MONIKA STELMACH: „Piramida zwierząt” Katarzyny Kozyry znalazła się na wystawie „Łzy szczęścia” w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki i wywołała dyskusję jak żadna inna pokazana tam praca. Na czym polega jej fenomen?
DOROTA ŁAGODZKA: To jedna z najbardziej znanych prac polskiej sztuki współczesnej. W Polsce stała się ikoniczna, jeśli chodzi o zagadnienia wykorzystania zwierząt w sztuce; zwykle też jako pierwsza pojawia się w dyskusjach na ten temat. Znalazła się w kolekcji Zachęty, czyli została usankcjonowana przez ważną instytucję. Katarzynę Kozyrę od wielu lat wspiera Hanna Wróblewska, była dyrektorka Zachęty, a obecnie ministra kultury. Pozycja Kozyry w środowisku artystycznym jest mocna, więc siłą rzeczy krytyka jej sztuki jest wyzwaniem i napotyka opór.
Kuratorki wystawy zaprosiły artystkę Elwirę Sztetner i badaczkę Katarzynę Lewandowską do krytycznego przyjrzenia się „Piramidzie zwierząt”. Akcja „Kwiaty dla zwierząt” ostro komentuje tę pracę.
Akcja polegała na składaniu kwiatów i wieńców żałobnych na wystawie pod „Piramidą zwierząt”. Nadal trwa – każdy odwiedzający galerię może dołożyć kwiaty od siebie. Początkowo zostały umieszczone za linią na podłodze wyznaczającą granicę dla zwiedzających, tym samym stały się częścią pracy i symbolicznie naruszyły nietykalność „Piramidy”. „Kwiaty dla zwierząt” to wspólna oddolna inicjatywa artystek, aktywistek, badaczek, środowisk prozwierzęcych i widzów. Wiele osób niezależnie od siebie wyrażało potrzebę upamiętnienia w ten sposób zwierząt zabitych dla sztuki. Towarzyszyła temu akcja „Słowa dla zwierząt”, czyli performatywne czytanie tekstów o zwierzętach i ich prawach. Niektóre z tekstów zostały złożone obok kwiatów. To poruszające wydarzenie pokazało, że aktywiści i artyści mają wspólne stanowisko w kwestii praw zwierząt. Co jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się niemożliwe.
Dorota Łagodzka
Historyczka sztuki, kulturoznawczyni, adiunkta na Wydziale Artes Liberales UW, współautorka i koordynatorka kierunku antropozoologia. Autorka licznych publikacji z zakresu kulturowych studiów nad zwierzętami i sztuki współczesnej. Kuratorka wystaw, m.in. „Ecce Animalia” w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku.
Przecież wiele lat temu pisałaś krytyczne teksty na temat „Piramidy” z perspektywy praw zwierząt.
Znalazłam się wtedy w mniejszości i bałam się ostracyzmu ze strony środowiska sztuki. Kiedy „Piramida zwierząt” została pokazana na retrospektywnej wystawie Kozyry na przełomie 2010 i 2011 roku, byłam świeżo po studiach, dopiero rozpoczynałam moją przygodę z krytyką artystyczną, pisałam blog o zwierzętach w sztuce i pierwsze recenzje wystaw. Izabela Kowalczyk zaprosiła mnie wtedy do redakcji „Artmixa” i umożliwiła stworzenie całego numeru poświęconego szowinizmowi gatunkowemu. Tam opublikowałam swój pierwszy tekst mówiący o krzywdzeniu zwierząt w imię sztuki. Kolejne ukazały się w „Arteonie” i „Artluku”, wiodących wtedy czasopismach o sztuce. To był duży krok naprzód. Kwestionowanie sztuki z perspektywy praw zwierząt było wówczas postrzegane jako zamach na wolność sztuki. Izabela Kowalczyk prowadziła stronę internetową „Indeks 73”, nazwaną tak od paragrafu gwarantującego wolność słowa i ekspresji artystycznej, na której kolekcjonowano przypadki ograniczenia wolności sztuki. Ale to właśnie ona jako jedna z pierwszych osób, które w tamtym czasie miały już pozycję, otworzyła się na krytykę sztuki z uwzględnieniem praw zwierząt.
