Gregor Samsa musi odpocząć
fot. Filip Wierzbicki

10 minut czytania

/ Teatr

Gregor Samsa musi odpocząć

Agata Skrzypek

Gregor Samsa u Kmiecika, odkąd stał się robakiem, dużo czasu spędza w łóżku, drzemiąc. Potężna siła snu, niczym antykapitalistyczny eliksir, sączy się przez wiele scen

Jeszcze 3 minuty czytania

Fascynacja twórczością Franza Kafki ma się w Polsce i Europie stabilnie – dość wspomnieć, że dwa lata temu opublikowano „Dzienniki” w nowym przekładzie Rafała Musiała, a dopiero co nakładem Officyny ukazał się zbiór opowiadań „Kary” z odświeżonymi tłumaczeniami tytułów: „Osąd”, „Przemienienie”, „W kolonii karnej”. Lada moment pojawi się też drugi tom biografii pisarza, autorstwa Reinera Stacha, „Kafka. Lata decyzji 1910–1915”. W tym roku mija sto lat od jego śmierci i z tej okazji powstała nieduża, ale bardzo ciekawa wystawa ilustracji i grafik „Die Letzten Tage von Franz Kafka”, na którą latem trafiłam w Wenecji. Kuratorowana przez Elisabeth Schafzahl i Philippa Wegana niemiecko-czeska inicjatywa polegała na wizualnym opracowaniu notatek Kafki z ostatnich dni jego życia, gdy nie mógł już mówić i porozumiewał się ze światem wyłącznie pisemnie. Graficzne interpretacje jego słów często mają tu potencjał memiczny – w krótkiej frazie humor spotyka się z bólem i rozczarowaniem.

W polskim teatrze adaptacje kafkowskich tekstów zajmują szczególne miejsce. Można je długo wymieniać, ale wspomnę tylko, że w ostatnim roku mogliśmy obejrzeć przynajmniej trzy „Przemiany” – z tekstem Mateusza Górniaka i w reżyserii Grzegorza Jaremki w Nowym Teatrze w Warszawie; gościnny pokaz z wileńskiego Lietuvos Nacionalinis Dramos Teatras na Festiwalu Kontakt w Toruniu w reżyserii Oliviera Frljicia oraz premierującą w połowie września inscenizację w reżyserii i według adaptacji Michała Kmiecika z dramaturgią Idy Ślęzak we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Na premierę czeka przynajmniej jeszcze jedna adaptacja, spektakl w reżyserii Tadeusza Rybickiego planuje pokazać Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu.

Tu jednak zajmę się wrocławską premierą Kmiecika, u którego pięcioaktowy świat „Przemiany” – klaustrofobiczny, wciśnięty w dwie symultanicznie rozgrywające się akcje (ukazane na dwóch ekranach i na żywo) mieści nie tylko perypetie Gregora Samsy, ale i jego najbliższego otoczenia. Tytułowa transformacja trafia w nie bowiem rykoszetem, uruchamiając ciąg kolejnych przemian. Ludzie z bliskiego otoczenia głównego bohatera zostają przedstawieni jak w makeoverze „przed i po”, a punkt zwrotny ich losów wyznacza kryzys tożsamościowy Gregora.

Inaczej niż w opowiadaniu Kafki, gdzie o metamorfozie Samsy dowiadujemy się już w pierwszym zdaniu, twórcy wrocławskiej „Przemiany” odwlekają moment ekspozycji głównego bohatera. Przeciągają go aż do drugiego aktu, kiedy to o istnieniu pracownika przypomina szefowi jego nieobecność. W ten sposób perspektywa opowieści rozszerza się – nie poznajemy jej z wnętrza świadomości robaka, jak u Kafki, ale zyskujemy samodzielny, bardziej obiektywny (oczywiście tylko pozornie) ogląd całej sprawy. Wobec braku dostępu do empatycznego punktu widzenia Samsy wyostrza się okrucieństwo i małoduszność świata, w którym żyje.

