Do upadłego
fot. Piotr Nykowski

7 minut czytania

/ Teatr

Do upadłego

Witold Mrozek

„Giselle, tańcz!” to dość osobliwa niespodzianka. Dawno nic mnie tak w teatrze nie zaskoczyło

Jeszcze 2 minuty czytania

Przedstawienie Anny Obszańskiej – koprodukcja Teatru Współczesnego w Szczecinie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie – reklamowane jest jako „pełen gagów i radosnej głupoty spektakl choreograficzny”. Już sam ten opis może kojarzyć się z twórczością Cezarego Tomaszewskiego, pracującego z choreografią i humorem. Tomaszewski od lat chętnie sięga po formy operowe czy po wodewile i daje im nowe życie – w odsłonie łączącej kamp z egzystencjalną zadumą, a gruby żart – z zaskakującym formalnym wyrafinowaniem. I faktycznie, „Giselle, tańcz!” przypomina spektakle Tomaszewskiego, zwłaszcza z wcześniejszych okresów jego pracy – tyle że w wersji, w której ktoś nieco przykręcił pokrętło absurdu. 

Oto trafiamy na audycję, czyli taki casting dla tancerek do tytułowej roli w balecie „Giselle”. Audycję prowadzi słynny maestro – w tej roli Arkadiusz Buszko, trudniący się zresztą choreografią. Maestro Buszko – w bamboszach i w przepysznym szlafroku, rzucający z pretensją francuskimi komendami – to postać z zapowiadanego świata radosnej głupoty i gagów. Tyle że Obszańska, przedstawicielka najmłodszej generacji polskich sztuk performatywnych (rocznik 1996), wnosi do tego także tematy spod znaku problematyki dobrostanu – przepracowania, cierpienia z niespełnionych ambicji, zniszczonego zdrowia. A że studiowała i na krakowskim Wydziale Reżyserii Dramatu Akademii Sztuk Teatralnych, i na bytomskim Wydziale Teatru Tańca tejże uczelni – tematy związane z tańcem nie są jej obce.

Od leśnych duszków do seksizmu

„Giselle” to jeden z najsłynniejszych baletów w historii, ba – symbol baletu romantycznego. Prapremiera odbyła się w Paryżu w 1841 roku. Jest w „Giselle” arystokrata – książę Albert Śląski – schodzący w przebraniu do ludu i zakochujący „Giselle, tańcz!”, Teatr Współczesny w Szczecinie i Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie. Premiera szczecińska: 10 maja 2024. Premiera krakowska: 16 listopada 2024„Giselle, tańcz!”, Teatr Współczesny w Szczecinie i Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie. Premiera szczecińska: 10 maja 2024. Premiera krakowska: 16 listopada 2024się w wieśniaczce, są willidy – duchy zmarłych nieszczęśliwie zakochanych dziewczyn, zwodzące w górach mężczyzn i w ramach zemsty każące im tańczyć do upadłego. Wizja willid pochodzi z utworu niemieckiego poety Heinricha Heinego. Choreografię stworzył Jean Coralli, choć partie samej Giselle miał aranżować Jules Perrot – dla Carlotty Grisi, wybitnej tancerki, prywatnie swojej kochanki.

W Warszawie „Giselle” – jako „Gizella, czyli Willidy” – zagościła siedem lat po paryskiej prapremierze. W tutejszym Teatrze Wielkim balet wystawił Roman Turczynowicz, dzisiejszy patron warszawskiej szkoły baletowej. Główną rolę zagrała Konstancja Turczynowiczowa, wybitna tancerka, prywatnie – żona Turczynowicza. W 1853 roku zaś gościnnie na warszawskiej scenie jako Giselle wystąpiła jej pierwsza paryska odtwórczyni, Grisi – i to w Polsce prawdopodobnie pojawiła się po raz ostatni w tej roli. 

