścieżkę dźwiękową (jak głosy z ulicy czy skrzypienie otwieranych drzwi) czy poprzez zapach potraw wykorzystywanych na scenie. W trakcie tych 19 lat zbudowaliśmy przymierze z widzami, także młodzieżą, dla której również realizujemy spektakle. Dobór repertuaru dla młodych ludzi był chyba trafny, ponieważ często wracają do teatru jako osoby dorosłe. Wszystkim premierom towarzyszą także programy pisane alfabetem Braille’a.
A na co trzeba zwracać uwagę w czasie prób? Czy zdarza się pani konsultować z kimś spektakle?
Na samym początku konsultowałam się z panią Teresą Wrzesińską, potem zgodnie uznałyśmy, że nie ma już takiej potrzeby. Podczas prób koncentrujemy się przede wszystkim na dokładnej analizie tekstu i jego energii, a także relacji między bohaterami. Potem pracujemy nad symboliczną scenografią, kostiumami, rekwizytami, światłem, dźwiękiem. Etap prób jest krótki i intensywny, a same premiery mają w większości charakter spektakli, w których aktorzy grają z egzemplarzem w ręku. Proces przygotowań jest inny niż w przypadku normalnego rytmu prób do spektaklu, ale koledzy mówią, że dzięki temu mają na scenie większą „świeżość”.
Czego nauczyła się pani przez te prawie dwie dekady?
Bardziej zwracam uwagę na dźwięk i jego znaczenie, ale również na dźwięki, które wydaje sama scena teatralna. Konwencja tych spektakli sprawia, że jeszcze większą wagę przykładam do analizy tekstu. Nauczyłam się też, że nie każdy aktor dobrze czuje się w tej konwencji – granie z egzemplarzem w ręce jednym bardziej odpowiada, a drugim mniej, zatem zespół zapraszany do tych premier musi być odpowiednio dobrany. Obserwuję publiczność i jej reakcje, poznaję ją. Myślę, że ten projekt dał mi dużą szansę rozwoju, nauczył mnie innej wrażliwości i nowych umiejętności.
Sam projekt w ciągu tych 19 lat się rozwinął. Porozmawiajmy o współpracy z Radiem Łódź.
Nie wszyscy, którzy chcieli, mogli pojawić się na naszych premierach – część osób z dysfunkcją wzroku ma z różnych powodów problem z wyjściem z domu. Zaproponowałam wiele lat temu Radiu Łódź wspólny projekt transmisji naszych „Tubylcy”, reż. Ewa Pilawska, Teatr Powszechny w Łodzipremier – przyjęli ten pomysł z entuzjazmem, zwiększając dostępność tych spektakli dla osób niewidomych i słabo widzących. Teraz kontynuujemy tę współpracę z dyrektorką programową Radia Łódź Moniką Czerską. 9 czerwca na antenie można było usłyszeć „Tubylców”. Prezentacja spektakli w radio niesie ze sobą również konieczność starania się o prawa do takiego użytkowania tekstów. Nie spotkałam się jednak jeszcze z tym, żeby któryś z autorów nie zgodził się na używanie ich przez nas na preferencyjnych warunkach.
Jeśli dobrze rozumiem, jako reżyserka również nie pobiera pani wynagrodzenia za tworzenie tych spektakli?
Tak, nie pobieram wynagrodzenia za reżyserię. Jeden z kolegów dyrektorów powiedział mi: „Dlaczego ogłaszasz, że reżyserujesz to społecznie, czyli bez honorarium? To twoja prywatna sprawa, nie musisz tego ogłaszać na całą Polskę”. A ja robię to dlatego, że żyjemy w czasach, w których bardzo łatwo można kogoś o coś oskarżyć, na przykład że dyrektorka wymyśliła sobie projekt, na którym sama zarabia. W Teatrze Powszechnym od lat aktorzy zarabiają lepiej ode mnie i jestem z tego dumna.
