Jak sobie poukładać przeszłość? Czy pamięć potrzebuje prawdy? Co możemy zrobić dla zmarłych, tych bliższych i tych dalszych? Pytam o to, czytając Mateusza Pakułę, znanego, uznanego i nagradzanego dramaturga i reżysera, który w 2021 roku zadebiutował jako prozaik świetnie przyjętą książką „Jak nie zabiłem swego ojca i jak bardzo tego żałuję”, a trzy lata później napisał „Skórę po dziadku”.
Granice formalne twórczości Pakuły są płynne, by nie rzec – umowne, zakreślone głównie w celu przekierowania uwagi odbiorcy raz w stronę teatru, innym razem ku prozie, w przypadku której łatwiej o szerszą recepcję. Ta różnorodność znajduje odzwierciedlenie w formie książek Pakuły, które wyróżnia – tu posłużę się bardzo trafnym zwrotem pisarza – „nerwowy montaż”, mający w dużej mierze charakter recyklingu. Montowane są bowiem nie tylko fragmenty wykazujące cechy beletrystyki, reportażu, zapisków dziennikowych, kawałki dramatów czy poematów, ale też mniej lub bardziej obszerne i mniej lub bardziej jawne cytaty i parafrazy z wcześniejszych tekstów. Najważniejsza w tych „montażowych” zabiegach wydaje się jednak przeszłość, której skomplikowanym medium jest indywidualna, rodzinna i zbiorowa pamięć.
Przeszłość jest bliżej, niż się wydaje
Mateusz Pakuła, „Skóra po dziadku”. Agora, 176 stron, w księgarniach od sierpnia 2024
Obcowanie ze „Skórą po dziadku” warto zacząć od wnikliwego przyjrzenia się okładce, na której z pewnością nie przypadkiem znalazła się praca Patryka Różyckiego zatytułowana „Odjeżdżam” z 2021 roku. Różycki, tak jak Pakuła, powierza sztuce swoją rodzinną historię, dopełniając obrazy narracją, czy to w postaci napisów na galeryjnych ścianach, czy to „książeczek” bądź map, zawierających bardzo osobiste (a przynajmniej na takie stylizowane) wypowiedzi malarza, dzięki którym możemy dowiedzieć się więcej na temat przedstawionych sytuacji, postaci, scen. Jedną z osi tych opowieści jest awans społeczny, inną – konsekwencje transformacji ustrojowej. Na obrazie „Odjeżdżam” widać lusterko samochodu, którym Różycki opuszcza rodzinne Koło. Odbijają się w nim sylwetki dwóch postaci, prawdopodobnie rodziców. Nie sposób nie skojarzyć tego ujęcia, zwłaszcza w kontekście „Skóry po dziadku”, z malarstwem Wilhelma Sasnala – na dwóch obrazach współtworzących wystawę „Taki pejzaż” z 2021 roku perspektywę również wyznacza wnętrze auta, tyle że w lusterku, a przez samochodową szybę widać Auschwitz.
Jak przypomina Timothy Morton w eseju „Lepkość”: „Na każdym lusterku po prawej stronie każdego amerykańskiego samochodu wygrawerowany jest ontologiczny slogan, który bardzo pasuje do naszych czasów: OBIEKTY W LUSTERKU SĄ BLIŻEJ, NIŻ SIĘ WYDAJE”. Morton chce nas w ten sposób uwrażliwić na bliższe, niż się zdaje, relacje z hiperobiektami, czyli zjawiskami i bytami takimi jak globalne ocieplenie, plastik, kapitalizm itd. Trudno je ściśle definiować, wymykają się ustandaryzowanym formom wiedzy i narracjom.
