Trzeba zacząć encyklopedycznie, albowiem historyczna materia, z której Martín Caparrós tka swoje dzieło, jest w Polsce – nawet dla oczytanego czytelnika – (prawie) całkowicie nieznana. (I od razu dygresja: Caparrós, znany u nas jako reporter i eseista – autor „Głodu” i „Ñameryka” – ma w swoim dorobku więcej powieści niż książek non fiction, „Echeverría” nie jest więc debiutem czy chwilową zamianą jednego pióra na inne, lecz kontynuacją pisarskiej ścieżki, którą Caparrós podąża od dawna).
Tytułowy bohater powieści, Esteban Echeverría, żył w latach 1805–1851. Był argentyńskim poetą, autorem ideowych manifestów, a przede wszystkim – jak pisze o nim w przedmowie Barbara Jaroszuk – „prawodawcą narodowego imaginarium” (Argentyna była od Echeverríi nieco młodsza – niepodległość ogłosiła w roku 1816). Romantyczny poeta z Argentyny przywołuje od razu skojarzenia z naszym Mickiewiczem, niemniej – jak sugeruje Jaroszuk – szukanie podobieństw ma sens, gdy mówimy o aspiracjach „prawodawczych” obu; poglądy Echeverríi były od poglądów Mickiewicza odległe, a poezja – znacznie niższych lotów.
Echeverría był synem baskijskiego imigranta. Ojciec – jak wielu opuszczających Europę – liczył na dobrobyt za oceanem, a los podarował mu jedynie harówkę. Zapijanie życiowych porażek przyczyniło się do przedwczesnej śmierci – krótko potem dołączyła doń jego żona, matka bohatera powieści.
Dzięki zamożnym eksporterom młody Echeverría, syn raczej ubogiego drobnomieszczanina, dostał szansę studiowania w Francji – jako przedstawiciel handlowy. Przez pięć lat poznawał zarówno humanistykę, jak i nauki ścisłe. Do Argentyny wrócił z misją, którą wyznaczył sobie sam: że zostanie narodowym poetą, a jego dzieło przyczyni się do stworzenia tożsamości nowego kraju i nowego społeczeństwa.
Martín Caparrós, „Echeverría”. Przeł. Katarzyna Okrasko, ArtRage, 344 strony,
w księgarniach od czerwca 2024
Argentynę tamtego czasu rozdzierał konflikt między zwolennikami silnej scentralizowanej unii rozproszonych regionów a federalistami, którzy woleli, by regiony zachowywały względną autonomię. Centraliści byli zapatrzeni w Europę, federaliści – prawem opozycji – stawiali na swojskość. Centraliści uważali się za cywilizowanych i w swoich przeciwnikach widzieli barbarzyńców. Swojacy upatrywali w centralistach „sfrancuziałych” obcych i nadętych elitarystów, którzy zadzierają nosa.
Jedni i drudzy toczyli między sobą krwawe boje – raz jedni, raz drudzy byli górą. Znaczna część dorosłego i twórczego etapu życia Echeverríi przypadła na okres rządów Juana Manuela Rosasa, federalisty i swojaka, który stał się później prototypem autorytarnego caudillo Argentyny.
Rok po śmierci Echeverrí na wygnaniu w Urugwaju – w biedzie i samotności – dyktator Rosas upadł, a współpracownicy poety, jak również podobni mu współtwórcy argentyńskiej tożsamości, objęli państwowe stanowiska. Pośmiertne zwycięstwo bohatera?
Niezupełnie. Raczej efekt ufundowania czy zadekretowania w wyobraźni „elitarystów” podziału, który rozdzierał i wciąż rozdziera Argentynę; niszczy społeczną spójność i sprawia, że historia kraju jest chocholim tańcem, którego nijak nie daje się przerwać.
Cywilizowani i barbarzyńcy
„Echeverría” jest pomyślana jako część powieściowego tryptyku o ojcach założycielach argentyńskiej tożsamości. Drugą częścią jest powieść o Domingo Faustino Sarmiento, a trzecia – o José Hernandezie, oponencie dwóch pozostałych – ta jeszcze nie powstała. Może sięgając do głębokiej przeszłości, uda się zrozumieć, co i dlaczego w Argentynie nie działa? Z jakich powodów kraj huśta się od kryzysu do kryzysu? Taki był pisarski zamysł tryptyku.
