W tej delikatności chodzi oczywiście o miłość. To miłość jest motorem napędowym i treścią sztuki berlińskiego duetu, trudno ją opisać, zamknąć w ramach, szuka się dla niej własnego języka. Wolfgang Prinz i Michel Gholam pracują jako para od 2001 roku. Uczucia opisują przez subtelne dotknięcia, grę spojrzeń, choreografię ciał. Chociaż pozy w performansach Prinz Gholam są wystudiowane, odsłaniają część ich prywatności. Zawsze oglądałem działania duetu z obawą, że niechcący naruszę ich symbiozę.
Sztuka Prinz Gholam opiera się na kruchym dotyku i wspólnym odnajdywaniu równowagi. Czasami odnosi się wrażenie, że gdyby jednego z nich zabrakło, drugi po prostu by upadł. Potrafią skupić uwagę na opuszce palca spoczywającym niby przypadkiem na przedramieniu drugiego mężczyzny. Gdy nie patrzą sobie w oczy, odnosi się wrażenie, że ich spojrzenia marzą o tym, by się spotkać. To uczucie widoczne, ale niedomknięte, buzujące gdzieś w środku spokojnych ciał, sublimowane za pomocą póz czy układów dłoni podpatrzonych w dawnej sztuce.
Prinz Gholam
kuratorka: Maria Brewińska, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, do 3 listopada 2024
Wdech, wydech, wdech, wydech, miłosna medytacja. Ich performansy toczą się swoim własnym rytmem. Ich ruchy są spowolnione, zatrzymują się w jednej pozie na dłuższą chwilę, by następnie niespiesznie przejść do kolejnej.
Podobnie wolnym tempem ewoluuje ich twórczość. Performansy Prinz Gholam nie zmieniły się znacznie od ich pierwszych wspólnych działań ponad 20 lat temu, opierają się na dosyć stałych zasadach dramaturgicznych. Mimo to napięcie nie słabnie.
Wystawa duetu w Zachęcie prezentuje jednak ich dorobek w bardziej zróżnicowanej formie. Prinz Gholam wpisują tu swoje działania w szeroki pejzaż kulturowy i wielość perspektyw czasowych. Obok dokumentacji performansów, filmów i fotografii znalazły się na niej drobne formy rzeźbiarskie i wielkoformatowe rysunki. Wszystkie dotyczą relacji ciał.
Prinz Gholam, performans, 2024, fot. Kuba Celej, dzięki uprzejmości Zachęty
Teatr
W galerii subtelność ich działań nieco się gubi. Warszawska ekspozycja, przygotowana przez kuratorkę Marię Brewińską, mieści się w trzech dolnych salach Zachęty, z których każda tworzy wyraźną odrębną część. W pierwszej wyświetlane są dwa filmy z dokamerowymi performansami. W drugiej – wczesne fotograficzne portrety pary zestawione z zabawnymi niewielkimi rzeźbami. W ostatnim, największym pomieszczeniu duet pokazuje kolorowe wielkoformatowe rysunki. To tam dzień po otwarciu odbyła się też seria performansów.
Wystawa w Zachęcie nie jest jednak retrospektywnym przekrojem ich twórczości. Poza cyklem wczesnych fotografii skupia się raczej na pracach z kilku ostatnich lat.
Opowieść zaczyna się w Grecji, w Atenach, gdzie w 2017 roku przy okazji Documenta 14 duet nagrał kilka filmów w otoczeniu ruin Akropolu. Chcąc nie chcąc, przywodzili na myśl antyczne rzeźby. Z kolei na filmie „My Heart Is a Poised Cithara” z 2020 roku, nagranym w Palazzo Altemps w Rzymie, pojawił się nowy motyw – maski. Wystawa z tych klasycznych, historycznych obszarów przenosi się jednak do prywatnych mieszkań i publicznego parku.
Mieszkanie
Jak podkreślają sami artyści, ich działania mają swoje korzenie w obrazie, nie w tańcu czy choreografii. Źródeł ich wyszukanych póz i dotknięć szukać należy w dawnym malarstwie czy rzeźbie. Układ dłoni może pochodzić z przedstawienia Madonny z Dzieciątkiem. Powtórzony przez dwóch mężczyzn, nabiera nowych znaczeń, innego rodzaju emocjonalności. Te zapożyczenia i ich wysmakowanie sprawiają, że performansy i dokumentacje działań Prinz Gholam zanurzone są w specyficznej, nieco sztywnej atmosferze. Czuć, że to wszystko jest w cudzysłowie, że to spektakl. Ich ciała są jak uwięzione w gorsecie, ale może właśnie dzięki temu intymne gesty stają się bardziej widoczne i każdy może je poddać analizie. Pozy są zatrzymane w stop-klatkach, byśmy mogli się im bliżej przyjrzeć, co jest zarazem intrygujące i krępujące.
W Zachęcie czuć to zwłaszcza w kontakcie z eksponowanymi w środkowej sali wczesnymi autofotografiami Prinz Gholam z lat 2002–2006. Wtedy rodziła się ich metoda pracy. Wspólnie pozowali przed aparatem z samowyzwalaczem w prawie pustej przestrzeni ich berlińskiego mieszkania. Na jednym ze zdjęć po prostu stoją blisko siebie, stykając się torsami i głowami, ale patrzą w różnych kierunkach. Jeden z nich lewą ręką obejmuje partnera, a prawą wykonuje gest, jakby coś mówił, gestykulował. Ale nie mówi, widać, obaj milczą w tej nienaturalnej pozycji.
