Targowiska są brzuchem miasta
Aleksandra Wasilkowska, Targowisko w Błoniu

24 minuty czytania

/ Sztuka

Targowiska są brzuchem miasta

Rozmowa z Aleksandrą Wasilkowską

Architektka, która przychodzi na bazar z zewnątrz, jest od początku podejrzana. Kiedyś po konsultacjach kupcy zamknęli mnie na targowisku, bo uznali, że jestem szpiegiem. Jakoś mi się udało po kilku godzinach z makietą pod pachą przeskoczyć płot. Po dwóch latach współpracy uznali mnie wreszcie za swoją

Jeszcze 6 minut czytania

MONIKA STELMACH: Od początku swojej pracy zawodowej zajmujesz się rewitalizacją i projektowaniem miejsc ważnych dla codziennego funkcjonowania, jak targowiska, place zabaw czy publiczne toalety. Skąd tak nieoczywisty wybór?
ALEKSANDRA WASILKOWSKA: Kiedy zaczynałam zajmować się architekturą i urbanistyką na początku pierwszej dekady XXI wieku, Warszawa przygotowywała się do rozgrywek Euro w piłce nożnej. Likwidowano Jarmark Europa, wyprowadzono kupców z placu Defilad, znikały targowiska, warzywniaki i publiczne toalety, panowała ogólna atmosfera czyszczenia miasta ze wszystkiego, co nie było wystarczająco ładne. Byłam wtedy młodą matką, mieszkałam w Śródmieściu, brak warzywniaków i miejskich toalet bardzo utrudniał mi życie. Wszystko, co wiązało się z cielesnym i codziennym używaniem miasta, tanim i dostępnym jedzeniem, zostało zlikwidowane.

Tego typu obiekty nazywasz architekturą cienia. Co znaczy to pojęcie?
Jung mówił o archetypie cienia, czyli tym wszystkim, co tabuizowane i wstydliwe. Stąd nawiązanie do wypartej części miejskości. Architekturą codzienną czy też architekturą cienia architekci zazwyczaj nie chcą się zajmować, ponieważ nie jest wystarczająco prestiżowa i opłacalna.

Kiedy samorządy likwidowały targowiska, ty postanowiłaś, że będziesz je projektować?
Wszyscy chcieli wtedy projektować muzea, biurowce, urzędy, osiedla mieszkaniowe, na te budynki też były organizowane konkursy. Szaletami i targowiskami nikt wtedy nie był zainteresowany, wręcz budziły niechęć. Dyskusja o mieście toczyła się wokół tego, czy Pałac Kultury należy zburzyć czy zabudować. Ten temat rozgrzewał wówczas opiniotwórcze środowisko architektów i urbanistów. W konkursie na plac Defilad jeden z projektów zakładał zasłonięcie PKiN koroną wieżowców. A ja w ramach dyplomu magisterskiego zaprojektowałam wielkie targowisko wokół Pałacu Kultury i to był mój sprzeciw wobec dominującej narracji, a także manifest architektury codziennej i dostępnej, stojącej w cieniu dostojnych gmachów. Starałam się stworzyć narrację, która równoważyłaby euroremont. Projektując architekturę cienia, znalazłam dla siebie niszę, równolegle współpracowałam z instytucjami kultury, muzeami i teatrami przy wystawach i scenografiach.

Aleksandra Wasilkowska

Architektka, od 15 lat prowadzi pracownię specjalizującą się w projektach targowisk, przestrzeni wielokulturowych, strategii urbanistycznych, szkół, parków, scenografii i instalacji. Projekt Targu Błonie autorstwa jej pracowni otrzymał nagrodę Grand Prix „Polityki” i znalazł się na krótkiej liście nagrody EUMies Award. Targowisko Bakalarska otrzymało nagrodę Prezydenta Warszawy oraz znalazło się w finale The European Prize for Urban Public Space.

Czy w tym czasie zmieniło się myślenie o architekturze społecznej?
Nastąpiła zmiana pokoleniowa, wielu społeczników broni tego typu przestrzeni. Jednak wciąż gros pieniędzy publicznych wydawane jest na architekturę, która nie służy komfortowi i codzienności, lecz władzy czy kształtowaniu polityki historycznej. Trzeba odbudować infrastrukturę społeczną, która została zlikwidowana lub zaniedbana.