Presja była aż tak wielka?
Większa część środowiska artystycznego była zdania, że czas skończyć te kontrowersje, ponieważ „Piramida zwierząt” to dzieło znanej i poważanej artystki, więc nie ma o czym mówić. Dlatego tekst w „Arteonie” zatytułowałam „Nietykalność «Piramidy zwierząt», czyli jak ograniczamy dyskurs o sztuce”. Krytykę z perspektywy praw zwierząt środowiska artystyczne uznawały za cenzurowanie sztuki, podważanie prawa do swobody tworzenia i konstytucyjnie zagwarantowanej wolności słowa. Równolegle toczyła się narracja środowisk zajmujących się prawami zwierząt, które twierdziły, że sztuka krzywdząca zwierzęta to pseudosztuka. O ile ich sprzeciw wobec takiej sztuki był zasadny, to język, jakim się posługiwały, deprecjonował sztukę w ogóle. Miałam wrażenie, że te dwa środowiska mówiły obcymi językami i nie było szansy na jakiekolwiek porozumienie. W swoich tekstach próbowałam połączyć te światy i opowiedzieć o prawach zwierząt językiem krytyki artystycznej, z uwzględnieniem prawa do wolności ekspresji artystycznej. Pisałam o paradoksach wolności. Wolność sztuki jest kwestią fundamentalną, ale czy ma być ponad prawami osób ludzkich i nieludzkich?
Łzy szczęścia
Zespół kuratorski: Maria Brewińska, Michał Jachuła, Katarzyna Kołodziej-Podsiadło, Joanna Kordjak.
Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, do 29 września 2024
Twórcy sztuki krytycznej dość bezceremonialnie obchodzili się też z osobami ludzkimi.
Przyszedł czas, żeby przyjrzeć się sztuce krytycznej na nowo, zweryfikować pewne zjawiska. Wystawa „Łzy szczęścia” jest dobrą ku temu okazją, ponieważ znalazły się na niej prace ważne dla tego nurtu. Po roku 1989 sztuka krytyczna łamała tabu i była nonkonformistyczna, stała się symbolem wolności, poszukiwania nowego języka w sztuce, alternatywą wobec skostniałych standardów. Była i jest ważna dla sztuki współczesnej i nie zamierzam tego podważać. Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, że jednocześnie bywała dość przemocowa; często nie liczyła się z osobami ludzkimi i nieludzkimi. To rodzi pytanie: dlaczego wolność artysty ma być ważniejsza na przykład od ludzkiego prawa do intymności lub życia zwierząt? W demokracji przyjmuje się, że granicą wolności jednostki jest niekrzywdzenie innych. Czas, by za tych innych uznać też nieludzkie istoty doznające.
Ta demokratyczna zasada dotyczy tylko sztuki, ponieważ poza jej obszarem jest dużo większe przyzwolenie na krzywdzenie zwierząt, na przykład w rzeźniach i hodowlach. Podwójne standardy to jeden z częściej podnoszonych zarzutów wobec krytyków „Piramidy zwierząt”.
W przypadku zwierząt faktycznie jest ten problem, że zadawanie im krzywdy jest powszechne, legalne i akceptowalne. Oczywiście rodzi to pytanie, dlaczego zabicie zwierzęcia dla hamburgera miałoby być w porządku, a na potrzeby sztuki już nie. Od zjedzenia bułki z kotletem nie zależy przecież życie człowieka, nie widzę więc żadnej wyższej konieczności, która by to usprawiedliwiała. Ale powszechność zabijania zwierząt nie może być argumentem za rozszerzeniem takich praktyk na pole sztuki.
Katarzyna Kozyra, jak sama mówi, chciała zwrócić uwagę na hipokryzję dyskursu o prawach zwierząt. Zwierzęta zabijane dla celów spożywczych znikają w milionach i wciąż jest na to przyzwolenie społeczne.
