„Do you hear that thunder?
That’s the sound of strength in numbers”
Idles, „Grounds”
Ile mamy w Polsce zespołów muzycznych, o których można powiedzieć, że w ramach swoich wcale nieszczególnie niszowych poczynań są ewenementem na skalę światową, że drugiego takiego gdziekolwiek na globie ze świecą szukać? Podejrzewam, że niewiele. Tym bardziej należałoby cenić te, które nie świecą światłem odbitym, ale same niosą kaganek w rejony mniej eksplorowane i zakątki rzadziej odwiedzane.
Od czasu wydania płyty pt. „Zwierzakom”, która specom od jazgotu i okolic powywracała rankingi i podsumowania roku (wyszła bowiem 30 grudnia), katowickie Ciśnienie coraz śmielej poczyna sobie na krajowych i zagranicznych scenach. I wydaje się, że jest na bardzo dobrej drodze, żeby zebrać żniwo obranej przed kilku laty unikatowej, jeśli chodzi o melanż gatunków, ścieżki muzycznej i przede wszystkim grania znakomitych koncertów, które w muziarskim światku odbijają się szerokim echem od samych początków istnienia zespołu.
Bo – co trzeba zaznaczyć już na wstępie – Ciśnienie to twór, którego dyskografię od samego początku istnienia stanowią płyty nagrane na żywo i przy udziale publiczności (jedyny wyjątek stanowi tu „Radio Edit” z 2021 roku, kiedy to z wiadomych względów ludzi pod sceną być nie mogło). Granie live jest więc tym bardziej istotnym miernikiem kondycji kwintetu, a w jakiej formie Ciśnienie jest teraz, będzie można sprawdzić już 17 września we Wrocławiu, gdzie zespół zagra koncert w ramach powracającego do stolicy Dolnego Śląska Avant Art Festivalu, a także podczas jesiennej trasy po Polsce.
Tagi, metki, etykietki
Ale o co w ogóle chodzi z tą domniemaną unikatowością katowickiej formacji? Rzecz wydaje się dość banalna, bo mamy do czynienia ze skrzypcami, perkusją, klawiszami, saksofonem barytonowym i basem, które – jeśli już silić się na opisy, łatki, porównania – z grubsza wygrywają coś na kształt eterycznych pasaży à la Godspeed You! Black Emperor albo Swansowych kolosów z ostatniej piętnastolatki. Pokonują więc długą, bo co najmniej kilkunastominutową drogę od kilku niepozornych dźwięków przez dziki galop do eksplozji jazgotu albo odwrotnie. A po drodze rozjeżdżają się na wszystkie strony i serwują całą paletę najpiękniejszych dźwięków, jakie kiedykolwiek stworzono, czyli krautrockowe plamy i odloty, industrialne marsze, jazzowe improwizacje, dezynwolturę rock in opposition, doomową masywność i powagę, metalowy zadzior, cytaty z Arvo Pärta i innych klasyków, całość zaś polepiona jest Magmą – tak, tak, tą francuską.
Słowem, dominantą twórczą wydaje się jej brak – kiedy zaczynamy, nie wiemy, gdzie skończymy, ale pewnie gdzieś daleko w kosmosie. I niby wszystkie elementy tej potrawy znamy i jesteśmy w stanie wydestylować i zaszufladkować, ale podane razem brzmią jak nic innego, co można zidentyfikować – w każdym razie smakuje to wszystko pysznie i świeżo jak nowalijki wiosną. W tym kontekście zupełnie nie dziwią trudności, jakich przysparza konkretne otagowanie tej muzyki. Owszem, przewija się tu jazz, przewija postrock, noise itp., ale nic tak naprawdę nie ujmuje istoty tej muzyki, i bardzo dobrze, bo jest to muzyka osobna. Ciśnienie gra muzykę Ciśnienia, i tyle.
Avant Art Festival 2024
Ciśnienie wystąpi we wrocławskim Impart Centrum w ramach tegorocznej odsłony Avant Art. Oprócz katowickiego zespołu podczas festiwalu odbywającego się w kilku polskich miastach wystąpią też m.in. Keiji Heino, Mabe Fratti, Sote, Piotr Kurek i Big|Brave.
Cały program dostępny na stronie festiwalu.