Środowisku pracy bohatera poświęcono pierwszą część spektaklu i jest ono rodem z „The Office”: z egotycznym, siejącym chaos szefem (Miłosz Pietruski), który rozkoszuje się dźwiękiem stukotu klawiatur, z posłusznymi mu pracownikami (Przemysław Kozłowski, Tomasz Taranta) i pracowniczką (Zina Kerste), zastraszonymi, ostrożnymi, podejrzliwymi wobec siebie ludźmi. Sądząc po przebiegu rozmowy kwalifikacyjnej z nowym kandydatem na bliżej nieokreślone stanowisko, tutejsze obowiązki biurowe wpisują się Graeberowską kategorię pracy bezsensownej, a wysiłek wkładany w utrzymanie pozorów służy podnoszeniu samooceny szefa.

fot. Filip Wierzbickifot. Filip Wierzbicki

Najwyraźniej jednak da się tu dobrze zarobić – wystarczy na awans społeczny czteroosobowej rodziny. A przynajmniej dla trojga jej członków, bo sądząc po brzydkich meblach ze sklejki wynoszonych przez Gretę (Dominikę Probachtę) i matkę (Annę Kiecę) z pokoju Samsy do salonu, środków i chęci nie starczyło już na urządzenie przestrzeni żywiciela rodziny. Albo jeszcze inaczej – na wysmakowany, minimalistyczny wystrój zasługiwał jedynie salon z jadalnią, czyli miejsce, które potencjalnie pokazuje się gościom.

Kmiecik surowo obchodzi się z aspirującą do wyższej klasy średniej rodziną Samsy: wytyka nowobogacki pociąg do specyficznej mody (wszyscy noszą luźne ubrania w neutralnych kolorach projektu Natalii Burzyńskiej), pełną uprzejmej protekcjonalności relację z nadąsaną pokojówką Felicją (Liną Wosik), kadrowaną zawsze z uciętą głową; w krzywym zwierciadle przedstawia snobizm stojący za celebracją zdrowego śniadania, spożywanego w rodzinnym gronie, do którego z ociąganiem zasiada rozpieszczona córka. Prowokuje to dobrotliwego ojca (Rafał Cieluch) do wygłaszania zapętlonych w kółko wujaszkowatych westchnień w stylu: „Śpi? Kto śpi o tej porze? Spać o tej porze?”.

Scena wizyty pana Prokurenta (Tadeusz Ratuszniak), odwiedzającego rodzinę w poszukiwaniu nieobecnego pracownika, obnaża kolejne przywary Samsów – eskapizm, niechęć konfrontacji z niewygodną sytuacją, lęk przed osądem. Gdy odcięci od wpływów finansowych i skorumpowani skrywaną wstydliwie tajemnicą syna, wracają na najniższe stanowiska na rynku pracy, tracą cały swój wigor. Traktowani przez przyjętych pod swój dach lokatorów jak służba lub, w przypadku Grety, jako obiekt obleśnej adoracji, mają gorzką okazję przejrzeć się w lustrze, w które mieli nadzieję już nigdy nie spoglądać.

Elementy komizmu i slapsticku przeplatają się tu z atmosferą grozy. Psychiczne cierpienie bohaterów jest wręcz namacalne. Reżyser wraz z zespołem – aktorskim i operatorskim – osiągają ten efekt znakomitym wyważeniem tempa i rytmu spektaklu. Zadbano o to, by wizualno-dźwiękowe detale zagarniały uwagę widza. Kamera cierpliwie obserwuje krzątającą się służącą, Gregor ma dużo czasu na przyglądanie się zamkniętym drzwiom ze swojej kryjówki.

Elementy ASMR, wzmocnienie niektórych dźwięków – kwilenia i popiskiwania Gregora Samsy (Mariusza Bąkowskiego), odgłos seksu w biurze, czy też warkot ekspresu do kawy w sennym marzeniu szefa – wzmagają napięcie i wyczulają zmysł słuchu. Uwagę zwracają także sceny bazujące na zmianie znaczenia słów wypowiedzianych wcześniej w innym kontekście. Niewinna fraza „napiłabym się kawy” bawi, gdy znakuje anachroniczną, feudalną władzę „państwa” nad „służącą”, ale padająca z ust lokatorów wobec zmizerniałej pani domu brzmi już jak groźba.

Ciekawe, że w tym wycyzelowanym, czystym formalnie spektaklu znalazło się miejsce dla naprawdę licznych, mniej lub bardziej ukrytych nawiązań do kultury – spójrzmy choćby na repertuar muzyczny, „Samba de Janeiro”, „Born to Die” w aranżacji Wojciecha Kucharczyka czy emocjonalne wykonanie „Wonderwall” przez Probachtę – łącznie z tym, że podzielone na pół okno sceniczne, z ekranem w jego górnej części, jest także cytatem z teatralnego języka twórców takich jak Łukasz Chotkowski czy Maja Kleczewska.