Katarzyna Kozyra rzeczywiście rozpętała dyskusję i obnażyła hipokryzję społeczną w stosunku do zwierząt. Jednak to nie może usprawiedliwiać uśmiercenia zwierząt dla sztuki. Sposób rozumowania, zgodnie z którym możemy zabić zwierzę, kiedy chcemy wyrazić coś ważnego, jest dosyć niebezpieczny. Wtedy przyjmujemy, że cel uświęca środki, i dlatego możemy postępować nieetycznie, czynimy dla siebie wyjątek. I może to działać także w stosunku do ludzi. Poza tym trudno mi się zgodzić z tym, że intencją artystki było pokazanie okrucieństwa i hipokryzji w podejściu do zwierząt. Prześledziłam chronologicznie wypowiedzi Kozyry i dyskurs wokół tej pracy. Takie znaczenia wyłoniły się dopiero w trakcie kolejnych burz medialnych, kiedy artystka zmieniała autonarrację wokół „Piramidy zwierząt”. Na początku twierdziła, że jest to pomnik na cześć przemiany materii. To, co uderza w wypowiedziach Kozyry, to nonszalancja wobec zwierzęcej śmierci i brak podmiotowego postrzegania zwierzęcych jednostek. Opowiadała na przykład, że zabiła dwa koguty, bo nie wiedziała, czy na potrzeby pracy będzie lepszy mniejszy czy większy. W przypadku takich prac jak ta sam proces twórczy ma znaczenie.
Cykl tekstów o sztuce i ekologii powstaje we współpracy z festiwalem Malta, którego tegoroczna edycja (7-15 września 2024) stawia sobie za cel łączenie artystycznej formy z refleksją nad naturą.
Malta Festival – flagowy projekt kulturalny Poznania – odradza się w tym roku z nową, kobiecą energią, pełną zachwytu, uważności, troski i radości. Bogaty program multidyscyplinarnego wydarzenia można znaleźć tutaj. Nie zabraknie międzynarodowych artystów, widowisk na ulicach Poznania, niebanalnych debat i wyjątkowych spotkań, które będą nieść nadzieję na lepszy świat, przyznający naturze i kobietom należne im miejsce. Hasło tegorocznej, pierwszej prowadzonej pod egidą Dominiki Kulczyk edycji brzmi: Za miłość!
Najczęściej w ogóle nie znamy kulisów tworzenia obiektów z wykorzystaniem zwierząt. Nie dostajemy informacji, skąd one się wzięły ani jaki los czeka je po ekspozycji.
Myślę, że za każdym razem, kiedy w sztuce użyte zostaje żywe zwierzę lub jego ciało, musimy przyjrzeć się historii, która się za tym kryje. Zazwyczaj ani kuratorzy, ani artyści nie czują się w obowiązku informować widzów, w jaki sposób zwierzę zostało pozyskane. Ze znanych przypadków weźmy choćby pracę Josepha Beuysa z roku 1974 „I like America and America likes me”. Artysta na kilka dni umieścił w nowojorskiej galerii sztuki żywego kojota. Według artysty zwierzę miało być nośnikiem symboli rdzennych mieszkańców Ameryki, ponieważ kojot w ich mitologii odgrywa ważną rolę. Okazało się, że Beuys wypożyczył kojota z farmy zwierząt wykorzystywanych w filmach i reklamach. Więc ten konkretny kojot o imieniu Little John raczej słabo nadawał się na symbol dzikości i pierwotnej Ameryki Północnej, jakim miał być w intencji Beuysa. Udomowiony kojot był co najwyżej symbolem wykorzystywania zwierząt w przemyśle filmowym; ubezwłasnowolnienia ich na potrzeby ludzkiej rozrywki. Nie udało mi się dotrzeć do informacji, skąd Beuys pozyskał zające do swoich czterech akcji z lat 1963–1966. Napisałam w tej sprawie do René Blocka, ale nie odpowiedział. Widz ma prawo wiedzieć, żeby móc się ustosunkować do danej pracy. Sposób pozyskania ciała może radykalnie wpłynąć na odbiór. Przykładem dobrych praktyk jest Angela Singer, artystka z Nowej Zelandii, która często używa w sztuce ciał zwierząt, ale wyraźnie zaznacza w opisach prac, że jest to taksydermia z recklingu lub szczątki zwierząt zabitych na drodze.