Aleksandra Wasilkowska, fot. J. TaranAleksandra Wasilkowska, fot. J. Taran

Momentem rozkwitu bazarów były lata 90. XX wieku. Co wtedy zadecydowało o ich szalonej popularności?
Rozkwit bazarów przypadł na czasy transformacji. Na samym Jarmarku Europa i placu Defilad handlowało kilkaset tysięcy osób. Firma, która dzierżawiła Stadion Dziesięciolecia, miała jedne z największych obrotów w historii polskich spółek. W latach 90. niemal każdy miał w rodzinie kogoś, kto handlował na którymś z bazarów. Po latach gospodarki kontrolowanej na targowiskach wybuchła mała przedsiębiorczość, ten moment jest częścią naszej historii i tożsamości.

Wiele miejsc handlu tworzyło się wtedy oddolnie, bez udziału architektów i urbanistów, często też bez infrastruktury sanitarnej. Jak wyglądał proces ich powstawania?
Rozkwit bazarów był widoczny w strukturze urbanistycznej miast. Adaptowane były puste działki, rezerwy pod drogi czy metro, niezagospodarowane tereny, skrzyżowania. Wszędzie, gdzie było więcej ludzi, wlewał się handel. W przypadku największego w Europie targowiska, czyli Jarmarku Europa, prywatna firma wydzierżawiła Stadion Dziesięciolecia, który nie nadawał się na cele sportowe, i zaprosiła do współpracy kupców. Mało kto wie, że alejki zwane „szczękami” na placu Defilad w Warszawie zostały wytyczone przez znanego i szanowanego urbanistę, Krzysztofa Domaradzkiego. Profesor wstydził się tej realizacji i rzadko o niej wspominał.

Na targowiskach intensywnie rozwijała się szara strefa, nad którą nikt nie panował.
Wtedy uważano szarą strefę za problem. Ale to podejście się zmienia. Jeszcze do niedawna wytwarzane w ten sposób PKB nie było brane pod uwagę przez ekonomistów w jakichkolwiek analizach. Podczas gdy OECD oszacowało, że tego rodzaju globalne PKB jest równe budżetowi Stanów Zjednoczonych. Zmienia się też język, to już nie jest „szara strefa”, tylko „ekonomia nieformalna”. Pojawiają się postulaty, żeby ją do pewnego stopnia kontrolować, ale nie przeregulowywać, ponieważ ekonomia nieformalna przynosi korzyści.

Warszawska Toaleta Publiczna, proj. Aleksandra Wasilkowska, fot. A. GugalaWarszawska Toaleta Publiczna, proj. Aleksandra Wasilkowska, fot. A. Gugala

Rewitalizacje

Cykl tekstów poświęcony problematyce rewitalizacji powstaje we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, miejską instytucją kultury, która współtworzy program społeczno-kulturalny w dzielnicy Wesoła. Jednym z głównych projektów realizowanych w tej dzielnicy jest Apteka Designu. Apteka integruje środowisko designerów różnych dziedzin. Stanowi epicentrum działań rewitalizacyjnych, w których dizajn wykorzystywany jest do projektowania i wdrażania zmian na Wesołej.
Od 25 do 28 września Apteka Designu będzie świętować pierwszy rok swojej działalności. Program wydarzeń dostępny tutaj.

Jakie?
Brytyjski dziennikarz Robert Neuwirth przez kilka lat badał nieformalne rynki, co opisał w książce „Stealth of Nations. The Global Rise of the Informal Economy”. Został handlarzem, pracował na targowiskach w państwach Afryki oraz innych krajach rozwijających się. Opisał to zjawisko pojęciem débrouiller, czyli z francuskiego „radzić sobie”. Zauważył, że nieformalny handel jest objawem zaradności. Kupcy z Targowiska Bakalarska w Warszawie szczycą się tym, że nigdy nie pobierali zasiłków, że są niezależni. Ekonomiści postulują, aby pozwolić kupcom zaczynać swoje biznesy bez dużych kosztów, żeby mogli rozwijać się i z czasem przejść z nieformalnej do regularnej ekonomii. W Polsce wielu współczesnych biznesmenów zaczynało swoje kariery właśnie na bazarach, od sprzedawania zniczy czy butów. Osoby, które prowadziły budki z zupą phở na Stadionie Dziesięciolecia, dziś mają duże restauracje w centrum miasta, zatrudniają wiele osób i płacą podatki. Niskie koszty działalności w ramach nieformalnej ekonomii były dla nich trampoliną do sukcesu.

