Dokądkolwiek poszła lub pojechała, tam patrzyła – co noszą. Na przykład po koncertach Juliette Gréco i Plattersów w warszawskiej Sali Kongresowej odnotowała: „Były kobiety eleganckie, dobrze uczesane, szykowne. Obok nich panowie w ciemnych ubraniach, z wąskimi już klapkami, jednorzędowi, spodnie nieco szersze. Jeden z panów miał ubranie zupełnie fan-ta-sty-czne. Z ciężkiego mięsistego jedwabiu, w lekko mieniącym się tonie szarobrązowym, którego nikłe paski znaczyły rzadkie supełki”. Relację zakończyła odważną diagnozą, że ciuchy zagraniczne – czy to kupowane w komisach, czy przywożone osobiście – nie robią już wielkiego wrażenia. „Najwyższe notowania towarzyskie mają teraz toalety szyte z materiałów krajowych” – pisała w 1962 roku.
Rok później w Budapeszcie zaobserwowała, że Węgrzy nie mają ambicji noszenia się supermodnie: „Ich elegancja jest o wiele dyskretniejsza i bardziej zachowawcza, z większym dystansem odnosząca się do extra nowości” – odnotowała. „Brak prywatnych sklepów handlujących zagraniczną konfekcją – dlatego też grube włoskie swetry zimowe z państwowego importu są w równej cenie co węgierskie i nikogo to nie dziwi, ani też nie powoduje jakiegoś specjalnego na nie runu”.
„Ty i Ja”. Lajfstajlowy magazyn z Peerelu
kuratorki: Julia Libera, Agata Szydłowska, Dom Spotkań z Historią, Warszawa, od 27 września 2024 do 16 marca 2025
W 1964 roku odwiedziła wieś Bogate pod Przasnyszem, gdzie występowali warszawscy aktorzy. „Ludzie na tym chłopskim festynie ubrani byli współcześnie, według obowiązujących aktualnie zasad, dziewczęta wręcz modnie” – obserwacja doprowadziła ją do wniosku, że zacierają się różnice między miastem a wsią. Na razie głównie w ubiorze, ale on jest przecież symbolem tego podziału. Szukając przyczyn, Teresa Kuczyńska napisała, że to zasługa „fenomenalnego rozpowszechnienia w Polsce prowincjonalnej telewizji, docierania do najdalszych zakątków filmów, wreszcie – szerokiego czytelnictwa ilustrowanych magazynów”.
Teresa Kuczyńska, współzałożycielka „Ty i Ja”, prowadziła w magazynie dział mody. Chciałabym napisać, że wyznaczyła nowe standardy, ale to niestety nieprawda – zrobiła coś nowatorskiego, lecz potem nikt nawet nie próbował pokazywać mody w ten sposób. A w „Ty i Ja” do mody podchodzono poważnie: jako istotnej części kultury, nie tylko estetycznej: „Traktujemy modę (…) jako sztukę, jako fragment działalności artystycznej najpowszechniej dostępnej. Podobnie jak sztuki plastyczne, architektura – moda zmienia dziś wygląd świata, podciągając go w dziedzinie estetycznej, co w efekcie sprzyja na pewno przemianom głębszym, a także wyzwala w szerokich warstwach nowe aspiracje” – wyjaśniała, gdy zarzucano jej, że próżno szukać w magazynie porad dla osób starszych i z nadwagą.
„Ty i Ja” nie było pismem o modzie. Miało, jak tłumaczyła mi kiedyś współpracująca z magazynem dziennikarka Irena Rybczyńska, przynosić propozycje, jak organizować się w życiu: co czytać, jak się ubierać, jak mieszkać, dokąd wędrować, w co wierzyć, co kochać, czego nie cierpieć. Zamysł się powiódł – pokazywano, a nie nakazywano. Dział mody zajmował nawet kilkanaście stron, co samo w sobie było ewenementem.
Jeszcze ciekawsze wydaje się, jak wiele warstw tam odnajdujemy.