Czy z perspektywy zmian w podejściu do zwierząt dzisiaj miałyby prawo powstać takie prace jak Beuysa albo Guillermo Vargasa, który chciał pokazać w galerii śmierć z głodu bezdomnego psa?
Wydaje mi się, że niestety ciągle byłoby to możliwe, chociaż spotyka się z coraz większym oporem opinii publicznej. Biorąc pod uwagę przekonania Beuysa i kontekst historyczny, można spekulować, czy w dzisiejszych czasach nie poszukałby alternatywy dla tamtych praktyk. Reprezentował w końcu postawę proekologiczną i był założycielem Partii Zwierząt. Na Guillermo Vargasa spadła fala krytyki, choć jednocześnie został zakwalifikowany do Biennale Ameryki Centralnej w Hondurasie. Ale był to rok 2007, więc można by oczekiwać jakiegoś postępu. Artysta utrzymywał, że w rzeczywistości pies był karmiony i nie umarł, tylko uciekł, ale raczej nie była to prawda. Etycznie zresztą niewiele to zmienia, zwierzę i tak wymagało opieki weterynaryjnej. Prace Beuysa powstawały w latach 60. i 70., ale od tamtej pory stworzono dziesiątki prac z użyciem żywych i martwych zwierząt. Każdy z tych przypadków wymaga osobnego zbadania, jak postąpiono z konkretnymi zwierzętami. Ciekawym przykładem jest Marco Evaristti, który zagrał z poczuciem odpowiedzialności za śmierć. W 2010 roku stworzył wystawę z rybkami w mikserach, które zwiedzający mogli uruchomić. Nadal pokazywane są prace Maurizio Cattelana, który obficie sięgał po ciała martwych zwierząt, koni, psów czy wiewiórek. Swoją drogą, jedna z jego prac jest niemal identyczna z „Piramidą zwierząt” Kozyry, tylko z osłem zamiast konia. Innym rekordzistą w zabijaniu zwierząt na potrzeby sztuki jest Damien Hirst. Obaj ci artyści traktują zwierzęta instrumentalnie, ich martwe ciała bez szacunku, ale zrobili karierę i odnieśli sukces komercyjny, co swoją drogą jest dość niepokojące. Pokazuje też, że zrobienie czegoś kontrowersyjnego i bardzo mocnego ze zwierzęciem jest jakąś receptą na uzyskanie widzialności, nawet jeśli te prace zostaną skrytykowane. Zgodnie z zasadą „nieważne, co mówią, ważne, że mówią”. To są te same mechanizmy, które rządzą światem celebryckim. Zadziałały też w przypadku „Piramidy zwierząt”.
„Czekam na dzień, w którym przemoc wobec zwierząt stanie się nielegalna” – postuluje w Zachęcie Elwira Sztetner. Jakich przepisów potrzebujemy, jeśli chodzi o sztukę?
Tak brzmi napis, który Sztetner wykonała na ścianie Zachęty w sąsiedztwie „Piramidy zwierząt”. Później kwiaty złożone u stóp klaczy zostały przeniesione pod ten napis i tam właśnie nadal można je składać. Prawo powinno na każdym polu chronić życie i dobrostan sentientów, czyli wszystkich istot doznających. Sztuka nie może być wyjątkiem. Nie mamy jednak w Polsce żadnych przepisów, które regulowałyby użycie zwierząt w sztuce. Ustawa o ochronie zwierząt nie bierze pod uwagę sztuki. W tej sytuacji musimy się przyjrzeć, co ogranicza krzywdzenie zwierząt w praktyce. Z jednej strony mamy prawo, z drugiej mentalność społeczną, przyzwolenie na pewne praktyki lub jego brak oraz wrażliwość artystów. Wiemy jednak, że sztuka często łamie kanony i rządzi się innymi standardami co do tego, co wypada. Więc w gruncie rzeczy tylko prawo jest wiążącym ograniczeniem. Dopóki zabijanie zwierząt będzie legalne, artyści będą z tego korzystać. Są pewne mechanizmy prawne, które regulują wykorzystywanie zwierząt do badań naukowych, komisje etyczne. Może należałoby pomyśleć nad podobnymi rozwiązaniami dla sztuki?
