„Pewnego dnia Jahangir będzie w gorszej formie, wtedy go dorwę” – zapowiadał zuchwale Nowozelandczyk Ross Norman, planując pokonanie legendy squasha. Pukano się w czoło, bo z Pakistańczykiem Jahangirem Khanem nie dało się wygrać przez całą pierwszą połowę lat 80. Zanim Norman dopiął swego, Khan zanotował na korcie dokładnie 555 zwycięstw z rzędu, bywało, że podczas meczu nie tracił żadnego punktu. To ponoć najdłużej trwająca passa jakiegokolwiek zawodowego sportowca. Odnotowano ją – a jakże – w Księdze rekordów Guinnessa.
Urodzonego w Karaczi Jahangira początkowo trenował ojciec. Skądinąd wbrew zaleceniom lekarzy, którzy w wątłym i chorowitym chłopcu nie widzieli kandydata na wyczynowca, przeciwnie – kazali go oszczędzać. Potem piłkę od ścian kortu odbijał z nim brat Torsam. Jego przedwczesna śmierć (zawał serca podczas zawodów) sprawiła, że pogrążony w żałobie Khan poważnie rozważał porzucenie treningów. Na początku lat 80. zdecydował się jednak kontynuować karierę – w hołdzie dla Torsama. Wtedy właśnie rozpoczęła się spektakularna seria jego zwycięstw.
Chetna Maroo, „Western Lane”. Przeł. Olga Dziedzic, Cyranka, 160 stron, w księgarniach od czerwca 2024
Filmowa historia Jahangira (być może kiedyś squasha będzie się filmowało równie chętnie jak tenisa) stanowi tło nominowanej w zeszłym roku do Nagrody Bookera debiutanckiej powieści Chetny Maroo „Western Lane”. Zanim autorka opowie nam o legendarnym mistrzu squasha, poznamy trzy mieszkające w Wielkiej Brytanii siostry: Gopi, Monę i Khush. Najmłodsza, jedenastoletnia Gopi, jest narratorką tej opowieści i to od niej dowiadujemy się – już w pierwszych akapitach – że dziewczynki niedawno straciły matkę. Tata, pogrążając się w depresji po śmierci żony, przez długi czas nie potrafi odnaleźć się w sytuacji – zadbać o porządek i regularne ciepłe posiłki w domu, przeprowadzić z córkami rozmów na temat ich pierwszych miesiączek. Aż w końcu, po wieczorze spędzonym na wspomnieniach wypełnionego sportem dzieciństwa, wpada na pomysł trenowania z córkami na kortach przy Western Lane. Ale tak na poważnie: po trzy, cztery godziny dziennie (w Anglii, kolebce squasha, z miejskich kortów można korzystać nieodpłatnie).
Wspólna gra zastępuje rodzinie rozmowę, wprowadza porządek dnia, pozwala spędzić razem czas, na moment uciec przed smutkiem. Wiadomo, nieustanne podążanie za piłką nie pozwala ciału i myślom zastygnąć, a fizyczne zmęczenie niweluje bezsenność. Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że klatka kortu jest pewnego rodzaju pułapką, w której znalazły się siostry i ich tata. Powtarzanie w kółko wyuczonych czynności trwa siłą rozpędu, jak piłka wprawiona rakietą w ruch.
Z czasem Gopi znajduje sobie cel, który uzasadnia całą tę harówkę – zaczyna ćwiczyć z myślą o zawodach. Zaczyna też treningi z dwa lata starszym chłopcem, który staje się jej bliski. Ogląda z tatą stare mecze Jahangira – pakistański zawodnik jest odtąd rodzinnym bohaterem i tematem nieustannych analiz. Gopi przestaje z czasem potrzebować ojca do codziennych treningów, zna wszystkie ćwiczenia na pamięć, potrafi grać na sucho, bez piłki, wyobrażając sobie wszelkie możliwe trajektorie jej lotu – jakby ćwiczyła różne wersje swojej przyszłości. Czy to moment, by zostawić za sobą dotychczasowe życie?