Wiele bazarów wciąż jednak znika z krajobrazu miast.
Kluczowym problemem targowisk z lat 90. jest niedostosowanie do współczesnych wymogów sanepidu, straży pożarnej czy BHP. Czasami handel kwitnie, ale same pawilony są w trakcie śmierci technicznej. Renowacje należy więc przeprowadzać, żeby targowiska w ogóle mogły funkcjonować i być konkurencyjne, ale potrzebna jest tu duża wiedza, wola polityczna i dobrze przeprowadzony proces, tak żeby nie zaburzyć bardzo delikatnej i ulotnej tkanki.

Znika też przedsiębiorczość w małej skali, minimiejsca targowe na osiedlach, które się adaptuje, żeby sprzedać wytwory własnych rąk albo płody z własnych ogrodów.
Mamy pewną nostalgię za tego typu handlem. Kiedyś był bardzo popularnym zjawiskiem, dziś stanowi margines i ze statystyk wynika, że jest to proces postępujący. Zakupy ubrań przeniosły się do internetu, warzywniaki i bazary stopniowo znikają z krajobrazu miasta wypierane przez sieciówki. Jednak wszyscy zgodzimy się, że nasze zdrowie w dużej mierze zależy od tego, co jemy. Jedzenie i dostęp do niego powinien być tak samo ważnym tematem polityki miejskiej jak czyste powietrze, woda, transport publiczny czy mieszkalnictwo. Dostępu do zdrowego i taniego jedzenia nie można zostawić tylko wolnemu rynkowi. Bazary, miejskie farmy i spółdzielcze giełdy spożywcze powinny być wpisane do miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, żeby kupcy i drobni rolnicy mieli stabilne miejsca pracy w pobliżu mieszkańców. Być może przyszłość targowisk powinna być hybrydowa. Część analogowa wspomagana lokalnymi usługami i internetem. Polityka żywieniowa i targowiska są kluczowe dla miejskiej odporności, powinny być planowane i dotowane tak jak metro, ścieżki rowerowe czy dostępne mieszkania. 

Jarmark Europa, Aleja z Zupami, fot. M. Landsberg

Prowadziłaś rewitalizację Targowiska Bakalarska. Jaką znalazłaś formułę na to miejsce?
Tereny, na których znajdują się bazary w mieście, to łakome kąski pod komercyjne inwestycje. Dziesięć lat temu zadzwonili do mnie kupcy z ulicy Bakalarskiej, którzy już raz byli wyrzuceni ze Stadionu Dziesięciolecia, i powiedzieli, że historia się powtarza, znów są plany, żeby ich usunąć i zbudować komercyjne budynki. Protestowali też niektórzy mieszkańcy, dla których bazar był niewystarczająco ładny i zbyt uciążliwy. Urzędnicy też nie widzieli w nim wartości. To był punkt wyjścia naszych rozmów. Kupcy musieli się modernizować i rozwijać, żeby przekonać do siebie urzędników, planistów i mieszkańców. Przebudowę zaczęliśmy przeprowadzać stopniowo, tak żeby nie zabić handlu. Najpierw zbudowaliśmy halę targową, później kolejne pawilony, hale targowe i gastronomiczne. Modernizacja odbywa się tam stopniowo, niemalże organicznie. Kupcy sami wymyślają nowe funkcje, które mają przyciągnąć ludzi. Jest sporo pawilonów z jedzeniem z Azji i Afryki, bary, restauracje, salon gier i karaoke, strefa dla dzieci, a w sercu targowiska słynna „aleja z pazurami”, czyli ciąg pawilonów z salonami manikiuru i masażu. Bakalarska wytwarza specyficzny stan ferworu, gdzie miesza się wiele kultur, pracuje tam ponad 25 różnych narodowości. Migracje ekonomiczne i klimatyczne będą się nasilać, więc targowiska mogą sprawiać, że nowi mieszkańcy będę czuli się mniej wyalienowani. Na bazarach nie tylko oferowane są usługi i prowadzony jest handel, odgrywają one też bardzo ważną rolę w integracji międzykulturowej.