„Gramy coś, czego nam brakuje, jeśli chodzi o istniejącą muzykę, coś, czego sami chcielibyśmy posłuchać. Jeśli już mówimy o innowacji, to generalnie rzecz biorąc, trudno byłoby dziś stworzyć jakiś zupełnie nowy nurt muzyczny, bo jeśli coś współcześnie jest nowatorskie, to najczęściej jest jakimś zlepkiem rzeczy istniejących, wypadkową różnych inspiracji, które w naszym wypadku są efektem spotkania pięciu osób z dość różnym bagażem muzycznym. Czasem wydaje się nam, że gramy coś oryginalnego, ale potem ktoś nas uświadamia, że pięćdziesiąt lat temu już ktoś to zagrał. Można więc założyć, że może nie gramy oryginalnie, ale na pewno gramy coś swojego” – opowiadają mi muzycy zespołu.
Próbuję jeszcze wyłuskać ich poszczególne inspiracje, wszak pewne konkretne nazwy (choćby wspomniane Swans i GY!BE) ciągną się za nimi od samych początków kariery, jakby krytycy za punkt honoru postawili sobie dookreślenie miary Ciśnienia względem jego otoczenia. Dowiaduję się, że największy bezpośredni wpływ na muzyczne ścieżki muzyków miały nie tuzy alternatywy z Ameryki Północnej, ale umuzykalnieni rodzice, którzy albo sami byli z muzyką związani, albo słuchali dużo różnych rzeczy, w każdym razie posłali dzieciaki do szkół, żeby te uczyły się grać na instrumentach.
Różnorakie inspiracje, które oscylują gdzieś na przecięciu metalu, jazzu i muzyki klasycznej, przyszły jednak dużo później. Najpierw był atawistyczny zachwyt muzyką i chęć tworzenia i grania swoich własnych, jak najgłośniejszych dźwięków – elementy, które tak naprawdę do dziś stanowią fundament i nieredukowalny pierwiastek tego trudno uchwytnego tworu, jakim jest Ciśnienie.
Większy rozpiździel, większe ciśnienie
Początek Ciśnienia przypominają mitologiczne początki wszystkich waszych ulubionych punkowych kapel, z tym drobnym wyjątkiem, że muzycy oprócz tego, że wiedzieli, że chcą grać tak głośno, jak tylko się da, mieli już na to papiery. Idea zespołu wykiełkowała mianowicie po koncercie Wrekmeister Harmonies na Off Festivalu w 2017 roku, kiedy to ojcowie założyciele Ciśnienia, Maciej Klich z Lodu 9 i Michał Paduch z Pigeon Break, będąc pod wrażeniem koncertu grupy JR Robinsona, zamiast – jak piszący te słowa – iść i doprawić się Borisem grającym swoje opus magnum, czyli „Pink”, korzystali z dóbr strefy gastronomicznej i knuli plan, jak za pomocą muzyki zmienić świat. Pierwszy krok zakładał skaptowanie perkusisty, Kacpra Kowalczuka z Fuck the People, drugi – powołanie trio, którego muzyka będzie oscylować wokół założenia: „Wałkować w kółko i w kółko ten sam riff z coraz większym natężeniem, aż do momentu, kiedy to będzie nieznośne”.
Umówili się, że Michał będzie grał na basie, Maciek na skrzypcach, które będą robić za gitarę, a Kacper na perkusji. Trio dość szybko przekształciło się w kwartet, bo Maciek wciągnął do składu Michała Zdrzałka, swojego kompana z Lodu 9, który w Ciśnieniu grał na klawiszach i waltorni. „I tak to się zaczęło – wszyscy wyrazili chęć grania, więc spotkaliśmy się na próbie i zaczęliśmy grać”, puentują muzycy. Od razu wzięli się do roboty i jeszcze w tym samym roku zarejestrowali trzy pierwsze kompozycje: „Fratres”, „Rawę” i „Fatigue”. To samo „Fatigue”, które w zmienionym aranżu, kilka razy mocniejsze, jazgotliwie ekstatyczne i pełne dzikiej freejazzowej werwy powróci ponad sześć lat później jako kompozycja wieńcząca „Zwierzakom”.