W ostatnich latach powstał obszar badań zwany animal studies, czyli studia nad zwierzętami. Coraz więcej osób decyduje się na wegetarianizm i weganizm. Reakcja na „Piramidę zwierząt” pokazała, że w środowisku artystycznym, wśród aktywistów społecznych i widzów nie ma już jednoznacznej zgody na wykorzystywanie zwierząt do sztuki.
Studia nad zwierzętami rozwijają się w Polsce od około 10 lat, choć już wcześniej były pierwsze przebłyski. Równolegle krytyczna wobec antropocentryzmu i szowinizmu gatunkowego perspektywa zaczęła wkraczać do krytyki artystycznej i praktyk kuratorskich. Badaczki, artystki, krytycy i publicyści, którzy kilkanaście lat temu dopiero rozpoczynali swoje kariery lub refleksję nad traktowaniem zwierząt, dziś mają ugruntowaną pozycję i liczne dzieła, teksty i wystawy na koncie. Do głosu dochodzi też młodsze pokolenie, dla którego kwestie zwierząt i środowiska nie są tematem marginalnym. Podejmując tę problematykę, młodzi ludzie nie muszą się już obawiać zaszufladkowania jako infantylne oszołomy.
Katarzyna Lewandowska i Elwira Sztetner wyszły z postulatem, żeby dokonać pochówku ciał zwierząt użytych w „Piramidzie”. Wystosowano w tej sprawie list do dyrekcji Zachęty.
List wystosował komitet składający się z kilku artystek, badaczek i dydaktyczek oraz przedstawicieli fundacji W Imię Zwierząt. Ale postulat pogrzebania ciał zwierząt narodził się oddolnie, a list cały czas można podpisywać. Ważne jest to, że środowiska artystyczne, akademickie i aktywistów na rzecz zwierząt przemówiły tu jednym głosem. Przedstawiciele fundacji doceniają sztukę współczesną, a artystki i historyczki sztuki widzą potrzebę radykalnego opowiedzenia się po stronie zwierząt. To jest olbrzymi postęp w stosunku do tego, co działo się w latach 90.
Czy świadome i celowe zniszczenie dzieła sztuki z kolekcji tak dużej galerii jest możliwe?
Można przyjąć perspektywę, że to nie byłoby zniszczenie dzieła sztuki, ale pewna jego kontynuacja. Ten performatywny etap mógłby zostać utrwalony w postaci zdjęć czy wideo. Praca nie zniknęłaby bez śladu, mogłaby stać się pomnikiem pamięci zwierząt, a jednocześnie znakiem zmiany na lepsze. Znamy przecież przykłady artystycznych praktyk pogrzebowych. Amerykańska artystka Emma Kisiel tworzy wokół znalezionych przy drodze zabitych zwierząt okręgi z kwiatów i kamyków. Ciała pozostawia nietknięte, czasami w fazie rozkładu, rozczłonkowane. W ten symboliczny sposób przywraca zwierzętom godność i podmiotowość, jest to też akt upamiętnienia. Jednocześnie nie ingeruje w procesy naturalnego rozkładu. Integralną częścią akcji są fotografie, na których te ceremonie pogrzebowe zostają utrwalone. Innym przykładem praktyki artystycznej są działania Briana D. Colliera, który stawia kapliczki zwierzętom zabitym przy drodze. Na wzór miejsc pamięci ludzi, którzy zginęli w wypadkach. Kiedy ciała tych zwierząt rozłożą się i znikną, zostaną kapliczki. Ci artyści używają co prawda ciał zwierząt, ale w sposób, który oddaje szacunek, a nie krzywdzi.