Targowisko może pełnić taką funkcję?
Targowisko może być drogowskazem dla nowych Polaków i społeczności migranckiej. Kupcy z Bakalarskiej mają korzenie w Wietnamie, Indiach, Ghanie, Nigerii, Senegalu czy Ukrainie. Bywa, że w swoich krajach pochodzenia byli nauczycielami czy lekarzami. Bazar dla wielu z nich jest przystępnym miejscem inicjacji do życia w nowym społeczeństwie i nauki języka. Na targowisku jest spora rotacja kupców. Zaczynają od sprzedaży na straganie, pracy w kuchni czy robienia paznokci, uczą się języka, poznają możliwości rozwoju, oszczędzają pieniądze, rozwijają interes, a potem często przenoszą się do centrum miasta.

Za rewitalizację otrzymałaś Nagrodę Architektoniczną Prezydenta m.st. Warszawy. Czy kupcy z Targowiska Bakalarska mogą spać spokojnie?
Nagroda wywołała potworną burzę w mediach. Wielka presja była wywierana w kuluarach na jury, żeby zmieniło werdykt. Pytano, dlaczego nagrody nie dostał „porządny” mix-use i „ładna” architektura, a laureatem został „tani obiekt obłożony blachą falistą z oknami z marketu budowlanego”. Kanony piękna najwyraźniej ewoluują, czasami piękne są przestrzenie nieoczywiste, różnorodne, pełne zgrzytów i dysonansów. Mam nadzieję, że nagroda jest immunitetem dla kupców i będzie ich chronić przed wyrzuceniem.

Babski Rynek, Biała Podlaska, proj. Aleksandra Wasilkowska, fot. N. Cook

Na Jarmarku Europa wielokulturowość była oddolna. W jaki sposób, projektując bazary, można ją wspierać w sposób systemowy?
W Brukseli przyglądałam się, jak myśleć o mieście w kontekście migracji. Belgia musiała wdrożyć wcześniej niż Polska procesy integracji. W latach 70. i 90. dochodziło tam do zamieszek i konfliktów na tle rasowym. Opracowano koncepcję tzw. kontraktów dzielnicowych, które mają zapobiegać segregacji i powstawaniu wyizolowanych osiedli. W każdej dzielnicy wspólnie z lokalnymi społecznościami były dyskutowane nowe funkcje miejsc publicznych: od bazarów, domów kultury po place zabaw. Teraz każda dzielnica ma takie swoje miejsce.

Świetnym przykładem architektury wielokulturowej jest też przestrzeń sąsiedzka Superkilen w Kopenhadze, zaprojektowana przez Superflex i Big. Plac odzwierciedla miks społeczny i jest kolażem ponad 60 artefaktów – cytatów z różnych kultur. Stoi tam na przykład marokańska fontanna, wokół której lubią spędzać czas społeczności marokańskie. Polska też staje się wielokulturowa i nie ma od tego odwrotu. Dlatego w każdej dzielnicy powinno być inkluzywne miejsce, gdzie można tanio i zdrowo się żywić, ale też kulturotwórcze, ze strefą placów zabaw i małej architektury czerpiącej inspiracje z różnych kultur, które teraz rozwijają się też w Warszawie. Wszystkie te funkcje mogą pełnić targowiska. 

Wspomniałaś, że na Targowisku Bakalarska funkcjonuje ponad 25 różnych narodowości. Takie miejsca mogą być przestrzenią integracji albo konfliktów.
To prawda, takie miejsca zawsze są treningiem tolerancji i otwartości. Na przykład kupcy z korzeniami azjatyckimi inaczej oddzielają strefę prywatną od strefy pracy. Zrozumiałam to, będąc w Azji, gdzie popularne są tzw. shop houses, gdzie część mieszkalna jest na górze, a handlowa na dole. Przestrzeń pracy i życia prywatnego miesza się. W części sprzedażowej shop house’u często jest kanapa, telewizor, niewielka kuchenka, ktoś coś gotuje, ktoś odpoczywa, ktoś je obiad, życie prywatne wylewa się na ulicę, a obok sprzedaje się towary. Na Targowisku Bakalarska kupcy w godzinach pracy wystawiają grilla, przy którym spędzają czas z rodziną czy znajomymi. Wietnamka z dzieckiem w wózku pracuje w salonie masażu, starsze dzieci jeżdżą na hulajnogach albo bawią się między alejkami. Do tego dochodzą intensywne zapachy przygotowywanego wietnamskiego czy nigeryjskiego jedzenia. Dla niektórych Polaków jest to za dużo nowych bodźców, brak zasad higieny i BHP. U nas w sklepie z pasmanterią nikt nie gotuje zupy za kotarą, dla migrantów jest to zupełnie naturalne.