Na pierwszy rzut oka – awangardowe, zupełnie szalone makiety. Dyrektor artystyczny Roman Cieślewicz, a potem jego następcy Elżbieta i Bogdan Żochowscy, układając layouty, posługiwali się kolażem, wyobraźnią, żartem i – co nie bez znaczenia – zdjęciami z zasobów francuskiego magazynu „Elle”. Fotografie na całą stronę pojawiały się w każdym numerze. Sylwetki modelek, owszem, ale czasem były to na przykład but, stopa, krawat, (goły) brzuch albo jakaś inna część ciała lub garderoby. Szastano miejscem, jakby magazynu nie dotyczyły topniejące przydziały papieru i inne PRL-owskie dolegliwości. O tym, że był to jednak problem, czytelnicy dowiadywali się z krótkich informacji, że numer jest chudszy niż zwykle, gdyż wystąpiły przejściowe kłopoty. Zatem na pozór – przepych, Francja i, jeśli nie elegancja, to na pewno rozmach. W tej warstwie redakcja zapewniała to, do czego stworzono działy mody w czasopismach: przegląd trendów, najważniejsze fasony i kolory. Zdjęcie sukienki „Mondrian” z kolekcji jesień-zima 1965 Yves’a Saint Laurenta świadczy o intuicji Kuczyńskiej. Nikt przecież wówczas nie wiedział, że ten projekt znajdzie się w kanonie mody.
Symbolem owego rozmachu pozostaje prezentujący trendy materiał z 1962 roku. Ledwo trzymające się życia przedwojenne kamienice z Pańskiej, Bagna i Miedzianej na pograniczu Woli i Śródmieścia stały się tłem dla prezentacji najmodniejszych kreacji. Modelki sfotografowali Jean Jacques Bugat, Guy Bourdin i Melvin Sokolsky. Ich zdjęcia wycięto z francuskich gazet i wklejono w warszawski entourage. Po latach najciekawsze wydają się podpisy: „W odrapanych oficynach, podwórkach przykucnęła po wojnie najdrobniejsza prywatna inicjatywa – rzemieślnicy, mechanicy, drobni handlarze. Byłoby przesadą twierdzić, że robili tu kokosy. Ale że zarabiali nieźle, to pewne. Nie żałujmy im jednak, bo poratowali Rzeczpospolitą w najcięższych chwilach jej wzrostu. Kapitalny strój domowy (…) Obcisły trykot z grubej wełny szarej przetykanej srebrną nitką”.
To zapowiedź frapującej warstwy, w której „Ty i Ja” odsłaniało Polskę, ale ciekawszą niż w rzeczywistości. Teresa Kuczyńska – sympatyzująca z outsiderami – zaprosiła do współpracy fotografa Krzysztofa Gierałtowskiego. Zjawił się u niej z teczką zdjęć. Poskarżył się, że wyrzucili go z Wydawnictw Handlu Zagranicznego, bo urąga zasadom sztuki fotograficznej, że nie ma zleceń, a przecież robi ciekawe rzeczy. Przejrzała teczkę i spodobało jej się nowatorskie podejście do fotografii. Na debiutanckim pokazie Grażyny Hase uchwycił modelki w ruchu – to oddawało bigbitową atmosferę wydarzenia. Kiedy miał sfotografować kostiumy kąpielowe, zabrał ekipę na Kasprowy Wierch. Futra robił w deszczu, z modelami w maskach na twarzach. Uciekał od dosłowności. Nawet dla kolekcji Mody Polskiej –najbardziej komercyjnej marki w Polsce Ludowej – znajdował nieoczywiste konteksty. Fotografując pokaz w Sali Kongresowej, skoncentrował się na publiczności – zdjęcia, na których to ona, a nie stroje, jest na pierwszym planie, zajęły rozkładówkę otwierającą relację.
Modelki w ubraniach z najelegantszych kolekcji wpuszczał między kupujących w warszawskim Supersamie, wówczas najnowocześniejszym sklepie w kraju, albo fotografował na tle Rotundy. Zwieńczona Rotundą PKO Ściana Wschodnia uchodziła za jedno z architektonicznych osiągnięć wstającej z gruzów stolicy.