Chetna Maroo, fot. Graeme Jackson
Przeczuwamy, że tygodnie ćwiczeń, które opisuje w książce Maroo, to moment przejścia, przeprawa pomiędzy światem, jaki znały dziewczynki, a tym, w którym przyjdzie im żyć. Ta niezwykle subtelna powieść coming of age to również powieść drogi, tyle że zamiast tradycyjnej wędrówki mamy tu setki tysięcy kroków na jednym kawałku podłogi. Zamknięty w przezroczystych ścianach kortu moment życia i towarzyszący mu, jak miarowe tykanie zegara, dźwięk odbijanej piłeczki stają się zarówno metaforą czasu żałoby, jak i czasu dojrzewania, kiedy ciała uczą się gestów, które pamięć zakoduje na wiele lat.
Ale „Western Lane” to także opowieść o wykorzenieniu, konieczności porzucania bezpiecznych miejsc, opuszczania domu i języka. Dziewczynki, dorastające w Wielkiej Brytanii, lepiej znają słowa angielskie niż te pochodzące z języka gudżarati, którymi mówiła ich pochodząca z Indii matka. Trudno im opowiedzieć sobie i innym o tym, czego doświadczają. Problemy z komunikacją ma także jąkający się kumpel Gopi z kortu – woli działać niż gadać, choć domyślamy się kipiących w nim emocji.
Nastoletnia bohaterka Maroo nieustannie odbija się tutaj od rodzinnej tradycji, która oznacza konieczność porzucenia miłości i pasji. Czy zostanie wierna pamięci o matce, rezygnując z „mało dziewczęcego” sportu? Czy jej i ojcu uda się utrzymać relacje z białymi sąsiadami wbrew plotkom indyjskiej społeczności?
Sama Maroo – urodzona w Kenii, mieszkająca na stałe w Londynie autorka jednej jak dotąd, za to świetnie przyjętej, również w Stanach, powieści –podkreśla, że słowa, którymi się posługuje, są dla niej niezwykle ważne. Pisze dosyć wolno, nieustannie wracając do napisanych fragmentów. Dużo ze swoich tekstów wyrzuca, odsączając tylko zdania niezbędne.
W tekściku dla „Guardiana”, w którym wszyscy nominowani do Bookera powiedzieli kilka słów o sobie, Maroo przyznaje, że kiedy myślała o świecie Gopi, czytała przeróżne powieści, w których dzieci, stojąc na progu świata, bardzo tęsknią za bliskimi relacjami. Kilka dni przed rozpoczęciem pisania wróciła także do „Rzeźni numer pięć”, a szczególnie fragmentu, w którym Kurt Vonnegut daje do zrozumienia, że przeżywany przez nas moment w jakimś sensie zostaje na zawsze zapisany w przestrzeni.
Nad biurkiem Chetna Maroo powiesiła sobie plakat z retrospektywy Tove Jansson w Dulwich Picture Gallery, przedstawiający Muminka stojącego w otwartym oknie i patrzącego w ciemność. Pamiętacie z książek Tove Jansson moment, kiedy Muminek o wiele za wcześnie budzi się z zimowego snu? Próbuje przytulić się do mamy, ale ona chrapie w najlepsze, jest nieobecna, odległa, żyje w swoim śnie. Dom także nie przypomina tego, który Muminek zna z jego zwyczajowej, letniej pory. Sprzęty wyglądają jakoś obco. Pozostaje wstać i ruszyć w nieprzyjazny świat.
W pierwszych scenach powieści Gopi słyszy nie tyle samo uderzenie, ile echo odbitej piłki, pogłos. Gracz ma wtedy dosłownie ułamek sekundy na wycofanie się do środka kortu i przygotowanie na ruch przeciwnika. To moment, jak pisze Maroo, kiedy nikt nie może nam pomóc, jesteśmy naprawdę sami, skazani na znalezienie drogi wyjścia. Tak, metafora losów dziewcząt z „Western Lane” do złudzenia przypomina plakat znad biurka Chetny Maroo.