Pewnie w Polsce to ostrzeżenie na lusterkach powinno brzmieć: „Przeszłość jest bliżej, niż się wydaje”, i to zarówno ta indywidualna, jak wspólnotowa, od rodziców i dziadków poczynając, na Auschwitz kończąc. To nasz „hiperobiekt” domagający się szczególnych form ekspresji. Przeszłość się do nas „lepi”, zmienia natężenie i stan skupienia, ale wciąż jest, czyha w lustrach i lusterkach, bez względu na to, jak bardzo naciskalibyśmy pedał gazu w pojazdach, którymi od niej uciekamy. Nawet nie musimy się za siebie oglądać, żeby ją zobaczyć. O tym właśnie jest „Skóra po dziadku”.
Dziadziuś Heniuś w studni historii
Kluczowym bohaterem najnowszej książki Pakuły jest wyeksponowany w tytule dziadek ze strony mamy, syn Katarzyny i Piotra, Henryk Parkita. Pojawiał się już w „Jak nie zabiłem swego ojca…” i dramatach, często jako ukochany, obdarzony niezwykłą pogodą ducha, poczuciem humoru i wyobraźnią „dziadziuś Heniuś”. Okazuje się, że dziadek miał burzliwą młodość – za wybryki przeciwko władzy ludowej na początku lat 50. dwukrotnie trafiał do więzienia na Zamkowej w Kielcach. Udało mu się je opuścić za sprawą interwencji wysoko postawionego w Urzędzie Bezpieczeństwa Żyda (nie poznajemy jego personaliów), który pochodził z Sukowa, rodzinnej miejscowości Henryka, i ocalał podczas wojny dzięki pomocy sąsiadów.
Pakuła odtwarza przeszłość dziadka, korzystając z różnych narzędzi: słucha jego opowieści, sięga do książek i archiwów, ale też używa wyobraźni, niezbędnej „asystentki” pamięci. To dzięki niej wizyta w muzeum, w które przekształcono dawne więzienie, staje się epifanicznym momentem „wejścia w skórę” dziadka, zlania własnego głosu z jego głosem. „Patrzę na karcer i patrzę”, wyznaje Pakuła, zamieniając to sensualne doznanie w poemat:
Gapię się i gapię
I nagle
jest rok 1951
i siedzę w studni
ja
Parkita
Henryk Piotr
syn Piotra
i Katarzyny
siedzę w studni
i gniję
nigdy nie wpadłem do żadnej studni
ale teraz wpadłem do wszystkich naraz
wpadłem po uszy we wszystkie studnie
(…)
w moim żołądku mój żołądek żre mnie
w moim żołądku
jestem ja
i tak w nieskończoność
mój żołądek to ta studnia
a w niej siedzę ja
a we mnie jest studnia
a w niej siedzę ja
a we mnie jest studnia
i tak w nieskończoność
i tak w nieskończoność
Pakuła sugeruje (nie pierwszy raz), że istotą ludzkiej kondycji jest nicość. Nasza materialność, cielesność wiąże nas z nią nierozerwalnie, skazując na zanik, rozpad, śmierć. Jednak to ciało zapewnia nam trwanie – jedyną dostępną człowiekowi formą wieczności pozostają geny. Wraz z nimi, poza kolorem oczu, otrzymujemy cudzą przeszłość, która staje się nasza. A jeśli los rzucił nami, tak jak Pakułą, do Kielc, nieuchronnie zaprowadzi nas to do pogromu Żydów, który miał tam miejsce w 1946 roku: „Opisana przeze mnie historia jest przede wszystkim osobista, rodzinna, ale po drodze zgarnia całą tę «wielką historię»”, mówi pisarz. Czytając „Skórę po dziadku”, zataczamy zatem coraz szersze kręgi, wędrując od postaci Henryka Parkity aż do odtworzonych na podstawie procesowych archiwaliów sylwetek osób, które mordowały w Kielcach Żydów.