Sala, w której pokazywane są te fotografie, została niestety zdominowana przez drobne obiekty rzeźbiarskie. To proste twarze układane z kamieni kolekcjonowanych podczas spacerów i przywożonych z podróży. Efekt zbieractwa i zabawy, dla samych artystów naładowany wspomnieniami, słabo wypada na wystawie. Wyeksponowane w tak dużej ilości w jednym miejscu, rozłożone na ogromnym stole i rozwieszone na ścianie, sprawiają, że pryska gdzieś kameralna aura. Nie sposób znaleźć jakiegoś punktu łączności między tymi kamiennymi twarzami a subtelnymi fotografiami.
Prinz Gholam, 2024, fot. Kuba Celej, dzięki uprzejmości Zachęty
Park
Na szczęście w ostatniej sali przenosimy się do parku. A raczej parków znanych artystom z Berlina czy Paryża. Prinz Gholam przyzwyczaili nas, że działają we dwójkę, tymczasem na ich rysunkach pojawia się cały tłum postaci. Pośrodku sali ustawili zielone ławki, by łatwiej można się było przyglądać temu otoczeniu.
Rysunki są sporej wielkości, ale to raczej szkicowe, swobodne kompozycje, złożone z licznych drobnych scenek. Mogą być zaobserwowane przez artystów w życiu codziennym, ale też w muzach, w historii i literaturze. Na rysunkach spotykają się ze sobą postacie z mitologii, dzieł sztuki, kompozytorzy i pisarze, ciała zaobserwowane w naturze. Prinz Gholam zdradzają różnorodność swoich inspiracji. Na przykład w rysunku „Kamienie” pojawia się para z mitologii greckiej Deukalion i Pyrra, pejzaż włoskiego miasteczka, kantata Alessandro Scarlattiego. Rysunkowy park to miejsce, w którym Prinz Gholam doprecyzowuje swoje artystyczne inspiracje. Zapraszają swoich przyjaciół z różnych czasów i kultur na wspólne spotkanie. Jednocześnie wszystkie postacie – noszące kolorowe maski – wydają się samymi artystami, ich zakamuflowanymi, zamaskowanymi autoportretami. Dlatego też te rysunki potraktować można jak partytury, repertuar gestów i potencjalnych choreografii.
Prinz Gholam, 2024, fot. Kuba Celej, dzięki uprzejmości Zachęty
Port
Na jednym z rysunków z berlińskim parkiem, w którym uprawiają jogging, pojawia się postać marynarza, odwróconego do nas tyłem, w wyraźnej interakcji z innym mężczyzną, w pozie zapożyczonej z rzeźby Wilhelma Lehmbrucka. Podczas serii performansów w parkowej sali dzień po otwarciu wystawy Prinz Gholam ożywili postać marynarza. Przebrani w stroje nawiązujące do marynarskich, przy dźwiękach muzyki, po raz kolejny odbyli rodzaj spokojnego tańca godowego. Wystawa znalazła w ten sposób swoje dopełnienie.
Performans przenosił nas tym razem w bliskie i dalekie obszary kultury. Postać marynarza w XX wieku (i wcześniej) została przecież nasycona erotycznie, wpisała się silnie w kulturę gejowską i queerową, m.in. za sprawą powieści „Querella z Brestu” Geneta, jej filmowej adaptacji Rainera Fassbindera, rysunków Toma of Finland czy kampowo przerysowanych fotografii duetu Pierre i Gilles.
Ale parkowa scena z marynarzem na wystawie Prinz Gholam przywodzi też na myśl obraz Paula Cadmusa „The Fleet’s In!” z 1934 roku, który powstał w ramach artystycznych zleceń Rooseveltowskiego New Dealu. Cadmus namalował grupę podchmielonych marynarzy bratających się z cywilami podczas libacji w nadrzecznym parku na Manhattanie. Przeciwko obrazowi zaprotestowała amerykańska marynarka, nie podobał im się wizerunek pijanych marynarzy i pracownic seksualnych, ale też homoseksualne podteksty przedstawienia. Zadbano o to, by dzieło nie ujrzało światła dziennego, ale ówczesna cenzura tylko umacnia jego dzisiejszą legendę.
U Cadmusa o uwagę marynarzy o jędrnych pośladkach zabiegały zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Zdaniem badaczy jeden z cywili, blond mężczyzna, wyraźnie wpisywał się w archetyp geja z lat 30. XX wieku i operował queerowym kodem w swym zachowaniu i stroju. To on wyraźnie podrywa marynarza, proponując mu papierosa. U Prinz Gholam parkowe sceny są znacznie delikatniejsze, nieodparcie romantyczne.
Wielobarwne rysunki Prinz Gholam i aranżację sali można potraktować jako (słabo) zakamuflowaną gejowską pikietę, miejsce erotycznych spotkań i przecinających się spojrzeń. Przenosząc się z mieszkania do przestrzeni publicznej, do parku, Prinz Gholam ujawniają, jak bardzo ich działania wynikają z queerowej kultury i jak się w nią wpisują. W niej właśnie, od antyku po nabrzeża Nowego Jorku, miłość znajduje właściwe tło. Nie są już sami.