To są ludzkie symbole i ceremonie upamiętniające, które do życia zwierząt niewiele wnoszą.
Tu przecież nie chodzi o uwrażliwienie zwierząt na ich własną śmierć, ale o zwrócenie uwagi na ludzkie zachowania wobec śmierci zwierząt. To próba pokazania, że zwierzęta to istoty, którym też należy się szacunek. Zgodnie z prawem ciała zwierząt utylizuje się jak odpady. Martwe zwierzę należy zgłosić odpowiednim służbom, które je zabiorą i poddadzą spaleniu. Gest artystyczny ma pokazać, że to nie są śmieci, że życie zwierząt ma wartość, że zasługuje na pamięć. W przypadku inicjatywy Lewandowskiej i Sztetner nie chodzi tylko o „Piramidę zwierząt”, ale o symboliczny gest wykonany w imię wszystkich skrzywdzonych zwierząt.
Postulat pochówku wykracza poza narrację o prawach zwierząt. Można go wpisać również w krytykę postkolonialną. Kiedy Katarzyna Lewandowska organizowała konferencję o dekolonizacji, poprosiła mnie, żebym włączyła do debaty problem zwierząt. W dyskursie postkolonialnym pojawiły się postulaty, żeby muzea, w których uprzedmiotowione ciała osób z kolonizowanych społeczności są wystawiane na widok publiczny jako obiekty muzealne, przywróciły im należną godność i dokonały pochówku. Kuratorzy i kustosze zbiorów muzealnych powinni uwzględniać kontekst pozyskania i powstania obiektów wykonanych nie tylko z ludzkich szczątków, ale również zwierzęcych.
Otwarcie wystawy „Łzy szczęścia”, fot. Kuba Celej, dzięki uprzejmości Zachęty
Wykorzystywanie zwierząt w sztuce ma długą historię. Niektóre muzea mogłyby opustoszeć, gdyby zdecydowały się na taki gest.
Szczątków zwierząt używano przez stulecia do wyrobu klejów, barwników i materiału rzeźbiarskiego. Są więc w niemal każdym muzeum. Tendencja do bardziej widocznego i bezpośredniego wykorzystywania rzeczywistych żywych i martwych zwierząt utrzymuje się od połowy XX wieku. Wiąże się to ze zmianami w samej sztuce, przełomem performatywnym i konceptualnym, otworzeniem się sztuki na instalację, performans i film. Wydaje mi się jednak, że inaczej należy podejść do obiektów historycznych, a inaczej do praktyk współczesnych. Tu powraca problem dekolonizacji muzeów. Takie zmiany w odniesieniu do społeczności i kultur ludzkich już się powoli dokonują. Powinno to dotyczyć też zwierząt. Muzea wymagają dogłębnej reformy odsłaniającej mechanizmy dyskryminacji nieludzkich istot doznających. Wystawy powinny zostać pomyślane i skonstruowane na nowo, powinny uwzględniać kontekst powstania obiektów i zawierać współczesny krytyczny komentarz. Dotyczy to nie tylko sztuki, ale też muzeów archeologicznych, łowiectwa, historii naturalnej i innych, w których znajdują się wypchane zwierzęta.
Wydaje się, że nowe technologie oraz mnogość materiałów dają artystom możliwość wypowiedzi bez konieczności zabijania zwierząt.