Takie właśnie dziewiętnastowieczne genealogie żyją do dziś w opowieściach o balecie. Ciężar tradycji czuć w presji, której podlegają uczestniczki castingu zainscenizowanego w spektaklu Obszańskiej. Sala baletu w „Giselle, tańcz!” jawi się jako miejsce nawiedzone – nawet instrument akompaniatorki zaczyna nagle samoistnie grać. Silniej jednak niż duchy poprzedników daje się tu odczuć ducha rywalizacji, seksizmu, ale i dość zwyczajnej pogardy. Przybyły na audycję gwiazdor – odtwórca głównej roli męskiej (Kacper Kujawa) – powtarza, że nie mamy tu ani tancerek, ani aktorek, tylko „jakiś drugi sort”.

Zatańczyć się na śmierć 

W końcu jednak nadludzkim wysiłkiem udaje się jednej z tancerek zdobyć rolę. Już wcześniej coś mówiło mi, że będzie to pewnie postać odgrywana przez Magdalenę Malik, choć w swojej ekspresji zdaje się ona na pierwszy rzut oka najzwyczajniejsza. A może właśnie dlatego, że wyróżnia się naturalnością na tle parodystycznie przerysowanych kreacji konkurentek.

fot. Piotr Nykowskifot. Piotr Nykowskifot. Piotr Nykowski
fot. Piotr Nykowski

Happy end? No właśnie nie. Tańczące baletnice są przeźroczyste, jakby nieobecne. W tym właśnie momencie świat „Giselle, tańcz!” dramatycznie rozpada się; rzeczywistość pęka. W obliczu udaru mózgu komedia zmienia się w koszmar z pogranicza disneyowskiego baletu filiżanek z „Pięknej i Bestii” i reportażu z życia służby zdrowia. Czarna magia – na flugach, czyli linach umożliwiających w teatrze pokonywanie grawitacji, po które szczególnie chętnie sięgał balet romantyczny – latają uczłowieczone szpitalne reflektory, jest i defibrylator. Surrealistyczne tańce szpitalnych sprzętów nie zmieniają faktu, że mamy do czynienia z przygnębiającą opowieścią o cenie sukcesu. W drugiej części spektaklu bardziej niż z wokalno-choreograficznymi grami z formą Tomaszewskiego „Giselle, tańcz!” kojarzyć się może ze „Śmiercią Jana Pawła II” Jakuba Skrzywanka. Na scenie jest cierpiąca postać przykuta do łóżka – tyle że zamiast starego papieża to młoda kobieta, a zamiast nieuchronnej śmierci jest powolna rekonwalescencja i powrót do życia. Choreografia – owszem, ale tańczona o kulach.

Historia choroby zostaje tu odegrana w sposób zaskakująco staromodny, z wiarą w iluzyjne teatralne środki. Spieszę uspokoić – zmaganie się z udarem mózgu poleciła odegrać performerce reżyserka, która sama taki udar przeszła, w wieku 24 lat. Trudno tu więc mówić o jakimś zawłaszczeniu historii.


Reżyseria
: Anna Obszańska
Dramaturgia, tekst: Maciej Podstawny Kostiumy: Mateusz Jagodziński
Muzyka: Małgorzata Penkalla
Reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński
Atutor rezydencji: Michał Borczuch
Asystent reżyserki: Adam Kuzycz-Berezowski
Obsada: Barbara Biel, Arkadiusz Buszko, Adrianna Janowska-Moniuszko, Iwona Kowalska, Maria Wójtowicz, Kacper Kujawa, Adam Kuzycz-Berezowski, Agnieszka Ferenc, Magdalena Malik 

Spektakl łączy z reguły osobne rejestry – autobiografizm (z offu słyszymy głos Obszańskiej), próbę krytyki instytucji, grę z historycznymi formami scenicznymi. Widać zarazem, że jej język teatralny dopiero się tworzy, że reżyserka/choreografka szuka nieoczywistych połączeń, eksperymentuje; szkicuje różne ścieżki, którymi mogłaby pójść. Jednak ostatecznie nie decyduje się na pójście żadną z nich. 

Zamiast tego wybiera eklektyzm. Koncept pozostaje jednak dopięty – autotematyczna opowieść ze szczecińskiego spektaklu z roku 2024 zaplata się z paryskim baletem z XIX stulecia. Oryginalna „Giselle” to w końcu historia o tym, jak zmusza się kogoś do tańca – aż po śmierć ze zmęczenia.