To była Warszawa idąca z Paryżem krok w krok. Prosto ku trzeciej warstwie modowej opowieści serwowanej przez „Ty i Ja”. Tutaj czytelnicy czuli się światowo – po parysku, a jednocześnie u siebie. Ktoś ze współpracowników magazynu zapamiętał, że „Ty i Ja” miało być polską wersją „Elle”. To akurat nieprawda, ale rzeczywiście dzięki osobistym kontaktom Teresy Kuczyńskiej i pierwszego naczelnego Romana Jurysia redakcja od początku korzystała z francuskich dobrodziejstw. W 1963 roku do Paryża wyjechał Roman Cieślewicz – przyjaźnił się z dyrektorem artystycznym „Elle” Peterem Knappem, a potem zastąpił go na stanowisku. Dzięki temu „Ty i Ja” mogło pokazywać więcej niż tylko nowe fasony. Historyczka sztuki Urszula Czartoryska relacjonowała atmosferę panującą w domu mody Chanel, Cieślewicz pisał o op-arcie, Tadeusz Rolke fotografował kulisy sesji dla „Elle”, drukowano poświęcone modzie teksty Françoise Sagan czy Jeana Cocteau. To nie był – jak w innych czasopismach – Paryż wyobrażony. „Ty i Ja” pozwalało w życiu francuskiej stolicy choć trochę uczestniczyć. Nawet na zakupach. „Jest w tym coś zastanawiającego, że Polacy za granicą przede wszystkim padają ofiarami przemożnego wpływu sklepów z butami. Czy to wśród trzynastowiecznych fresków w kościołach włoskich, czy na bulwarach paryskich, czy na Piccadilly Circus w Londynie – myśli Polaka-turysty krążą wokół butów. Ten polski fatalizm winien stać się tematem studiów socjologów, psychologów, a przede wszystkim producentów obuwia krajowego” – czytamy w felietonie z 1962 roku, a puenta tego fragmentu prowadzi nas do warstwy czwartej. Słabo wyeksponowanej, a kto wie, czy nie najciekawszej. Mianowicie do Polski takiej, jaka była naprawdę.
Tej, w której ciągle czegoś brakowało, ktoś był opryskliwy, dyrektorka przedsiębiorstwa zapominała o umówionej sesji, a modelki z mokrą głową nie miały szans na przybycie. Tej, którą w sprawach stroju reprezentowała w świecie Moda Polska na co dzień słabo rezonująca z rzeczywistością. Tej wreszcie, która ubieranie Polek i Polaków powierzyła zakładom produkcji odzieżowej, oni zaś – przynajmniej grupa tych przywiązujących do wyglądu wagę – uparcie woleli kupować na bazarach i w komisach.
Fragment książki „Ty i Ja. Magazyn, grafika, zjawisko” (wyd. Dom Spotkań z Historią), która będzie miała premierę na Jesiennych Targach Książki w WarszawieKomisów, swoją drogą, Teresa Kuczyńska nie poważała. Trudno zliczyć, ile razy wieszczyła ich koniec, ale co jakiś czas pisała, że przemysł odzieżowy – czasem nawet Moda Polska – wreszcie dał radę, zrobił rzeczy nadzwyczajne i nie trzeba już będzie kupować tandety z prywatnego importu. Nie lubiła mini, jeden z tekstów na jej temat zatytułowała „Pornografia czy wyzwolenie”, zresztą w ogóle moda lat 60. niespecjalnie przypadła jej do gustu. Doceniła przełomowe kroje André Courregès’a i trend na damskie spodnie, ale poza tym narzekała.
„To były czasy, kiedy żadnej kobiecie nie wolno było mieć więcej niż dwadzieścia lat, bo inaczej nie miałaby się w co ubrać, nie istniała moda dla kobiet powyżej tego wieku. (…) To trwało sześć lat. I oto nadszedł dzień! O roku ów, 1970, zapiszesz się w historii, jak 1947 ze swoim pełnym radości życia New Look. Na firmamencie pojawiła się na powrót ona, piękna kobieta, szykowna, ponętna pełną kobiecością. Nikt jej dziś nie pyta o lata” – napisała w listopadzie 1970 roku.
Teresa Kuczyńska z natury była dziennikarką specjalizującą się w sprawach społecznych, moda i inne przyjemności spadły na nią znienacka. Może dlatego myliła się w diagnozach – czas pokazał, że w historii mody lata 60. zapisały się mocniej niż inne epoki, a prywatny import do końca PRL ratował Polki i Polaków przed estetyczną klęską. Myliła się, ale jednocześnie opowiadała o modzie z reporterskim zacięciem – zabrała się do niej jak do każdego innego tematu, chciała wiedzieć wszystko, żeby przekazywać czytelnikom wiedzę, a nie wyretuszowane obrazki. Warstwa po warstwie docierała do podszewki.
Teresa Kuczyńska zrobiła z modą w „Ty i Ja” to, co zdefiniował Roland Barthes, francuski badacz kultury. Pisał on, że rozpowszechnianie żurnali sprawiło, iż moda stała się „autonomicznym przedmiotem kulturalnym”, a także – dzięki językowi – opowiadaniem.