Bo taka też mniej więcej jest historia Ciśnienia, że z zespołu, który już na początku dobrze wiedział, co chce grać, ale jeszcze nie wiedział, jak to zrobić, ewoluował w zespół, który doskonale wie, jakich środków potrzebuje, żeby grać tak, jak chce. Z pierwszego oficjalnego wydawnictwa „Live Session no. 1” muzycy są dziś nie do końca zadowoleni: „Ta płyta zupełnie nie odzwierciedla tego, co udało się nam potem wypracować. To materiał-próba, który w jakiś sposób rejestruje nasze poszukiwania, nagrany wyłącznie po to, żeby móc grać pierwsze koncerty. Co się zresztą udało i dzięki czemu trafiliśmy później na JazzArt Festival, na którym nagraliśmy «JazzArt Underground» i tam wszystko już brzmi tak, jak powinno”.
Trasa koncertowa Thaw, Ciśnienie, Daniel Szwed
24.10.2024 – Katowice, Piąty Dom
25.10.2024 – Kraków, Gwarek
26.10.2024 – Lublin, DK Węglin
27.10.2024 – Warszawa, Hydrozagadka
07.11.2024 – Poznań, Pod Minogą
08.11.2024 – Wrocław, Łącznik
09.11.2024 – Bydgoszcz, Over the Under Pub
10.11.2024 – Gdańsk, Wydział Remontowy
I rzeczywiście trudno dziś traktować „Live Session no. 1” inaczej niż ciekawostkę archeologiczną. Kompozycje, które stanowią zbiór wspólny na obu albumach, „Fratres” i „Rawa”, na „JazzArcie” brzmią o niebo lepiej i są znacznie dojrzalsze aranżacyjnie. Słychać, że zespół ograł i osłuchał się z tymi kawałkami na tyle, że mógł sobie pozwolić na większą dezynwolturę w ich wykonywaniu oraz dodanie kilku smaczków, które zwiększają siłę rażenia tej muzyki. Natomiast dwa nowe utwory zawarte na tej płycie wcielają w życie chwyt, który stanowi fundament zespołu, czyli peregrynację od ciszy do hałasu przez wszystkie pośrednie stany Ciśnienia (którego nazwa, notabene, oznacza zmiany w ciśnieniu powietrza podczas grania muzyki): marszowy pochód, żeby wypłakać się przy ścianie dźwięku w „Samych Trupach”, dryfowanie do kresu jazgotu w „Ego”.
Następne kroki na ścieżce zespołu to „Brass Album” nagrany z Lodem 9 i Orkiestrą Dętą Kopalni Wujek z 2020 roku oraz „Radio Edit” z roku 2021. Przełomem jest okres po wydaniu tej ostatniej, kiedy z zespołu odchodzi Michał Zdrzałek, a zastępują go Monia Muc na saksofonie i Łukasz Kozera na klawiszach. Ten skład stanowi też cezurę, jeśli chodzi o nową jakość zespołu: „To pierwsza płyta, na której mogą zabrzmieć koło siebie fortepian i saksofon i mamy osobne mózgi, żeby to robić, więc po prostu jest więcej rzeczy naraz, możemy zrobić większy ambitus, większy rozpiździel, większe ciśnienie”.
Kompozycje, które znalazły się na „Zwierzakom”, w większości rozpisywane były jeszcze na kwartet. Odegrane przez kwintet, robią słuchaczowi niemałe kuku dźwiękowym rozmachem, który dopiero teraz faktycznie kruszy mury: „Trzeba tu też zaznaczyć, że i starsze utwory, w momencie, kiedy zaczęliśmy je grać w piątkę, kompletnie zmieniły swój charakter, są o wiele bogatsze i ciekawsze”.
Na ironię może zakrawać fakt, że od momentu, wydawałoby się, ujazzowienia składu, to jest dołączenia do zespołu saksofonistki i klawiszowca, zespół zaczął dostawać znacznie więcej propozycji grania na festiwalach kojarzonych raczej z cięższą muzyką (choćby Rock in Bourlon we Francji, gdzie muzycy dzielili scenę z Oxbow i Wormrotem), podczas gdy wcześniej były to przede wszystkim festiwale o profilu okołojazzowym. Jakby w przyszłości z tymi zaproszeniami nie było, raz obranej drodze zespół postanowił być wierny i obiecuje grać jeszcze ciężej. Tak że jeśli w najbliższym czasie ktoś wydestyluje czysty monotheistian jerusalemu czy inny dopethronian gustafssonu, to prawdopodobnie będą to właśnie oni.