Targowiska, ich tradycja i kultura negocjacji, targowania się, wytwarzają klej społeczny rodzący nowe zwyczaje. Weźmy słynne hulajnogi, którymi Azjaci poruszają się po targowisku. Polacy zobaczyli, że szybciej i łatwiej można przewieźć towar z magazynu albo pojechać na obiad, i też zaczęli z nich korzystać. Polubili kuchnię azjatycką. W takich miejscach bańki pękają i zaczynają się miksować. Fenicjanie wynaleźli pismo, żeby precyzyjniej komunikować się z innymi kupcami. Dzisiaj też handel wymusza dialog. Na targowiskach spotykają się różne grupy społeczne, które nie spotkałyby się w innej rzeczywistości, i zaczynają ze sobą rozmawiać.

Targowisko Bakalarska, fot. P. Wojtas i M. Landsberg (ostatnie zdj.)

Co w takim razie bierzesz pod uwagę przy rewitalizacji bazarów, kiedy wchodzisz w zastaną strukturę?
Im dłużej pracuję przy targowiskach, tym bardziej się przekonuję, że nie ma na to jednej metody. Był moment, gdy wydawało mi się, że wiem, jak dobrze zaprojektować wystawkę. Mam w archiwum kilkaset rysunków różnych rozwiązań wystawek z całego świata. Przy każdej modernizacji wygląda to jednak inaczej. Na Bakalarskiej panuje logika astrologiczna, zakazane są cyfry 2 i 4, które oznaczają śmierć. Na części targowisk kupcy chcą mieć stałe stoły, inni zamknięte i ogrzewane pawilony z magazynem. Czasami wystarczy tylko parking i sprzedaż prosto z samochodu. Typologii jest wiele, warto słuchać kupców, oni są bardzo niechętni do zmiany swoich przyzwyczajeń. Kilka razy popełniłam błąd, projektując coś, co wydawało mi się wygodne, ale kupcy nie byli do tego przyzwyczajeni. Dlatego lepiej zmiany wprowadzać stopniowo. Ważne jest też, kto zleca rewitalizację, czy jest czas na dialog i proces wieloetapowy, czy też trzeba ścigać się z terminami. Kupcy zazwyczaj potrzebują zmian, ponieważ chcą się rozwijać, przyciągnąć klientów, chronić targowisko przed likwidacją, przedłużyć dzierżawę gruntu. Kiedy klientem jest samorząd, to większą motywacją jest dostosowanie miejsca do norm technicznych lub estetyzacja. Wtedy słyszę: „Proszę coś wymyślić, żeby targowisko wyglądało ładnie”. Wiele zależy od energii zarządcy, czy potrafi dobrze zorganizować społeczność i dotrzeć do rolników i kupców.

Mam wrażenie, że czasami w estetyzacji idziemy za daleko. Odnowione miejsce staje się drogie i niedostępne dla lokalnej społeczności. Tak jak Hala Koszyki, która z targowiska zamieniła się w jeszcze jedną ekskluzywną imprezownię w stylu industrialnym.
Renowacja zabytkowych budynków jak Koszyki czy Hala Mirowska jest niesłychanie droga, wymaga fachowej wiedzy, uzgodnień, nakładów. Bez dotacji samorządu kupcy takich miejsc sami nie odnowią, nie mają takich zasobów, co prowadzi do śmierci technicznej budynku. Żeby zachować tani i dostępny charakter targowiska i pozostawić tam drobnych kupców, należałoby remonty finansować z budżetu miasta. I tu pojawia się problem, bo większość targowisk remontowanych odgórnie przez miasto traci drobnych kupców. Urzędnikom brakuje wiedzy, jak prowadzić taki proces. Żeby odtworzyć społeczność kupiecką i po remoncie ich z powrotem przyciągnąć w to samo miejsce, trzeba włożyć wiele wysiłku, mieć odpowiednie kontakty, dynamikę i pewnego rodzaju wiedzę tajemną, być w tym środowisku.