W sztuce używa się prawdziwych zwierząt nawet tam, gdzie można użyć różnych imitacji. Oczywiście, że mamy rozwiązania, żeby pokazać ciało ludzkie i nieludzkie, nie zabijając i nie wystawiając na pokaz zwłok. Znamy przykłady, kiedy artyści i artystki operują swoim ciałem, czasami w sposób bardzo drastyczny. Marina Abramović okaleczała się lub pozwalała okaleczać publiczności. Ale to są osobiste wybory dotyczące własnego ciała. Kiedy artyści chcą pokazać martwe ciało ludzkie, to sięgają po jego imitację, jak w instalacji Michaela Elmgreena i Ingaraa Dragseta z leżącym w basenie topielcem w garniturze, pokazanej podczas Biennale w Wenecji w 2009 roku. Przecież w tym celu nie uśmiercono człowieka, bo nie mieści się to w granicach prawnych, mentalnych i etycznych. Stworzyli jego postać z różnych surowców. Żeby pokazać problem głodu, nie będziemy wystawiać ludzi w galeriach i głodzić ich na oczach widzów. Dlaczego więc w stosunku do zwierząt dopuszcza się, a nawet próbuje usprawiedliwiać takie praktyki? Po drugiej stronie bieguna Hirsta czy Cattelana jest John Isaacs, który tworzył realistyczne rzeźby wyglądające jak wycięty kawałek ciała rekina z płetwą i mięsem, ale zrobione z żywicy epoksydowej i polistyrenu. Z kolei Patricia Piccinini hiperrealistyczne ciała ludzko-zwierzęcych hybryd tworzy z włókna szklanego i silikonu. Aimée Baldwin wykonuje wegańską taksydermię – papierowe tromp l’ oeil, ptaki i motyle. Ami Zarug & Chen Alfi specjalizują się w replikach wypchanych zwierząt i wystawiają certyfikaty, że ich rzeźby są całkowicie wolne od surowców pochodzenia zwierzęcego.
Artyści i artystki coraz częściej opowiadają się za prawami zwierząt.
Jeszcze kilkanaście lat temu myślałam, że niewiele jest prac w Polsce, które byłyby ciekawe artystycznie, a jednocześnie w radykalny sposób opowiadały się po stronie praw zwierząt. A przy tym nie wpadały w nachalny dydaktyzm, który często powoduje, że tracą swoją artystyczną wartość. Oczywiście były takie prace, ale nie przebiły się do głównego nurtu. Inne coś o zwierzętach mówiły, ale nie zajmowały stanowiska etycznego. Wyjątkiem jest też pionierska twórczość Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca, którzy już od kilkudziesięciu lat tworzą prace wegańskie, zaangażowane i empatyczne. W pewnym momencie to się przełamało, okazało się, że można robić ciekawą sztukę, która w radykalny sposób mówi o prawach zwierząt.
Zmieniła się też krytyka artystyczna.
Dziś jest więcej publikacji i narzędzi do pisania o sztuce z perspektywy praw zwierząt. Artyści mogą być aktywistami i nic im to nie ujmuje. Pokazują to nawet nie tylko pojedyncze prace i twórcy, ale i całe wystawy. Przykładem z ostatnich miesięcy jest choćby „Zwierzyniec” w Ermitażu Łazienek Królewskich, gdzie znalazły się prace studentek i studentów warszawskiej ASP. Wystawa ta pokazała różnorodne i pełne refleksji podejście młodych twórczyń i twórców. Temat zwierząt jest coraz wyraźniej obecny na uczelniach artystycznych. Elwira Sztetner jest wykładowczynią akademicką na warszawskiej ASP, a Michalina W. Klasik na ASP w Katowicach. Robią prace, które wpisują się w filozofię wegańską, a jednocześnie są bardzo ciekawe pod względem artystycznym. Na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu w ramach studiów kuratorskich odbyła się wystawa „Cruelty Free” pokazująca brutalną prawdę na temat cierpienia zwierząt. A za chwilę otwiera się wystawa „Czekając na sentiocen” w Galerii Wschodniej w Łodzi. Sentiocen ma być utopijną epoką w dziejach planety, w której dążenia ludzi będą ukierunkowane na ochronę wszystkich istot czujących. Pojawia się coraz więcej artystek, krytyczek, kuratorek i badaczek, które poruszają się w obszarze sztuki i praw zwierząt. Mimo wszystko zmiany te są ewolucyjne, a nie rewolucyjne. Mam nadzieję, że będziemy oglądać coraz mniej trupów w galeriach.
Cykl tekstów o sztuce i ekologii powstaje we współpracy z festiwalem Malta.