Wspomnieć wypadałoby, że swoje dążenia w zakresie eksplorowania nowych połaci ciężaru zespół dedykuje – tytuł ostatniej płyty jest tu wskazówką (podobnie jak tytuły utworów i wymienione we wkładce imiona) – braciom naszym najmniejszym. „Zwierzakom” to pierwsza płyta, która niesie ze sobą konkretny, zaangażowany przekaz, co wsparte jest inicjatywą, by każdą nadwyżkę ze sprzedaży płyt na Bandcampie przekazywać na śląskie schroniska dla zwierząt. Kiedy poruszam ten wątek, zespół odpowiada unisono, że to założenie stanowi motywację do grania jak najlepszej muzyki – im lepszy album, tym więcej ludzi go kupi, a im więcej ludzi kupi album, tym więcej pieniędzy pójdzie na schroniska. Na płycie zatytułowanej „Ludziom” muzykom prawdopodobnie nie chciałoby się zagrać nawet nuty.
Live is life
Prapoczątki zespołu są nierozerwalnie związane z graniem na żywo: „Szybko mieliśmy nasz pierwszy koncert. Nie chcemy przesadzić, ale było to około miesiąca po tym, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy w sali prób. Okazało się, że jakiś zespół, który miał grać na imprezie złożonej z kapel z projektu Dzielnica Brzmi Dobrze, wypadł z grafiku, no i na szybko uznaliśmy, że skoro i my jesteśmy częścią projektu, to będziemy tam pasować. Ten pierwszy koncert był przerażająco głośny”.
Zważywszy na fakt, że mamy do czynienia z muzykami, którzy na swoim fachu zjedli zęby, nie dziwi, że zespół tak szybko zaczął grać koncerty. W zasadzie też od początku ich grania na żywo relacja zespół – publiczność była relacją symbiotyczną, a wśród zainteresowanych szeroko pojętą alternatywą szybko poniosła się wieść, że Ciśnienie to ekipa, którą TRZEBA zobaczyć, bo ich koncerty to rzecz z gatunku once in a lifetime. No chyba że słuchacz wybierze się na ich koncert znów, co zazwyczaj jest naturalną koleją rzeczy. Stale powiększająca się fanbaza zespołu to najczęściej ci, których zespół kupił swoim koncertem. Sami muzycy nie ukrywają, że granie na żywo stanowi tak naprawdę clou ich istnienia. Płyty, owszem, są ważne, ale bardziej w kategorii pamiątki po udanym gigu.
Wspomniałem, że wszystkie ich płyty są tak naprawdę płytami live, ale trzeba też zaznaczyć, że nie było to założenie a priori, a raczej wynik konieczności nagrywania płyt na setkę, wspólnego grania i rejestrowania wszystkich instrumentów naraz ze względu na dość skomplikowane zmiany tempa, które uniemożliwiają nagrywanie śladu po śladzie. Co jednak niesamowite, niewtajemniczony słuchacz, który przy pierwszym kontakcie z płytami zespołu nie wie, że zostały nagrane na koncertach (co było udziałem również niżej podpisanego), może być zaskoczony, kiedy na końcu poszczególnych utworów usłyszy wiwatującą publiczność. Zasługa w tym doskonałego miksu zrobionego przez Michała Paducha, sam muzyk podkreśla zaś, że nagrywanie na żywo jest domyślną formą nagrywania płyt zespołu i nie wyobraża sobie, żeby cokolwiek w tej materii zmieniać.
Pryncypia pozostają niezmienne, więc kiedy już powstanie nowy materiał (a ptaszki ćwierkają, że w śląskiej hucie dniami i nocami praca wre) i zostanie porządnie oszlifowany na próbach, przyjdzie ten piękny dzień – wypatrujcie znaków w delikatnych trzęsieniach, w kręgach wzburzonej wody w waszych szklankach – kiedy znów nastąpi zaburzenie falowe w ośrodku sprężystym zdolne do wywołania wrażenia słuchowego, a hektopaskale w otoczeniu ulegną zmianie. A wtedy drżyjcie mury miasta ogrodów.