„I że należymy do najbardziej uprzywilejowanej rasy białej (…) najlepiej wyposażonej ze wszystkich znanych: w dużą czaszkę i zdolności intelektualne, i że dlatego droga postępu nie jest dla nas zamknięta, i że tylko edukacja może zaprowadzić nas w tym kierunku, bo bez niej nasze masy mają wszystkie wady cywilizacji i żadnej z cnót czyniących je lepszymi” – oto Echeverría w pigułce, w jednej z mów wygłaszanych przed gronem swoich wielbicieli.
Jego myśl niejako dekretuje podział na ucywilizowaną garstkę i nieokrzesane masy. Przedstawiciele tych drugich – „tylu pospolitych ludzi stanęło u steru władzy” – zaprowadzili tylko „tyranię, kradzieże, rabunki, zabójstwa” (rządy Rosasa). „Porządni obywatele” ze stołecznego Buenos Aires byli, co zrozumiałe, niezadowoleni z dyktatury. Ale jeszcze bardziej – ze społecznego awansu „prostaków” i ich wpływu na bieg spraw publicznych.
Rosas był zamordystą, dla każdego współczesnego sądu – jak sugeruje Caparrós narrator – stałby się natychmiast oskarżonym. Zarazem dbał o społeczne zaplecze swoich rządów, którym w znacznej mierze byli ludzie z klas niższych i z prowincji. Trudno byłoby rzec, że Rosas był egalitarystą – raczej posługiwał się biedniejszymi i niewykształconymi, uprawiał klientelizm. Trafnie jednak rozpoznał, jak pogarda „porządnych obywateli” dla „hołoty” jest w stanie zbudować – prawem rewanżu – poparcie dla jego rządów.
Caparrós cytuje list Rosasa do przyjaciela: „Wydawało mi się, że wszyscy popełniali gruby błąd: dbali o popularność wśród ludzi oświeconych, ale gardzili ludźmi z niższych klas, ze wsi, którzy są ludźmi czynu. Wie pan, jak wielka jest gotowość tych, co nie mają, by wystąpić przeciw bogatym i wyżej postawionym; wydało mi się więc bardzo ważne zyskać duży wpływ na tę klasę, żeby ją powstrzymać i nią pokierować (…) nie szczędziłem pracy ani środków, by uzyskać ich akceptację”.
O ile zamordyzm był przygodną cechą rządów Rosasa – tyranie prędzej czy później się kończą – o tyle głęboki podział na „cywilizowanych” i „barbarzyńców”, na dodatek wzmocniony pisarstwem i aktywizmem Echeverríi (wręcz przezeń współkreowany, szczególnie w jego kluczowym dziele, „Rzeźni”), zatruł argentyńskie społeczeństwo na następne dwa stulecia. Stworzył dwa osobne kosmosy karmiące się względem siebie to pogardą, to resentymentem.
Taka wizja argentyńskiej rzeczywistości była – jak pisze autorka przedmowy – „skrajnie niesprawiedliwa i uproszczona”; niestety przetrwała i przeżyła swoją kolejną, najbardziej spektakularną odsłonę – w czasach rządów Perona. Perón rządził mniej więcej sto lat po śmierci Echeverríi (1946–1955). Rozdawał ludowi prawa i pieniądze, stał się jego uwielbianym przez masy rzecznikiem. Określił kształt argentyńskiej sceny politycznej na kolejne dekady – i kształt ten, mimo powierzchownych modyfikacji, pozostaje niezmienny do dziś. W niemałym stopniu zaktualizował się także całkiem niedawno – za rządów peronistów Nestora i Cristiny Kirchnerów (2003–2015).
Caparrós ukazuje, że fundamenty dzisiejszych podziałów zostały postawione jeszcze wcześniej – w czasach Echeverríi (stwierdza wręcz, że poeta był „pierwszym antyperonistą” i „nie potrzebował Juana Dominga Perona, by nim zostać”). I że to Echeverría był jednym z tych, którzy wytworzyli symboliczne imaginarium klas wyższych, wielkomiejskich elit, „porządnych obywateli” – imaginarium, które wiedzie kraj od porażki do porażki; między innymi dlatego, że pozostawia za burtą większość obywateli.
Utopiści i aroganci
Rzadka to powieść, o której daje się pisać i ją cytować, jakby była tekstem non fiction. Ślady inspiracji „eseistycznymi” powieściami Javiera Mariasa widać tu w wielu fragmentach, choć zdania Caparrosa nie mają tej niewyobrażalnej wręcz skali, rytmu ani zagadkowości fraz hiszpańskiego mistrza.