Często podkreślasz wagę rozmów z kupcami podczas rewitalizacji. Na czym polegają?
Targowiskami zajmuję się ponad 20 lat, ale nie wpadam w pułapkę, że już wszystko wiem, cały czas się uczę. Czasami dyskusje mogą trwać latami i do niczego konstruktywnego nie prowadzą, bo wewnętrzne konflikty między samymi kupcami czy zawiłości własnościowe rozsadzają proces od środka. W tradycyjnych budynkach proces jest znacznie prostszy, jest inwestor, jest plan funkcjonalny, jest budżet. Na bazarach panuje chaos. Piękny i inspirujący dla osób z zewnętrz, ale zarządzanie chaosem targowiskowym to jest zupełnie odrębna dyscyplina. Wie o tym każdy, kto się z tym zmierzył. W rewitalizacji bazaru trzeba łączyć kompetencje i wiedzę psychiatry, architekta, przekupki, mediatora i może nawet ochroniarza. Wielu architektów i urzędników przyzwyczajonych do pewnego standardu rozmowy i kultury pracy wymięka w tym procesie.

Wystawa „Pazur” przygotowana przez Aleksandrę Wasilkowską (projekty Janka Simona, Alicji Konarskiej i Oghele Ugonoh) na Targowisku Bakalarska, 2021 r.

Emocje bywają duże?
To jest istna wieża Babel. Architektka, która przychodzi z zewnątrz, jest od początku podejrzana. Kiedyś po konsultacjach kupcy zamknęli mnie na targowisku, bo uznali, że jestem szpiegiem. Jakoś mi się udało po kilku godzinach z makietą pod pachą przeskoczyć płot. Po dwóch latach współpracy uznali mnie jednak za swoją, pokochali projekt, z którego i tak nic nie wyszło, bo dzielnica nie przedłużyła im umowy dzierżawy.

Czasami sam pomysł rewitalizacji budzi u kupców niechęć.
Kupcy boją się zmian, kosztów, utraty miejsca pracy, utraty klientów. Przez lata targowiska były traktowane jako niechciane dziedzictwo transformacji. Kupcy więc żyją w ciągłej niepewności, na śmieciowych umowach dzierżawy odnawianych co trzy miesiące. Nie inwestują w pawilony targowe, bo nie mają pewności, że za rok wciąż tam będą pracować. Koło zaniedbań się zamyka. Ze strony urzędników czasami jest dobra wola, ale brak praktyki. Pamiętam urzędniczkę, chyba nawet o randze wiceprezydentki, która chciała zbudować w Warszawie sieć latających targowisk. Wyznaczyła miejsca, były za darmo, kupcy nie musieli nic płacić. Nawet sama stanęła z kramem, żeby przyciągnąć innych kupców, ale do niczego to nie doprowadziło, bo bardzo trudno przenieść kupca w nowe miejsce. Kupcy raz wysiedleni z targowiska na czas modernizacji już na nie nie wrócą.

Dlaczego?
Przede wszystkim, nie powinno się rewitalizować bazaru jednoetapowo. Kupcy przecież nie leżą na kanapie, czekając na koniec remontu, ale organizują się i zdobywają klientów w innych miejscach. Za rok większość z nich nie wróci na stare śmieci. Przeprowadzka jest stresem, dużym przedsięwzięciem logistycznym i finansowym, a oni już raz przez to przeszli. Dlatego rewitalizację trzeba robić wieloetapowo i organicznie. Już w pierwszych rozmowach z kupcami z Bakalarskiej usłyszałam, że oni nie mogą zamknąć się na czas budowy. Dlatego operowaliśmy na żywym organizmie. Kiedy remontowaliśmy dany fragment, kupcy przesuwali stoisko o 20–50 metrów dalej, ale wciąż w obrębie targowiska. To droższa i bardziej pracochłonna akcja, wymaga dużo więcej formalności, pracy z urzędnikami, strażą pożarną, nie wszystkie firmy budowlane chcą ją przeprowadzać.

