Przedstawienie Anny Obszańskiej – koprodukcja Teatru Współczesnego w Szczecinie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie – reklamowane jest jako „pełen gagów i radosnej głupoty spektakl choreograficzny”. Już sam ten opis może kojarzyć się z twórczością Cezarego Tomaszewskiego, pracującego z choreografią i humorem. Tomaszewski od lat chętnie sięga po formy operowe czy po wodewile i daje im nowe życie – w odsłonie łączącej kamp z egzystencjalną zadumą, a gruby żart – z zaskakującym formalnym wyrafinowaniem. I faktycznie, „Giselle, tańcz!” przypomina spektakle Tomaszewskiego, zwłaszcza z wcześniejszych okresów jego pracy – tyle że w wersji, w której ktoś nieco przykręcił pokrętło absurdu.
Oto trafiamy na audycję, czyli taki casting dla tancerek do tytułowej roli w balecie „Giselle”. Audycję prowadzi słynny maestro – w tej roli Arkadiusz Buszko, trudniący się zresztą choreografią. Maestro Buszko – w bamboszach i w przepysznym szlafroku, rzucający z pretensją francuskimi komendami – to postać z zapowiadanego świata radosnej głupoty i gagów. Tyle że Obszańska, przedstawicielka najmłodszej generacji polskich sztuk performatywnych (rocznik 1996), wnosi do tego także tematy spod znaku problematyki dobrostanu – przepracowania, cierpienia z niespełnionych ambicji, zniszczonego zdrowia. A że studiowała i na krakowskim Wydziale Reżyserii Dramatu Akademii Sztuk Teatralnych, i na bytomskim Wydziale Teatru Tańca tejże uczelni – tematy związane z tańcem nie są jej obce.
Od leśnych duszków do seksizmu
„Giselle” to jeden z najsłynniejszych baletów w historii, ba – symbol baletu romantycznego. Prapremiera odbyła się w Paryżu w 1841 roku. Jest w „Giselle” arystokrata – książę Albert Śląski – schodzący w przebraniu do ludu i zakochujący „Giselle, tańcz!”, Teatr Współczesny w Szczecinie i Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie. Premiera szczecińska: 10 maja 2024. Premiera krakowska: 16 listopada 2024się w wieśniaczce, są willidy – duchy zmarłych nieszczęśliwie zakochanych dziewczyn, zwodzące w górach mężczyzn i w ramach zemsty każące im tańczyć do upadłego. Wizja willid pochodzi z utworu niemieckiego poety Heinricha Heinego. Choreografię stworzył Jean Coralli, choć partie samej Giselle miał aranżować Jules Perrot – dla Carlotty Grisi, wybitnej tancerki, prywatnie swojej kochanki.
W Warszawie „Giselle” – jako „Gizella, czyli Willidy” – zagościła siedem lat po paryskiej prapremierze. W tutejszym Teatrze Wielkim balet wystawił Roman Turczynowicz, dzisiejszy patron warszawskiej szkoły baletowej. Główną rolę zagrała Konstancja Turczynowiczowa, wybitna tancerka, prywatnie – żona Turczynowicza. W 1853 roku zaś gościnnie na warszawskiej scenie jako Giselle wystąpiła jej pierwsza paryska odtwórczyni, Grisi – i to w Polsce prawdopodobnie pojawiła się po raz ostatni w tej roli.
Takie właśnie dziewiętnastowieczne genealogie żyją do dziś w opowieściach o balecie. Ciężar tradycji czuć w presji, której podlegają uczestniczki castingu zainscenizowanego w spektaklu Obszańskiej. Sala baletu w „Giselle, tańcz!” jawi się jako miejsce nawiedzone – nawet instrument akompaniatorki zaczyna nagle samoistnie grać. Silniej jednak niż duchy poprzedników daje się tu odczuć ducha rywalizacji, seksizmu, ale i dość zwyczajnej pogardy. Przybyły na audycję gwiazdor – odtwórca głównej roli męskiej (Kacper Kujawa) – powtarza, że nie mamy tu ani tancerek, ani aktorek, tylko „jakiś drugi sort”.
Zatańczyć się na śmierć
W końcu jednak nadludzkim wysiłkiem udaje się jednej z tancerek zdobyć rolę. Już wcześniej coś mówiło mi, że będzie to pewnie postać odgrywana przez Magdalenę Malik, choć w swojej ekspresji zdaje się ona na pierwszy rzut oka najzwyczajniejsza. A może właśnie dlatego, że wyróżnia się naturalnością na tle parodystycznie przerysowanych kreacji konkurentek.
Happy end? No właśnie nie. Tańczące baletnice są przeźroczyste, jakby nieobecne. W tym właśnie momencie świat „Giselle, tańcz!” dramatycznie rozpada się; rzeczywistość pęka. W obliczu udaru mózgu komedia zmienia się w koszmar z pogranicza disneyowskiego baletu filiżanek z „Pięknej i Bestii” i reportażu z życia służby zdrowia. Czarna magia – na flugach, czyli linach umożliwiających w teatrze pokonywanie grawitacji, po które szczególnie chętnie sięgał balet romantyczny – latają uczłowieczone szpitalne reflektory, jest i defibrylator. Surrealistyczne tańce szpitalnych sprzętów nie zmieniają faktu, że mamy do czynienia z przygnębiającą opowieścią o cenie sukcesu. W drugiej części spektaklu bardziej niż z wokalno-choreograficznymi grami z formą Tomaszewskiego „Giselle, tańcz!” kojarzyć się może ze „Śmiercią Jana Pawła II” Jakuba Skrzywanka. Na scenie jest cierpiąca postać przykuta do łóżka – tyle że zamiast starego papieża to młoda kobieta, a zamiast nieuchronnej śmierci jest powolna rekonwalescencja i powrót do życia. Choreografia – owszem, ale tańczona o kulach.
Historia choroby zostaje tu odegrana w sposób zaskakująco staromodny, z wiarą w iluzyjne teatralne środki. Spieszę uspokoić – zmaganie się z udarem mózgu poleciła odegrać performerce reżyserka, która sama taki udar przeszła, w wieku 24 lat. Trudno tu więc mówić o jakimś zawłaszczeniu historii.
Reżyseria: Anna Obszańska
Dramaturgia, tekst: Maciej Podstawny Kostiumy: Mateusz Jagodziński
Muzyka: Małgorzata Penkalla
Reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński
Atutor rezydencji: Michał Borczuch
Asystent reżyserki: Adam Kuzycz-Berezowski
Obsada: Barbara Biel, Arkadiusz Buszko, Adrianna Janowska-Moniuszko, Iwona Kowalska, Maria Wójtowicz, Kacper Kujawa, Adam Kuzycz-Berezowski, Agnieszka Ferenc, Magdalena Malik
Spektakl łączy z reguły osobne rejestry – autobiografizm (z offu słyszymy głos Obszańskiej), próbę krytyki instytucji, grę z historycznymi formami scenicznymi. Widać zarazem, że jej język teatralny dopiero się tworzy, że reżyserka/choreografka szuka nieoczywistych połączeń, eksperymentuje; szkicuje różne ścieżki, którymi mogłaby pójść. Jednak ostatecznie nie decyduje się na pójście żadną z nich.
Zamiast tego wybiera eklektyzm. Koncept pozostaje jednak dopięty – autotematyczna opowieść ze szczecińskiego spektaklu z roku 2024 zaplata się z paryskim baletem z XIX stulecia. Oryginalna „Giselle” to w końcu historia o tym, jak zmusza się kogoś do tańca – aż po śmierć ze zmęczenia.