Niemniej te eseistyczne metarozważania, znajdujące się na końcu każdego z rozdziałów rekonstruujących etapy życia bohatera, należą do najciekawszych. Gdyby ich nie było, cały projekt byłby – mam wrażenie – niekompletny. Równocześnie ogólne refleksje Caparrosa narratora mają zakorzenienie w życiu Echeverríi, z rzadka pojawiają się na zasadzie deus ex machina.
Argentyńczycy mają reputację – jako ludzie i jako społeczeństwo – tych, którzy zadzierają nosa, szczególnie wobec innych Latynosów; jak gdyby uważali, że ich kraj tylko przez przypadek znalazł się w Ameryce Południowej – a przecież powinien w Europie. Żywot Echeverríi, jak i refleksje narratora, pokazują nieoczywiste źródła tej postawy, z którą każdy, kto zna tamten region, musiał się zetknąć.
Caparrós narrator sugeruje po freudowsku, że Argentyńczycy „zabili ojca”, czyli Hiszpanię, podczas gdy inni powiedzieli Hiszpanom tylko tyle, żeby sobie poszli. Dlaczego Argentyńczycy posunęli się do tego? Czy dlatego, że ich kraj leżał tak daleko? A może dlatego, że dyktator swojak (Rosas) był zarazem piewcą hiszpańskości – w tym sensie, że przywrócił potęgę Kościoła katolickiego i corridę? Tego wszystkiego Caparrós narrator nie wie, ale samo postawienie tych pytań jest inspirujące.
Wie natomiast coś innego – i może tu jest klucz do argentyńskiej odmienności. „Romantyzm Echeverríi był pierwszą wielką falą kulturalną, która dotarła nad La Platę, nie przechodząc przez Madryt. I która, co ciekawe, miała wśród swoich celów skonstruowanie obrazu narodowego – nacjonalistycznego – stworzonego ze szczególnych cech, lokalnej specyfiki. Tworzenie silnie argentyńskiej tożsamości przebiegało pod wpływem idei francuskich, angielskich, niemieckich”. Wystarczy pospacerować po Buenos Aires, choćby jeden dzień, by to dostrzec – szczególnie architektoniczny Paryż jest silnie obecny w argentyńskiej stolicy (stolicy imperium, którego nigdy nie było – to chyba najtrafniejszy opis tej metropolii).
Caparrosa fascynują wizjonerzy (utopiści? idealiści? aroganci?), którzy uważają, że ich kraj nie jest tym, czym być powinien – i mają dość wyobraźni, odwagi, może pychy, by kształtować go według własnych idei i wyobrażeń. Sugeruje, że płacą za to cenę. I akurat tutaj chyba nie trafia w sedno – bo znacznie wyższą cenę zapłacili ci, którzy byli materią, z której „prawodawcy” lepili nową tożsamość: argentyńskie społeczeństwo.
Rewizjonista ostrożny
Projekt Caparrosa szukania narodzin współczesnych podziałów, szablonów myślenia, postaw i społecznych praktyk, niewidocznych – bo powszechnych – wytrychów do rozumienia rzeczywistości przypomina wysiłki polskich autorów z nurtu „ludowej historii”, którzy rewidują naszą wiedzę i rozumienie przeszłości. Projekt – tak; ale jego realizacja – dużo mniej.
„Dziś – pisze Jaroszuk – argentyńska kultura zastanawia się nad tym, co Echeverría wraz z całym pokoleniem ’37, w ferworze ideologicznej walki, przegapił; analizuje mechanizmy wykluczenia obecne w ich założycielskich tekstach. Na tym tle propozycja Caparrosa wydaje się niezwykle umiarkowana: współczesne komentarze zawarte w częściach zatytułowanych «Problemy» brzmią niezbyt rewizjonistycznie i kontrapunktują dziewiętnastowieczną perspektywę bohatera tylko w niewielkim stopniu”.
Ale Caparrós jest, na szczęście, dobrym reporterem – i niezależnie od światopoglądowych zapatrywań (nie podjąłbym się ich rekonstrukcji na podstawie powieści – mówię raczej o swojej intuicji) szpera, zagląda, ustala, analizuje. I nawet jeśli nie podważa ani jednoznacznie, ani ostatecznie elitarystycznych mitów założycielskich Echeverríi, bardzo dużo udaje mu się pokazać – a nam, jego czytelnikom, zobaczyć. I chyba nie tylko w historii Argentyny.