Projekt rewitalizacji targowiska w Błoniu

Za projekt targowiska w Błoniu dostałaś m.in. Grand Prix Nagrody Architektonicznej Tygodnika „Polityka”. Projekt był na shortliście obiektów nominowanych do nagrody Mies van der Rohe Awards. Ale kupców do swoich pomysłów nie przekonałaś.
Wcześniej to targowisko było wielkim parkingiem bez żadnej infrastruktury. Połowę tygodnia wybetonowany plac stał ogrodzony i pusty. Gmina chciała zbudować kilka ogrzewanych pawilonów, toalety i zadaszenie. Ja dodałam do tego programu zieleń, ogrody deszczowe i miejsce dla dzieci, żeby po zamknięciu targowiska to miejsce mogło wciąż działać i komuś służyć. Kupcy byli niechętni wobec zieleni, drzew, retencji wody deszczowej, przestrzeni dla dzieci. Nie chcieli zmienić swoich przyzwyczajeń, jeśli chodzi o wystawianie towaru i parkowanie. Część z nich wolała parkować bezpośrednio na targowisku tak jak wcześniej. Parking był w zasadzie główną osią sporu.

Rolą architekta nie jest bezrefleksyjnie odtwarzać przyzwyczajenia ludzkie, ale znaleźć kompromis między perspektywą kupców, oczekiwaniami samorządu i potrzebami lokalnej społeczności. Targowiska też muszą ewoluować, bo utrzymywanie status quo jest dla samych targowisk kontrproduktywne. Muszę uwzględniać interesy kupców i jednocześnie patrzeć z perspektywy innych użytkowników tej przestrzeni, rodzica z dzieckiem, osoby starszej, zmian klimatu, migracji. Myślę, że te interesy da się połączyć, choć kupiec krzyczy głośniej niż matka, która nie ma gdzie się wysikać czy przewinąć dziecka.

W projekcie targu w Błoniu chciałam więc wyjść trochę dalej niż doraźny interes kupców i rozszerzyłam program targowiska, co nie spodobało się części kupców. Pamiętam, jak na Bazarze Różyckiego szef stowarzyszenia kupców powiedział mi, że żałują niewpuszczenia na teren Różyca wietnamskich kupców po likwidacji Stadioniu Dziesięciolecia. Uznali wtedy, że Różyc to bazar „tylko dla Polaków”. Ta decyzja to był ich koniec. Dziś Bakalarska, dokąd poszli wietnamscy kupcy ze Stadionu, kwitnie, a Różyc umiera. Rasizm, prymat samochodów, betonoza to nie są cechy miasta, które chciałabym w swoich projektach utrwalać, i w pełni biorę za moje decyzje odpowiedzialność, nawet jeśli rodzą one konflikt.

Mówisz o licznych korzyściach z funkcjonowania targowisk w miastach. Dlaczego więc nie powstają nowe?
To władze miasta decydują, gdzie może powstać duże, nowe targowisko. Wolnych terenów jest mało i biją się o nie deweloperzy. Działki są drogie i żadnego stowarzyszenia kupieckiego dziś na nie nie stać. Miasto musiałoby więc taki teren wydzielić ze swoich zasobów i przeznaczyć dla kupców. Problem widać przy Marywilskiej, która była bardzo popularna wśród warszawiaków. Po pożarze spowodowanym celowym podpaleniem był kłopot ze znalezieniem nowej działki. Kupcy jednak nie mogli czekać rok, aż ktoś im zbuduje nowe targowisko, bo mają VAT i pensje do zapłacenia, to są mali przedsiębiorcy, którzy działają szybko.

Książka Architektura cieniaKsiążka Aleksandry Wasilkowskiej „Architektura cienia”, fot. A. Gugala i M. Landsberg

Bardzo bym chciała, żeby Warszawa i inne miasta dbały o swoje „brzuchy” i politykę żywieniową. Najwyższy czas, żeby obok PKiN, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, TR, które są symbolami władzy i kultury, zaplanować równoważącą je infrastrukturę codzienną. To mógłby być właśnie piękny i nowoczesny brzuch stolicy, w postaci bazaru i hali targowej.

Tekst powstał we współpracy z KBF – instytucją kultury miasta Krakowa prowadzącą działania społeczno-kulturalne w dzielnicy Wesoła i zapraszającą do Apteki Designu.

KBF