Kto tworzy publiczność spektakli, o których rozmawiamy?
Najpierw były to osoby zrzeszone w Polskim Związku Niewidomych, potem publiczność zaczęła się rozrastać. Po jakimś czasie padło pytanie: „A czy możecie coś zrobić dla dzieci i młodzieży?”. I tak powstała premiera „Niezwykłego domu pana A, czyli skradzionych dźwięków”. Po niej usłyszałam najpiękniejszą recenzję w swoim życiu: w programie telewizyjnym dwóch chłopców, bliźniaków, powiedziało: „Kiedy usłyszeliśmy, że idziemy do teatru, pomyśleliśmy: Boże, jaka nuda, a tu proszę, taka niespodzianka”. To mnie zachęciło, żeby raz w roku tworzyć spektakl dla młodych widzów. Współpracujemy od lat z łódzką szkołą dla osób niewidomych i słabo widzących Na Dziewanny. Wokół naszego teatru wykształciła się stała publiczność, spotykam widzki i widzów, którzy powracają do nas na przestrzeni lat i między kolejnymi spektaklami dorastają. Przyjeżdżają do nas też osoby spoza Łodzi – z Warszawy, Poznania, Sieradza, Koła. Kluczowe jest wtedy zorganizowanie transportu, czasem udaje się nam pomóc w ramach otrzymanych dofinansowań.
Ewa Pilawska
Od 13 października 1995 roku Ewa Pilawska pełni funkcję dyrektorki Teatru Powszechnego w Łodzi. Od 30 lat pracuje w teatrze. To dzięki jej staraniom w listopadzie 2010 roku ruszyła, współfinansowana ze środków unijnych, budowa Małej Sceny, o którą Teatr Powszechny zabiegał przeszło 60 lat.
Pełni funkcję Prezeski Związku Pracodawców Unia Polskich Teatrów.
Jak często udaje się wystawiać takie premiery?
Do tej pory wystawiliśmy 73 premiery. Na początku było to kilka premier w sezonie, od czasu pandemii są to mniej więcej dwa tytuły na rok.
Czasem teksty grane w ramach teatru dla niewidomych trafiają również na deski Teatru Powszechnego, realizowane już przez innych reżyserów.
Tak, czasem tak bardzo „polubimy” wystawiane przez nas teksty, że chcemy nadać im kolejne życie. Zdarza się, że sami aktorzy proponują ponowne wystawienie, wtedy zapraszam reżyserów do pracy nad tymi dramatami. Tak było np. w przypadku „Uciekinierek”, które po premierze dla niewidomych pojawiły się u nas w tej samej obsadzie, ale w reżyserii Jerzego Hutka i Arkadiusza Wójcika.
Wyobraźmy sobie, że przychodzi do pani dyrektorka z innego teatru, która chce u siebie rozpocząć podobne działania. Jakich rad mogłaby jej pani udzielić?
Ucieszyłabym się, gdyby ktoś przyszedł do mnie z takim pytaniem. Myślę, że podobne projekty sprawdziłyby się w każdym mieście. Takie działania na rzecz osób z niepełnosprawnościami są naszą misją jako teatrów publicznych. Co bym powiedziała? Otwórzmy serce. Wiem, że to brzmi banalnie, ale prawda jest taka, że wystarczy się nie bać, wsłuchać się w potrzeby widzów, a potem to już samo popłynie – wszystkiego można się nauczyć.
Czy mogłaby pani opowiedzieć coś o najnowszej premierze, spektaklu „Tubylcy”?
To współczesna opowieść o młodych osobach, które są tubylcami sieci i świetnie odnajdują się w przestrzeni nowych mediów. To historia o samotności, strachu przed wykluczeniem i zagubieniu trójki 14-latków pochodzących z różnych części świata, z różnych kultur, rodzin i klas społecznych. Na skutek pewnych zdarzeń mają szansę na radykalną zmianę swojego życia. Czy z niej skorzystają? Może nie będę już więcej zdradzać…