„Co robił twój dziadek w 1946?”, pytają młodzi ludzie, którzy przyjechali z Izraela pod koniec lat 90. – wspomina Pakuła. Zadają te niezrozumiałe pytania, zamiast uprawiać integracyjne small talki: „Mam piętnaście lat i jestem oszołomiony. Po raz pierwszy słyszę o pogromie kieleckim i nic nie rozumiem. Moje koleżanki i koledzy z liceum najwyraźniej też. Nikt z nami nigdy o tym nie rozmawiał, nikt nam o tym nie powiedział, Kielce milczały jak zaklęte”. Nieco dalej czytamy, że przeżywane wówczas poczucie wstydu będzie do Pakuły wracać, tyle że już jako emocja, którą się akceptuje, pielęgnuje i ceni.
Co może „późny wnuk”?
„Jak nie zabiłem swego ojca i jak bardzo tego żałuję” kończy opowieść o babci Halince, która właśnie straciła syna. W rodzinnej pamięci przetrwała historia jej pobytu w Niemczech, gdzie została wywieziona na roboty. Tymczasem okazuje się, że babcia, owszem, spędziła tam kilka bardzo trudnych lat dzieciństwa, tyle że trafiła do Niemiec, ponieważ jej ojciec podjął taką decyzję, pod przymusem, owszem, ale ekonomicznym, a nie z nakazu okupanta. Kobieta nie wyprowadzała nikogo z błędu, bo nikt jej wcześniej o przeszłość nie zagadnął. Dziś „późny wnuk” (mam tu na myśli dojrzałość metrykalną i artystyczną Pakuły) nagrywa jej wspomnienia, otrzymując przy okazji od babci dyrektywę, żeby je „w kupę jakoś ułożyć”. „W kupę ułożyć – powtarza Pakuła – napiszę tak, żeby było ładnie zredagowane”.
„Redagowanie” własnej i cudzej przeszłości, szukanie dla niej maksymalnie adekwatnych, a zarazem efektownych form – poruszamy się w końcu w obszarze literatury, a nie badań historycznych – wiąże się z dużą odpowiedzialnością i kredytem zaufania. A przecież nikt nie jest doskonały, to po pierwsze; po drugie, „społeczne ramy” pamięci mogą wieść jej nosiciela na manowce wspólnotowych mitów, politycznej poprawności czy potrzeby uznania.
Na tej zasadzie Pakuła przez wiele lat wolał „pamiętać”, że dziadka Henia wybawił z więziennej opresji Żyd uratowany przez prababkę Katarzynę, podczas gdy w rzeczywistości przyszłemu „ubekowi” pomogła przeżyć wojnę jej sąsiadka i przyjaciółka, Kosmalina: „No więc: okazało się? Nie, zawsze o tym wiedziałem. Miałem relację dziadka właściwie cały czas pod ręką, przed oczami, pod nosem. Kiedyś zresztą w jakiejś krótkiej wersji została nawet opublikowana. A ja ją przekształciłem. Dlaczego? Bo chciałem być potomkiem sprawiedliwej wśród narodów świata? Bo każdy chciałby być potomkiem szlachetnych ludzi? Bo chciałem tę historię wzmocnić i uprościć? W jednej ze sztuk napisałem, że to matka mojego dziadka, i tak mi już zostało. W głowie mi się przestawiło i zaklajstrowało. Uwierzyłem w swoje kłamstwo”.
Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza, która jest partnerem cyklu tekstów wokół debiutów literackich (rozumianych jako pierwsza albo druga książka autorki/autora), otrzymał w tym roku Grzegorz Bogdał. Wyróżnienie w postaci miesięcznej recydencji w Vence przyznano Katarzynie Groniec. A oto wszystkie nominowane w 2024 roku książki:
Iwona Bassa, „Głodni”, wyd. Biuro Literackie
Grzegorz Bogdał, „Idzie tu wielki chłopak”, wyd. Czarne
Katarzyna Groniec, „Kundle”, wyd. Nisza
Barbara Klicka, „Reneta”, wyd. W.A.B.
Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”, wyd. ArtRage
Tego rodzaju „kłamstwa”, tyle że mniej niewinne, bywają też fundamentem życia zbiorowego. Najgłębszą historyczną studnią, do której wpadamy razem z Pakułą i bohaterami jego ostatniej książki, jest pogrom kielecki, o którym monumentalną pracę opublikowała w 2018 roku Joanna Tokarska-Bakir („Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego”). W rozmowie z Katarzyną Czarnecką na jej temat badaczka mówi o rytualnych ramach opisu zbiorowej przeszłości, takich jak martyrologia, naród, pozbawione realnych przesłanek symetrie i dychotomie, w których zawsze byliśmy wyłącznie ofiarami i „sprawiedliwymi”: „Nasza wyobraźnia jest tak popsuta przez politykę historyczną i tak doszczętnie zdziecinniała, że w ogóle nie potrafimy tego [realności pogromu kieleckiego – dop. K.S.M.] zassać. Chodzimy jak konie w kieracie, z klapkami na oczach”. W innym wywiadzie badaczka dodawała: „W analizie historycznej oprócz sprawstwa, czyli bezpośredniej odpowiedzialności kryminalnej lub moralnej, istnieje coś, co nazywamy sprawczością (agency), którą obdarzeni są bez wyjątku wszyscy obecni na scenie. To istotny czynnik, jak dotąd starannie pomijany przez historyków”.
Jak to się ma do książki Pakuły? Skoro przeszłość jest ciągle z nami, w nas, a my w niej, w „skórze po dziadku”, babkach, prababkach, zaś literatura (co dopiero scena i dramat!) dysponuje narzędziami, by ją niemal dosłownie urealnić, oznacza to, ni mniej, ni więcej, że stajemy się jednymi z „obecnych na scenie”, choć przyszliśmy później. „Sprawczość” Pakuły – jednego z nas, potomka ofiar, świadków i katów – polega na docieraniu do przeszłości z maksymalnie uczciwych, etycznych pozycji (celowo nie używam słów „prawda” i „obiektywizm”). Oczywiście jest to sprawstwo innego rodzaju i rangi niż to, którym mogli się wykazać uczestnicy i świadkowie, ale tylko takim dysponujemy. A poczucie bierności wobec przeszłych zdarzeń bywa nie do zniesienia.
W młodości Pakuła mógł nie wiedzieć o tym, co się zdarzyło w tym mieście po wojnie. Teraz rekompensuje tę niewiedzę sobie i nam. A przy tym umiejętnie zabarwia odkrywane fakty wyobraźnią i – w czym przypomina trochę Małgorzatę Sikorską-Miszczuk, autorkę m.in. dramatów o Jedwabnem („Burmistrz”) – humorem. Bo też o wyjątkowości tej niejednoznacznej gatunkowo prozy przesądza między innymi to, że Pakuła potrafi być w inteligentny sposób zabawny. I wykorzystuje ten typ humoru, który nie odbiera rangi poruszanym tematom, a postaciom – godności. Z tej samej perspektywy przygląda się też samemu sobie. To nawet nie jest ironia, bo nie chodzi o dystans i niekończące się dryfowanie znaczeń, a raczej o ten rodzaj uśmiechu, który pozwala przetrwać mniej lub bardziej dotkliwe perypetie. Z takim uśmiechem „dziadziuś Heniuś” najprawdopodobniej odpalał katiuszę podczas partyjnej agitki.
Pamięć, i ta indywidualna, i ta zbiorowa, bywa zawodna, kapryśna i pokrętna – wszyscy o tym wiemy, każdy z nas tego doświadczył, nie ma w tym nic odkrywczego. Wiemy również, że warunkiem pamiętania jest zapominanie: musimy selekcjonować przeszłość, żeby nie przygniotła nas swoim ciężarem, czasem musimy też zapomnieć, żeby wybaczyć. Niezwykle interesujące są natomiast mechanizmy rządzące tymi procesami. Im właśnie przygląda się Pakuła, przymierzając „skórę” po dziadku.
Partnerami cyklu tekstów wokół debiutów literackich są Fundacja Instytut Gombrowiczowski oraz Muzeum Witolda Gombrowicza, współorganizatorzy przyznawanej przez Prezydenta Radomia Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.