W lakoniczne dialogi wkomponowano znaczące, pełne emocjonalnego ciężaru pauzy. Akcję popychają do przodu nie rozmowy, a rozwój działań, kwintesencja dramatu, jeśli za punkt oparcia przyjąć etymologię tego słowa. Jedyna dłuższa wypowiedź to apel Grety, która z wyrachowanym spokojem przekonuje rodziców, by znaleźć skuteczny sposób pozbycia się z domu insekta, niegdyś Gregora, posługując się niemalże faszystowską retoryką (a może to przez skojarzenie z gotyckim krojem pisma w wideo?). Pamiętam, że poczułam ulgę, gdy okazało się, że właśnie wtedy umarł – bo jaki koniec przewidziałaby dla niego młodsza, nie tak miła jak u Kafki, siostra?

fot. Filip Wierzbicki


Skoro już o Gregorze Samsie mowa, przyznam się do pewnego wydarzenia z przeszłości. Ja też kiedyś zmieniłam się w robaka.

Nie było wcale tak strasznie. Po ogarnięciu, że teraz moje ręce to zakończone szczypcami badyle, a część pola widzenia przesłaniają dyndające czułki, jedyny wstrząs przeżyłam przed lustrem – spoglądając płaskimi, połyskującymi ślepiami bez źrenic na nowy, opancerzony brzuszek. Zeszłam sobie szybko z oczu i zabrałam się za rozglądanie po pokoju w poszukiwaniu klucza, do którego następnie miałam znaleźć pasujący zamek. Rozwiązanie zagadki kończyło koszmarny poranek w ciele robaka i cofało metamorfozę wraz z oddaniem gogli VR i joysticka opiekunom wystawy w Instytucie Goethego. Twórcy wirtualnej „Przemiany” z 2018 roku – reżyser multimedialny Miki Johnson wraz z czeskimi projektantami i programistami z zespołów Achtung 4K oraz 4Eac – bazując na opracowaniach kafkologów, szczegółowo odwzorowali najbardziej prawdopodobny wygląd pokoju Samsy, wykonali jego miniaturową, fizyczną replikę oraz zaprosili uczestników do osobistych odwiedzin.

U Kmiecika natomiast jest na odwrót: literackie, egzystencjalne doświadczenie przepoczwarzenia w robaka zostaje maksymalnie ujarzmione, zapośredniczone kamerami i odsunięte od widza. Tytułowy bohater zdaje się protagonistą o tyle tylko, że rozpoczął pewien ciąg wydarzeń, zresztą nie z własnej woli. Niema rola Bąkowskiego bazuje na rozwiązaniach choreograficznych, negocjowaniu ruchu z ograniczającym mobilność kostiumem, a często też kontemplacji pasywności, bowiem Samsa, odkąd stał się robakiem, dużo czasu spędza w łóżku, drzemiąc.

Nasuwa się nieco oczywista konstatacja, że w korporacyjnym kulcie pracy i w przywiązaniu do tożsamości definiowanej dobrami materialnymi dopiero całkowite ubezwłasnowolnienie przynosi możliwość prawdziwego odpoczynku. I odwrotnie, ten, który odpoczywa, jest żałośnie bezproduktywny, a więc wypada z gry. Mówią wprawdzie, że „rest is resistance”, lecz kto z kredytem na karku poważy się na takie lenistwo, jakie staje się mimowolnym udziałem Gregora? Potężna siła snu, niczym antykapitalistyczny eliksir, sączy się jednak przez wiele scen spektaklu: opowieść rozpoczyna się od widoku śpiącego przy biurku szefa; ojciec Gregora przysypia na kanapie między zmianami w pracy; Gregor wielokrotnie nastawia budzik w telefonie, nim zorientuje się, że już nie pójdzie do biura. „Czy Greta śpi? Kto śpi o tej porze?” Wyzwolenie się z paranoicznego kołowrotka pracy i konsumpcji jej owoców jest dla przelęknionych bohaterów „Przemiany” raczej niemożliwe, więc równie dobrze można zadać pytanie: o czym śnią Samsowie tego świata?